Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Demony w Watykanie. Jak tuszowano pedofilię w Kościele

Gwałcił, znęcał się, wykorzystywał seksualnie nawet własne dzieci. Śledztwo było tłumione jako „spisek masoński i żydowski”. Jak doszło do tego, że Degollado mógł tak długo odgrywać tak istotną rolę w życiu Kościoła?
Wesprzyj NK

To zaangażowaniu tego dziennikarza [Jasona Berry’ego – dop. NK], jego nieustępliwości, wiele zawdzięczają ofiary najbardziej chyba znanego przestępcy seksualnego w Kościele, czyli ks. Marciala Maciela Degollado. „Podobnie jak w historii o doktorze Jekyllu i panu Hyde, on także miał więcej niż jedną tożsamość i więcej niż jedno życie. Gwałciciel, kłamca, zepsute serce, czarna dusza (…) Założyciel Legionistów Chrystusa był człowiekiem potężnym, charyzmatycznym, nietykalnym. (…) W ciągu swojego życia Maciel zdołał stworzyć trzy równoległe życiorysy. Był przyjacielem papieża. Był potężny, podziwiany i szanowany zarówno w Rzymie, jak i w Ameryce Łacińskiej, gdzie Legioniści Chrystusa mieli swoją kwaterę główną. Nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że jednocześnie założył i utrzymywał dwie rodziny, jedną w Meksyku, a drugą w Hiszpanii, a jego dwie żony obdarzyły go trójką dzieci, z których dwoje wykorzystywał seksualnie. (…) Rozdział jego życia dotyczący wykorzystywania seksualnego jest przerażający. Potwór Maciel splamił się tą zbrodnią również w seminariach, molestując wielu chłopców przebywających w siedzibach Legionistów Chrystusa. Według zeznań świadków znęcanie się oraz przemoc fizyczna i psychiczna rozgrywały się zawsze w ciszy, strachu, milczeniu”[1] – opisuje ks. Marciala Maciela Degollado Franca Giansoldati.

„Nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że jednocześnie założył i utrzymywał dwie rodziny, jedną w Meksyku, a drugą w Hiszpanii, a jego dwie żony obdarzyły go trójką dzieci, z których dwoje wykorzystywał seksualnie”

Nie dowierzano

Jego historia ma jednak także jeszcze inny wymiar, równocześnie bowiem ks. Degollado był założycielem jednego ze zgromadzeń zakonnych, które miało powołania kapłańskie, zakładało dziesiątki uniwersytetów i setki szkół, prowadziło aktywną działalność charytatywną, zmieniało realnie oblicze latynoskiej polityki, zaś on sam i jego polityczne wpływy umożliwiły Janowi Pawłowi II odbycie pielgrzymki do Meksyku. Degollado uchodził za subtelnego teologa i ascetę (dopiero po jego śmierci przeanalizowano jego teksty i okazały się one w ogromnej większości plagiatami), a także za człowieka ogromnej osobistej wiary. Jak to możliwe? Jak doszło do tego, że choć zastrzeżenia do osobistego życia Marciala Maciela Degollado padały już na etapie seminaryjnym, mógł on tak długo odgrywać tak istotną rolę w życiu Kościoła? By udzielić odpowiedzi na te pytania, trzeba przedstawić całą historię meksykańskiego duchownego.

Zaczyna się ona – przynajmniej jeśli chodzi o sprawę oskarżeń i dziwnych zbiegów okoliczności – jak wspomniałem, już w okresie kleryckim. Marcial Maciel Degollado zostaje dwukrotnie usunięty z seminarium (w tym raz przez własnego wuja). Powód? Oficjalnie nieznany, ale wiele wskazuje na to, że już wtedy molestował chłopców i podejmował się czynów homoseksualnych. W obu przypadkach to właśnie te działania doprowadziły do jego wydalenia z dwóch różnych seminariów. Nie przeszkadza to jednak temu, że niedługo później młodziutki Meksykanin zakłada nowe, własne zgromadzenie zakonne i w nim otrzymuje święcenia kapłańskie. Ale zanim do tego dochodzi, zostaje po raz kolejny oskarżony przed biskupem o molestowanie chłopca. Potem jest już tylko gorzej, kolejne lata to bowiem nowe ofiary przestępcy seksualnego. Nie będę wymieniał ich wszystkich, były ich wszak tysiące.

Uważano, a niekiedy uważa się nadal, że w takich przypadkach należy unikać zgorszenia wśród wiernych

Informacje o molestowaniu chłopców, a także o narkomanii założyciela Legionistów Chrystusa dotarły do Watykanu już w latach 50. Początkowo im nie dowierzano, ale wdrożono śledztwo, które doprowadziło do zawieszenia przełożeństwa księdza Maciela. Jednym z powodów było także wprowadzenie wówczas do praktyki zgromadzenia ślubu milczenia, który zakazywał wypowiadania jakichkolwiek negatywnych opinii na temat założyciela. W czasie sede vacante po śmierci Piusa XII karę tę jednak zdjęto i nigdy więcej jej już nie nałożono. Tymczasem jego kariera nabrała rozmachu[2]. I choć już w latach 80. ofiary (często byli Legioniści Chrystusa) zaczęły mówić o sprawie, to zarówno media, które chciały publikować ich zeznania, jak i one same byli niszczeni przez wynajęte i założone przez Maciela najlepsze amerykańskie kancelarie adwokackie[3].

On sam był doradcą papieskim w kwestiach Ameryki Łacińskiej, organizował kolejne pielgrzymki, a także stawiany był za wzór osobistej pobożności. A wszystko to w sytuacji, gdy w Ameryce Łacińskiej pogłoski i informacje na temat podwójnego, a nawet potrójnego życia ks. Marciala Degollado były powszechnie znane i publikowane przez kolejne gazety. Wiele wskazuje jednak na to, że nie docierały one do samego papieża ani nawet do Stolicy Apostolskiej, bo traktowano je jako pomówienia masońskich rządów wobec charyzmatycznego kapłana.

I co? I nic!

Sytuację zaczęła zmieniać dopiero grupa zdeterminowanych ofiar założyciela Legionistów Chrystusa, częściowo byłych, a częściowo obecnych kapłanów. To oni ostatecznie doprowadzili do tego, że na biurko ojca Gianfranca Girottiego, podsekretarza Kongregacji Nauki Wiary, 17 października 1998 roku trafiła teczka z dokumentacją dotyczącą rozgrzeszenia przez ojca Degollado swojego wspólnika w grzechu. To ten rodzaj przestępstwa, który skutkuje natychmiastową ekskomuniką, a prawo kanoniczne nie pozostawia co do tego najmniejszych złudzeń[4]. I co? I nic! Ojciec Marcial Maciel zdołał uniknąć dochodzenia, był nadal przyjmowany w Watykanie, czczony jako człowiek osobistej świętości i chroniony. I to mimo iż adwokatka prowadząca sprawę nieustannie dopingowała kurialistów. A jednak… nic się nie działo, bo w kurii „ktoś tłumił tę inicjatywę śledczą jako manewr antyklerykalny, spisek masoński i żydowski, mający na celu osłabienie papieża i uderzenie w tak zasłużoną postać jak ojciec Maciel, jak to wyrwało się pewnego razu jednemu z kurialnych kardynałów”[5] – opisuje sytuację Giansoldati.

Informacje o molestowaniu chłopców, a także o narkomanii założyciela Legionistów Chrystusa dotarły do Watykanu już w latach 50. Początkowo im nie dowierzano

Kto konkretnie chronił Maciela Degollado? „Kluczową dla obrony Maciela w Watykanie w latach 80. i 90. postacią był kardynał Angelo Sodano, wszechmocny sekretarz stanu pod rządami Jana Pawła II, a obecnie [cytowany tekst był pisany w roku 2010 – dop. TPT] dziekan Kolegium Kardynałów. Więź między Sodano i Macielem została wykuta w latach Pinocheta w Chile, gdzie Sodano był nuncjuszem. To Sodano przekonał kardynała Silvę, by pozwolił Legionowi wejść do kraju, wbrew sprzeciwom biskupów. Po powrocie do Rzymu w 1989 roku Sodano, przygotowując się na stanowisko sekretarza stanu, wziął lekcje angielskiego w centrum Legionu w Dublinie w Irlandii. Był na wakacjach w willi Legion w południowych Włoszech. Sodano, honorowy gość na kolacjach i bankietach Legionu, stał się największym zwolennikiem Maciela” – pisał Austen Ivereigh w magazynie „America”. Ale to nie wszystko. Maciel Degollado zatrudnił także siostrzeńca kardynała na stanowisku konsultanta budowlanego, i choć nie wykonywał on swojej pracy dobrze, to… płacono mu, jak bowiem mówił ksiądz Maciel Degollado: „płaćcie mu. Bo płacicie jemu”[6]. Wśród obrońców wpływowego duchownego byli także papieski sekretarz ks. Stanisław Dziwisz, kardynałowie Andrzej Deskur, Leonadro Sandri oraz biskup Stanisław Ryłko[7].

Powody obrony mogły być różne. W Watykanie chodziły plotki o przekazywanych przez Legionistów Chrystusa drogich prezentach (mercedesach) kurialnym kardynałom, ale część z nich mogła rzeczywiście wierzyć w antyklerykalny spisek, ksiądz Degollado bowiem faktycznie pochodził z kraju, w którym ostro zwalczano duchowieństwo, a on sam był na tyle wpływowy, że istniały środowiska, które mogły chcieć go zniszczyć. Istotnym elementem obrony duchownego było także to, że jeden z dziewięciu oskarżających zdecydował się wycofać z oskarżeń.

Niezależnie jednak od tego, kto stał za obroną, łatwo jest określić, kto był zwolennikiem załatwienia tej sprawy. Od samego początku dążył do tego kardynał Joseph Ratzinger, ale, jak mówił później papież Franciszek… niestety przegrał tę batalię. „Chciałbym podkreślić, że Papież Benedykt wykazał się wielką odwagą, by z tym walczyć. Istnieje na ten temat pewna anegdota: miał wszystkie papiery, wszystkie dokumenty, na temat organizacji zakonnej, w której łonie dochodziło do deprawacji seksualnej i ekonomicznej. On [jako kardynał] poszedł i były filtry, i nie mógł nic osiągnąć. W końcu papież [Św. Jan Paweł II], pragnąc pojąć prawdę, zwołał spotkanie, a Joseph Ratzinger poszedł tam z teczką i wszystkimi dokumentami. A kiedy wrócił, powiedział swojemu sekretarzowi: «Złóż to w archiwum, wygrała druga strona». Nie wolno nam się gorszyć z tego powodu, są to etapy pewnego procesu. Ale potem, gdy został papieżem, pierwszą rzeczą, którą powiedział, było: «Przynieś mi te papiery z archiwum», i zaczął sprawę”[8] – opowiadał Franciszek.

Niestety zanim doszło do wznowienia sprawy i nałożenia kar na sędziwego już wówczas kapłana, papież Jan Paweł II zaprosił ojca Maciela do prezentowania adhortacji Pastores dabo vobis, poprosił go, by przemawiał podczas obchodów Wielkiego Jubileuszu, a nawet składał mu kolejne życzenia. To wszystko w sytuacji, gdy wielu amerykańskich biskupów zaczęło już odmawiać przyjmowania Legionistów Chrystusa w swoich diecezjach, a doniesienia medialne na temat jego przeszłości były coraz ostrzejsze i bardziej jednoznaczne.

Kultura milczenia i „serce przebite mieczem”

W latach 90. Kościołem – już nie tylko w Stanach Zjednoczonych – wstrząsają kolejne skandale. Dla Europy najtrudniejszym jest niewątpliwie ten w roli głównej z metropolitą wiedeńskim kard. Hansem Hermannem Groërem.

Choć już w latach 80. ofiary (często byli Legioniści Chrystusa) zaczęły mówić o sprawie, to zarówno media, które chciały publikować ich zeznania, jak i one same byli niszczeni przez wynajęte i założone przez Maciela najlepsze amerykańskie kancelarie adwokackie

Ta historia rozpoczyna się w roku 1985, gdy św. Jan Paweł II mianuje wspomnianego Groëra, benedyktyńskiego mnicha, a wcześniej kapłana diecezjalnego, na nowego metropolitę Wiednia. Austriacy nie są zadowoleni, bo zakonnik ów uchodzi za niezwykle konserwatywnego i tradycjonalistycznego, ale nie formułują wobec niego poważnych zarzutów (poza tymi dotyczącymi światopoglądu i przekonań religijnych).

Dziesięć lat później kardynał Groër publikuje list, w którym ostro ocenia moralność, głównie seksualną, Austriaków. I to staje się początkiem skandalu. Wkrótce bowiem do tygodnika „Profil” zgłasza się mężczyzna, który twierdzi, że kilkanaście lat wcześniej, gdy miał on trzynaście lat, kardynał wykorzystał go seksualnie w przyklasztornej szkole. Artykuł wywołuje skandal, a Episkopat w całości opowiada się po stronie kardynała odrzucając oskarżenia. To „oszczerstwo, jakiego nie było od czasu nazistowskich procesów duchownych pod pozorem ich homoseksualizmu” – przekonują wiedeńscy biskupi pomocniczy Christoph Schönborn i Helmut Krätzl. Groër, mimo zarzutów, zostaje ponownie wybrany przewodniczącym Konferencji Episkopatu.

Jednak świeccy i dziennikarze nie odpuszczają i choć kardynał wydaje oświadczenie, że jest niewinny i pada ofiarą kampanii oszczerstw, to liczba jego zwolenników zaczyna topnieć. Kilku biskupów domaga się wyjaśnień. Ostatecznie reaguje Watykan i w Wielki Czwartek powołuje biskupa Christopha Schönborna na koadiutora w Wiedniu, co oznacza, że to on zaczyna sprawować faktyczną władzę w lokalnym Kościele. Wiadomość ta sprawia, że kardynał Groër rezygnuje z funkcji przewodniczącego Konferencji Episkopatu Austrii. Jan Paweł II żegna go pięknym listem, w którym dziękuję mu „za wierną i hojną służbę w Kościele”[9]. Nie oznacza to niestety końca działalności byłego metropolity Wiednia, rok później zostaje bowiem przeorem klasztoru w Maria Roggendorf, gdzie nadal sprawuje liturgiczne funkcje biskupie. W 1998 roku, krótko przed pielgrzymką papieża do Austrii, pojawiają się kolejne zarzuty, nie tylko o molestowanie i wykorzystywanie seksualne nieletnich (także podczas spowiedzi świętej, gdy kazał im się rozbierać i molestował ich), ale także współbraci zakonnych. Udo Fischer, benedyktyn z Göttweig, przekonuje, że również był ofiarą kardynała oraz że już w 1985 roku informował opata, iż późniejszy hierarcha molestuje innych zakonników. Ten jednak nic z tym nie robił[10].

Papież Jan Paweł II był przekonywany, że zarzuty wobec kardynała są oszczerstwami mającymi zniszczyć uczciwego, prawego i ortodoksyjnego (a do tego maryjnego) kardynała

Niewiele wydarzyło się w tej sprawie także w Watykanie, a jeśli nawet coś się działo, to niezbyt dobrego. Gdy austriaccy biskupi potwierdzili winę kardynała i oznajmili, iż mają „moralną pewność” co do tego, że popełnił on zarzucane mu winy, Watykan zaczął się dystansować od ich stanowiska, a tuż przed kreacją kardynalską arcybiskupa Schönborna św. Jan Paweł II przyjął kardynała Groëra na prywatnej audiencji. Wywołało to zrozumiałe rozgoryczenie jego następcy, który widział, jakie zniszczenia w Austrii wywołał skandal seksualny z udziałem poprzednika. Dlatego po powrocie do Wiednia Schönborn wydał mu zakaz sprawowania sakramentu bierzmowania na terenie archidiecezji, a także wezwał go do przyznania się do winy. Kilka dni później wydał zaś oświadczenie uznające kardynała Groëra za winnego.

Reakcja Watykanu była zaskakująca. Tuż po audiencji u św. Jana Pawła II, jaką uzyskali trzej austriaccy biskupi, którzy uznali winę benedyktyna-kardynała, zostali oni przyjęci przez kardynała Angelo Sodano, który… używając ostrego tonu, zganił ich za oświadczenie w sprawie Groëra. Podczas zaś pielgrzymki do Austrii, w trakcie obiadu z biskupami, św. Jan Paweł II odczytał tekst (przygotowany przez kardynała Sodano), w którym wymieniał, bez jakiegokolwiek komentarza, kardynała Groëra[11]. Ostatecznie, choć wina tegoż jest bezsporna (molestował on przynajmniej dwustu chłopców oraz wielu mnichów i kapłanów), nigdy nie poniósł on żadnych konsekwencji i nigdy też Watykan nie uznał go za winnego. Po jego śmierci przez Stolicę Apostolską została wydana piękna depesza kondolencyjna, a Mszę pogrzebową sprawował kardynał Joachim Meissner, który podkreślał, że serce kardynała „zostało przebite mieczem boleści podobnym do miecza, który przebił serce Maryi”[12].

Nic się nie działo, bo w kurii „ktoś tłumił tę inicjatywę śledczą jako manewr antyklerykalny, spisek masoński i żydowski, mający na celu osłabienie papieża”

O tej sprawie, co ciekawe, wypowiedział się także Ojciec Święty Franciszek, który jasno wskazał, że w kwestii kardynała Groëra Jan Paweł II był systematycznie wprowadzany w błąd. W jaki sposób? Odpowiedź wydaje się prosta, jest bowiem naturalnie związana z całym kontekstem sytuacyjnym Kościoła w Austrii. Otóż tak się składa, że zanim pojawiły się zarzuty wobec kardynała, był on systematycznie niszczony z powodu swoich konserwatywnych poglądów, a krótko potem zarzuty o homoseksualizm, które nigdy nie zostały potwierdzone, sformułowano wobec innych biskupów austriackich, by ich zdyskredytować i pozbawić autorytetu moralnego. Wiele więc wskazuje na to, że papież Jan Paweł II był przekonywany, że zarzuty wobec kardynała są oszczerstwami mającymi zniszczyć uczciwego, prawego i ortodoksyjnego (a do tego maryjnego) kardynała, że rzeczywiście jest on pomawiany, by zniszczyć austriacki Kościół i jego samego. Jakby tego było mało, sprawa ta rzeczywiście posłużyła liberalnym aktywistom nie tyle do oczyszczania Kościoła (słusznego), ile do postulowania jego głębokiej reformy, akceptacji rozwodów, zniesienia celibatu księży i zaakceptowania antykoncepcji.

Z zewnątrz, bez wsłuchania się w argumenty ofiar, ta sprawa mogła tak wyglądać. Nie sposób jednak nie zadać pytania, dlaczego nie przekonały św. Jana Pawła II argumenty arcybiskupa Schönborna i innych hierarchów. Tu odpowiedzi trzeba szukać we wpływach najbliższego otoczenia, które umiejętnie dawkowało papieżowi wiedzę i odcinało go od istotnych informacji. O co chodziło, doskonale widać w przypadku sprawy metropolity poznańskiego arcybiskupa Juliusza Paetza, o którego działaniach Jan Paweł II dowiedział się od Wandy Półtawskiej, ponieważ „filtry” w postaci właśnie kardynała Sodano i kardynała Dziwisza, uniemożliwiały dotarcie do papieża informacji o tym, co dzieje się w seminarium duchownym w Poznaniu. Czy podobnie było w przypadku Wiednia? Wszystko wskazuje na to, że tak.

Historycznie rzecz biorąc, trzeba też pamiętać o tym, że w latach 90., a to w tamtym okresie doszło do omawianych wydarzeń, w Kościele panowała jeszcze kultura milczenia. Uważano, a niekiedy uważa się nadal, że w takich przypadkach należy unikać zgorszenia wśród wiernych[1], więc nawet jeśli usuwano skompromitowanych hierarchów, to starannie unikano podawania powodów, dla których zostali oni zdymisjonowani, a nawet dziękowano im za ich posługę. Można uważać ową politykę za błędną, za przynoszącą więcej szkody niż pożytku, a także za niesprawiedliwą wobec ofiar, ale nie wolno zapominać, że zawsze taka ona była i że to nie św. Jan Paweł II ją stworzył, a jego poprzednicy. On sam zaś, gdy dotarła do jego świadomości skala zjawiska, zaczął z nią zrywać.

Zanim jednak do tego doszło, Kościołem musiał wstrząsnąć jeszcze jeden gigantyczny skandal seksualny.

Amerykańskie tsunami

Mowa oczywiście o tym, co wydarzyło się w Stanach Zjednoczonych. Tam w ciągu sześciu miesięcy Kościół zmierzył się z jednym z największych skandali w swojej historii.

W Watykanie chodziły plotki o przekazywanych przez Legionistów Chrystusa drogich prezentach (mercedesach) kurialnym kardynałom, ale część z nich mogła rzeczywiście wierzyć w antyklerykalny spisek

Zaczęło się od tekstu w „Boston Globe” z 6 stycznia 2002 roku, opisującego historię ks. Johna Geoghana, który molestował ponad stu chłopców, a którego kurialiści z archidiecezji bostońskiej przez lata przenosili z miejsca w miejsce, umożliwiając mu krzywdzenie kolejnych dzieci. Od tego momentu zaczęła się masakra. Niemal codziennie, przez kolejne tygodnie, ujawniano następne skandale z duchownymi w roli głównej, a amerykańskie diecezje zmuszone były do wypłacania wielomilionowych odszkodowań. Oskarżenia dotyczyły nie tylko szeregowych duchownych, ale także biskupów, by wymienić tylko bpa Anthony’ego O’Connela, który wykorzystywał 15-latka, czy abpa Remberta Weaklanda, który wypłacił odszkodowanie za zatajenie rzekomego romansu homoseksualnego. Błyskawicznie pojawiły się także oskarżenia (niebezpodstawne) o zatajanie tych spraw, przenoszenie kapłanów z miejsca w miejsce i tolerowanie zbrodni molestowania nieletnich[13]. „Skandal ujawnił, że tylko w Stanach Zjednoczonych przeszło 6,1 tysiąca księży Kościół uznał za osoby, które prawdopodobnie lub niebezpodstawnie mogą zostać postawione w stan oskarżenia. Popełnione przez tych kapłanów przestępstwa na tle seksualnym dotyczyły ponad szesnastu tysięcy nieletnich. Aresztowano i osądzono ponad pięciuset amerykańskich księży, w około 80 procentach przypadków skończyło się wyrokiem skazującym i karą więzienia. Do roku 2012 Kościół wypłacił trzy miliardy dolarów w ramach ugód w pozwach cywilnych. (…) Obciążenia finansowe oraz odpływ zbulwersowanych wiernych doprowadziły do zamknięcia niemal 1,4 tysiąca parafii w Stanach Zjednoczonych”[14] – raportował Michael D’Antonio.

Skala kryzysu była widoczna od początku, ale Rzym przez pierwsze trzy miesiące milczał. A jeśli już ktoś się w ogóle w jego imieniu wypowiadał, to tak nieszczęśliwie, że lepiej byłoby, gdyby milczał. Doskonałym tego przykładem była konferencja prasowa z 21 marca 2002 roku, na której kard. Darío Castrillón Hoyos zaprezentował List do Kapłanów na Wielki Czwartek. Amerykańscy katolicy, a także światowe media oczekiwali, że będzie on poświęcony sprawie skandali seksualnych, papież nie napisał jednak o tych problemach. A pytany o to kardynał odpowiedział, że istnieje wiele innych poważnych problemów, a skandale seksualne są „pompowane przez media”[15]. Skąd takie podejście do sprawy? Wiele wskazuje na to, że Watykan, w tym także sam św. Jan Paweł II, rzeczywiście nie zdawał sobie sprawy z tego, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. Biskupi nie byli wystarczająco szczerzy w tych kwestiach, część z nich nie była świadoma powagi sytuacji, a inni sami byli splamieni chronieniem przestępców seksualnych. Analiza doniesień medialnych nie była wówczas szczególnie mocną stroną Kurii Rzymskiej.

Łatwo jest określić, kto był zwolennikiem załatwienia tej sprawy. Od samego początku dążył do tego kardynał Joseph Ratzinger, ale, jak mówił później papież Franciszek… niestety przegrał tę batalię

Wrażenie to wzmacnia fakt, że już rok wcześniej, po doświadczeniach związanych ze skandalami seksualnymi w innych miejscach, Jan Paweł II – za pomocą listu apostolskiego motu proprio Sacramentorum sanctitatis tutella – zmienił zasady dotyczące sprawców przestępstw seksualnych wobec nieletnich. Od tego momentu wszystkie sprawy dotyczące złamania przez duchownego szóstego przykazania wobec osoby poniżej osiemnastego roku życia miały być zastrzeżone dla Kongregacji Nauki Wiary. Jakby tego było mało, tego rodzaju przestępstwa zrównano z tymi wobec Eucharystii i święceń kapłańskich, co oznaczało, że uznano je za rzeczywiście kluczowe z punktu widzenia Kościoła. Prefekt Kongregacji Nauki Wiary wydał natychmiast szczegółowe instrukcje do tego dokumentu i od tej chwili zaczęły obowiązywać zupełnie inne reguły. Niestety kardynał nie zdecydował się o tym przypomnieć, a Watykan wciąż w amerykańskiej sprawie milczał.

Sytuacja zmieniła się dopiero 9 kwietnia, gdy św. Jan Paweł II przyjął na obiedzie kilku amerykańskich biskupów, z którymi szczerze rozmawiał o kryzysie i jego rozmiarach. Papież zareagował błyskawicznie i na 22–23 kwietnia zwołał międzydykasteryjne spotkanie na temat sytuacji w Kościele amerykańskim. Jednocześnie zaczęto przygotowywać zestaw dokumentów dotyczących sytuacji i wydaje się, że dopiero wtedy św. Jan Paweł II zrozumiał powagę sytuacji[16].

[1] F. Giansoldati, Demon w Watykanie. Legioniści Chrystusa i sprawa Maciela, tłum. A. Osmólska-Mętrak, Warszawa 2018, s. 10–11.

[2] Tamże, s. 91–96.

[3] J. Berry, G. Renner, Śluby milczenia. Nadużywanie władzy za pontyfikatu Jana Pawła II, tłum. B. Stanosz, Warszawa 2012, s. 253–274.

[4] Tamże, s. 125.

[5] Tamże, s. 134.

[6] A. Ivereigh, Should Cardinal Sodano Resign over Maciel?, „America Magazine”, 13 April 2010, http://www.bishop-accountability.org/news2010/03_04/2010_04_13_AmericaMagazine_ShouldCardinal.htm.

[7] F. Giansoldati, dz.cyt., s. 134.

[8] Rozmowa papieża z dziennikarzami, https://www.gosc.pl/doc/5331628.Rozmowa-papieza-z-dziennikarzami/4.

[9] Austria: sprawa kard. Groëra (dossier), https://ekai.pl/austria-sprawa-kard-groera-dossier/.

[10] W. Pięciak, Sprawa kardynała Groëra, „Tygodnik Powszechny”, http://www.tygodnik.com.pl/numer/274709/pieciak.html.

[11] A. Tornelli, G.Valente, Dzień sądu, tłum. J. Tomaszek, Kraków 2019, s. 128–129.

[12] Tamże, s. 127.

[13] G. Weigel, Odwaga bycia katolikiem, tłum. J.J. Franczak, Kraków 2004, s. 17–24.

[14] M. D’Antonio, Grzechy śmiertelne. Przestępstwa seksualne i epoka skandalu w Kościele katolickim, tłum. A. Dzierzgowski, I. Dzierzgowski, Warszawa 2017, s. 14.

[15] G. Weigel, Odwaga bycia katolikiem, s. 111.

[16] Tamże, s. 113–116.

Wesprzyj NK
Filozof, publicysta i działacz katolicki, pisze m.in dla "Do Rzeczy", "Gazety Polskiej" i "Rzeczpospolitej".

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo