Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Kto kontroluje lęk, ma władzę nad światem

Czym jest kontrola nad lękiem społeczności? Jest przede wszystkim władzą nad wyobrażeniami, nadawaniem im znaczeń i budowaniem sieci skojarzeń w umysłach
Wesprzyj NK

Miesiąc temu, kiedy jeszcze wydawało się nam, że mamy rzeczywistość pod kontrolą i nic nam tej kontroli nie odbierze, media społecznościowe obiegł ironiczny mem z kilkunastoma datami. Zaczynał się od roku 2000, od przypomnienia powtarzanego wówczas twierdzenia, że „zmiana daty 1999 na 2000 w komputerach zniszczy wszystko”. Kolejne były lata 2001 („wąglik zabije nas wszystkich”), 2002 („Wirus Zachodniego Nilu zabije nas wszystkich”), 2003 („SARS zabije nas wszystkich”) – i tak dalej (w międzyczasie pojawia się między innymi ptasia grypa i międzynarodowy kryzys finansowy), aż do roku 2020 i stwierdzenia „koronawirus zabije nas wszystkich”. Prawdopodobnie dziś, widząc rozwój wypadków, autor memu nie posiada się ze wstydu. Rzecz jednak w tym, że jego ironia nie była aż tak nieuzasadniona. To podsumowanie budzących lęk nagłówków wskazuje bowiem na bardzo ważne zjawisko – na masowe wykorzystywanie naturalnej, ludzkiej skłonności do lęku do osiągania własnych celów przez media, polityków i wpływowe instytucje. Zjawisko, które, jak się wydaje, będzie coraz bardziej powszechne.

Bez strachu nie ma władzy

Lęk i strach należą do podstawowych warunków, dzięki którym jakakolwiek władza może funkcjonować. Do klasyki należą już dziś słowa Tomasza Hobbesa, że u samych podstaw istnienia władzy (ale i pokoju) leży obawa przed pozostawaniem w stanie wojny wszystkich ze wszystkimi. Stan ten jest nieuchronną kondycją człowieka, o ile nie zostanie zawarta umowa społeczna. A w stanie wojny wszystkich ze wszystkimi, jak pisze Hobbes w „Lewiatanie”, obecny jest „bezustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci”. Jednak po zawarciu umowy społecznej ów strach nie zanika całkowicie. Miejsce obawy przed gwałtowną śmiercią zajmuje inny strach – przed przemocą, jaka może zostać zastosowana przez władzę wobec osób nieposłusznych.

Współcześnie jednak w społeczeństwach liberalnych ośrodki kontroli nad wyobraźnią zazwyczaj są już bardziej rozproszone i nie są już tak silnie poddane władzy. Tymi ośrodkami są bowiem przede wszystkim masowe media (mam na myśli współczesne rozumienie mediów, w którym są one czymś więcej niż środkami przekazu i informacji, obejmują bowiem cały przekaz kulturowy: filmy, seriale, pisemne, obrazkowe czy dźwiękowe treści dostępne w internecie)

Teorie mówiące o oparciu władzy na strachu były nieraz krytykowane jako zbyt pesymistyczne. Od dawna istnieją alternatywne spojrzenia, na przykład u św. Tomasza źródłem posłuszeństwa władzy jest miłość podwładnych do osoby rządzącej, będąca niejako odpowiednikiem naturalnego kierowania się człowieka w stronę Boga. Jednak historia dowodzi, że miłość nie wystarczy, że marchewce towarzyszy kij. Postawienie na strach już półtora wieku przed Hobbesem zalecał księciu Niccolo Machiavelli, zauważając, że „mniej boją się ludzie krzywdzić kogoś, kto budzi miłość, niż tego, który budzi strach. Albowiem miłość jest trzymana węzłem zobowiązań, który ludzie, ponieważ są nikczemni, zrywają, skoro tylko nadarzy się sposobność osobistej korzyści, natomiast strach jest oparty na obawie kary; ten więc nie zawiedzie nigdy”. Od czasów Machiavellego i Hobbesa, współczesny im ład autorytarny został (co przyśpieszyło od czasów rewolucji francuskiej) znacząco naruszony. Zresztą nawet Hobbes wskazywał na konieczność ugody ludu z władcą, i na rolę autorytetu. Pytanie brzmi zatem: czy dzisiaj, w społeczeństwie liberalnym, faktycznie strach nadal pozostaje głównym oparciem dla władzy?

U Hobbesa w dużej mierze brakuje kluczowego rozróżnienia między lękiem a strachem. Najczęściej angielski filozof mówi o strachu. Angielskie słowo fear (w XVII-wiecznym języku – w formie feare) pojawia się w „Lewiatanie” 56 razy, zaś tylko cztery razy występuje słowo „lęk” (anxiety). Strach różni się od lęku tym, że występuje w sytuacji realnego zagrożenia. Jest tym stanem emocjonalnym, który każe nam uciekać przed silniejszym agresorem czy zatrzymać się kilka kroków przed głęboką przepaścią. Lęk nie jest związany z bezpośrednio postrzeganym zagrożeniem, ale jest reakcją emocjonalną na jego wyobrażenie lub przewidywanie. Na samą myśl o zagrożeniu przyśpiesza akcja serca, pojawia się napięcie mięśni i drżenie. U Hobbesa lęk (będący jego zdaniem naturalną przyczyną powstawania religii) związany jest z myślą o przyszłości. Jest on fenomenem stricte ludzkim – twierdzi Hobbes. Według niego zwierzę czuje jedynie strach; człowiek obserwuje następstwo wydarzeń i poszukuje przyczyn i skutków, wybiegając myślą w przyszłość. A to budzi lęk.

Lęk żre

We współczesnym, demokratyczno-liberalnym społeczeństwie Zachodu, uczucie strachu przed stanem wojny wszystkich ze wszystkimi w dużej mierze zatarło się. Żywe jest jeszcze – co prawda – w kolektywnej świadomości wspomnienie tragicznych konfliktów pierwszej połowy XX wieku, odnawiane dzięki edukacji i kulturze (dramat Wielkiej Wojny przywołany został ostatnio choćby w popularnym, nagrodzonym Złotymi Globami filmie „1917” Sama Mendesa). Jednak wojna między państwami, choćby najokrutniejsza, jest czymś innym niż Hobbesowska wojna wszystkich ze wszystkimi. Strach przed przemocą ze strony władzy wydaje się także uczuciem obcym większości obywateli w poukładanych społeczeństwach Zachodu. Jest im prawdopodobnie dużo bardziej obcy niż w czasach przed współczesnością, kiedy to po pierwsze władza była dużo bardziej arbitralna, po drugie – dużo bardziej oporna na bunty i w zasadzie pozbawiona kontroli społecznej, a po trzecie– dużo większa była surowość kar.

Skoro więc w świecie zachodnim możliwość oparcia władzy i wpływów na bezpośrednim odczuciu strachu jest dziś w dużej mierze ograniczona, to zachodzi potrzeba szukania innej, długoterminowej strategii. Istnieje oczywiście droga pozytywna – droga władcy wsłuchującego się w potrzeby ludzi i zaspokajającego je (w sposób mniej lub bardziej populistyczny), droga władcy będącego autorytetem, emanacją wartości, jakie są bliskie ludziom. Jednak tej drodze pozytywnej nieustannie towarzyszy negatywna – a główną bazą dla niej jest lęk. Kto zyska kontrolę nad ludzkim lękiem, kto będzie nad nim panował i go kształtował, ten z dużym prawdopodobieństwem zyska kontrolę nad ludźmi.

Nie wszystkich zagrożeń da się jednak uniknąć (choćby końca świata, którym z lubością straszą przede wszystkim bardziej tabloidowe portale), a i wiele wspomnianych artykułów więcej mówi o samym zagrożeniu, niż o radzeniu sobie z nim

Czym jest kontrola nad lękiem społeczności? Czym jest kształtowanie lęku? Jest przede wszystkim władzą nad wyobrażeniami, nadawaniem im znaczeń i budowaniem sieci skojarzeń w umysłach. W epoce przedindustrialnej władzę tę sprawowali w dużej mierze rządzący i największe instytucje religijne (stąd w świecie zachodnim w dużej mierze dążenie władzy do dogadania się z kościołami chrześcijańskimi, a w bliższych nam czasach – także do odsunięcia ich na boczny tor). Współcześnie jednak w społeczeństwach liberalnych ośrodki kontroli nad wyobraźnią zazwyczaj są już bardziej rozproszone i już nie tak silnie poddane władzy. Tymi ośrodkami są bowiem przede wszystkim masowe media (mam na myśli współczesne rozumienie mediów, w którym są one czymś więcej niż środkami przekazu informacji, obejmują bowiem cały przekaz kulturowy: filmy, seriale, pisemne, obrazkowe czy dźwiękowe treści dostępne w internecie). Mamy więc do czynienia z wolnym rynkiem i konkurencją różnych lęków – jedne z nich chcą ludziom sprzedać politycy, aby wzbudzić posłuszeństwo i skłonić do głosowania na dane ugrupowanie. Inne sprzedają ludziom media (często także na zlecenie polityków lub innych grup interesu) – po to, by zwiększyć oglądalność, czytelnictwo, kliknięcia reklam. Bohater książki Ziemowita Szczerka „Siódemka”, pracujący w popularnym portalu informacyjnym, opowiada o sztuce budowania tytułów tak, by to lęk przyciągnął czytelników: „Żeby junik-juzer kliknął, żeby zażarło, żeby klikalność (łac. clicalitas) była. Są, dajmy na to, natowskie manewry polsko-niemieckie pod Szczecinem, i ćwiczą żołnierze przechodzenie przez rzekę, a wy w redakcji wymyślacie tytuł: Niemiecka armia na mostach pontonowych przekroczyła Odrę. I na jedyneczkę. I żre”.

Monetyzowanie obaw

Lęk nie jest przyjemnym uczuciem. Czemu klikamy więc przerażające tytuły? W drodze ewolucji nasze emocje zostały tak ukształtowane, żeby przede wszystkim wykrywać zagrożenie, gdyż bez odpowiednio wczesnego wykrycia nie da się go uniknąć. Czyli: nie da się przetrwać. Dlatego negatywne emocje są co do zasady silniejsze i pozostawiają w psychice głębsze ślady. Chęć przeczytania artykułu o sprawach czy wydarzeniach budzących lęk może więc brać się po pierwsze z silnego przyciągnięcia uwagi, po drugie – z chęci zapobieżenia lub choćby przygotowania się na możliwe zagrożenie. Szczerek trafnie opisuje rzeczywistość – wystarczy wejść na główne strony najpopularniejszych portali informacyjnych, żeby na każdej z nich zobaczyć przynajmniej kilka tytułów budzących potencjalnie lęk. Dziś dotyczą one przede wszystkim pandemii, ale wcześniej regularnie można było odnaleźć artykuły mówiące o nowotworach (z badań IBRIS na zlecenie Akademii Zdrowia Santander Consumer Bank wynika, że 67% dorosłych Polaków boi się raka) i innych chorobach, o zagrożeniu terrorystycznym i o potencjalnych nowych wojnach (na te lęki Polaków wskazuje z kolei sondaż Kantaru na zlecenie „Polityki”).

Nie wszystkich zagrożeń da się jednak uniknąć (choćby końca świata, którym z lubością straszą przede wszystkim bardziej tabloidowe portale), a i wiele wspomnianych artykułów więcej mówi o samym zagrożeniu, niż o radzeniu sobie z nim. Może zatem budzące grozę tytuły przyciągają także ze względu na chroniczną nudę, obecną w cywilizacji komfortu, w cywilizacji rozpieszczenia, o której mówił Peter Sloterdijk, a której zderzenie z pandemią opisywał niedawno na naszych łamach Bartłomiej Radziejewski? Niewykluczone, że czytanie o zagrożeniach wiąże się z poszukiwaniem emocji, które zapewnią perwersyjną przyjemność, wybudzając na chwilę w bezpieczny sposób rozleniwionego człowieka Zachodu ze śpiączki komfortu, która – jak się okazuje – może wcale nie jest najzdrowszym stanem.

Strona lewa i liberalna (w sensie obyczajowym) ma jednak także swoje lęki, i – podobnie jak prawica – potęguje je wśród swoich wyznawców

Niezależnie jednak od tego, z jakiego powodu tak interesują nas treści budzące lęk, z pewnością emocję tę można szybko zmonetyzować. Robią tak nie tylko media, ale cały biznes chroniący (często pozornie) od prawdziwych i wydumanych zagrożeń, począwszy od przemysłu suplementów, aż do skomplikowanych systemów monitoringu. Szczególną grupą wykorzystującą lęk są jednak politycy. Okazję do takich działań stanowiły dla nich wzmożenia zbiorowego lęku – po II wojnie światowej był to lęk przed powtórzeniem wojennych tragedii (z Holokaustem na czele), później – przed eskalacją nuklearną zimnej wojny. Po jej zakończeniu wydawało się przez chwilę, że poradziliśmy sobie z lękiem. To wtedy, w 1992 r. Francis Fukuyama ogłosił „koniec historii”  (a raczej zrobili to jego interpretatorzy, bo sam autor wiele razy prostował zbyt śmiałe odczytania jego tezy). Jednak lęk powrócił ze zwielokrotnioną siłą – najpierw wraz z wydarzeniami 11 września 2001, później z międzynarodowym kryzysem finansowym rozpoczętym w latach 2007-2008, z kryzysem migracyjnym lat 2015-2016. Dziś wydaje się, że nawet te trzy wydarzenia łącznie nie zbiorą takiego żniwa strachu, jak pandemia Covid-19.

W ostatnich latach przed pandemią na polskiej scenie politycznej dominowała stymulacja dwóch lęków. Pierwszym z nich, pojawiającym się po prawej stronie, był lęk przed zniszczeniem polskiej kultury i tradycji. Najpierw miała być ona zniszczona przez muzułmańską, masową imigrację, później (co właściwie podkreślane było aż do wybuchu pandemii) – przez ideologie gender i LGBT. Lękowi przed zniszczeniem kultury i utrwalonych zasad społecznego współżycia przez muzułmańskich imigrantów towarzyszył, podobnie podsycany w skrajnie prawicowych mediach, lęk przed atakami terrorystycznymi i  prowadzeniem na terenie Polski dżihadu. Przekonanie o zagrożeniu ze strony niektórych grup muzułmańskich (samo w sobie niepozbawione podstaw w świetle gorzkich doświadczeń Europy z zamachami i trudności z integracją części imigrantów ekonomicznych) przybrało irracjonalną formę podsycania wśród społeczeństwa lęku przed uchodźcami, na czym kapitał polityczny zbijało w okolicach wyborów w 2015 r. Prawo i Sprawiedliwość. Lęk sam w sobie jest emocją korzystną dla człowieka, gdyż, jak wskazałem wcześniej, pozwala mu uniknąć niebezpieczeństw. Zaczyna jednak być szkodliwy, gdy pompowany jest do rozmiarów nieadekwatnych do realnych zagrożeń. Faktycznie istnieje zarówno groźba terroryzmu, jak i niebezpieczeństwo załamania integralności kultury, które pod pewnymi warunkami może wzmocnić masowa migracja; jednak zagrożenia tego nie stanowi akurat garstka uchodźców, uciekających z objętej wojną Syrii. A lęk przed nimi nieproporcjonalnie podsycała władza, blokując np. projekt korytarzy humanitarnych proponowany przez Caritas i deklarując ustami Mariusza Błaszczaka, że „nie przyjmiemy ani jednego uchodźcy”.

Polaryzacja strachu

Strona lewa i liberalna (w sensie obyczajowym) ma jednak także swoje lęki, i – podobnie jak prawica – potęguje je wśród swoich wyznawców. Jednym z nich, bodaj najgłośniej wyrażanym, jest lęk przed dyktaturą i faszyzmem. Róża Thun stwierdzała, że PiS wprowadza w Polsce dyktaturę. Jan Hartman co prawda zarzekał się, że PiS partią faszystowską nie jest (gdyż od faszyzmu różni go brak fałszowania wyborów), ale w tym samym artykule pisał, że „Faszyzujący charakter ma pisowski dyskurs „suwerena”, którego rzekomo jest uprawnionym reprezentantem o potencjalnie nieograniczonym mandacie i władzy. Faszyzujące są militaryzm i mitomania narodowa. Faszyzujące są centralizm i etatyzm. Faszyzujący jest mariaż z upolitycznionym Kościołem”. Agnieszka Holland twierdziła, że faszyzm odradza się wprawdzie nie dosłownie, ale „w nowej, populistycznej formie”. Podczas spotkania w Agorze pt. „Dlaczego odeszliśmy z Kościoła” prof. Agnieszka Graff sugerowała, że „Hiszpania Franco przyjechała do nas”. I znów mamy do czynienia z lękiem, który nie jest całkowicie pozbawiony podstaw (nieufność partii Jarosława Kaczyńskiego wobec demokracji liberalnej nie jest tajemnicą, a jak pisałem w raporcie NK, wolności obywatelskie zostały w pewnym stopniu osłabione za rządów PiS), ale w wypowiedziach liberalnych elit wyolbrzymiony został do nieproporcjonalnych rozmiarów.

Zarówno jedno, jak i drugie wyolbrzymienie okazało się jednak wystarczająco skuteczne, by obie strony zgromadziły wokół siebie krąg „ultrasów”, twardy, radykalny elektorat, a co za tym idzie – wzmocniła się polaryzacja polityczna. Do tego stopnia, że nawet realne zagrożenie związane z pandemią nie osłabiło intensywności konfliktu między PO a PiS, a „retoryczny stan wojenny”, o którym pisał Rafał Matyja, zdaje się ciągle zaostrzać.

Lęk jest zawsze obawą przed nieznanym – więc żeby mu przeciwdziałać, trzeba ograniczać obszary
nieznanego, ciemne plamy przez budowanie państwa przejrzystego, oferującego dostęp do
informacji, przez zwalczanie fake newsów

Budowanie polityki i funkcjonowania państw na lęku spowodowało wytworzenie się „kultury strachu” (określenie Franka Furediego), którą tak opisywał na łamach NK Zbigniew Szczęsny: „Kultura strachu wyraża się w przekonaniu, że wystawiona na społeczne interakcje jednostka jest stale zagrożona, narażona na niebezpieczeństwo (ang. vulnerable). (…) Ciągłe zagrożenie jest zasadniczo nieukierunkowane i wynika z samej złożoności współczesnego świata, który jest chaotyczny, a zarazem podlega nieustannej destrukcji, spowodowanej uwolnionymi przez liberalizm popędami”. Jeśli kultura nasila tendencję człowieka do skupiania się na zagrożeniach, to nie jest dziwne, że pojawiać się będą ci, którzy ułudę wyzwolenia z lęku sprzedadzą ludziom za duże pieniądze lub za tysiące głosów w wyborach. Niestety, kultura strachu, fetyszyzująca, jak pisze Szczęsny, bezpieczeństwo, paradoksalnie może prowadzić do poważnych trudności z radzeniem sobie z realnymi zagrożeniami, takimi jak pandemia. Dzieje się tak dlatego, że, jak pisze David Zaruk, w ramach prewencji zagrożeń usunięto większość obszarów ryzyka z naszego codziennego życia. Co się stało z napisami „Chronić przed dziećmi”, „Przenosić ostrożnie”? – pyta Zaruk. Dziś wszystkie produkty muszą być bezpieczne dla dzieci i zgodne z zasadą „safety by design”. Ta zasada wyeliminowała potrzebę stosowania zdrowego rozsądku i środków zmniejszających ryzyko. W związku z tym zanika umiejętność oceny ryzyka i radzenia sobie z nim na własną rękę. Dalszą konsekwencją może być świat z coraz bardziej ograniczaną prywatnością, coraz częstsze i dokładniejsze prowadzenie nadzoru nad obywatelami w celu zachowania bezpieczeństwa, o czym wiele mówi się w kontekście pandemii. Taka jest cena nakręcania spirali lęku.

Powrót realnego zagrożenia

Paradoksalnie, powrót realnego zagrożenia, jakim jest bez wątpienia pandemia, może przyczynić się do eliminacji lęku nadmiernego, neurotycznego, i zastąpienia go lękiem zdrowym, niewyolbrzymionym. W czasie komfortu istnieje bowiem skłonność do zwracania dużej części uwagi na siebie, co powoduje z kolei wyolbrzymianie drobnych, negatywnych sygnałów, płynących z własnego ciała i ze świata. W sytuacji realnego zagrożenia uwaga zwraca się natomiast ku światu zewnętrznemu. Nie ma czasu na tworzenie zagrożeń urojonych.

„Jedyna rzecz, której powinniśmy się bać, to lęk – bezimienne, irracjonalne, bezpodstawne przerażenie, paraliżujące wysiłki, które trzeba podjąć, żeby zamienić odwrót w natarcie”, powiedział Franklin Delano Roosevelt osiemdziesiąt siedem lat temu. To stwierdzenie pozostaje aktualne. Niezależnie od tego, w jakim stanie wyjdziemy z obecnej katastrofy, wszystko wskazuje na to, że tendencja do zarządzania i kształtowania zachowań przez budzenie lęku będzie coraz silniejsza. I możemy mieć tylko nadzieję, że w świecie, w którym straszy się absolutnie wszystkim, będziemy w stanie odróżnić realne zagrożenie od wymysłów, mających na celu zdobycie kolejnych kliknięć lub kontrolę nad grupą odbiorców czy podwładnych. Lęk jest zawsze obawą przed nieznanym – więc żeby mu przeciwdziałać, trzeba ograniczać obszary nieznanego, ciemne plamy przez budowanie państwa przejrzystego, oferującego dostęp do informacji, przez zwalczanie fake newsów. Ale też państwa ułatwiającego obywatelom zadbanie o higienę psychiczną i samoregulację. Inaczej w zalewie urojonych lęków prześpimy naprawdę istotne zagrożenia.

Wesprzyj NK
główny ekspert do spraw społecznych Nowej Konfederacji, socjolog, publicysta (m.in. "Więź", "Rzeczpospolita", "Dziennik Gazeta Prawna"), współwłaściciel Centrum Rozwoju Społeczno-Gospodarczego, współpracownik Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego i Ośrodka Ewaluacji. Główne obszary jego zainteresowań to rozwój lokalny i regionalny, kultura, społeczeństwo obywatelskie i rynek pracy. Autor zbioru esejów "Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji" (Wydawnictwo Nowej Konfederacji 2020) oraz dwóch wywiadów rzek; z Ludwikiem Dornem oraz prof. Wojciechem Maksymowiczem. Wydał też powieść biograficzną "G.K.Chesterton"(eSPe 2013).

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo