Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Po co wymyślać tożsamość środkowoeuropejską? Żyjemy w czasach utylitaryzmu, więc zacznę od odpowiedzi utylitarnej: to pozwoli nam stworzyć realną wspólnotę polityczną, która zagospodaruje potencjał narodów Europy Środkowej, która pozwoli im na niezależność i podmiotowość względem silnych sąsiadów i mocarstw ze Wschodu i Zachodu, a jeśli przyjdą trudne czasy – kto wie, może nawet niepodległość.
Wychodząc poza kwestie czysto utylitarne, należy zauważyć, że mimo iż Europa Środkowa jest mozaiką różnych narodów, to istnieje coś, co je łączy – coś więcej niż czysta geografia. To wspólna historia, wspólna teraźniejszość i – być może – wspólne przeznaczenie.
Inteligencja państw środkowoeuropejskich często kwestionuje ich własną podmiotowość. Zadaje pytania: po co wymyślać proch? Po co podejmować próby tworzenia na nowo tego, co zostało już wymyślone na Zachodzie czy na Wschodzie?
Zanim jednak do tego dojdę, rozpocznę nasze rozważania niejako od końca – od pytania o to, czy projekt środkowoeuropejskiej wspólnoty jest możliwy do realizacji.
Między narodami zamieszkującymi to terytorium występują zadawnione animozje. Wiele z nich obarczonych jest sporą daniną krwi – trafnie ujął to Timothy Snyder, pisząc o „Skrwawionych ziemiach”. W niektórych miejscach, zwłaszcza na Bałkanach, krew ta jest nadal świeża. Ale istnieją też animozje utajone. Co pewien czas iskrzy między Węgrami a Słowakami, między Polakami a Litwinami. Istnieje szereg resentymentów: Węgrzy opłakują układ z Trianon i utratę Siedmiogrodu, a Litwini uważają, że historia I RP to zawłaszczanie ich własnej historii narodowej. Czasem większe zagrożenie widzimy ze strony sąsiadów niż z zewnątrz. Wszystko to sprawia, że narody zamieszkujące ten teren nie będą w prosty sposób chętne, by odnajdywać swoje cechy wspólne czy pogłębiać współpracę. Pojawiają się więc marzenia o Wielkiej Serbii czy Wielkiej Polsce, ale ten skrawek Europy nie jest z gumy i nie może pomieścić tylu Wielkich Państw. Zagrożenia wewnętrzne, środkowoeuropejskie wywołują więc nieraz w narodach tego obszaru pragnienie odwoływania się do zewnętrznej instancji, do silniejszego arbitra – czy to będzie Rosja, Niemcy, Unia Europejska czy Stany Zjednoczone.
Dzieje się tak też dlatego, że narody Europy Środkowej często czują się ubogimi krewnymi swoich potężnych sąsiadów. Na Zachodzie i Wschodzie mamy rozmach i pęd imperialny, których możemy pozazdrościć. Dlatego inteligencja państw środkowoeuropejskich często kwestionuje ich własną podmiotowość. Zadaje pytania: po co wymyślać proch? Po co podejmować próby tworzenia na nowo tego, co zostało już wymyślone na Zachodzie czy na Wschodzie? Jeśli mimo wszystko zaczynamy myśleć o inicjatywie takiej jak Międzymorze, od razu rozpoczyna się licytacja – kto powinien być jej liderem, kto złożył największą daninę krwi, by na to miano zasłużyć.
Dlaczego idea Międzymorza czy Trójmorza jest w Polsce tak popularna? Czy dlatego, że nagle odkryto klasyków polskiej geopolityki lub wzięto na poważnie myśl piłsudczyków? Nie – przede wszystkim dlatego, że ideę tę opisał George Friedman, jeden z czołowych amerykańskich geopolityków, jednocześnie stwierdzając, że Polska może być liderem Międzymorza (choć entuzjaści zdawali się zapominać, że tak naprawdę chodzi o rolę strażnika pax americana). A nawet jeśli – to jak być liderem Międzymorza z praktycznie zerową soft power (jak słusznie zauważył Tomasz Gabiś)? Żaden z polskich klubów piłkarskich nie liczy się w Europie, kraj nad Wisłą nie ma popkultury, która działałaby na inne narody europejskie choć w części tak, jak oddziałuje na nie k-pop. To wbrew pozorom kwestia ważna – nie mamy bowiem poważnego magnesu, który sprawiałby, że faktycznie inne narody garnęłyby się do nas.
Dlatego patrzymy na Amerykanów. Kiedy w 2017 r. podczas wizyty prezydenta Donalda Trumpa w Warszawie odbył się zlot przywódców krajów Trójmorza, ewidentne było, że nie przyjechali oni, by spotkać się ze sobą. Spotkali się dlatego, że zaprosili ich do Warszawy Amerykanie. I gdyby nie Trump, najprawdopodobniej nie przyjechaliby.
Trójkąt Lubelski? Grupa Wyszehradzka? Jak działają, pisali w „Nowej Konfederacji” niedawno choćby Jan Škvrňák i Marek Stefan. Najkrócej mówiąc: efekty ich funkcjonowania nie są oszałamiające. Z porozumieniem wewnątrz V4 istnieją duże problemy, a inicjatywa Trójkąta Lubelskiego nadal nie jest wypełniona istotną treścią.
Wszystkie te fakty wskazują, że w obecnych warunkach inicjatywa wspólnoty środkowoeuropejskiej, będącej spójnym organizmem politycznym, opartym na wspólnej tożsamości, jest mało prawdopodobna lub zgoła niemożliwa do zrealizowania.
Po co więc – ponowię pytanie z początku tekstu – zajmować się tą kwestią?
Zacznijmy od geografii.
Dla Halforda Mackindera Europa Środkowa jest bramą do Heartlandu. To z tego miejsca można roztoczyć kontrolę nad Sercem Lądu. Przez ten obszar przechodzą kluczowe szlaki komunikacyjne Północ-Południe i Wschód-Zachód. Europa Środkowa znajduje się na linii między Skandynawią a państwami śródziemnomorskimi (a więc też Bliskim Wschodem i Afryką), a także na trasie z Zachodu do Rosji, i dalej – do Chin. Jest to więc obszar niezmiernie ważny dla kluczowych graczy światowych.
Istnieje coś, co nazwałbym geopolitycznym paradoksem Europy Środkowo-Wschodniej. Dla silnych podmiotów zewnętrznych ze względów geoekonomicznych dobrze jest, by region Europy Środkowej nie był zbyt rozdrobniony politycznie, by był w miarę zunifikowany, tak by działalność ekonomiczna napotykała na jak najmniejsze bariery celne czy prawne (jeśli chodzi o przepływ towarów, osób i kapitału). Z drugiej strony ze względów geopolitycznych dla silnych graczy okalających Europę Środkową ważne jest, by nie powstał w tym regionie żaden jednolity podmiot polityczny. Podmiot taki mógłby bowiem narzucać własne reguły gry, i część zysków musiałaby być do niego transferowana.
Mówi się o bałkanizacji polityki, i można powiedzieć, że dziś Europa Środkowa to jedne wielkie Bałkany. Rywalizacja między narodami, o których pisałem wcześniej, nie wynika jednak tylko z krwiożerczych nacjonalizmów, jak lubią mówić liberałowie, ale także z zewnętrznych inspiracji i gry geopolitycznej mocarstw (przypomnijmy sobie choćby rozpad Jugosławii). Rozgrywanie państw Europy Środkowej przeciwko sobie może być na rękę zarówno Rosji, jak i mocarstwom zachodnim, by utrzymać kontrolę nad tym regionem. Optymalnym rozwiązaniem jest dla tych podmiotów zewnętrznych albo sytuacja z XIX wieku, kiedy to region kontrolowały trzy imperia, albo obecna – gdy jest on poddany międzynarodowej kontroli, nielikwidującej państw narodowych, ale nakładającej na nie procedury i reguły gry. Jako narzędzie takiej kontroli może być wykorzystywana Unia Europejska, ale także amerykański projekt Międzymorza, które może funkcjonować jako swego rodzaju wersja UE pod kuratelą Waszyngtonu.
W polskiej refleksji nad Rosją absolutnie brak refleksji nad tym, że od czasów Piotra I Rosja jest poddawana forsownej westernizacji i systematycznie niszczy się tam typowo rosyjskie, wschodnie formy kulturowe
Chcę być tu dobrze zrozumiany. Nie chodzi o to by zaczynać od jakiś spektakularnych posunięć. Rzecz w tym, że pojedyncze państwa tego regionu, co przećwiczyliśmy wielokrotnie, na arenie międzynarodowej nie będą miały silnego głosu, jeśli nie będą grać jak drużyna i rozstrzygać pewnych rzeczy między sobą. Samodzielnie żadne z państw Międzymorza nie zapewni sobie niezależności. Mrzonki o Wielkiej Polsce, Wielkiej Ukrainie, Wielkiej Serbii itp., służą tylko kontroli nad narodami Międzymorza. Nie potrafimy się z tego paradoksu wyrwać, i pozwalamy, by nad naszymi terytoriami kontrolę sprawowały inne podmioty oraz nasze własne lęki i fantazmaty. Nie umiemy się wyrwać, bo nie potrafimy sami siebie zrozumieć.
Należy zatem zadać pytanie: kim jesteśmy? Jaka jest nasza środkowoeuropejska tożsamość?
Odpowiedź należy zacząć od określenia jej na tle – najczęściej przeciwstawianych sobie – Rosji i Zachodu. Jesteśmy skłonni kopiować zewnętrzne wzorce. Przez dużą część XX wieku, siłą rzeczy – rosyjskie, dziś zachodnie. Po co silić się na niezależność? Kopiujemy to, co przychodzi do nas z Zachodu, żeby czasem nie znaleźć się po stronie Rosji. Jednak by zdefiniować naszą tożsamość, musimy najpierw przyjrzeć się tej dychotomii i zastanowić się, czy faktycznie jest ona prawdziwa.
Spojrzenie na Rosję w Europie Środkowej, a przede wszystkim w Polsce, jest wysoce fałszywe. Wahamy się między rusofilstwem a rusofobią. Propaguje się fałszywy mit o mongolskiej Rosji, azjatyckiej despocji, w której dzieją się rzeczy straszne i sprzeczne z europejskimi normami, a my, Polacy czy Ukraińcy, stajemy naprzeciw tej dziczy. Kiedy jednak przechodzimy do konkretów, czyli zadajemy pytanie, co takiego mongolskiego orda narzuciła Rusi, w odpowiedzi dostajemy mgliste frazesy o moralnym zepsuciu polityki ruskiej. Tymczasem analogiczne sytuacje znajdziemy w działaniu Imperium Rzymskiego i zachodnich mocarstw kolonialnych wobec terytoriów zależnych. W tej polityce nie ma nic typowo mongolskiego. To uniwersalna zasada divide et impera. Mongołowie nie narzucili Rusi żadnych rozwiązań cywilizacyjnych. W polskiej refleksji nad Rosją absolutnie brak refleksji nad tym, że: od czasów Piotra I Rosja jest poddawana forsownej westernizacji i systematycznie niszczy się tam typowo rosyjskie, wschodnie formy kulturowe; że od 1762 roku personalnie Rosją rządzą Niemcy (duża część dynastii Romanowów), którzy poniekąd się rusyfikują (mówią po rosyjsku, wyznają prawosławie), ale za żony biorą germańskie księżniczki; że podstawą ideologiczną państwa radzieckiego była de facto niemiecka filozofia.
Zamiast zastanowić się nad tym, bredzi się o mongolskim knucie, przed którym Polska broni Zachodu, albo mówi się, że Zachód nie rozumie Rosji, a Polska, wręcz przeciwnie, rozumie. Tymczasem na Zachodzie wydaje się rosyjską klasykę, wystawia się ją w teatrach, a „Anna Karenina” jest częściej ekranizowana niż „Quo Vadis”, nie mówiąc już o tym, że istnieją zachodnie ekranizacje „Wojny i pokoju”, a jakoś nikt w Hollywood nie pali się, by ekranizować „Trylogię”.
Imperium to coś, co przychodzi do nas, do Europy Środkowo-Wschodniej, z zewnątrz
Tak jak fałszywie demonizuje się historie Rosji, tak fałszywie angelizuje się historię Zachodu jako oazy wolności. Tymczasem choćby spojrzenie na historię Anglii, tej ojczyzny parlamentaryzmu, pokazuje: dyskryminację Anglosasów i Celtów w średniowieczu; brutalny podbój Irlandii i okrutne traktowanie Irlandczyków jako ludzi drugiej kategorii; brutalne i podstępne (mongolskie?) traktowanie kolonii; kary śmierci za włóczęgostwo; przymusowe i brutalne zaciągi do marynarki wojennej i handlowej, okrutne traktowanie marynarzy, traktowanie nieszczęśników, którzy uciekali ze statków, jak dezerterów; wysyłanie dysydentów religijnych i politycznych oraz przestępców kryminalnych do przymusowej pracy na terytoriach zamorskich. Proszę bardzo – okazuje się, że to, co bierzemy za typowo rosyjskie, ma swoje analogie na Zachodzie. Nic dziwnego więc, że w Polsce przeceniany jest wpływ Aleksandra Dugina na ideologie i politykę Federacji Rosyjskiej, wszak to, co głosi, idealnie odpowiada polskim fantazjom na temat Rosji.
Nasza specyfika jest inna niż specyfika Zachodu i Rosji. Nie jesteśmy lepsi ani gorsi. Jesteśmy inni. A w związku z tym mamy prawo do tego, żeby formułować swoje własne zdanie, i by ono było równorzędne na przykład w ramach Unii Europejskiej. Nie musimy sprowadzać się do roli wiecznego petenta.
Jesteśmy inni od Zachodu i Rosji – ale jacy?
Łączy nas – jak już pisałem – geografia, geoekonomia i geopolityka – ale to za mało. Głównym żywiołem etnicznym na tym terenie są Słowianie, ale mieszkają tu też Bałtowie i Węgrzy, więc wspólnota krwi także nie obejmuje całości obszaru Środkowej Europy. Czy łączy nas zatem coś więcej?
Gdy spojrzeć na Europę Środkowo-Wschodnią, można zauważyć szczególne zamiłowanie do wolności. Jesteśmy narodami sejmików, sejmów, wieców, czy, sięgając głębiej na Wschód, kurułtajów – to naturalne przestrzenie dla nas. Mówił o tym (w aspekcie Polski) Wawrzyniec Rymkiewicz w wywiadzie z Jaremą Piekutowskim („Tadeusz Kościuszko byłby z nas niezadowolony”). W państwach zachodnich akcentowany był moment proceduralny, reguły, których trzeba było przestrzegać, linia sukcesji i rozwiązania prawne. Doświadczenie zaś polskie, i w pewnej mierze środkowoeuropejskie, akcentuje wolność. Słynna maksyma „Polska nierządem stoi” jest błędnie rozumiana jako opis nieporządku, braku zasad, bezhołowia, które skończyło się zaborami. Jednak w istocie aforyzm ten brzmi: „Polska nie rządem stoi, a swobodami swoich obywateli”. Akcent na swobody nie oznacza wcale bezhołowia – szlachta nie była warcholstwem, często znała się na prawie, a zajazdy miały miejsce, kiedy szlachcic miał wyrok sądowy (Stanisław Stadnicki nazywany był „Diabłem” dlatego, że nie słuchał wyroków sądowych!). Obok wolności silnie akcentowana była też równość – najpierw szlachty, później obywateli. U nas, mówiąc potocznie, żaden fircyk w pończochach nie mógł powiedzieć że „państwo to on”. Państwo było Rzeczą Pospolitą, czyli Rzeczą Wspólną. Na Zachodzie państwo jest korporacją, a u nas państwo jest (czy raczej, niestety, było) wspólnotą.
Działania w kierunku tworzenia tożsamości środkowoeuropejskiej widać na Węgrzech, gdzie łączy się tradycje europejskie i azjatyckie jako wyznacznik węgierskości, czy w Rumunii, gdzie łączy się prawosławie z tradycja rzymska. Nie robi się tego w Polsce, może dlatego, że – oprócz wspomnianych już wcześniej trudności – mamy do czynienia ciągle z potężnym pragnieniem włączenia się w system zachodni. Dlatego albo deprecjonuje się regionalną specyfikę jako nieprzystającą do zachodnich standardów, albo na siłę przykraja się ją do zachodnich wzorców.
Może jednak warto pomyśleć o tożsamości środkowoeuropejskiej. Może naszym wspólnym przeznaczeniem jest to, że staniemy na własnych nogach na własnym terytorium. Przestaniemy krwawić w wojnach z sąsiadami, w wojnach między sobą, i nareszcie będziemy mogli rządzić się we własnym domu. Musimy jednak współdziałać.
Nie chciałbym szkicować jakieś konkretnej formy współpracy, ale jedno chciałbym stanowczo stwierdzić. Zwykle przy takich rozważaniach pada słowo „Imperium”. Więc moim zdaniem ono tutaj nie powinno paść. Imperium to coś, co przychodzi do nas, do Europy Środkowo-Wschodniej, z zewnątrz. A z Imperium przychodzi albo ucisk, prześladowanie, niewola, albo bezmyślne kopiowanie cudzych wzorców i wypieranie się swojej tożsamości. „Imperium” to Państwo-Korporacja. A my – to regnum barbaricum, to wspólnoty wolnych i równych (choć nie musi to oznaczać jakieś urawniłowki). Myślę, że nazwa „konfederacja” byłaby o wiele lepsza.
Czy pozytywny scenariusz regionalnej konfederacji środkowoeuropejskiej jest możliwy? Wyżej odpowiedziałem, że nie bardzo. Ale swego czasu garstka zapaleńców, w większości pochodząca z naszego regionu, mówiła, że stworzą państwo na Bliskim Wschodzie. Ludzie rozumni, którzy ich słuchali, pukali się w czoło, bo przecież Imperium Osmańskie, kolonialne potęgi z Zachodu, żywioł arabski. Ich deklaracje w obliczu realiów brzmiały zgoła jak fantastyka. Dziś to państwo istnieje i nazywa się Izrael. Historia nadal jest otwartą księgą, na której kartach możemy zapisać swoje przeznaczenie.
Zarezonowałem w moim blogu: https://wojciechjozwiak.pl/abclandia_wciaz_zywa „ABC-landia od trzech mórz: Adriatyku, Bałtyku i Czarnego, które wokół. Pomiędzy nimi my. Dwadzieścia państw-narodów, raczej państewek, bałkanizacja szalejąca. Kim jesteśmy?”
Doczytałem do miejsca, gdzie autor napisał „jakiś” mając na myśli „jakichś” i stwierdziłem, że raczej logiki w tekście nie będzie.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Czy narody i państwa są śmiertelne jak ludzie? Wiemy, że mogą umrzeć – ale czy muszą umrzeć? Czy narody mają jakąś określoną siłę życiową i wyznaczoną długość życia, po której upływie zostają wymazane z powierzchni Ziemi, a ich państwa wraz z nimi?
Walka o to, kto ma być na wystawie głównej i w jakim charakterze jest sporem o symbole. Odgórny nakaz nie rozwiąże problemu. Jeżeli dojdzie do kompromisu, to żadna ze stron nie będzie w pełni usatysfakcjonowana, czekając okazji do przeciągnięcia sznura
Monarchia jest gąsienicą, prymitywną formą pełzającą po ziemi, konstytucjonalizm jest poczwarką, ale dopiero republika to ostateczne narodziny i zakończenie rozwoju, jakby motyl woli ludu dojrzał do ucieczki na własnych skrzydłach!
Zdominowana przez Niemców Unia Europejska skazana jest na kolizję ze Stanami Zjednoczonymi, lub na powolną śmierć pod rządami słabnącego amerykańskiego hegemona
Europa jako jednostka geograficzna jest anachronizmem, a jako jednostka polityczna – przewidywaniem, które nie jest tylko blefem
Parareligijna krucjata Zachodu, do dziś szczególnie silna zwłaszcza u Amerykanów, ma nieść ludom peryferyjnym humanitaryzm, demokrację i prawa człowieka jako substytut wartości religijnych
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie