Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
A na s&f tego w prenumeracie nie bedzie?
Pamiętam, że w prawie każdym odcinku Starcia Mocarstw p. Bartłomiej z zakłopotaniem zauważał, że w każdej kwestii zgadza się z rozmówcą więc próbował nieco na siłę iść pod prąd żeby ożywić dyskusję. Jako widz muszę przyznać, że te próby były urocze. Aż wreszcie nadeszła ta wiekopomna chwila – nie trzeba udawać – p. Bartłomiej nie zgadza się szczerze z tezami p. Jacka w Starciu Mocarstw! (fanfary w tle).
To mój prawiczy komentarz na stronie NK, więc dodając sobie nieco animuszu i odwagi zmrużeniem oka we wstępie – przechodzę do sedna: Zanim jednak odniosę się do meritum, polecam wszystkim felieton p. Jana Rokity pt. „O przykrych skutkach straty przyjaciela” zamieszczony na stronie Teologii Politycznej – będę do niego nawiązywał.
Otóż, nie nazywałbym siebie dumnie subskrybentem NK i S&F gdyby i na mnie to spotkanie na Alasce nie zrobiło wrażenia – owszem, zrobiło i to bardzo duże. Sądzę, że obydwie strony liczyły na to, że takie wrażenie wywrą – stąd pewnie jawność i szeroki dostęp mediów – z tym, że tylko jedna strona nieco się w swoich rachubach przeliczyła. Dla mnie, osoby coraz bardziej zmartwionej wizją świata post-liberalnego, spotkanie na Alasce wlało w serce nieco nadziei, tym cieplejszej bo przychodzącej z niespodziewanej strony. Otóż nadzieję tą dał mi przedstawiciel Chin. Powiem więcej: sądzę, że mówiąc to co mówił, Mandaryn miał na względzie właśnie serce moje i jemu podobne, których rozsianych jest miliony na całym świecie. On mówił do nas – sierot po liberalnej demokracji. Urzędnik z USA zaczął tak jak zwykle mają w zwyczaju amerykanie. Jednak nigdy wcześniej tego typu jankeskie formułki nie wydały się tak nudne, przewidywalne, a przede wszystkim czcze. A przecież rację ma p. Bartłomiej, że Azjata nie powiedział niczego odkrywczego, niczego nowego. On tylko powtórzył to, co wie i myśli każdy w miarę świadomy obywatel Świata. Mimo to, była to wiekopomna chwila, ponieważ po raz pierwszy w historii, myśli i słowa zwykłego człowieka zostały wypowiedziane jankesom w twarz, z pozycji równoprawnego partnera. Po raz pierwszy łobuz ustawiający całą klasę po kątach spotkał równego sobie, który stanął odważnie naprzeciw, popatrzył w oczy i przy wszystkich rzucił wyzwanie: „do słabszych zaczynasz? Do mnie zacznij!”. Dla mnie to było spektakularne!
Śmiem twierdzić, że byliśmy świadkami plot twista w postrzeganiu Chin. Jaki był dotąd główny zarzut w stosunku do „pasa i szlaku”? Że Chiny nie oferują porządku, stylu życia atrakcyjnego dla człowieka Zachodu. Czyżby? A jaki styl życia, jakie wartości i jaki porządek oferuje Zachodnia Cywilizacja? Wolność Słowa? Wolność wyznania? Możliwość swobodnego wyrażania myśli i poglądów? Prawo do publicznego ich manifestowania? Odpowiecie: „tak! Oferuje! Przecież to podstawy, fundamenty demokracji!” Czyżby? Odsyłam do wspomnianego felietonu p. Rokity.
Ma rację p. Bartłomiej twierdząc, że międzynarodowy porządek prawny to pojęcie mgliste i bardzo szerokie. Jednak ja uważam, że tego sformułowania nie należy brać dosłownie, ale w pewnym szerszym kontekście. Chińczycy są doskonale zorientowani we współczesnym świecie. Oni doskonale wiedzą, że w różnych miejscach globu, nawet w macierzy demokracji – USA – pojawiają się coraz liczniejsze głosy sprzeciwu, nawoływania do opamiętania. Mało tego, oni nie tylko widzą, że są to głosy wołającego na pustyni, ale rozumieją konsekwencje jakie z tego wynikają. Rewolucja postępuje i coraz częściej zjada swoje dzieci. Już nie tylko sufit spada na głowy ale przede wszystkim kruszą się fundamenty liberalnej demokracji. W takim oto anturażu, główny prowodyr, policmajster, klasowy łobuz występuje jako pierwszy pouczając i napominając: „ja stworzyłem te zasady i wartości, ja wymagam żebyście je przyjęli”. Boże, jakie to było żałosne…
Panowie nie wspomnieli, że Chińczyk wytknął amerykanom nie tylko wewnętrzne problemy z BLM ale także „forsowanie własnej wersji demokracji w innych częściach świata”. Czym owo „forsowanie” jest, przekonali się bardzo boleśnie mieszkańcy Bliskiego Wschodu. Przynosi ono jedynie cierpienie i pożogę. Zamiast budować – niszczy. Zamiast dawać wiarygodną alternatywę – zostawia z niczym. Każdy z nas o tym wie od dawna, ponieważ od 2001 roku i wojny w Afganistanie, prometejskie posłannictwo Ameryki nie oznacza niczego więcej poza ogniem. Do tej pory cały świat, przyjmował to jako niesmaczny constans. Bo cóż innego mógł zrobić by nie narazić się na wizytę „Żołnierzy Światłości”?
Na koniec najważniejsza konstatacja. Chiny doskonale zdają sobie sprawę, że światem Zachodu rządzą emocje – pokazały to dobitnie reakcje kolejnych rządów i instytucji na kryzys pandemiczny. Oczywiście, że nikt na świecie nie chce globalnej wojny ani niczego co by ją przypominało. Ale również coraz więcej ludzi nie chce tego w co przekształciła się liberalna demokracja. Dlatego w konfrontacji z USA, to one wyglądają na bardziej wiarygodne jako obrońcy status quo. Dlaczego? Ponieważ tego czego bronić przyzwyczaili się amerykanie – liberalnej demokracji – już nie ma. Zamiast niej idzie nowe: dyktat progresistów niosący ze sobą postępujący totalitaryzm lewicowy. W zderzeniu z tym potworem, ja osobiście wolę chińskiego smoka broniącego „międzynarodowego porządku prawnego”, a więc czegoś jasno sprecyzowanego, spisanego, przyjętego konsensualnie, a nie narzuconego szantażem. Wiem, brzmi to zbyt idealistycznie. Nie mam złudzeń co do sprawiedliwości i uczciwości porządku świata bronionego przez Chiny. Ja po prostu boję się tego nowego.
Odpowiedz USA to „wypadek” kontenerowca w kanale sueskim.
Panie Jarku, jestem realistą i śledzę analizy panów Bartłomieja i Jacka od lat…ale po tym co Pan tutaj napisał, zostałem zachęcony by obejrzeć całość na C-SPAN i faktycznie. Ma Pan rację. Nie NewWorldOrder ale New Law Order… Dziękuję za trafną analizę i spostrzeżenia.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie