Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Niemcy bez przywództwa i strategii

Wojna na Ukrainie doprowadziła do kryzysu niemieckiej polityki. W nowych realiach myślenie Berlina o sprawach bezpieczeństwa jest anachroniczne
Wesprzyj NK

Bruno Maçães, były portugalski wiceminister odpowiadający za politykę europejską, a obecnie popularny komentator napisał, że piętą achillesową Europy nie stał się Brexit, mimo że przez lata napisano o tym tysiące artykułów, ani też nie jest nią powolność brukselskiej biurokracji, ale „problemem Europy są niemieccy politycy i niemiecka kultura polityczna”. Niemiecka polityka, która jego zdaniem jest niestrawną mieszanką arogancji, moralizatorstwa i zakłamania, obecnie jest dość powszechnie krytykowana i wyszydzana w Europie – i to nie tylko w państwach naszego regionu. 

Obłuda niemieckiej polityki 

Wymowny jest pod tym względem artykuł Paula Krugmana, znanego amerykańskiego komentatora i ekonomisty, laureata Nagrody Nobla, który na łamach „New York Timesa” napisał artykuł pod tytułem  „Jak Niemcy stały się państwem, które umożliwiło Putinowi działanie”? Powód takiej oceny jest oczywisty. Putin nie byłby w stanie kontynuować wojny, gdyby Rosja nie była stale zasilana pieniędzmi, których źródłem jest eksport rosyjskich węglowodorów przede wszystkim do silnie uzależnionej Europy, głównie do Niemiec. „Oznacza to, że Niemcy, których przywódcy polityczni i biznesowi twierdzą, że nie mogą obejść się bez rosyjskiego gazu ziemnego, mimo że wielu ich ekonomistów się z tym nie zgadza” – pisze Krugman – „w rzeczywistości stały się głównym państwem wspierającym Putina. To wstyd; jest to również niewiarygodnie obłudne, jeśli wziąć pod uwagę najnowszą historię Niemiec”. O obłudzie niemieckiej polityki świadczy według Krugmana przede wszystkim to, że Berlin był przez lata ostrzegany przed nadmiernym uzależnieniem od Rosji, ale te wszystkie rady w sposób świadomy Niemcy zignorowali, kierując się wąsko rozumianym, krótkoterminowym zyskiem. 

Według Krugmana Berlin był przez lata ostrzegany przed nadmiernym uzależnieniem od Rosji, ale te wszystkie rady w sposób świadomy Niemcy zignorowali  

Dzisiejsza niechęć kanclerza Scholza do ostrzejszych antyrosyjskich sankcji, domaganie się okresów adaptacyjnych dla niemieckiego przemysłu i odsuwanie ich obowiązywania w czasie zupełnie nie koresponduje, zdaniem Krugmana, z radami Berlina dla państw południa Europy w czasie kryzysu 2008 roku. Gdy chodzi o interesy Niemiec i konkurencyjność ich sektora przemysłowego, Berlin opowiada się za możliwie łagodnym podejściem i apeluje o łagodzenie szoków, podczas gdy w czasach kryzysu Niemcy domagali się od Grecji czy Portugalii, jak przypomina Krugman, jednorazowych, drastycznych posunięć oszczędnościowych, wdrażanych niemal natychmiast. Berlin argumentował wówczas, że terapia szokowa „mniej boli”, jeśli nie jest rozciągnięta w czasie, a także nalegał na głębokie cięcia wydatków, nie zwracając uwagi na to, że skokowy wzrost stóp procentowych greckiego długu był w większym stopniu spowodowany krótkotrwałą paniką rynkową niż czynnikami fundamentalnymi. Polityków w Berlinie nie wzruszało też wówczas to, że greckie PKB w wyniku zalecanych przez nich kroków skurczyło się w ciągu roku o 21%, a stopa bezrobocia wzrosła do 27%. „Ale podczas gdy Niemcy były gotowe narzucić katastrofalną politykę gospodarczą i społeczną krajom, które, jak twierdziły, były nieodpowiedzialne w pożyczaniu” – konkludował swe oskarżenie Paul Krugman –  „to nie chcą nałożyć na siebie samych znacznie mniejszych kosztów, pomimo tego, że ich polityka energetyczna w sposób niebudzący wątpliwości była w ostatnich latach nieodpowiedzialna”.  

Ku gospodarczej katastrofie 

Gdyby w obecnym kryzysie chodziło wyłącznie o reputację niemieckiej klasy politycznej i znaczenie Berlina w europejskiej polityce, to problem nie byłby wart uwagi, a spadek znaczenia Niemiec udałoby się zapewne wkrótce przezwyciężyć. Wydaje się jednak, że mamy do czynienia z kryzysem całego modelu niemieckiej gospodarki, która swe przewagi komparatywne i konkurencyjność na światowych rynkach budowała na bazie dostaw tanich rosyjskich surowców energetycznych. Obecnie, jak niedawno przypomniał „Wall Street Journal”, ceny energii są w Europie znacznie wyższe niż w Stanach Zjednoczonych czy w Azji, a to w dłuższej perspektywie odbije się na zarówno na perspektywach wzrostu gospodarczego, jak i na możliwościach funkcjonowania całych gałęzi europejskiego przemysłu, które są z natury energochłonne. Producenci nawozów mineralnych i stalownie już zatrzymują swe linie. Podobny los czekać będzie przemysł chemiczny i kolejne gałęzie wytwórczości. Co gorsza, cała koncepcja europejskiej transformacji energetycznej oparta na idei wykorzystywania rosyjskiego gazu ziemnego w obecnej sytuacji, kiedy na europejskim rynku jest on trzykrotnie droższy niż w Stanach Zjednoczonych, wydaje się pozbawiona ekonomicznego sensu.  

Albo fabryki w Niemczech będą zamykane i przenoszone w inne rejony świata, albo, co trudno sobie dziś wyobrazić, Niemcy zgodzą się na obniżkę wynagrodzeń i poziomu życia 

Z punktu widzenia gospodarki niemieckiej, która – jak uważa wielu ekspertów – w tym kwartale już znajdzie się w recesji, sytuacja jest wręcz tragiczna. Bez tanich rosyjskich surowców energetycznych jej konkurencyjność na rynkach światowych wyparowuje, co oznacza w dłuższej perspektywie, że albo fabryki w Niemczech będą zamykane i przenoszone w inne rejony świata, albo, co trudno sobie dziś wyobrazić, Niemcy zgodzą się na obniżkę wynagrodzeń i poziomu życia. Oczywiście można wrócić do energetyki jądrowej, ale Scholz nie chce pójść tą drogą. Ostatnio odrzucił propozycję własnego ministra finansów, by w obliczu szalejących cen i zapewne trudnej zimy nie wygaszać pracujących jeszcze elektrowni. Powód jest dość oczywisty. Nie chodzi w tym wypadku wyłącznie o proekologiczne nastawienie niemieckich wyborców, ale o coś zupełnie innego. Ewentualny powrót Europy do energetyki jądrowej niweluje do zera przewagi konkurencyjne niemieckiego przemysłu, bo to Berlin, mając Nord Stream 1 i 2, a także specjalne relacje z Moskwą, mógł pozyskiwać surowce energetyczne taniej niż inne państwa kontynentu. Rozwiniętą energetykę jądrową mają też inni, w tym aspirująca do Unii Ukraina, co oznaczać będzie – jeśliby nasz kontynent poszedł tą drogą – że nie dostęp do taniej energii będzie czynnikiem przesądzającym o decyzjach inwestycyjnych, a inne zasoby, w tym dostępna, dobrze wykształcona i tania siła robocza. Na tym polu Niemcy nie będą w stanie wygrać w dłuższej perspektywie walki konkurencyjnej. A zatem, aby myśleć o utrzymaniu swego potencjału gospodarczego, potrzebują nadal dużej ilości tanich surowców energetycznych. To może zapewnić im tylko Rosja, stąd troska o to, aby Moskwa nie przegrała wojny na Ukrainie.  

Czy przyjdzie przełom? 

Zasadne jest więc pytanie, czy zadeklarowana przez kanclerza Scholza polityka Zeitenwende – polegająca na zwiększeniu wydatków na obronność do 2% PKB i stworzenia specjalnego, wartego 100 mld euro, funduszu przeznaczonego na modernizację niemieckich sił zbrojnych – w ogóle zostanie wdrożona. Wątpliwości co do tego ma Aylin Matlé, ekspertka pracująca w DGAP (Niemieckim Towarzystwie Polityki Zagranicznej). Przypomina ona konsensus monachijski z 2014 roku, kiedy to w trzech wystąpieniach (prezydenta, minister obrony i ministra spraw zagranicznych) po rosyjskiej aneksji Krymu i agresji w Donbasie przedstawiciele niemieckiej elity politycznej zapowiedzieli politykę większej odpowiedzialności za kwestię bezpieczeństwa europejskiego i stan relacji transatlantyckich. Z ówczesnych deklaracji niewiele w kolejnych latach pozostało, co zdaniem Matlé skłania do postawienia fundamentalnie istotnego w tym kontekście pytania – czy niemiecka kultura strategiczna daje rękojmię zmiany niemieckiej polityki obronnej i zagranicznej? Badaczka jest co do tego sceptyczna, a jej opinie podzielają niektórzy niemieccy eksperci, którzy uważają, że nawet skokowy wzrost wydatków Berlina na bezpieczeństwo nie musi wcale przełożyć się na zbudowanie sprawnych i będących w stanie adekwatnie reagować na wyzwania sił zbrojnych. 

Kwestia bowiem nie leży w braku środków, ale ewidentnych niedostatkach niemieckiej kultury politycznej, zdominowanej przez nastroje pacyfistyczne i programowo uciekającej od myślenia w kategoriach strategicznych. Ten niewątpliwy kryzys międzynarodowego autorytetu Niemiec powoduje też narastanie wątpliwości co do przyszłości Unii Europejskiej, która, jak napisał Jeremy Cliffe na łamach lewicowego „New Statesman”, powinna z obecnego kryzysu wywołanego agresją Rosji na Ukrainie wyjść wzmocniona i zacząć podążać drogą ku strategicznej suwerenności. Tylko że dziś niewiele wskazuje, by idea, o której wiele mówiono w stolicach zachodniej Europy w ostatnich latach, w ogóle zaczęła się materializować. Zdaniem brytyjskiego publicysty, głównym powodem tej rozczarowującej bezczynności polityków – którzy przez lata byli orędownikami pogłębienia europejskiej integracji, by Unia stała się samodzielnym czynnikiem w grze mocarstw – są stare mapy mentalne. Politycy są przyzwyczajeni do formuły działania, która w nowych czasach nie tylko nie odpowiada na rysujące się wyzwania, ale również nie zaspokaja aspiracji wschodzących graczy. Berlin i Paryż, mówiąc o pogłębieniu europejskiej integracji do stopnia, który pozwoliłby uzyskać suwerenność strategiczną kontynentu, mają na myśli model, w którym to Zachód wyznaczałby, dokąd ma podążać Wspólnota, a Wschód bez sprzeciwu i w pokorze przyjmowałby wyznaczoną mu role junior partnera. Tyle że model tego rodzaju mało już kogo interesuje.  

Aby myśleć o utrzymaniu swego potencjału gospodarczego, potrzebują nadal dużej ilości tanich surowców energetycznych. To może zapewnić im tylko Rosja, stąd troska o to, aby Moskwa nie przegrała wojny na Ukrainie 

Trudno nie zgodzić się też z opinią Hansa Kribbego i Luuka van Middelaara, którzy na łamach „The Economist” napisali, analizując sytuację Ukrainy, że kwestie związane „z bezpieczeństwem są obecnie na pierwszym miejscu, a Unia Europejska nie może być jego dostarczycielem, zwłaszcza wobec Rosji”. Ostatnie decyzje Finlandii i Szwecji w kwestii złożenia wniosku akcesyjnego do NATO są potwierdzeniem tego rodzaju ocen, najłagodniej mówiąc – potwierdzających brak wiary w unijną politykę budowania własnego potencjału bezpieczeństwa. 

Anachroniczny Berlin 

Wojna na Ukrainie doprowadziła do oczywistego kryzysu niemieckiej polityki, a co za tym idzie – znaczenia Berlina. Podważone zostały zdolności niemieckich elit do oceny sytuacji, a przede wszystkim intencji takich graczy jak Rosja. Zakwestionowany został niemiecki model gospodarczy, co w dłuższej perspektywie mieć może konsekwencje głębsze, niż dzisiaj sądzimy. Niemiecka kultura strategiczna, czy myślenie o sprawach bezpieczeństwa w nowych realiach wydają się anachroniczne i nie odpowiadają duchowi nadchodzących czasów. Nawet w fundamentalnej kwestii bezpieczeństwa atomowego jedynym, o czym dziś są w stanie myśleć przedstawiciele niemieckiego establishmentu, jest – jak powiedział Wolfgang Ischinger – pozyskanie francuskich gwarancji nuklearnych, które mogłyby zastąpić amerykańskie, coraz mniej pewne i coraz mniej pożądane. 

Kryzys międzynarodowego autorytetu Niemiec powoduje też narastanie wątpliwości co do przyszłości Unii Europejskiej 

Czy ten wielowymiarowy kryzys niemieckiego przywództwa doprowadzi do nowej jakości, ukształtowania się nowego układu sił i lepiej skalibrowanych, bardziej partnerskich relacji? Wielu publicystów jest zdania, że tego rodzaju ewolucja relacji Niemcy-Europa jest nieuchronna. Jednak w świetle dotychczasowych doświadczeń myślenie to wydaje się nadmiernie optymistyczne. Zamiast nowej, skonsolidowanej Europy możemy mieć raczej do czynienia z narastającymi problemami, których nie będą w stanie rozwiązać elity państw Zachodu, przede wszystkim Niemiec, odwołujące się do starych, dziś już nieadekwatnych rozwiązań. A to oznacza, że musimy przygotować się nie na Europę, która wybija się na strategiczną suwerenność, ale na kontynent bez przywództwa i bez strategii. 

 

 

Wesprzyj NK
Współpracownik „Nowej Konfederacji”, historyk i manager. Obecnie pracuje w prywatnym biznesie. Wcześniej dziennikarz. Publikował na łamach m.in. „Życia”, „Nowego Państwa”, „Wprost”, „Życia Gospodarczego”, „Rzeczypospolitej”. Członek kolegium redakcyjnego „Polityki Polskiej” oraz „Kwartalnika Konserwatywnego” (1997-2000). W latach 1997-2001 doradca ministra Szefa Kancelarii URM oraz ministra finansów.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

3 odpowiedzi na “Niemcy bez przywództwa i strategii”

  1. Paweł Kopeć pisze:

    Niemcy mają idee plus własne przywództwo, ale w swych głowach, ideach i genach, m.in. ich sławne i destrukcyjne dla nas, Europy i całego świata – „Lebensraum„.
    Por. JG Fichte, pisma wybrane etc.

  2. Tadeusz Żeleźny - analityk systemowy pisze:

    Od 2006 [Nord Stream 1] Berlin realizuje faktami dokonanymi razem z Kremlem supermocarstwo Lizbona-Władywostok. Od 2009 był realizowany zwrot na Pacyfik. Wg „Strategicznej Wizji” Brzezińskiego, realizowanej od 2009, a oficjalnie ogłoszonej w 2011, kordon Europy z Rosją miał otoczyć Chiny od strony północnej Eurazji w ramach większego okrążenia [Indie, Japonia, Australia, pas pierwszego łańcucha wysp]. W tej sytuacji i Berlin i Kreml „sprzedały” SWÓJ plan SWOJEGO supermocarstwa jako rzekomą realizację „Strategicznej Wizji” USA – a po Deauville w październiku 2010 zupełnie otwarcie reklamowały „nową, lepszą Unię Euroazjatycka od Lizbony do Władywostoku”. Stąd w ramach „resetu” Obamy z Kremlem sekowanie „szkodliwego” w tym resecie pomostu bałtycko-czarnomorskiego, czyli Polski i Ukrainy. Dlatego właśnie tak namiętne ataki [zresztą do tej pory!] Z OBU STRON na Polaków jako „faszystów” i „sprawców II wojny światowej i Holocaustu” – co było fazą przygotowawczą do demontażu suwerennej Polski. W Waszyngtonie obiecano i wykonano w 2011 rozwiązanie II Floty US Navy [tej od blokady GIUK i Arktyki], wszystkie ciężkie siły US Army co do jednego Abramsa także wycofano z Europy w 2011. A wtedy Berlin z Kremlem [i doczepionym na pasku Paryżem] zaczęły na całego budowanie SWOJEGO KONKURENCYJNEGO supermocarstwa Lizbona-Władywostok. Szczęśliwie dla Polski i Ukrainy Putin przeholował w 2013 w Syrii, Waszyngtonowi spadły łuski z oczu, od Majdanu poszło do anschlussu Krymu i nakręciła się spirala konfrontacji… Berlin [z Paryżem i Kremlem] wcale nie zmienił po 27 lutego swojej strategii i nie porzucił swojego „planu nr 1”. Tylko na pozór udaje posłusznego USA, w istocie obiecując bycie agentem amerykańskich interesów, w istocie wzmacnia SWOJE siły [2% PKB na wojsko, dodatkowe 100 mld euro na sprzęt i systemy], by – gdy tylko USA wyjdą w większości na Pacyfik – siłą zaprowadzić swoją hegemonię w Europie i jak równy z równym zbudować z Kremlem supermocarstwo Lizbona-Władywostok. To dokładne przeciwieństwo misji założycielskiej NATO, którą pierwszy sekretarz lord Ismay zdefiniował: „Russia out, USA in, Germany down”. Ciekawe, czy w Waszyngtonie mają choć mgliste pojęcie, że Berlin dalej bezczelnie zwodzi USA i w nowych szatach [rzekomego posłuszeństwa USA] dalej realizuje z Kremlem plan swojego konkurencyjnego supermocarstwa? Osobiście doradzałbym bardzo baczne kontrolowanie rzekomo zamkniętych niemieckich reaktorów, ale i niemieckich prac nad antymaterią jako bronią strategiczną 4 generacji. Sumując: Niemcy z Kremlem i Paryżem mają bardzo spójny i konsekwentny i niezmienny od 2006 plan strategiczny, jedynie zmieniły się formy jego realizacji – teraz już zdecydowanie siłowe.

  3. PI Grembowicz pisze:

    No i dobrze!
    Nam w to graj i tak rządzą /i dominują/ unią… niestety!

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo