Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Jak Zachód stracił wiarę w człowieczeństwo i uwierzył w strach

W kulturze strachu istnieje jedna wartość, w którą wszyscy uwierzyliśmy. To „święte bezpieczeństwo”, które stało się celem samym w sobie. Widzimy to w bezprecedensowej chęci ludzi do poddawania się restrykcjom w dobie pandemii
Wesprzyj NK

Angielska wersja wywiadu

W książce „How Fear Works” twierdzi pan, że od lat 90. świat znajduje się pod coraz większym wpływem kultury strachu. Czym jest kultura strachu?

Kultura strachu nie polega na tym, że ludzie boją się bardziej niż kiedyś. Nie można bowiem porównywać różnych etapów historii. Polega natomiast na tym, że dużo więcej mówi się o strachu, i w wskazuje się nam o wiele więcej rzeczy, których powinniśmy się bać, niż kiedykolwiek wcześniej. Jedną z konsekwencji tej kultury jest to, że zinternalizowaliśmy strach jako formę normalnego zachowania.

Podam aktualny przykład. Obecnie w Austrii [wywiad był prowadzony 17.04.2020] zaczęto rozluźniać restrykcje związane z pandemią, ale mimo to wielu obywateli nie chce wychodzić z domu. W Wielkiej Brytanii rząd naprawdę martwi się, że po zakończeniu lockdownu wielu ludzi będzie zbyt przerażonych, by wychodzić z domu, bo tak mocno wzięli sobie do serca ten przekaz. Strach nabrał samodzielnego charakteru. Nie jest to już strach przed czymś konkretnym, ale rodzaj bierności, niezdolności do radzenia sobie z niepewnością. I ta niezdolność bardzo mocno wpływa na to, jak przeżywamy życie.

Dlaczego wpływ kultury strachu wzrósł tak bardzo właśnie w ciągu ostatnich 30 lat?

Jednym z powodów jest sposób, w jaki od wielu pokoleń wychowujemy dzieci. Zaczęło się to dużo wcześniej, ale tak silny rozwój w latach 90. wynika z tego, że potrzeba około trzech, czterech pokoleń, zanim ludzie zmienią swoje wartości. Patrzę na to, w jakich warunkach wychowywał się mój syn i jego szkolni koledzy. Nie można było ich krytykować. Chroniono ich przed takim doświadczeniem, zgodnie z przekonaniem, że świat jest bardzo niebezpiecznym miejscem.

Postrzegamy przeszłość całkowicie negatywnie, jako „stare, złe czasy”, a nie jako „stare, dobre czasy”. W myśl tego przekonania, przeszłość niczego nie może nas nauczyć. Trzeba ją zostawić za sobą. Jednocześnie przyszłość jawi się coraz częściej jako dystopia

W ciągu kilku pokoleń te poglądy przebiły się do powszechnej świadomości. Jeden z moich kolegów przeprowadził ankietę na ten temat wśród różnych pokoleń. Wynika z niej, że młodsze pokolenia są pod znaczącym wpływem kultury strachu, podczas gdy osoby w wieku 60 czy 70 lat mają o wiele spokojniejsze podejście do świata. Zwłaszcza młodzi rodzice widzą często świat jako przerażający.

W książce pisze pan o tym, że związek między kulturą a strachem uległ istotnej, a nawet rewolucyjnej zmianie w pierwszej połowie XX wieku, przede wszystkim w czasie I i II wojny światowej i wkrótce potem. Co się wtedy stało?

Po I wojnie światowej (która, jak sądzę, jest najważniejszym doświadczeniem Europy, nawet ważniejszym niż II wojna światowa) wiele osób wyciągnęło wniosek, że wszystko, w co wcześniej wierzyliśmy, było fałszywe, lub przestało być aktualne. Pojawiły się takie opinie: „Zostaliśmy okłamani. Wierzyliśmy w oświecenie i ono nie nadeszło. Wierzyliśmy w wartości moralne, a one po prostu nie mają sensu”.

W okresie międzywojennym nastąpił bardzo głęboki kryzys moralny, który często pozostawał niezauważony, bo uwagę przyciągał kryzys ideologiczny. Widzieliśmy powstawanie komunizmu i faszyzmu, i to wydawało się najważniejsze. Nie zauważyliśmy natomiast, że pod tym wszystkim kryło się znaczące osłabienie moralności i poczucia sensu. Zaczęto kwestionować zdolność sądzenia moralnego, możliwość uzyskania jasności co do tego, co jest dobre, a co złe. A bez zdolności sądzenia nie istnieje żaden język ani system wartości, który mógłby pomóc w radzeniu sobie z zagrożeniami, i dzięki któremu można byłoby te zagrożenia zrozumieć. Bo tylko kiedy zrozumiemy zagrożenie, możemy sobie z nim poradzić.

Właśnie w tych czasach powstała współczesna kultura strachu. Następnie nabrała rozpędu i jej kształt zaczął krystalizować się w latach siedemdziesiątych.

Jaki jest jej kształt teraz? Jakie są najważniejsze przejawy kultury strachu we współczesnym społeczeństwie?

Jeden z tych przejawów nazywam prezentyzmem. Oznacza on, że postrzegamy przeszłość całkowicie negatywnie, jako „stare, złe czasy”, a nie jako „stare, dobre czasy”. W myśl tego przekonania, przeszłość niczego nie może nas nauczyć. Trzeba ją zostawić za sobą. Jednocześnie przyszłość jawi się coraz częściej jako dystopia. Dziś tak naprawdę nie wierzymy, że świat w przyszłości może być lepszy niż ten dzisiejszy. W typowym filmie hollywoodzkim czy w serialu na Netfliksie przyszłość jest prawie zawsze straszna. Utknęliśmy więc w teraźniejszości, a ten prezentyzm wywołuje reakcje psychologiczne, intelektualne i polityczne.

Jakie reakcje?

Przede wszystkim czyni nas bardzo ostrożnymi. Ostrożność staje się naszym sposobem postępowania. Staliśmy się bardzo niechętni do ryzyka, do podejmowania wyzwań, niechętnie eksperymentujemy. To bardzo zaskakujące w tym hipertechnologicznym, pozornie innowacyjnym świecie.

W kulturze strachu istnieje jedna wartość, w którą wszyscy uwierzyliśmy. To „święte bezpieczeństwo”. Nie chodzi już o bezpieczeństwo jako roztropny sposób postępowania w świecie, ale jako cel sam w sobie. Znaczenie pojęcia „bezpieczeństwo” rozszerza się na wszelkiego rodzaju nowe obszary. Widzimy to w bezprecedensowej chęci ludzi do poddawania się restrykcjom w dobie pandemii. Niektóre sprawozdania wskazują, że rząd brytyjski był całkowicie zaskoczony stopniem, w jakim obywatele byli skłonni do przestrzegania przepisów. Trudno było uwierzyć, że tak wiele osób po prostu chce zostać w domu.

Kultura strachu zaczęła się od rozpadu ideologii, od śmierci marksizmu i osłabienia liberalizmu. Ma swoje korzenie w czasach, w których liberałowie przyjęli technokratyczne podejście

Co motywuje ludzi do tak pilnego przestrzegania przepisów?

Ta sytuacja nie jest zaskakująca, ponieważ jeszcze przed pojawieniem się koronawirusa prowadzono – na przykład – kampanie na rzecz tzw. stref bezpieczeństwa na uniwersytetach (jak wskazuje Łukasz Pawłowski – strefy bezpieczeństwa to „miejsca gwarantujące ochronę nie tylko przed fizyczną lub słowną agresją, ale też przed wszelkimi poglądami czy ideami mogącymi powodować dyskomfort” – przyp. JP). Wyrażenie „strefa bezpieczeństwa” zaczęło być stosowane w bardzo różnych obszarach. Sposób, w jaki widzimy człowieka, osobę ludzką, jest również bardzo odmienny niż w poprzednich pokoleniach.

Na czym polega ta różnica?

Widzimy człowieka jako kogoś dużo mniej zdolnego do radzenia sobie z wyzwaniami, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie znam polskiego słowa, ale w języku angielskim cały czas używamy słowa „vulnerable”.

W języku polskim nie ma jednego słowa. „Vulnerable” to „podatny na zagrożenia”, „wrażliwy”, „bezbronny”…

W dawnych czasach to słowo oznaczało podatność na zagrożenia: zdolność do bycia łatwo zranionym, zniszczonym. Używało się go także wobec obiektów infrastruktury, np. mostów i dróg. Jednak to znaczenie zmieniło się w latach siedemdziesiątych. Dziś to nie jest tylko przymiotnik, a określenie tożsamości. To tak, jakby powiedzieć, że np. Frank nie jest Węgrem, ale „podatnym na zagrożenia”, „bezbronnym”. To jest jego tożsamość.

W czasach pandemii politycy zawsze mówią, że musimy dbać o tych „podatnych na zagrożenia”. Ale kim są „podatni na zagrożenia”? To przecież może być każdy z nas. Mamy więc do czynienia z redefinicją osobowości. Uważamy się za niezdolnych do radzenia sobie z wyzwaniami pochodzącymi z zewnątrz.

A co, jeśli to prawda? Może dzięki rozwojowi nauki i masowej komunikacji nauczyliśmy się, że ludzi można zranić i zniszczyć na wiele sposobów? Może potrzebujemy tej ostrożności, aby wyeliminować niepotrzebne cierpienie?

To ciekawy argument. Ludzie często wskazują na to, że dopiero teraz rozumiemy tak naprawdę, że dzieci mogą mieć depresję; rozpoznajemy autyzm, dysleksję. Wcześniej nie znaliśmy tych problemów. Dopiero w latach 70. zaczęliśmy mówić o tym, jak ważna jest interwencja medyczna u dzieci. W Ameryce rozpoczęto wówczas wielką kampanię na rzecz podnoszenia poczucia własnej wartości, aby zaszczepić ludzi przed problemami. Miało to sprawić, że dzieci nie wyrosną na nieszczęśliwe, miało zapobiec problemom psychicznym.

A jednak po 50 latach interwencji w zakresie zdrowia psychicznego w szkołach sytuacja nie poprawia się. Ludzie nie mają mniej problemów ze zdrowiem psychicznym, ale z każdym rokiem rozmiary tych problemów i liczba dotkniętych nimi osób – rosną.

Może pan powiedzieć, że my, ludzie, w końcu zdaliśmy sobie sprawę, jak słabi i krusi jesteśmy, i że musimy się chronić. Ale paradoks polega na tym, że im bardziej myślimy w ten sposób, tym bardziej staje się to samospełniającą się przepowiednią. Na niektórych uniwersytetach prawie 40% studentów domaga się specjalnych zwolnień i ulg z powodu problemów ze zdrowiem psychicznym. Ta liczba stale rośnie i rośnie. Z epidemiologicznego punktu widzenia taki wzrost w nieskończoność jest niemożliwy. Tymczasem im więcej uniwersytetów tworzy ośrodki zdrowia psychicznego, by pomóc studentom, tym bardziej wzrasta zapotrzebowanie.

Powiedziałbym więc, że właśnie przez ten pesymistyczny sposób myślenia stajemy się coraz mniej zdolni do radzenia sobie z codzienną rzeczywistością. Choroba staje się normalnością, a granica między byciem zdrowym a chorym zaciera się.

Powiedział pan wcześniej, że podatność na zranienia staje się tożsamością. Wydaje się, że rola kultury strachu rośnie równolegle z rolą polityki tożsamości (zarówno na lewicy, jak i na prawicy). Czy te dwie kwestie są jakoś ze sobą powiązane?

Istnieją tu pewne podobieństwa. Kultura strachu zaczęła się od rozpadu ideologii, od śmierci marksizmu i osłabienia liberalizmu. Ma swoje korzenie w czasach, w których liberałowie przyjęli technokratyczne podejście. Konserwatyzm zaczął odchodzić od swoich tradycji i zaczął coraz częściej przybierać formę swojego podgatunku – neoliberalizmu. Wtedy na Zachodzie pojawiły się silne tendencje do technokratycznej inżynierii społecznej (co było widoczne np. w polityce Margaret Thatcher i Ronalda Reagana).

Systemy edukacyjne w wielu częściach świata są ostatnio niezwykle filisterskie. Nie można dać uczniowi książki, by samodzielnie pracował – to zbyt wysokie wymagania, daje się mu więc fragmenty

Reakcją na to było pojawienie się polityki tożsamości. Jej fundamentem jest hasło, że człowiek jest polityczny. Przekonania polityczne są zbieżne z psychologią. Jest to bardzo zatomizowana, zindywidualizowana perspektywa. A w perspektywie, w której człowiek jest sam, strach może zagnieździć się o wiele łatwiej niż w perspektywie, w której człowiek przeżywa solidarność z narodem lub wspólnotą.

Jordan Peterson twierdzi, że w świecie zachodnim pomniejszana jest odpowiedzialność jednostki, a zamiast tego coraz większą rolę przypisuje się tożsamości grupowej. Czy zgadza się pan z tym?

I tak, i nie. Wielu konserwatystów popełnia błąd, wyobrażając sobie, że żyją w świecie jednostek, w świecie indywiduów. Ale w rzeczywistości świat, w którym żyjemy, jest co najwyżej zindywidualizowany. Ludzie są zdani na siebie. A jednak jednocześnie bardzo osłabione są ważne atrybuty prawdziwej indywidualności, takie jak poczucie autonomii, samowystarczalności, samokontroli i odpowiedzialności.

W efekcie status moralny jednostki został silnie zredukowany. Jest on znacznie niższy niż w dobie ideałów antycznych, ale także niższy niż w czasach ideałów Oświecenia. Pojawia się rozdział między indywidualnym działaniem a ponoszeniem odpowiedzialności za jego konsekwencje.

Czy wierzy pan, że możemy uniknąć szkodliwych konsekwencji kultury strachu? Czy możemy przywrócić egzystencjalny optymizm, który nasza kultura straciła?

Niczego nie da się przywrócić – tego uczy nas historia. Możemy jednak rozwijać spojrzenie na świat, które będzie bardziej humanistyczne i otwarte na przyszłość. Nie musimy w nieskończoność żyć ostrożnością.

Główna zmiana, jaka musi nastąpić, dotyczy edukacji. Rodzice muszą przyjąć o wiele bardziej zewnętrznie zorientowaną formę wychowania dzieci.

Co to oznacza?

To takie wychowanie, które pozwala dzieciom na większą niezależność. Jednocześnie rodzina powinna przekazywać dzieciom wartości moralne zamiast liczyć na to, że zrobi to ktoś inny.

Szkoły powinny dawać o wiele większe wyzwania. Systemy edukacyjne w wielu częściach świata są ostatnio niezwykle filisterskie. Nie można dać uczniowi książki, by samodzielnie pracował – to zbyt wysokie wymagania. Daje się mu więc fragmenty. Tymczasem trzeba pomóc uczniowi zwiększyć poziom zaciekawienia światem, ale i poziom intelektualny.

*
Druga część wywiadu znajduje się tutaj.

Dziękuję Zbigniewowi P. Szczęsnemu za pomoc w przygotowaniu pytań do wywiadu.

Wesprzyj NK
główny ekspert do spraw społecznych Nowej Konfederacji, socjolog, publicysta (m.in. "Więź", "Rzeczpospolita", "Dziennik Gazeta Prawna"), współwłaściciel Centrum Rozwoju Społeczno-Gospodarczego, współpracownik Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego i Ośrodka Ewaluacji. Główne obszary jego zainteresowań to rozwój lokalny i regionalny, kultura, społeczeństwo obywatelskie i rynek pracy. Autor zbioru esejów "Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji" (Wydawnictwo Nowej Konfederacji 2020) oraz dwóch wywiadów rzek; z Ludwikiem Dornem oraz prof. Wojciechem Maksymowiczem. Wydał też powieść biograficzną "G.K.Chesterton"(eSPe 2013).
brytyjski socjolog, publicysta, profesor emeritus na University of Kent. Specjalizuje się w socjologii strachu i edukacji. Autor m.in. takich książek jak „The Politics of Fear. Beyond Left and Right” (2005) czy “How Fear Works. Culture of Fear in the 21st Century”(2018)

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo