Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Zanim pojawiły się budki z tanim chińskim jedzeniem, określenie „chińszczyzna” funkcjonowało w języku polskim jako opis czegoś opowiedzianego w sposób kompletnie niezrozumiały. W literaturze z kolei, Chiny były czymś odległym, egzotycznym i dla Polaków nieważnym. „O Litwie dalibóg, mniej wiem niż o Chinach…” mówił szyderczo portretowany przez Mickiewicza bywalec warszawskiego salonu.
Trudno ukryć, że ten stereotyp pozostaje w jakimś sensie żywy także współcześnie. Niby wiemy, że Chiny są mocarstwem, że ich działania maja wpływ na to co dzieje się w Europie, na metkach sporej części kupowanych rzeczy czytamy napis „made in China”. Ale równocześnie polska klasa polityczna nie widzi potrzeby wypracowania jakiejkolwiek sensownej polityki wobec Chin. Ignorujemy fakt, że problem Chin i ich rosnącej roli w świecie jest zdecydowanym priorytetem politycznym dla Stanów Zjednoczonych. Zajmujemy się zaklinaniem rzeczywistości powtarzając, że strategicznym interesem USA jest utrzymywanie wojsk w Polsce i powstrzymywanie Rosji w Europie. Skąd to przekonanie? Nie wiadomo. Wycofanie się z Afganistanu i zapowiedź znacznego ograniczenia obecności w Iraku zdają się potwierdzać tezę rosyjskiego politologa, należącego do najbliższego kręgu doradców Putina, Timofieja Bardaczowa, który uznał, że jest to początek wycofywania się USA z kontynentalnej Eurazji.
Niemcy chcą przeciąć chiński sznur
Wizyta prezydenta Bidena w Europie: szczyt NATO, spotkanie G-7, rozmowy z Putinem czy Erdoğanem, a później rozmowy amerykańsko-niemieckie bardzo jasno wskazują, że priorytetem Waszyngtonu jest obecnie zmontowanie koalicji antychińskiej. Nasi politycy zdają się nie zauważać, że NATO coraz bardziej staje się globalnym sojuszem wojskowym, a coraz mniej – organizacją obronną nastawianą na powstrzymywanie Rosji. Amerykanie oczekują od europejskich sojuszników realnego wsparcia w sporze z Pekinem, a od Rosji odejścia od faktycznego sojuszu z Chinami. To istotna zmiana w stosunku do modelu polityki Trumpa, który żądał od Europejczyków większych wydatków na obronę i zaangażowania w regionach sąsiednich, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, ale nie oczekiwał zaangażowania Europejczyków na Pacyfiku. Teraz na Morze Południowochińskie płyną okręty brytyjskie i francuskie a nawet fregata Deutsche Marine. Nie tylko dlatego, by wzmocnić potężną amerykańską flotę Pacyfiku. Przede wszystkim po to, by zademonstrować solidarność kolektywnego Zachodu wobec zagrożenia ze strony Chin.
Zajmujemy się zaklinaniem rzeczywistości powtarzając, że strategicznym interesem USA jest utrzymywanie wojsk w Polsce i powstrzymywanie Rosji w Europie. Skąd to przekonanie? Nie wiadomo
Bez wątpienia nie budzi to zachwytu w dużej części stolic europejskich nastawionych na rozwijanie handlu z Chinami. Niektóre prognozy mówią, ze w ciągu 5 lat Chiny staną się głównym partnerem gospodarczym Niemiec. Już dziś nigdzie nie sprzedaje się tylu Mercedesów co w Państwie Środka. A przede wszystkim Chiny są olbrzymim importerem maszyn i dóbr inwestycyjnych produkowanych w Niemczech. Tyle, ze w debacie wewnątrzniemieckiej coraz częściej pojawia się pytanie o to, czy sprzedając zaawansowany technologicznie sprzęt i budując w Chinach zakłady produkcyjne Niemcy nie kręcą sobie sznura na własną szyję. Bo szacunek do własności intelektualnej nie jest główną zaletą chińskiej polityki ekonomicznej. Inaczej mówiąc, Niemcy coraz bardziej obawiają się, że efektem współpracy z Chinami stanie się masowe kopiowanie niemieckich produktów a potem ich masowa produkcja i dumpingowe przejęcie rynków. Oczywiście przy filozofii rozliczania zarządów firm z krótkoterminowych efektów finansowych wciąż istnieje w Niemczech potężne lobby zabiegające o pogłębienie współpracy z Pekinem. Ale skutki przerwania łańcuchów dostaw w wyniku kryzysu pandemicznego wraz ze świadomością zagrożenia chińską konkurencją sprawiają, że Niemcy stały się bardziej otwarte na zachęty amerykańskie do bardziej asertywnej polityki wobec Chin.
Tuż przed wyborami prezydenckimi w USA, kiedy było widać, że Joe Biden jest ich faworytem, pojawiły się analizy czołowych niemieckich centrów analitycznych wskazujących na konieczność rewizji dotychczasowego modelu współpracy z Chinami. Bardzo podobnie wyglądała debata we Francji, borykającej się dodatkowo z konkurencją chińską w Afryce. Większość europejskich analityków doszła do prostego wniosku, że aby zachować amerykański parasol nad Europą, trzeba przyłączyć się do polityki powstrzymywania Chin. Prawie niezauważona w Polsce przeszła zmiana w myśleniu strategów NATO, gdy po ostatnim szczycie, nie zmieniając traktatów, w rzeczywistości liderzy zgodzili się na globalizację Sojuszu, czyli wprowadzenie w jego zainteresowanie obszaru indopacyficznego. Mało kto w naszym regionie zastanawiał się też nad tym, dlaczego administracja Trumpa tak wiele uwagi (a w istocie inspiracji) poświęcała projektowi tzw. Trójmorza. Tymczasem był to w oczach Waszyngtonu pomysł na zlikwidowanie chińskiego konceptu 16 + 1, który miał być europejskim ramieniem Nowego Jedwabnego Szlaku. O co chodziło, pokazuje doskonale oficjalne amerykańskie wsparcie dla Litwy, która oficjalnie wyszła z formatu współpracy z Pekinem i zintensyfikowała relacje z Tajwanem. A warto pamiętać, że Wilno jest teraz kluczowym operatorem interesów amerykańskich w regionie.
Mierzeja Wiślana nie jest Bosforem
Polski interes strategiczny w całej tej rozgrywce jest z pozoru jasny. Słusznie definiując zagrożenie, jakim jest rewizjonistyczna polityka Federacji Rosyjskiej, przypominająca znany z historii (i tragicznie dla Rzeczypospolitej zakończony) proces „zbierania ziem ruskich”, musimy zabiegać o to by USA pozostały w Europie, a zwłaszcza na jej wschodniej flance. Najistotniejszym zadaniem polskiej polityki jest więc wzmacnianie więzi transatlantyckich. Z tego punktu widzenia deklaracja Bidena „America is back” powinna nas ucieszyć. Tymczasem, jak się wydaje, rządzący obecnie PiS patrzy na zbliżenie Waszyngtonu z Berlinem, co najmniej podejrzliwie. Prezydent USA jest w narracji TVP „cieniasem” i szkodnikiem. A w realnej polityce miejsce dialogu z Waszyngtonem zajęły próby naśladowania Arabii Saudyjskiej czy Turcji, kupujących sobie życzliwość amerykańskich elit zakupami broni. Refleksji, że Mierzeja Wiślana nie jest Bosforem a Śląsk polami naftowymi Półwyspu Arabskiego jakoś nie zauważyłem.
Wycofanie się z Afganistanu i życzliwe kibicowanie wzmacnianiu samodzielności strategicznej Europy powinny tymczasem być kolejnymi dzwonkami alarmowymi. Spędziłem kilkanaście dni na lekturze opracowań dotyczących polityki Roosevelta na przełomie lat 30. i 40. XX wieku. Była to polityka świadomego prowokowania Japonii, by zaatakowała USA. Japończycy tego absolutnie nie chcieli. John J. Mearsheimer zauważył w swoim „Tragizmie polityki mocarstw”: „Na początku lat czterdziestych prezydent Roosevelt celowo wmanewrował Stany Zjednoczone w drugą wojnę światową, pragnąc pokrzyżować plany Japonii w Azji oraz – co ważniejsze – Niemiec w Europie”.
Słusznie definiując zagrożenie, jakim jest rewizjonistyczna polityka Federacji Rosyjskiej, przypominająca znany z historii (i tragicznie dla Rzeczypospolitej zakończony) proces „zbierania ziem ruskich”, musimy zabiegać o to by USA pozostały w Europie, a zwłaszcza na jej wschodniej flance
Obserwując politykę USA wobec Chin widzimy mnóstwo analogii do czasów Roosevelta. Ograniczony do obszaru Morza Południowochińskiego konflikt zbrojny może okazać się jedynym sposobem na powstrzymanie ekspansji Chin. I tutaj wypada wrócić do początku tego wywodu. W myśleniu naszych analityków, przynajmniej tych, których zdaje się słuchać władza, konflikt taki zdaje się czymś odległym i nieistotnym. Tymczasem w razie zaangażowania USA w wojnę, choćby i zimną, z Chinami, oraz dołączenie się lokalnych potęg europejskich do tego konfliktu, wschodnia flanka NATO staje się obszarem marginalnym. Gorzej – atrakcyjnym przedmiotem handlu z Rosją, która jest nadzwyczaj pożądanym sojusznikiem w razie konfliktu z Chinami.
Wybór Rosji, czy w nadchodzącym zaostrzeniu konfliktu u wybrzeży Chin stanąć po stronie Waszyngtonu czy Pekinu, będzie miał kluczowe znaczenie dla Polski. Na razie władzom na Kremlu zdecydowanie bliżej jest do Chin niż do USA. Ale w świetle nadchodzącej rewolucji w energetyce, która pozbawi Rosję sporej części dochodów i kryzysu sukcesyjnego, Moskwa będzie zmuszona do przyspieszonej modernizacji. A tej łatwiej dokonać wspólnie z Zachodem, niż ze zmierzającymi do światowej hegemonii Chinami. Najbliższa dekada może być dla Rosji decydująca zarówno z punktu widzenia polityki imperialnej (tu trzeba się liczyć ze wzrostem działań agresywnych) jak i modernizacyjnej (na przykład szybkiego wdrażania technologii wodorowych i małych reaktorów atomowych). Kreml stanie po stronie tego partnera, który zaoferuje więcej.
Szansa dla Polski jest – a właściwie mogłaby być –amerykańska retoryka sporu pomiędzy światem demokracji i autorytaryzmu (przypominająca nieco tę z epoki prezydenta Cartera). Skierowana głównie przeciwko Chinom, ustawia jednak Rosję po złej stronie mocy, zmuszając Kreml do polityki defensywnej. Naszym interesem bardziej niż w przeszłości jest więc opowieść o Polsce jako o przykładzie sukcesu demokratycznej transformacji. Współczesna polityka toczy się dużej mierze na ekranach telewizorów i komputerów. Jeżeli więc wizerunek Polski, jak w latach trzydziestych XX wieku, będzie wizerunkiem sojusznika rewizjonistów i dyktatorów, to w razie bardzo prawdopodobnego konfliktu w Azji zostaniemy osamotnieni i będziemy de facto bezbronni wobec polityki rosyjskiej. Dziecinne próby grania kartą chińską w relacjach z USA mogą skończyć się strategicznym osamotnieniem.
Trzydzieści lat temu, podobnie jak przed stuleciem, polskie elity polityczne wykorzystały otwierające się okno możliwości dla odbudowy państwa
Polski interes narodowy na najbliższe lata jest dość oczywisty. Stabilizacja i spokój. Próby wspierania państw rewizjonistycznych (a takimi są na przykład Turcja i Węgry) nawet wtedy, gdy ich rewizjonizm byłby – jak w przypadku Turcji – kolizyjny z Rosją, grożą zachwianiem kruchej równowagi utrzymującej naszą suwerenność. Podobnie jak nie opłaca się Polsce spór z Niemcami czy Brukselą.
Polityka międzynarodowa jest i była uzależniona od globalnych koniunktur. Trzydzieści lat temu, podobnie jak przed stuleciem, polskie elity polityczne wykorzystały otwierające się okno możliwości dla odbudowy państwa. Sztuką i zadaniem polityków jest umiejętność wyczekania, aż kolejne takie okno się otworzy. Udawanie mocarstwa w chwili, gdy nie mamy stosownych aktywów zarówno w wymiarze wewnętrznym (niezmodernizowana armia, kompletne nieprzygotowanie społeczeństwa do wojen hybrydowych) jak i zewnętrznym (zdemolowany wizerunek Polski w oczach społeczeństw sojuszniczych) może być więcej niż groźne. Za 10 lat powinno się otworzyć kolejne okno, dające szansę na przesunięcie się Białorusi i Ukrainy do świata Zachodu. Polski interes jest prosty: nie dopuścić do zakwestionowania niepodległości sąsiadów na wschodzie i utrzymać solidarność państw Zachodu. Nawet gdy widzimy (chyba na wyrost) szanse we współpracy z Pekinem czy Ankarą, pamiętajmy, że warunkiem polityki samodzielnej w niepewnym świecie jest odbudowa realnych aktywów. I temu warto poświęcić najbliższe lata – a nie mirażom półmocarstwowości.
Cyt: „ warunkiem polityki samodzielnej w niepewnym świecie jest odbudowa realnych aktywów. I temu warto poświęcić najbliższe lata – a nie mirażom półmocarstwowości.” Właściwie to jest podsumowanie całego tekstu. Żeby grać samodzielnie, trzeba mieć aktywa pozwalające na grę. A czasu zrobiło się jakby mniej. To, że Zjednoczone Królestwo wysyła swój nowy lotniskowiec, wraz z odpowiednim zespołem uderzeniowym na Morze Południowo-Chińskie; to, że Bundesmarine dołącza tam swoją nową fregatą jest niewątpliwym znakiem tworzenia się nowego Alliance Cordiale. Nie jesteśmy dzisiaj w syrtuacji Piłsudskiego. Mamy własne państwo. Gra na wielu fortepianach bez pieniędzy na wynajęcie nawet jednego może oznaczać, że do żadnego nie usiądziemy, a rachunek dostaniemy; za nieudolne próby.
Naiwnością jest myślenie, że Rosja zajmie defensywną postawę, dlatego że zacznie być krytykowa-na za swój autorytaryzm.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Wojna na Ukrainie może zakończyć się jedynie na jeden z dwóch sposobów: albo Ukraińcy stracą wolę oporu z powodu ogromnych strat i wewnętrznego kryzysu politycznego, albo problemy ekonomiczno-demograficzne pogrążą Rosję
Czy szczyt BRICS w Kazaniu był tryumfem Rosji? Kto zginął w ataku w Turcji? Czy Gruzja odejdzie od autorytaryzmu?
Izrael osiągnął już zwycięstwo taktyczne oraz operacyjne nad Hamasem. Obecna faza wojny skupia się na niwelowaniu strategiczno-wojskowych możliwości organizacji. Aby to osiągnąć, konieczne jest zlikwidowanie rozległych tuneli pod Gazą
W obliczu rosyjskiej ofensywy i wielkich strat, Ukraina staje przed wyzwaniem: walczyć dalej czy szukać pokoju? Zachód sugeruje kompromisy, które mogą zmienić losy wojny
Od użycia broni jądrowej przeciw Polsce do wasalizacji Moskwy przez Pekin. Scenariusze są różne – na każdy z nich Warszawa musi się przygotować
Modele SI mają większą łatwość w eskalowaniu wojny kinetycznej do poziomu wojny nuklearnej niż ludzie. Jednak są też najważniejszą szansą rozwojową, także dla Polski
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie