Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Jak dorobić się na państwie. Renta polityczna w Polsce PiS

System polityczno-gospodarczy, jaki wprowadza w Polsce rząd Zjednoczonej Prawicy ułatwia drenowanie państwa przez różne grupy interesów
Wesprzyj NK

Zdziwili się Państwo, gdy okazało się, że Ministerstwo Zdrowia kupiło maseczki od instruktora narciarstwa i handlarza oscypkami? Zaskoczyła Państwa (rodziców i właścicieli firm turystycznych być może pozytywnie) propozycja bonu turystycznego? A co powiedzieli Państwo na kuriozalny pomysł rozpisania przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji konkursu na najwyższą frekwencję wyborczą wśród gmin do 20 tys. mieszkańców, w którym nagrodą był nowy wóz strażacki? A wcześniej, jeszcze przed epidemią, czy byli Państwo zaskoczeni obsadzaniem spółek skarbu państwa działaczami partyjnymi? Nie ma się czemu dziwić. Takie sytuacje zdarzają się wszędzie i pod rządami każdej partii, nawet takiej. Także pod rządami Prawa i Sprawiedliwości, mimo iż politycy tej partii mocno podkreślają, że „wystarczy nie kraść”, by kraj się rozwijał.

Państwo jako dojna krowa

Jak to się dzieje, że państwo drenowane jest przez wszystkich, bez względu na barwy polityczne? W zrozumieniu tego zjawiska pomaga nam ekonomiczna teoria wyboru publicznego. W uproszczeniu zakłada ona, że uczestnikami życia politycznego są egoistyczne jednostki starające się poprzez działalność publiczną maksymalizować swoją użyteczność (w sensie swoich korzyści). Temu przede wszystkim mają służyć decyzje podejmowane przez rządzących, a także przez wyborców przy urnach. Nie oznacza to, że nie istnieje dobro (czy też: dobra) wspólne – a raczej, że dla obywateli ma ono poślednie znaczenie, podporządkowane ich prywatnym korzyściom.

Jarosław Kaczyński już w latach 90-tych zauważył, że do działalności politycznej potrzebne są pieniądze. Spółki skarbu państwa traktowane są w tym kontekście także jako źródło środków służących do finansowania kolejnych potencjalnych zwycięstw wyborczych

Nie jest to z pewnością cała prawda o naturze ludzkiej i życiu społecznym. Potrafimy być także altruistyczni i wspólnotowi – zresztą wydaje się, że sama teoria wyboru publicznego powstała jako próba wytłumaczenia, dlaczego nieustannie walimy głową w mur, walcząc z różnego rodzaju przywilejami i życiem jednych ludzi kosztem innych. Jednak ta perspektywa bardzo pomaga nam w zrozumieniu, dlaczego dochodzi do tak kuriozalnych ruchów jak np. ograniczanie dostępu do wykonywania różnych zawodów, udzielanie koncesji na prowadzenie stacji radiowej w epoce cyfrowej czy różnego rodzaju „słomiane” inwestycje. Jeśli odsuniemy na bok wzniosłą argumentację, okaże się, że każda tego typu inicjatywa ma swoich całkiem konkretnych beneficjentów, którzy w najgorszym wypadku tylko lub przede wszystkim, w najlepszym, przy okazji, korzystają na tym, że państwo podejmuje decyzje tworzące rentę polityczną.

Renta polityczna to korzyść płynąca z różnego rodzaju ingerencji czy aktywności państwa w gospodarce. Aby ją zdobyć, jednostki bądź grupy uczestniczą w pogoni za rentą (ang. rent-seeking), prowadząc różnego rodzaju akcje (legalne i nielegalne), takie jak lobbing, aktywizm polityczno-społeczny czy korupcja. Renta polityczna jest partykularnym zyskiem, na który składa się społeczeństwo. Jednak dodatkowe koszty wiążą się także z samą pogonią za rentą: ludzie zużywają na jej zdobycie zasoby, które mogliby spożytkować bardziej produktywnie, zaspokajając potrzeby konsumentów.

Nie znaczy to, że każda aktywność państwa w gospodarce – bezpośrednio, jako prowadzącego działalność gospodarczą, czy pośrednio, jako regulatora – jest zła. I ona może przynosić korzyści. Także szczerym zwolennikom aktywności państwa, które przez regulacje, inwestycje czy konkretną formę działalności gospodarczej może ich zdaniem przynieść korzyści swoim obywatelom, powinno zależeć na tym, by renta ta była jak najmniejsza, a tym, którzy mają na nią chrapkę, było ją trudno zdobyć.

Rozdzielaj i rządź

Sławomir Sztaba, świadom tego, że zjawisko można jedynie próbować ograniczać, a całkowicie zwalczyć się go nie da, gorzko konstatował w książeczce „Pogoń za rentą” (pod redakcją swoją, Mirosława Raczyńskiego i Aleksandry Walczykowskiej), że „dla racjonalnych, w sensie ekonomii neoklasycznej, indywiduów, pozostaje jedyna rozsądna, choć dość cyniczna, droga – przyłączyć się do skutecznej grupy interesów. (…) Jednostki inaczej pojmujące racjonalność mogą próbować ograniczać niecne praktyki grup interesów. Pierwszym krokiem w tym kierunku jest zapewne upowszechnianie informacji o rzeczywistych motywach i skutkach działań, które grupy interesu skrywają pod napuszoną retoryką”. Temu ma właśnie służyć ten artykuł.

Instytucje – formalne, takie jak np. prawo, czy nieformalne, takie jak obyczaje, mogą pogoń za rentą ułatwiać bądź utrudniać. Niestety, wiele wskazuje na to, że rządy Zjednoczonej Prawicy w wielu aspektach ją ułatwiają.

Jedną z metod rozdzielania renty politycznej jest kierowanie jej do konkretnych grup beneficjentów, na zasadzie „dla każdego coś miłego”. „Polski model państwa opiekuńczego” obejmuje przede wszystkim rodziny z dziećmi. Ta forma redystrybucjonizmu oznacza przekazywanie środków w postaci programu 500+ czy pochodnych (np. „piórnikowe”) bezpośrednio do rodziców. Pieniądze trafiają także do innych grup, np. do osób starszych (trzynasta emerytura).

Istotne poszlaki wskazują na to, że politycy i działacze obsadzani w spółkach skarbu państwa są opodatkowani, bądź dobrowolnie się opodatkowują na rzecz komitetu wyborczego PiS

Ten przykład już od razu powinien nam pokazać, że sprawa z rentą polityczną nie jest jednoznaczna. I program 500+ przynosi pozytywne skutki – np. spadek ubóstwa skrajnego wśród dzieci. Nie zmienia to faktu, że to forma klientelizmu, czyli przekazywania środków z nadzieją na to, że zaowocują one poparciem w kolejnych wyborach. Kosztem społecznym można tu nazwać wzrost zadłużenia, przekazywanie środków rodzinom, które tego nie potrzebują, a także – jeśli nieco nagnie się podstawową teorię pogoni za rentą (z korzyścią dla rzeczywistości) – brak rozwoju usług społecznych, które przynosiłyby korzyści całej społeczności. To samo tyczy się „trzynastych emerytur”, które nie trafiają do najbardziej zagrożonych ubóstwem grup, a do osób istotnych z wyborczego puntu widzenia. Na tego typu transferach korzystają także pośrednio przedsiębiorstwa świadczące usługi bezpośrednim beneficjentom. To ważne zwłaszcza w kontekście „drugiej fali prywatyzacji”, o której pisze Łukasz Pawłowski. W chwili, gdy nasze usługi publiczne (edukacja czy opieka zdrowotna) są niedoinwestowane, dzięki transferom rośnie rynek prywatnego szkolnictwa czy lecznictwa.

Prawo i Sprawiedliwość chce także zastąpienia kapitalizmu międzynarodowego czymś, co nazwałbym kapitalizmem narodowym. W tym duchu działa na rzecz małych i średnich przedstawicieli wybranych krajowych branż – jak w przypadku ograniczenia możliwości prowadzenia aptek („Apteka dla aptekarza”) czy sprzedawania w niedzielę w sklepach nienależących do osób, które sprzedaż prowadzą. Beneficjentami są ci, którym uda się wpasować w regulacje. Korzystają oni na zmniejszonej konkurencji na rynku, z kolei tracą na tym ci, którzy mają utrudniony dostęp do usług.

Drenowanie przedsiębiorczego państwa

Ogromne pole do pobierania renty politycznej tworzy także kapitalizm państwowy – inny element doktryny ekonomicznej PiS. Widoczne jest wstrzymanie procesu prywatyzacji (wręcz oficjalne, poprzez uchwalenie w 2016 roku ustawy o zarządzaniu mieniem państwowym) i stawianie przed spółkami skarbu państwa coraz to nowych celów. Nie ukrywam swojego dystansu wobec aktywnej działalności państwa w gospodarce, a także daleko idących wątpliwości co do tego, czy jest ono co do zasady w stanie lepiej zaspokoić potrzeby obywateli, w przeciwieństwie do ambicji polityków pozostawienia po sobie trwałego pomnika swych rządów, czy też właśnie źródła korzyści majątkowych. Jednak nawet jeśli zawiesimy te wątpliwości, to także zwolennicy kapitalizmu państwowego przyznają, że im większa ingerencja państwa w gospodarkę i jego obecność na rynku, tym większa pokusa, by na tym skorzystały różnego rodzaju sitwy. Sęk w tym, jak im to utrudnić, z korzyścią dla ogółu.

Niestety, PiS im tego nie utrudnia. W innym artykule wspominałem badania przeprowadzone przez  Bartosza Totlebena, Katarzynę Szarzec i Andreasa Kardziejonka, z których wynika nie tylko, że SSP służą jako źródło synekur dla politycznych krewnych i znajomych (zresztą jak i za poprzednich rządów), ale także, że to zjawisko za rządów PiS się nasiliło. Nie można z góry stwierdzić, że ruchy kadrowe w spółkach służą wyłącznie podmianie „cudzych” ludzi na „swoich”, jednak skala jest znacząca. Warto też wskazać, że PiS ułatwiło np. zatrudnianie w Agencji Mienia Wojskowego osób bez konkursów. Z kolei zmiana Ustawy o służbie cywilnej uchwalona na samym początku rządów Beaty Szydło, doprowadziła do tego, że „dyrektorzy generalni oraz kierujący departamentami we wszystkich urzędach administracji rządowej zatrudniani są na podstawie powołania. Mogą też być w  dowolnym momencie odwołani ze stanowiska”, jak można przeczytać w raporcie Fundacji Batorego „Stanowiska publiczne jako łup polityczny”. Podobnie ma się sytuacja w spółkach skarbu państwa, np. z przekazywaniem środków, jakimi dysponują spółki, na sponsoring sportowy czy wykup reklam w mediach nastawionych przyjaźnie do rządu. Jak wykazała kontrola Najwyższej Izby Kontroli, w latach 2015-2017 szczególnie wzrosły wydatki na darowizny z tego tytułu – jak wskazuje NIK, jest to z puntu widzenia darczyńcy najmniej korzystna forma wsparcia różnych inicjatyw. Spośród 20 kontrolowanych firm państwowych aż 12 nie przestrzegało własnych regulacji dotyczących sponsoringu, a „w 10 spółkach naruszano zasady zlecania usług medialnych i doradczych”. Jak podaje NIK, w badanym okresie „łączna kwota wydana z naruszeniem zasad należytego zarządzania finansami wyniosła blisko 11 mln zł” (z ponad 1,5 mld wydanych na te cele).

Praktyk tych nie powinno się jednak traktować jako przejawów czystego patronażu. Owszem, można tu wskazać konkretnych beneficjentów (osoby powoływane do władz poszczególnych spółek czy media bądź organizatorzy np. imprez kulturalnych korzystających ze wsparcia SSP), jednak nie są to często aktorzy zewnętrzni, a ludzie stanowiący część obozu Zjednoczonej Prawicy. Jarosław Kaczyński już w latach 90-tych zauważył (inaczej niż wielu jego bardziej idealistycznych konkurentów, o których dziś mało kto już pamięta), że do działalności politycznej potrzebne są pieniądze. SSP traktowane są w tym kontekście także jako źródło środków służących do finansowania kolejnych potencjalnych zwycięstw wyborczych. Oczywiście – nie bezpośrednio, jednak istotne poszlaki wskazują na to, że politycy i działacze obsadzani w SSP są opodatkowani, bądź dobrowolnie się opodatkowują na rzecz komitetu wyborczego PiS. Jak pisała Anna Dąbrowska w „Polityce”, w 2019 roku „ludzie z zarządów państwowych spółek i w jakiś sposób z nimi powiązani” wpłacili na kampanie wyborcze PiS ponad 2 mln zł darowizn.

W 2019 roku spółki skarbu państwa wykupiły w TVN czas reklamowy za 31 mln zł, czyli 4 razy mniej niż w Polsacie (124 mln), choć obie stacje mają porównywalną oglądalność (w przedziale wiekowym 16-49) i również 4 razy mniej, niż w TVP1 (124 mln), choć oglądalność TVN jest prawie dwukrotnie większa. Wygląda na to, że wydatki na reklamy nie mają na celu promocji przedsiębiorstwa, a wsparcie finansowe mediów bliskich władzy

Także zmiany w strumieniach środków płynących do mediów mogą świadczyć o tym, że jest to forma budowania własnych mediów przez obóz PiS. Pieniądze te trafiły przede wszystkim do środków przekazu przyjaznych opcji rządzącej lub przynajmniej niechętnych wobec opozycji. Dzieje się to kosztem radykalnie ograniczonych reklam w mediach opozycyjnych. To jeszcze pół biedy: gorzej, że dotyczy to także nierzadko np. czasopism branżowych lub takich, które hipotetycznie miałyby lepszy dostęp do odbiorców. Przykładowo w przypadku reklam telewizyjnych nie ma to także związku z ich oglądalnością – z raportu przygotowanego przez prof. Tadeusza Kowalskiego z Uniwersytetu Warszawskiego wynika, że w 2019 roku SSP wykupiły w TVN czas reklamowy za 31 mln zł, czyli 4 razy mniej niż w Polsacie (123 mln), choć obie stacje mają porównywalną oglądalność (w przedziale wiekowym 16-49) i również 4 razy mniej, niż w TVP1 (124 mln), choć oglądalność TVN jest prawie dwukrotnie większa. Pojawia się pytanie, na ile te wydatki na reklamy nie mają na celu promocji przedsiębiorstwa, a bardziej wsparcie finansowe mediów bliskich władzy.

Naszym wolno więcej

Nie oznacza to, że zawsze kapitalizm państwowy musi kończyć się drenowaniem państwa, choć jest to z pewnością system, który temu sprzyja. Słusznie wskazuje Joshua Kurlantzick w książce „State Capitalism” na to, że da się tego rodzaju tendencje powściągnąć przez utrzymywanie systemu demokratycznego, transparentność, otwartość gospodarki czy funkcjonowanie przedsiębiorstw państwowych w rynkowym otoczeniu gospodarczym. Przykładowo w Norwegii przejrzystość jest przestrzegana do tego stopnia, że „«New York Times» wykorzystując te procesy był w stanie pozyskać ogromną liczbę wewnętrznych e-maili norweskich urzędników rządowych, konkretne umowy między rządem norweskim a amerykańskimi think tankami oraz wewnętrzne raporty opracowane przez norweskie ministerstwo spraw zagranicznych, zawierające strategie lobbingu w Waszyngtonie w zakresie polityk, które przyniosłyby korzyści Statoil”. Amerykański autor pisze też, że norweskie firmy państwowe obowiązują regulacje ograniczające możliwość wykorzystywania ich do celów politycznych. Tymczasem w Polsce panuje kultura tajności, której symbolem jest brak przejrzystości płac czy umów zawieranych nie tylko przez SSP ale także przez urzędy czy spółki samorządowe.

Zdarza się, że dziennikarze, którzy zgodnie z arkanami sztuki zadają trudne pytania politykom PiS lub np. biurom prasowym ministerstw, nie tylko nie otrzymują od nich odpowiedzi (lub otrzymują odpowiedzi zdawkowe), ale także jeszcze przed publikacją znajdują własne tematy… na łamach konkurencji bardziej przyjaźnie nastawionej do władzy

Niestety w pilnowaniu władzy w tym zakresie nie pomaga „czwarta władza” (która także jest beneficjentem tego systemu). Widać tu wyraźny podział na media opozycyjne i prorządowe. Zdarza się, że dziennikarze, którzy zgodnie z arkanami sztuki zadają trudne pytania politykom PiS lub np. biurom prasowym ministerstw, nie tylko nie otrzymują od nich odpowiedzi (lub otrzymują odpowiedzi zdawkowe), ale także jeszcze przed publikacją znajdują własne tematy… na łamach konkurencji bardziej przyjaźnie nastawionej do władzy. Te publikują „sensacyjne” materiały o tym, jak ktoś szykuje „szczucie” czy inną „nagonkę” na polityków „dobrej zmiany” – lub też wywiady, w których politycy w wygodny dla siebie sposób tłumaczą się z zarzutów, których jeszcze nikt nie postawił. To znieczula odbiorców na informacje, które mogłyby zachwiać ich wiarę w uczciwość polityków obozu, który aktualnie popierają.

Podejście takie bierze się niestety z zepsutej kultury politycznej naszego kraju. W ramach polaryzacji u wielu osób wykrystalizowało się poczucie, że „naszym wolno więcej”. Wbrew oficjalnemu oburzaniu się wszystkich na przykłady klientelizmu, jest on dość powszechnie tolerowany, z tym zastrzeżeniem, że tolerancja ogranicza się do obozu politycznego, z którym się jest związanym lub któremu się kibicuje. Pelikany i lemingi stanowią jeden front obrony klientelizmu (FOK). „Foki” klaszczą, ale tylko wtedy, gdy karygodne działania wykaże się drugiej stronie. Milczą jednak, gdy okazuje się, że we własnym obozie coś jest nie tak, albo też organizują kampanie broniące ich „dobrego imienia” i/lub próbują oczernić tych, którzy wskazują na patologie.

Czy Temida patrzy?

Pogoń za rentą ułatwia także system polityczny montowany przez obóz obecnie rządzący. Już dziś uzasadnione jest mówienie o demokracji nieliberalnej w Polsce. Mimo formalnie istniejących zapisów w Konstytucji i ustawach, mamy do czynienia z wyłączeniem lub osłabieniem instytucji kontrolnych państwa. Trybunał Konstytucyjny został przez PiS przejęty jeszcze w 2015 roku i w ciągu kolejnych lat obsadzony głównie ludźmi wiernymi obozowi politycznemu Jarosława Kaczyńskiego. O ile jeszcze we wrześniu 2015 roku dobrze Trybunał oceniało 49 proc. ankietowanych przez CBOS, a źle – raptem 12 proc., o tyle od kiedy PiS rozpoczął swoją walkę z sądem konstytucyjnym, jego renoma zaczęła spadać na łeb na szyję (w marcu 2020 zadowolonych z jego działania było tylko 30 proc. ankietowanych) i do tej pory odsetek oceniających pozytywnie tę instytucję nie przewyższył odsetka „pesymistów”. Utrata autorytetu wyraża się nie tylko niskim poparciem w sondażach, ale także np. niskim zainteresowaniem składaniem skarg do Trybunału przez obywateli. Trudno liczyć na obiektywną ocenę zgodności z Konstytucją ustaw, które mogłyby wpływać na pobieranie renty politycznej.

Pelikany i lemingi stanowią jeden front obrony klientelizmu (FOK). FOK-i klaszczą, ale tylko wtedy, gdy karygodne działania wykaże się drugiej stronie. Milczą jednak, gdy okazuje się, że we własnym obozie coś jest nie tak, albo też organizują kampanie broniące ich „dobrego imienia” i/lub próbują oczernić tych, którzy wskazują na patologie

Także w wymiarze sprawiedliwości sytuacja nie wygląda najlepiej. Podporządkowanie Prokuratury Generalnej i kolejne zmiany w funkcjonowaniu sądownictwa tworzą rozwiązania, które mogą utrudniać ukrócanie niezgodnych z prawem form pogoni za rentą. Pewnym paradoksem jest, że o względnej niezależności Najwyższej Izby Kontroli zdecydowało to, że jej nowy prezes Marian Banaś wszedł w konflikt z obozem PiS, z którego się wywodził, z powodu… poważnych wątpliwości wobec jego oświadczeń majątkowych z przeszłości. Warto zauważyć, że w ubiegłym roku Polska spadła w rankingu percepcji korupcji Transparency International z 36. na 41. miejsce (na 180).

Problematyczne jest także to, na ile Komisja Nadzoru Finansowego rzetelnie sprawuje swoje funkcje. Po tym, jak „Gazeta Wyborcza” opisała, jak jej były już szef Marek Chrzanowski miał oferować Leszkowi Czarneckiemu (właścicielowi Getin Noble Bank) „ochronę” przed niepożądanymi z punktu widzenia jego interesów działaniami w zamian za łapówkę, pojawiły się podejrzenia, że i w sektorze finansowym możemy mieć struktury prowadzące do pozyskiwania renty politycznej.

W interesie nas wszystkich

Jasne, że Polska i za rządów PO-PSL, a także wcześniejszych, nie była wolna od pogoni za rentą. Pisał o tym zresztą Bartłomiej Radziejewski, przedstawiając „III RP jako system pasożytniczy”. Przerośnięty sektor publiczny, który nie przekłada się na jakość usług, niska jakość instytucji takich jak sądownictwo czy prawne otoczenie działalności gospodarczej, wysoki klin podatkowy, eskalacja długu publicznego, kupczenie stanowiskami w administracji i sektorze przedsiębiorstw państwowych, wpływ wielkiego kapitału na kształt państwa – tak rzeczywiście wyglądała Polska za czasów rządów PO-PSL i wcześniej.

Tylko że obecnie od 5 lat żyjemy w państwie rządzonym przez PiS, w systemie tworzonym przez PiS, w którym to jednostki i grupy wskazane przez PiS korzystają z różnego rodzaju uregulowań. Można także wskazać na pozytywne zmiany, które ograniczają drenowanie państwa (walka z wyłudzeniami VAT), co nie zmienia faktu, że w zakresie utrzymywania w Polsce państwa drapieżczego (predatory state) PiS nie tylko utrzymuje wcześniejsze patologie, ale także dobudowuje do tego gmachu kolejne kondygnacje. I nie pozbędziemy się ich, jeśli duża część obywateli będzie uważała, że przecież zawsze tak było, więc w sumie nic się nie dzieje.

Należałoby też zastanowić się nad utrudnieniem udzielania przez SSP darowizn, zwłaszcza na tak wątpliwe z punktu widzenia interesu publicznego inicjatywy jak Polska Fundacja Narodowa, prowadząca de facto prorządową propagandę za publiczne pieniądze

Nie zmieniło tego samo odsunięcie od władzy koalicji PO-PSL i nie zmieni tego odsunięcie od władzy PiS. Aby ograniczyć drenowanie państwa, trzeba mieć świadomość głębokich uwarunkowań tego zjawiska. Z pewnością wycofanie się państwa z części sfer życia społecznego i gospodarczego już zmniejszyłoby rozmiar procederu. Arbitralne wybieranie poszczególnych grup społecznych, branż czy grup zawodowych, udzielanie im przywilejów i wspieranie w inny sposób nie służy na dłuższą metę społeczeństwu. Ma natomiast dowartościowywać wybrańców i skłaniać ich do głosowania na tych, którzy tych przywilejów im udzielają. Trudno będzie zatrzymać redystrybucjonizm i kapitalizm narodowy bez zmiany mentalnej. Nie da się bowiem wprowadzić regulacji zakazującej uchwalania prawa wprowadzającego przywileje dla poszczególnych grup. Pewną pomocą może być większa transparentność dotycząca działalności lobbingowej. Większa przejrzystość może pomóc także w zwalczaniu patologii drenowania sektora przedsiębiorstw państwowych i administracji. Tu przydałyby się regulacje w większym stopniu otwierające dostęp do informacji np. na temat płac czy umów zawieranych przez państwa. O dostęp do nich walczą głównie organizacje pozarządowe, takie jak Watchdog Polska czy Fundacja Wolności, które wytaczają (i często wygrywają) spółkom odmawiającym im udzielenia informacji publicznej sprawy sądowe. Wiele z tych informacji powinno być dostępnych z automatu.

Zasadniczo jak najwięcej naborów na stanowiska powinno być objętych obligatoryjnymi i – znowu – transparentnymi konkursami. Należałoby też wprowadzić ograniczenia dotyczące działalności marketingowej i sponsoringu spółek skarbu państwa. Co do zasady powinny one służyć budowaniu rozpoznawalności i dobrych skojarzeń z marką – i z tego spółki powinny być rozliczane, jeśli prowadzą tego typu działalność. Nie ma jednak potrzeby, by tego typu wydatki ponosiły np. spółki będące monopolistami w swoich branżach. Można czasem odnieść wrażenie, że finansowanie działalności sportowej czy kulturalnej przez SSP to coś w rodzaju zastępczego finansowania z budżetu państwa. Jednak nie od tego są państwowe spółki. Należałoby też zastanowić się nad utrudnieniem udzielania przez SSP darowizn, zwłaszcza na tak wątpliwe z punktu widzenia interesu publicznego inicjatywy jak Polska Fundacja Narodowa, prowadząca de facto prorządową propagandę za publiczne pieniądze. Last but not least – nie powinno się zamykać na prywatyzację kolejnych spółek, bo nie wszystkie powinny zostawać w gestii rządu.

W ostatecznym rozrachunku potrzebujemy zmiany podejścia do pogoni za rentą. Wiedza o tym, że jakiś polityk zaproponował jakąś zmianę, ponieważ namówił go do tego przedstawiciel jakiegoś związku branżowego, powinna przede wszystkim szokować, a tego nie robi. Jesteśmy w momencie, w którym musimy sobie jako wspólnota uświadomić, jak ważne jest to, by władza była ograniczona, by istniał solidny system kontroli: niezależne sądy, sprawne instytucje kontrolne, media patrzące władzy na ręce i społeczeństwo obywatelskie. Tu trzeba zdystansować się wobec bliskiego obozowi PiS decyzjonizmu, wskazując na to, że prawo w pierwszej kolejności ma chronić nas przed złymi decyzjami rządzących, a nie ułatwiać im podejmowanie potencjalnie dobrych (oczywiście z zachowaniem zasady proporcjonalności). Niezależność sądownicza, nieodzowna także dla minimalizowania rozdzielania renty politycznej, nie polega na tym, że sądzą sędziowie zależni od „naszych” polityków albo zależni tylko od siebie. Gdy na nowo odkryjemy istotę praworządności, łatwiej nam będzie opracować konkretne rozwiązania, także w regulacjach dotyczących sfer, z których państwo się nie wycofa.

Przede wszystkim jednak trzeba mieć świadomość, że ograniczenie pogoni za rentą leży w naszym wspólnym interesie. Na drenowaniu państwa i społeczeństwa ostatecznie tracimy wszyscy, nawet jeśli niektórzy korzystają.

Wesprzyj NK
Politolog, dziennikarz, tłumacz, współpracownik Polskiego Radia Lublin. Pisze doktorat z ekonomii i finansów w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Publikował i publikuje też m.in. w "Gościu Niedzielnym", "Do Rzeczy", "Rzeczpospolitej", "Gazecie Wyborczej", "Tygodniku Powszechnym" i "Dzienniku Gazecie Prawnej". Tłumaczył na język polski dzieła m.in. Ludwiga von Misesa i Lysandera Spoonera; autor książkek "W walce z Wujem Samem", "Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku", "Mała degeneracja", współautor z Tomaszem Pułrólem książki "Upadła praworządność. Jak ją podnieść". Mąż, ojciec trójki dzieci. Mieszka w Lublinie.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

3 odpowiedzi na “Jak dorobić się na państwie. Renta polityczna w Polsce PiS”

  1. Wojciech Macioch pisze:

    Artykuł ciekawy ale – niestety – nierzetelny i nieobiektywny z powodu zawężenia oceny problemu na jednej opcji politycznej. Dlatego śmiało można go ocenić jako stronniczy i wymierzony w PiS, pomimo nieśmiałego odwołania /prawie, że niewidocznego wtrącenia/ do poprzednich rządów PO-PSL. Tym bardziej, że ukazuje się w „gorącym czasie” kampanii wyborczej na Prezydenta RP. Szkoda, bo tekst mógłby być bardziej uniwersalny, jeżeli porównywałby obie wrogie sobie opcje polityczne w Polsce. A tak skupia się na jednej. Świadczy o tym chociażby sam tytuł artykułu: główna teza!

  2. Sherlock00 pisze:

    Bez rewolucji tego trendu zawłaszczania państwa się już nie odwróci. Bo niby jaki interes mieliby rządzący? PiS w tym zawłaszczaniu połamał wszelkie reguły i systemy zabezpieczeń, nawet te pozorne, które stosowali,często pod publiczkę, poprzednicy.

  3. Wojciech pisze:

    Panie od prawie 7 lat rządzi PiS, mając skumulowane taką ilość władzy ile nie miał nikt po roku 1989. I również na nieporównywalną z poprzednikami skalę pogłębia te zjawiska.
    A Pan się czepia, że zbyt mało jest napisane o poprzednich ekipach. Ja nie wiem, czy to jakaś forma żartu… „Przez 8 ostatnich lat” – nadal w 2020 roku?

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo