Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Bartłomiej Radziejewski słusznie podnosi kwestię zasadniczą dla polskiej myśli geostrategicznej. Pyta mianowicie, jaki winien być stosunek Warszawy do perspektywy dezintegracji Rosji. Radziejewski aprobatywnie odnosi się do koncepcji sformułowanej przed laty przez Zbigniewa Brzezińskiego, który pisał, że podział Federacji Rosyjskiej na trzy niezależne państwa – część europejską, syberyjską i dalekowschodnią – wpłynąłby korzystnie zarówno na szanse rozwojowe obszarów graniczących z tymi nowymi państwami, powstałymi na gruzach Rosji, jak i na bezpieczeństwo. Nie zgadzam się z tym poglądem, uważam, że jest akurat odwrotnie, choć oczywiście oczyma wyobraźni widzę kontury idealnego świata, w którym nie ma miejsca dla Putina i myślących według podobnego wzorca rosyjskich elit. Problem wszakże nie sprowadza się do siły naszej imaginacji, ale do koncentrowania się na procesie politycznym, a zatem na świadomym działaniu, które winno do pożądanego rezultatu, w tym wypadku „świata bez Rosji” doprowadzić. A tu sprawy nie mają się już tak prosto.
Realne podziały nie przebiegają zaś według linii „centrum w Moskwie kontra buntujące się regiony”, ale w zupełnie innych wymiarach
Zachód rozważa rozpad Rosji
Matthew Karnitschnig, amerykański dziennikarz pracujący w portalu POLITICO, zadeklarowany zwolennik silnych więzi atlantyckich i krytyk niemieckiej opieszałości w zakresie zwiększania wydatków na bezpieczeństwo, zareagował niedawno na słowa Karela Schwarzenberga, byłego czeskiego ministra spraw zagranicznych. Schwarzenberg w wywiadzie powiedział, że już niedługo część podmiotów wchodzących w skład Federacji Rosyjskiej może chcieć się „wybić na niepodległość”, uzyskując niezależność od Moskwy. Karnitschnig stwierdził, że czeski arystokrata i polityk „winien być bardzo ostrożny, formułując życzenia” tego rodzaju. W opinii Amerykanina więcej jest negatywów niż pozytywów w scenariuszu dezintegracji Federacji Rosyjskiej. Ta korespondencyjna polemika ujawnia, iż na Zachodzie już od pewnego czasu trwają debaty na temat przyszłości Rosji po przegranej wojnie z Ukrainą. Scenariusz jej dezintegracji jest dyskutowany, zarówno w wydaniu intencjonalnym, jako wynik celowej polityki Zachodu, jak i jako rezultat procesów o charakterze naturalnym, które już zachodzą i mogą ulec wzmocnieniu wraz z wojskową porażką.
Luke Coffey z Hudson Institute opublikował nawet w grudniu ubiegłego roku specjalny raport, w którym wzywa Zachód, przede wszystkim Stany Zjednoczone, aby był przygotowany na nieuchronny, w jego opinii, scenariusz fragmentacji Rosji, jej podziału i rozpadu w efekcie przegranej wojny. Jak zauważył, wyzwania, które wówczas się ujawnią, nie będą mniejsze niż te związane z obecnie trwającym konfliktem, a kwestia „umocnienia bezpieczeństwa obszarów peryferyjnych” na wschodzie Europy stanie się paląca. Inni autorzy argumentują, że dezintegracja Federacji Rosyjskiej jest nieuchronną, końcową fazą upadku Imperium, a dezimperializacja Rosji jest warunkiem osiągnięcia stabilnego pokoju w tej części Europy. Pojawiają się też w debacie publicznej na Zachodzie w odniesieniu do Rosji popularne w ostatnich latach wątki dekolonizacyjne.
Matthew Henderson: „Najbardziej prawdopodobnym rezultatem jest to, że wyczerpana wojną Rosja stopniowo padnie ofiarą przytłaczających wpływów ChRL”
Sprawa warta jest rozważenia w Polsce, również z tego powodu, że oznacza potrzebę przedyskutowania kwestii zasadniczej, a w naszej debacie publicznej w gruncie rzeczy nieobecnej. Chodzi o wizję polityki Polski wobec Rosji przyszłości, o poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: jakie scenariusze leżą w naszym interesie, a jakie – wręcz przeciwnie – mogą nam szkodzić. W miejsce debaty i refleksji mamy według mnie do czynienia z podejściem w gruncie rzeczy magicznym, w którym rozpad Rosji utożsamiany jest ze zniknięciem problemu, jakim jest obecna polityka Moskwy. Jednak nie dostrzega się innej kwestii, a mianowicie, czy w efekcie rozpadu Federacji Rosyjskiej nie staniemy w obliczu problemów znacznie poważniejszych, niż dzisiejsza wojna?
Co z potencjałem jądrowym?
W amerykańskiej debacie strategicznej scenariusz rozpadu Rosji postrzegany jest, przez większość autorów, w kategoriach bardzo groźnego wariantu rozwoju wydarzeń, któremu w ramach racjonalnej polityki prowadzonej przez Zachód należy przeciwdziałać. Najczęściej w tym kontekście podnoszone są dwie kwestie. Po pierwsze – zagrożenia, jakie niesie za sobą destabilizacja w państwie dysponującym jednym z największych na świecie potencjałów jądrowych. Po drugie – formułowane są argumenty o charakterze strategicznym, a mianowicie jak destabilizacja wewnętrzna w Rosji wpłynie na globalny rachunek sił.
Pekin uzyska dostęp do ogromnych rosyjskich surowców, a ewentualna kontrola Chin nad Syberią zmieni układ sił w świecie, zdecydowanie na niekorzyść Zachodu
Marlène Laruelle zauważyła, że „opowiadanie się za upadkiem Rosji jest błędną strategią, opartą na braku wiedzy o tym, co łączy rosyjskie społeczeństwo w całej jego różnorodności. Co ważniejsze, taka strategia nie bierze również pod uwagę, że rozpad Rosji byłby katastrofalny dla bezpieczeństwa międzynarodowego”. W jej opinii podziały, które są istotnie zauważalne w Rosji, nie świadczą na razie o dążeniu do secesji, nawet jeśli brać pod uwagę republiki autonomiczne walczące od lat o poszerzenie obszaru swej niezależności w rodzaju Tatarstanu, Tuwy, czy Dagestanu i Czeczenii. Lokalne elity władzy chciałyby mieć więcej autonomii i zwiększyć swoje możliwości korzystania z przychodów z eksportu bogactw. Nie oznacza to jednak, przynajmniej na razie, opcji na rzecz secesji. Władza centrum jest nadal silna, w czasie wojny wręcz się umocniła, swoje wpływy znacznie zwiększyli też przedstawiciele resortów siłowych. Realne podziały nie przebiegają zaś według linii „centrum w Moskwie kontra buntujące się regiony”, ale w zupełnie innych wymiarach. A to oznaczałoby, że myślenie, iż Rosja może „rozerwać się wzdłuż narodowościowych szwów” grzeszy brakiem realizmu.
Opinię, że scenariusz wewnętrznej dezintegracji Rosji jest dziś mało prawdopodobny, formułują też eksperci, zarówno wywodzący się z Ukrainy, jak i z rosyjskiej emigracji antyputinowskiej, pytani przez ukraiński tygodnik „NV”. Rosyjska gospodarka trzyma się, jak na sankcje i wojnę, lepiej niż wszyscy do tej pory uważali i nawet jeśli wielu obserwatorów uważa, że z czasem jej perspektywy rozwojowe ulegną znacznemu ograniczeniu, a poziom życia ludności – obniżeniu, to nie stanie się to szybko, w ciągu kilku lat. Niewykluczone, że potrzebne będą dopiero dziesięciolecia. A zatem wydaje się, że jeśli w ogóle w Rosji zaczną się procesy dezintegracyjne, to nie szybko. Władza będzie miała wystarczająco dużo czasu, by się do nich przygotować. Prognozując dezintegrację państwową Federacji Rosyjskiej, należałoby założyć, że obecna elita w Rosji popełni katastrofalne błędy, trwoniąc swój obecny potencjał i możliwości. A to jest mało prawdopodobne. Nawet jeśli jednak tak się stanie – pojawia się kolejny problem. Laruelle w swym wystąpieniu podnosi oczywistą kwestię związaną ze scenariuszem rosyjskiej smuty i niewykluczonej wojny domowej. Analizuje, co może stać się w czasie ewentualnego konfliktu wewnętrznego z rosyjskim potencjałem jądrowym. Jeśli wpadnie on w ręce „nowych państw” czy walczących o władzę warlordów, to możemy mieć do czynienia z wysoce ryzykownym, szczególnie dla państw ościennych, scenariuszem związanym z jego użyciem. Zakładanie, że podział Federacji Rosyjskiej przypominał będzie rozpad Związku Sowieckiego, jest ryzykownym optymizmem.
Karaganow postuluje od lat „zwrot w stronę Azji”, zagospodarowanie Syberii, a nawet przeniesienie za Ural rosyjskiej stolicy
Zwrot w stronę Syberii
To nie jedyna ważna kwestia strategiczna. Matthew Henderson, publicysta brytyjskiego „The Telegraph” postawił sprawę prosto, pisząc, że „Rosja potrzebuje Chin bardziej niż Chiny Rosji, a Pekin obróci to na swoją korzyść. Najbardziej prawdopodobnym rezultatem jest to, że wyczerpana wojną Rosja stopniowo padnie ofiarą przytłaczających wpływów ChRL – to strategiczna transformacja, do której wolny świat powinien się dobrze przygotować”. Podobne wątki są obecne i w innych rozważaniach zachodnich ekspertów. Pekin w tym scenariuszu uzyska dostęp do ogromnych rosyjskich surowców, a ewentualna kontrola Chin nad Syberią zmieni układ sił w świecie, zdecydowanie na niekorzyść Zachodu.
Siergiej Karaganow, jeden z guru rosyjskiej geopolityki, często powtarza, i należy się z nim zgodzić, że Rosja jest mocarstwem nie dlatego, że może kontrolować Ukrainę, co przed laty twierdził Zbigniew Brzeziński, ale z innego powodu. O jej mocarstwowym statusie decyduje możliwość kontroli nad zasobami Syberii i dlatego Karaganow postuluje od lat „zwrot w stronę Azji”, zagospodarowanie Syberii, a nawet przeniesienie za Ural rosyjskiej stolicy. Ukraina ma dla Moskwy znaczenie ideologiczne (jednoczenie ruskiego miru), a także jest niezbędna, aby móc dokonywać projekcji siły do Europy (na to zwracał uwagę Brzeziński), ale nie decyduje o mocarstwowej pozycji Federacji. Zachodni analitycy doskonale, jak sądzę, zdają sobie z tego sprawę i w związku z tym rozważania na temat przyszłości Rosji i konsekwencji jej ewentualnej dezintegracji zawsze koncentrują się na pytaniu: kto przechwyci bogactwa Syberii i jak to wpłynie na układ sił na świecie. Jeśli zatem bierze się pod uwagę ryzyka (broń jądrowa w rękach watażków), a także finał procesów związanych z rozpadem Rosji (wzrost potencjału Chin) to choćby te dwie konsekwencje powodują, że nikt nie stawia na Zachodzie na dezintegrację Rosji, a nawet uważa się tego rodzaju możliwość za niezwykle ryzykowany wariant rozwoju wydarzeń.
Rosyjscy „turbopatrioci” porażkę Rosji postrzegają w kategoriach szansy dla siebie
Turbopatrioci i demokraci
Na tym moglibyśmy właściwie zakończyć dyskusję, gdyby nie jeszcze jedna kwestia. Otóż możemy mieć do czynienia z nieintencjonalnym, niezwiązanym ze świadomą polityką Zachodu scenariuszem intensywnej walki wewnętrznej w Rosji o schedę po Putinie w przypadku porażki w wojnie. Gdy czyta się choćby ostatnie wystąpienie Jewgenija Prigożina, rzuca się w oczy fakt, że rosyjscy „turbopatrioci” porażkę Rosji postrzegają w kategoriach szansy dla siebie. Rozczarowane przegraną, w świetle tej narracji, rosyjskie społeczeństwo uzna, że zostało zdradzone przez dotychczasowe elity, trochę jak Niemcy po I wojnie światowej, obali kosmopolityczną i zepsutą klasę rządzącą i odda władzę siłom patriotycznym. Te zaś będą w stanie zmobilizować wielki naród, odbudować potęgę wojenną i za kilka, może kilkanaście lat Rosja, wracając do gry, zaprowadzi swoje porządki w Europie, a z pewnością w naszej jej części.
Z takim scenariuszem liczą się przedstawiciele intelektualnego zaplecza rosyjskiego obozu władzy, jakim bez wątpienia jest Klub Wałdajski. Przestrzegają oni, jak Iwan Timofiejew, przed nadejściem złowieszczej „wielkiej trójki”, splotu negatywnych dla Rosji trendów wewnętrznych i zewnętrznych, w tym załamania się projektu modernizacyjnego, co w dłuższej perspektywie osłabi szanse utrzymania roli samodzielnego mocarstwa. Myślą – jak Karaganow – o „zwrocie w stronę Azji” lub zastanawiają się – jak Łukianow – nad szansą zbudowania odrębnej „cywilizacji-Rosji”. Nie wdając się w skądinąd ciekawe rozważania, czy możliwe jest odwrócenie się Rosji od Zachodu, przeniesienie punktu ciężkości na Wschód, czerpanie wzorów modernizacyjnych z państw azjatyckich, budowa modelu rządów w stylu Singapuru, zastanówmy się, który ze scenariuszy – rozpad Federacji, czy „odwrócenie się tyłem” do Europy jest z perspektywy Polski korzystniejszy? O ryzyku związanym z rozpadem pisałem, zresztą, jak się wydaje, nasi sojusznicy wykluczają ten scenariusz, co oznaczałoby konieczność jego realizacji w osamotnieniu, a nawet przy sprzeciwie naszych partnerów, w tym przede wszystkim Stanów Zjednoczonych.
Jeszcze gorszym wariantem z naszej perspektywy jest ponowne postawienie przez Zachód na demokratyzację Rosji, na zmiany w obrębie elit władzy. Chęć zablokowania przekształcenia się Rosji w surowcowy dodatek do Chin czy wręcz utraty przez nią Syberii, jeśli kraj wszedłby w fazę destabilizacji i podziału, skłania niektórych analityków z Zachodu do snucia wizji gry z dzisiejszą rosyjską opozycją. A to oznacza działania na rzecz zmiany władzy w Moskwie, na rzecz dojścia do głosu nowej elity, niewykluczone, że z Aleksiejem Nawalnym w roli głównej. Wydaje się, że gdyby dzisiaj Zachód mógł wybierać między dezintegracją Rosji, jej przekształceniem w junior partnera Chin a grą na rzecz „europeizacji” Federacji i zmiany ekipy rządzącej, to ta ostatnia opcja zostałaby przyjęta bez wahania. Problemem jest nie tylko to, że nie musimy wierzyć w skuteczność tego rodzaju polityki, ale przede wszystkim trzeba zauważyć, że próba jej realizacji przez naszych zachodnich sojuszników jest sprzeczna z naszymi interesami. Postawienie na „demokratyzującą się Rosję” oznacza jakąś nową formułę resetu, przeniesienie uwagi Zachodu z potrzeby umacniania wojskowego i gospodarczego Ukrainy i wschodniej flanki NATO na „powtórkę z historii” i ponowne podjęcie idei budowy kolektywnego systemu bezpieczeństwa w Europie z udziałem Rosji. W zachodnioeuropejskich stolicach nadal, mimo trwającej od ponad roku wojny, są, jak wiadomo, zwolennicy takiej opcji. O ile jednak Ameryka i zachód Europy mogą skorzystać na wariancie „demokratyzacji Rosji”, o tyle w interesie Europy Środkowej leży, moim zdaniem, odgrodzenie się od Moskali i ich państwa. Mamy zatem do czynienia z podstawową różnicą interesów.
O ile jednak Ameryka i zachód Europy mogą skorzystać na wariancie „demokratyzacji Rosji”, o tyle w interesie Europy Środkowej leży, moim zdaniem, odgrodzenie się od Moskali i ich państwa
Odizolować Rosję
Dlaczego musimy stawiać na odgrodzenie się Rosji od Europy? Ta opcja będzie możliwa jedynie po zakończeniu wojny na Ukrainie i w rezultacie osiągnięcia „zbrojnego pokoju”. Aby to było możliwe, wschodnia flanka Europy, będąca granicą NATO i obejmująca Ukrainę, a docelowo być może także Białoruś, musi zostać wojskowo, gospodarczo i politycznie umocniona. O takim scenariuszu mówią i piszą eksperci zarówno w Stanach Zjednoczonych w rodzaju Iana Brzezińskiego i Aleksandra Vershbowa, jak i w Niemczech. Co ciekawsze, jego realizacja odpowiada, moim zdaniem, interesom obecnej elity władzy w Rosji. Jeśli staniemy się wschodnią kasztelanią NATO, której główną rolą ma być powstrzymanie ewentualnej rosyjskiej agresji w przyszłości, to nasze istnienie w sposób trwały rozdzieli Rosje i zachód Europy, uniemożliwi realizację marzenia Emmanuela Macrona o budowaniu wespół z Rosją wspólnego, europejskiego systemu bezpieczeństwa.
Paradoksalnie, przy takim celu, w naszym interesie leży zarówno zakończenie wojny na Ukrainie (najlepiej – zwycięstwo Kijowa), jak i utrzymanie się u władzy reżimu Putina w Rosji. Jego rządy gwarantują bowiem, że kolejnego resetu nie będzie, wschód Europy będzie musiał zostać umocniony, a scenariusze niekontrolowanej destabilizacji Rosji, które tak niepokoją naszych sojuszników na Zachodzie, będą mniej prawdopodobne. Rosja stanie się z czasem krajem biednym, autorytarnym i izolowanym. Rosjanie będą cierpieć, ale mimo dużej zdolności do empatii, nie jestem w stanie wykrzesać w sobie współczucia dla nich. Będą mieć taki los, na jaki sobie zasłużyli. Kiedy już będą słabi i izolowani, być może zacznie się, nie należy tego wykluczać, ostatnia faza historii Federacji Rosyjskiej – jej agonia. Mówimy jednak o perspektywach bardzo odległych, liczonych w dziesięcioleciach, co oznacza, że obecnie winniśmy się koncentrować na zadaniu, które jest palącym – jak umocnić wchód Europy, w jaki sposób przyjąć i odbudować Ukrainę, jak pozyskać Białoruś. Kwestię rozczłonkowania Rosji zostawmy kolejnym pokoleniom.
Pan Marek Budzisz wyłożył dość logiczny przegląd faktów i problemów związanych z rozpadem Rosji. Jednakże, warto zastanowić się nad kosztami alternatywnymi braku rozpadu tego państwa. Otóż, rozpad Rosji to nie tylko negatywy, to również nowe możliwości.
Możliwe sytuacje rysują się następująco: 1) Rosja rozpada się, ze wszystkimi problemami i konsekwencjami tego rozpadu, jak zaznaczonymi w tekście pana Marka Budzisza. 2) Rosja się nie rozpada i wraca na ścieżkę swojego agresywnego postępowania. 3) Rosja się nie rozpada, ale jest na tyle osłabiona, że nie może ona powrócić na ścieżkę swojego dotychczasowego agresywnego postępowania i musi szukać alternatywnego sposobu swojego rozwoju.
Otóż, biorąc pod uwagę fakty historyczne należny przyjąć, że Rosja po wojnie z Ukrainą wróci na w swoje historyczne koleiny. Oznacza to, że Rosja w dającej się widzieć przyszłości, nie zaniecha wojen, nie tylko wobec Ukrainy, ale też i innych państw, w tym Polski. Co więcej, do czasu ewentualnej pełnoskalowej wojny wykorzysta ona wszelkiego rodzaju sposoby walki, w końcu „wszystko jest wojną”. Oznacza to, że Rosja jest i będzie w przyszłości pewnym problemem dla Polski i państw regionu. Ponadto, nie należy również przykładać naszego sposobu rozumowania do sposobu rozumowania rosyjskiego. Możemy sądzić, że budując odpowiednie sojusze, silną armię i gospodarkę itd. będziemy w stanie odwieść Rosję od działań agresywnych, a przede wszystkim, od możliwego ataku zbrojnego. Takie założenie opiera się jednak na pojęciu kalkulacji opłacalności, czy zysku, która jest w naszym kręgu cywilizacyjnym zrozumiała. Nasze rozumienie kalkulacji zysku niekoniecznie może być podzielane przed adwersarza, co wydaje się mieć miejsce w przypadku Rosji.
Rosja inaczej kalkuluje swoje zyski i straty. Jako projekt imperialny nie szczędzi swoich ludzi, sił i środków. Jest ona gotowa zaryzykować swoje zasoby, zapasy, kontakty biznesowe i polityczne, a także opinię międzynarodową. To nie jest postępowanie, które dla naszego kręgu cywilizacyjnego wydaje się racjonalne, przynajmniej nie we wszystkich punktach, szczególnie biorąc pod uwagę kontekst sytuacji.
Dodatkowo, Rosji zdarza się przeprowadzać niepoprawne kalkulacje strategiczne, co widać na przykładzie Ukrainy. Jednak ta niepoprawna kalkulacja doprowadziła obecnie do ogromnego zniszczenia Ukrainy. Zatem należy założyć, że Rosja może podjąć działania agresywne w wyniku błędnej kalkulacji – co ostatecznie będzie równie brzemienne w skutkach.
Wszystko powyższe oznacza, że Rosja po wojnie na Ukrainie, wróci w swoje historyczne koła dziejów, wróci do swojego wielowiekowego sposobu postępowania. Nie ma w tym momencie żadnych podstawy aby sądzić, że tak się nie stanie i Rosja się zmieni.
Można rozważyć sytuację, w której Rosja będzie na tyle osłabiona, że nie będzie w stanie wrócić do swojej imperialnej polityki po zakończeniu wojny z Ukrainą. Jednakże, czy mamy prawo tak sądzić? Czy jest to obecnie prawdopodobne? Co jeśli Rosja, mimo braku sił i środków (według naszego postrzegania) jednak zdecyduje się na działania agresywne? Co jeśli, popełni znów błąd kalkulacji strategicznej? Jest to jak najbardziej możliwe, a jakakolwiek przyszła wygrana z Rosją (zakładając, że będzie to w zasięgu naszych możliwości), może nie zrekompensować strat. W końcu celem Polski powinno być uniknięcie wojny (przy zachowaniu możliwości naszego rozwoju), a nie wygrana wojna.
Biorąc powyższe argumenty pod uwagę, należy zapytać się czym realnie ryzykujemy w przypadku rozpadu Rosji? W przypadku braku rozpadu Rosji, wrócimy w koła dziejów, a Rosja wróci do znanego nam, agresywnego oddziaływania. W przypadku rozpadu Rosji, pojawią się wszystkie zagrożenia, o których wspominał pan Marek Budzisz. Jednakże, pojawią się również możliwości. Pojawi się możliwość wyrwania się, z wielowiekowego zaklętego kręgu agresywnej rywalizacji i wojen z Rosją. Pojawi się możliwość rozwoju nowego świata na wschód. Pojawią się możliwości ekspansji ekonomicznej, pojawią się możliwości ułożenia sobie poprawnych relacji z państwami, a co najważniejsze, zniknie na zawsze problem rosyjski. Oczywiście, każda zmiana jest w jakiś sposób ryzykowna, każda zmiana może być na lepsze lub gorsze, a na pewno na inne. Jednak, musimy sobie zadać pytanie, czy wolimy zaryzykować zmianę, czy wrócić do pewnego tj. pewnego starcia z Rosją o imperialnych zapędach?
Poza tym wszystkim, jeśli chodzi o kwestię atomową, to choć należy ją rozpatrywać z wielką uwagą, to trzeba też uwzględnić, że ten problem może się rozwiązać w dużym stopniu sam, w ciągu około piętnastu lat po ewentualnym rozpadzie Rosji. Otóż, środki przenoszenia jak i ładunki wymagają serwisowania. Z dostępnych obiegowych informacji wiemy, że zarówno paliwo rakiet, jak i same głowice muszą przechodzić co pewien czas wymianę czy działania naprawcze. Prawdopodobne jest, że takich działań mogą nie być w stanie przeprowadzić samodzielnie mniejsze fragmenty Rosji. Co za tym idzie, paliwo w nośnikach z biegiem czasu może przestać być sprawne, co uczyni środki przenoszenia głowić niesprawnymi (pomijając to, że cała elektronika i inne systemy również się starzeją i można o nich napisać osobno). Głowica również zawiera ładunki wybuchowe inicjujące reakcję, które co pewien czas należy wymieniać, a jak już powiedziane, nie jest pewne, czy poszczególne elementy Rosji będą posiadały do tego kompetencje samodzielnie. Oznaczać to może, że rozbrojenie arsenału atomowego nastąpi mimowolnie, z biegiem czasu. Zatem pozostanie dużo niezagospodarowanego plutonu i uranu, ale to jest problem możliwy do rozwiązania dyplomatycznie. W końcu żaden z tych nowych krajów nie będzie skłonny ryzykować skażenia i śmierci swoich obywateli.
Zatem stoimy przed wyborem, zaryzykować i otworzyć się przed nowym, które na pewno zlikwiduje wiszące nad nami zagrożenie rosyjskie, lub wrócić do znanego zagrożenia i znanych problemów.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Nawet najpotężniejsze państwo nie może w sposób trwały władać każdym krytycznym punktem globu. Konieczne jest zatem priorytetyzowanie
Znika niekwestionowany lider świata Zachodu budujący sieć wielostronnych sojuszy z ich perłą w koronie, czyli NATO. W to miejsce pojawia się w całej swojej krasie Imperium Amerykańskie…
Indie i Chiny od lat rywalizują o dominację w Azji. Ich zderzenie interesów, różnice ideologiczne i historyczne napięcia zdają się wskazywać, że konflikt, choć nie zawsze otwarty, jest nieunikniony. Oto kolejny fragment książki „Indie i geopolityka Azji. Historia i teraźniejszość”
Od szybkiego wzrostu gospodarek Azji Wschodniej po wyzwania niestabilności na Zachodzie – Indie balansują między dwoma odmiennymi światami. Oto kolejny fragment książki „Indie i geopolityka Azji. Historia i teraźniejszość”
Niech małe narody nie popadają w rozpacz, jakby nie było dla nich żadnej nadziei, lecz niech równocześnie z rozwagą zastanowią się, na czym opiera się ich bezpieczeństwo!
Jak wydarzenia współczesne i historyczne kształtują indyjską politykę zagraniczną? Autor książki analizuje jej ewolucję w dynamicznym kontekście geopolitycznym Azji i świata
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie