Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Powodów jest wiele. A to Maurizio Cattelan przedstawi papieża przygniecionego meteorytem, a to Dorota Nieznalska umieści zdjęcie genitaliów na krzyżu, a to… Watykan papieża Franciszka postawi bożonarodzeniową szopkę, która odbiega od realizmu. „To nie jest żadna sztuka”, „Dziecko by umiało coś takiego namalować”, a przede wszystkim: „To jest sztuka bez Boga, bez piękna i bez wartości”. Argumenty są dobrze znane i pojawiają się aż nadto regularnie.
Nie chcę jednak tym razem spierać się z krytykami sztuki współczesnej. Proponuję zamiast tego mały eksperyment. Chciałbym przedstawić twórczość czworo polskich, żyjących artystów, których dzieła są wręcz przesycone duchowością. Poprosiłem ich też, by podzielili się swoimi przemyśleniami.
Tomasz Budzyński. Okno do tamtego świata
Większość z nas zna go jako muzyka, lidera Armii, przede wszystkim jednak – jak sam twierdzi – jest malarzem. „Muzykiem zostałem przez przypadek. Nie mam wykształcenia muzycznego, ani rodzinnych tradycji muzycznych, w moim domu nie stało pianino. Stało się to tak, że pojechaliśmy z Siekierą do Jarocina, wyszliśmy na scenę, i tak dowaliliśmy, że wszystkim szczęki opadły” – mówi. „W ciągu 20 minut zmieniło się całe moje życie. Z nieznanego nikomu chłopca z małego miasteczka Puławy stałem się gwiazdą rocka. Nie wiązałem jednak z tym żadnych planów. Od dziecka malowałem, to był mój sposób na wyrażenie siebie. Poszedłem do liceum plastycznego i z tym wiązałem moją przyszłość”.
Tomasz Budzyński, „Przymrozek”
Budzyński otwarcie mówi o swojej wierze. W zespole 2 Tm 2,3 śpiewa teksty biblijne, motywy chrześcijańskie obecne były także w tekstach Armii. W jego malarstwie duchowość jest zawarta pośrednio, metaforycznie. „Kilka obrazów jest bardzo dosłownych, jest na przykład pejzaż, w którym jest ukrzyżowany Chrystus” – mówi. Najczęściej jednak maluje pejzaże. „To przede wszystkim pagórki, drzewka i domki, ale nad nimi jest światło, jakby gwiazda. To swego rodzaju iluminacja. To światło jest dobre i opiekuńcze, to takie okno do tamtego świata. W ogóle obraz traktuję jako okno na rzeczywistość nadprzyrodzoną. Wydaje mi się czasem, że te pejzaże chcą pokazać, jak może być w niebie. Jest kolorowo, i każdy ma tam swój domek”.
Tomasz Budzyński: „Wydaje mi się czasem, że te pejzaże chcą pokazać, jak może być w niebie. Jest kolorowo, i każdy ma tam swój domek”
Dziś zajmuje się głównie malarstwem i coraz częściej to ono staje się jego głównym źródłem utrzymania. „Mój debiut muzyczny miał miejsce 37 lat temu. Jeśli chodzi o muzykę, zwłaszcza taką mocną i czadową, to raczej jestem bliżej końca, choć nie zamierzam jeszcze przestać. Ale moja artystyczna działalność przesuwa się w stronę malarstwa”.
Tomasz Budzyński, „Pejzaż”
Bartosz Podgórski. Bogoczłowieczeństwo pani Joli ze sklepu
Bartosz Podgórski z podszczecińskiego Mierzyna od kilku lat prowadzi Pracownię Ikon Matki Bożej Bolesnej. Swoimi polichromiami ozdobił też ściany kościoła w Mierzynie i Kaplicę Ciszy w szczecińskim Seminarium Duchownym.
Bartosz Podgórski, „Maryja Brzemienna”, część polichromii z kościoła w Mierzynie
Jego malarstwo wymyka się jednak łatwym klasyfikacjom. Dużą jego część stanowią bez wątpienia ikony i przedstawienia ikonograficzne. Sztuka ta, związana przede wszystkim z kościołem prawosławnym, w ostatnich latach przeżywała renesans w niektórych środowiskach katolickich. W środowiskach ikonografów częste jest przekonanie o konieczności trzymania się tradycyjnego kanonu. Podgórski podchodzi jednak do niego swobodnie i twórczo, dlatego przez artystycznych ortodoksów jego twórczość jest często traktowana z nieufnością. Ale to sztuka żywa, przemawiająca językiem osadzonym tu i teraz. Raz operująca kolorem w sposób swobodny, czasem niemal ekspresjonistyczny, raz stonowana i minimalistyczna. To mogłoby przywodzić na myśl geniusza współczesnej ikony, Jerzego Nowosielskiego – ale Podgórski Nowosielskim nie jest: mniej ascetyczny, czasem niemal barokowy, przechodzący od krzyku do szeptu, nie daje widzom usnąć.
Bartosz Podgórski: „Chciałem namalować najpiękniejszą Maryję, jaką mogłem sobie wyobrazić, a ludzie, którzy potem to oglądali, stwierdzili, że to jest pani Jola ze sklepu. I bardzo dobrze. To jest bogoczłowieczeństwo pani Joli”
Z wykształcenia Podgórski jest architektem. „Z wykształcenia Podgórski jest Bartoszem” – śmieje się artysta, gdy zadaję mu pytanie o studia. „Poznać swoje imię to odkrywać samego siebie. Malarstwo i architektura to pasja zawarta w moim imieniu – to czwarty wymiar, z którym się urodziłem. Od samego początku zacząłem paćkać. Gdy matka chciała mieć ze mną spokój, kupowała mi pięć kolorowanek. Myślała, że to starczy na tydzień, a ja to robiłem w godzinę”.
Bartosz Podgórski, „Zmartwychwstanie”
Pytam, czemu maluje sakralne motywy. „Każdy człowiek próbuje zrozumieć samego siebie. Duda-Gracz malował pięknie brzydkich Polaków, Beksiński – straszne postaci, a ja maluję Jezusy. Nie oceniam Dudy-Gracza i Beksińskiego. Każdy sposób jest dobry, jeśli jest szczery. Ja akurat nie umiem inaczej zrozumieć tego, co się we mnie dzieje. To, że maluję Jezusa, to nie jest jakiś terror czy przymus”. Nawet w Kościele nie każdy to rozumie. Kiedy Podgórski malowałem polichromie w Mierzynie, proboszcz oglądał szkice, na których było pełno przedstawień Jezusa. „Pytał mnie: o co tu chodzi? Panie, czy nie za dużo tych Jezusów? Potem kazał część zamalować”.
Podgórski jest katolikiem, ale bliskie jest mu pojęcie, właściwe zwłaszcza dla teologii prawosławnej – pojęcie theosis – przebóstwienia, bogoczłowieczeństwa. Oznacza ono uczestnictwo człowieka w boskiej naturze. „Wszystko dzieje się w obrębie bogoczłowieczeństwa” – mówi Podgórski. „Chodzi o to, żeby to był Bartosz, ale też i Bartoszjezus. Twórczość zawiera się w imieniu Jezusa. Z tego imienia wyłaniają się różne tematy ikon. Na przykład ikona przedstawiająca pierwsze spotkanie Jezusa z Maryją w wieczności. Chciałem namalować najpiękniejszą Maryję, jaką mogłem sobie wyobrazić, a ludzie, którzy potem to oglądali, stwierdzili, że to jest pani Jola ze sklepu. I bardzo dobrze. To jest bogoczłowieczeństwo pani Joli”
Bartosz Podgórski, „Pierwsze spotkanie Jezusa z Maryją w wieczności”
Podgórski nie porzucił swojego wyuczonego zawodu, zdarza mu się projektować domu. „Kiedyś przyśniła mi się architektura w formie wydarzenia” – mówi. „Widziałem bardzo różne bryły połączone ze sobą w taki sposób, że patrząc na nie z każdej strony w głębi serca czułem, że napełnia mnie szczęście ze względu na to, co widzę. Na to, że mogę w tym otoczeniu przebywać. Chciałbym ten sen realizować”. Projekty architektoniczne Podgórskiego są osobne, nietypowe, i też głęboko przesiąknięte duchowością.
Czy można połączyć indonezyjski wayang, epicko-dramatyczną formę szekspirowską, barok, Sichulskiego, sztukę ikony, pieredwiżników, krajobrazy de Chirico i widmontologię Derridy?
„Największym wydarzeniem w moim życiu twórczym jest zaprojektowany przeze mnie dom w Swobnicy (woj. zachodniopomorskie – przyp. JP), dom pana…”. Mówię, że RODO nie pozwala mi na umieszczenie nazwiska w artykule. „…Dobra, więc niech będzie: dom pana RODO (śmiech). Już na początku, przy omawianiu koncepcji, przedstawiałem inwestorowi wizję obecności sacrum w centralnej części domu, gdzie będzie ikona przedstawiająca jego własną Matkę Bożą. Matkę Bożą RODO-wą. Dom rzeczywiście jest zbudowany wokół tej ikony. Nie ma kątów prostych, wszystko jest organiczne. To kształty wypływające z życia. To mocno nadszarpnęło budżet inwestora, relacje były napięte, ale to wszystko udało się przezwyciężyć. I on zamówił u mnie tę ikonę Matki Bożej RODO-wej. Uważam, że to tajemnica”.
Dom w Swobnicy. Projekt: Bartosz Podgórski
Nefblam. W bolesnej krainie
Czasami przychodzi ktoś, kto nie wie, że się nie da, i robi coś niemożliwego. Czy można połączyć indonezyjski wayang, epicko-dramatyczną formę szekspirowską, barok z jego staropolszczyzną, Sichulskiego, prawosławną sztukę ikony, pieredwiżników, krajobrazy de Chirico i widmontologię Derridy? Ba, czy można zrobić to w sposób subtelny, a przy tym tak „osobny”, że wpływy rzucają się odbiorcy w oczy dopiero po dłuższym czasie, a jako pierwsza uderza weń siła wyrazu samego dzieła? Tak, można – dowodzi tego krakowska artystka Zuzanna Romańska tworząca pod pseudonimem nefblam.
W dobie tyranii specjalizacji rzadko spotyka się „ludzi renesansu”. Romańska jest bez wątpienia kobietą renesansu, twórczynią multimedialną. Studiuje wprawdzie malarstwo, ale też tworzy muzykę lo-fi i sztukę słowa. Wyrazem tej ostatniej jest tworzony od lat poemat, czy może raczej dramat „Z PYĘTRA PYĄTEGO”. Ma on podobno ponad 2000 stron, a napisany jest w kilkunastu narzeczach – od języków Indonezji, przez staropolszczyznę (z dialektami!), francuski i włoski do łaciny. Opowiada o historii królestwa pełnego cierpienia. Sama artystka tak pisze o swoim dziele: „Tekst traktuje o polifoniczności osobowości, której stopniowe poznawanie prowadzi do zderzenia się z nieograniczoną tragedią. W dramacie wyjście z zamkniętego kręgu zła nie następuje drogą rewolucji, ale stopniowych zmian i mierzenia się z traumą. Idea opiera się na klasycznym podziale świata na poziomy Nieba, Ziemi i Otchłani”. Jest to swego rodzaju retro wave przełomu XIX i XX w. – owszem, wyczuwa się tam Wyspiańskiego czy Micińskiego, ale wiadomo, że dzieło powstało w XXI wieku, tak duży jest jego rozmach i świadomość.
Zuzanna Romańska, „Narodzenie”
W pokoleniu Romańskiej (rocznik 2001) duchowość nie ma dobrej prasy, zwłaszcza w środowiskach artystycznych. Pytam, jak to się dzieje, że używa tego języka. „Ona wypłynęła najprawdopodobniej z mojej trudnej relacji z wiarą w dzieciństwie i wieku nastoletnim. Nie mam za sobą przejść, które imponowałyby latami, długością kryzysów itp., bo fizycznie jestem młodą osobą. Jednak ciemności zaznałam. Były takie momenty, gdy przeciążający mnie świat stawał do góry nogami i nie czułam wsparcia kościelnej wspólnoty czy w ogóle sensu religii. Jako osoba o innym profilu neurologicznym na co dzień spotykałam się z odrzuceniem i słowo <<wyrzutek>> miałam niejako wypisane na czole. Byłam odległa, ale osoby, które mogły wpłynąć na mnie i zarazem były częścią wspólnoty, były równie odległe i tak przez pewien czas byłam sparaliżowana poczuciem braku sensu. Jednocześnie nigdy nie byłam ateistką na tyle, aby naprawdę nią się poczuć” – mówi artystka. „Nie potrafiłam też popaść w skrajny nihilizm i odruchowo wzbudzają we mnie bunt hasła <<wszyscy zmierzamy ku zagładzie, ku otchłani, nikt nas nie zapamięta, nikt o nas nie będzie wiedział>>. Nie, dlatego że chciałabym być <<posłuszną kujonką>>, która przestrzegać będzie przed rozmową o doświadczaniu tej otchłani, rozkładu i zapomnienia. Ta rozmowa, czy raczej przeżywanie otchłani i powracanie do traumy stanowi centrum moich myśli i działań. Do mnie po prostu nie dociera to, że wszystko miałoby się skończyć na etapie niczego”.
Zuzanna Romańska: „Do mnie po prostu nie dociera to, że wszystko miałoby się skończyć na etapie niczego”
Budujące jest oglądać, w jak twórczy sposób Romańska podchodzi do swoich inspiracji – jak Podgórski do kanonów ikony. Jeszcze bardziej niezwykłym doświadczeniem jest chronologiczny przegląd dzieł Romańskiej, który jest olśniewającą lekcją tego, jak wykuwa się całkowicie odmienna indywidualność i styl. Wczesne rzeczy Romańskiej noszą jeszcze wyraźne piętno pierwszych inspiracji: twórczości Aleksandry Waliszewskiej, Wiktora Striboga i mangi. Z czasem, niczym kamienie odłupane przez Michała Anioła, by stworzyć Dawida, te wyraźne fascynacje odpadają, by objawiło się coś, co nie jest podobne do niczego innego. Do twórczości Romańskiej Indonezja wnosi element życia, ciepła i ruchu. Europa i resztki jej klasycznej kultury często zaś odpowiadają za to, co martwe, niepokojące, rozpadające się.
Romańska nazywa swój styl „bolesnym” i faktycznie jej dzieła do głębi przesycone są dojmującym bólem, który artystka odbiera czułymi receptorami, i który opowiada kolorem, ruchem i słowem. W czasach sztuki zideologizowanej, często zdegradowanej do zajmowania się „bieżącymi, ważkimi sprawami społecznymi”, nefblam chce opowiedzieć o czymś głębszym. O czymś, co – wbrew pozorom – także te ważkie, społeczne sprawy zawiera w sobie. Można znaleźć w jej twórczości sprzeciw wobec przemocy i wykluczenia. Ale nefblam dochodzi do tych spraw w sposób inny niż autorzy sztuki krytycznej. Od strony głębi, nie powierzchowności.
AKT SZÓSTY
U wahadeł dzwonu skazują wichry, Iżci na polach obłudnicy i Herostratesi To spaleni, co na otawę płonącą wracają, Wołają: – Salvum me fac, Pratum.
Zuzanna Romańska, „Ukrzyżowanie”
Olga Szulc. Potęga gestu
Motywy ikoniczne i duchowe twórczo wykorzystuje Olga Szulc, polska artystka mieszkająca i pracująca w Nowym Jorku. Jej ulubionym medium jest kolaż – cyfrowy i tradycyjny. Szulc podkreśla, że twórczość jest jak odkrywanie nieznanego wcześniej lądu. „Pozwalam, by porwała mnie istota tych obrazów, nie zawsze wiedząc, dokąd mnie zaprowadzi” – pisze artystka na swojej stronie internetowej. Kiedy pytam o elementy religijne i duchowe w jej obrazach, mówi, że nie umie opowiadać o swojej sztuce. Że sztuka ma mówić sama za siebie. „Formy, które przedstawiam, są naturalnie związane ze mną” – mówi.
Uwagę przykuwają obrazy, przedstawiające najczęściej w minimalistyczny sposób detale z ikon – motyw dłoni, oka, twarzy – wykorzystane na nowo, w nowym kontekście, właśnie do tworzenia nowego świata. Przede wszystkim dłonie w różnym układzie ujawniają w sztuce Szulc potęgę gestu, nieraz silniejszego, bardziej wymownego niż słowo, odsyłającego do innej, większej rzeczywistości.
Olga Szulc, „Dyptyk. Prayer 1”
***
W konserwatywnej krytyce sztuki współczesnej (na przykład przy okazji zeszłorocznej watykańskiej szopki) widać słabo skrywane przeświadczenie, że chrześcijaństwo to nie tylko religia, to nie tylko wspólnota, to nie tylko duchowość, nawet nie tylko moralność – ale to jedna, konkretna estetyka, określana jest czasem jako „klasycyzm”. Krytycy na przykład mówią o „klasycznych kryteriach piękna”, o mimetyzmie, czyli naśladowaniu rzeczywistości. Ta krytyka budzi jednak wątpliwości. Po pierwsze, kryteria piękna zmieniają się z czasem – te barokowe nie mają wiele wspólnego z tymi średniowiecznymi. Po drugie, kiczowate i przesłodzone malarskie „sacro polo”, znane z wielu polskich parafii, jest bliższe ideału mimetyzmu, tylko ze sztuką nie ma nic wspólnego.
Mimo kryzysu duchowości, w sztuce jest na nią miejsce. Można ją wyrażać przez twórczą eksplorację, nie tylko przez naśladownictwo. Na obrazy Hieronima Boscha, „Credo” Pendereckiego, „Ukrzyżowanie” Gruenewalda, ikony Nowosielskiego. Wreszcie – na twórczość Budzyńskiego, Romańskiej, Podgórskiego i Szulc. Nie zawsze jest ona dosłowna. Nieraz odległa jest od tradycyjnych kanonów. Raz boli i szokuje, raz pociesza i uspokaja. Na pewno nie pozostawia obojętnym.
Dziękuję Panu za ten artykuł. Jak to dobrze, że ktoś obserwuje sztukę i dzieli się swoimi refleksjami i przeżyciami płynącymi z obcowania z dziełami. W powodzi idiotyzmów, które wylewają się obecnie z mediów, tak mało widać i słychać o rzeczach pięknych, inspirujących, o twórczości, która niesie głębokie uczucia i o prawdziwych artystach, jak autorzy dzieł powyżej. Brawo także za zamieszczenie próbek twórczości artystów…. Gratuluję wszystkim Twórcom, dzieła są piękne i poruszające. I niech się wymykają konwencjom, ja chcę więcej !
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
„Zakony, zgromadzenia, wspólnoty religijne są tak samo dotknięte systemowym złem, niekiedy systemową ślepotą czy brakiem współodczuwania, jak instytucje świeckie” – pisze w swojej książce „Koniec Kościoła, jaki znacie” Tomasz Terlikowski.
Aby dorosnąć, prawica musi wyjść z bawialni i wejść w jakiejś formie do salonu. Ale stamtąd przecież dopiero co ją ktoś wyrzucił. Czy ktoś może zaprzeczyć, że KO ma nad PiS-em istotną przewagę na salonach europejskich i amerykańskich?
Najwięcej przypadków wykorzystywania seksualnego we Francji i najgorsze traktowanie ofiar miało miejsce w latach 50. i 60. – przed rewolucją seksualną. Źródło zła tkwi głębiej niż chcieliby to widzieć Jan Paweł II i Benedykt XVI. Fragment książki „Koniec Kościoła, jaki znacie”
Propozycją Terlikowskiego jest konserwatyzm w stylu brytyjskim, który ma odegrać rolę Wielkiego Stabilizatora. Ma dbać o pokój społeczny w zmieniającym się świecie. To za mało wobec wyzwań współczesności
Afera wokół Jana Pawła II wiele mówi o polskiej polityce, mediach i społeczeństwie. Jakie będą jej skutki?
Gwałcił, znęcał się, wykorzystywał seksualnie nawet własne dzieci. Śledztwo było tłumione jako „spisek masoński i żydowski”. Jak doszło do tego, że Degollado mógł tak długo odgrywać tak istotną rolę w życiu Kościoła?
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie