Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
TEKST JEST FRAGMENTEM WYWIADU RZEKI „CYBER KONTRA REAL” – ZACHĘCAMY DO WSPARCIA WYDANIA KSIĄŻKI
Jakie wyzwania cywilizacyjne, które niesie ze sobą rewolucja technologiczna, czekają na Polskę w najbliższych latach i jak Polska jest na nie przygotowana?
To jest trudne. I oczywiście także właśnie dlatego tak fascynujące. Mój czarny sen jest taki, że nastąpią jakieś innowacje, czy sploty innowacji, które zadziałają nieliniowo, gwałtownie. Prosta ekstrapolacja trendów nie wystarczy: coś pstryknie i je poplącze. Splot jakiejś nieznanej jeszcze technologii (manipulacji społecznej?) np. z kryptowalutami, komputerem kwantowym i sztuczną inteligencją spowoduje kompletne przegrupowanie układu sił i reguł na naszej planecie. I zanim się ogarniemy – jeśli w ogóle będzie to możliwe – to nastąpią nieodwracalne ludzkie straty.
Wtedy nawet kraje mające reputację znacznie lepiej zorganizowanych niż Polska, np. Dania, mogą znaleźć się w jakiejś zaskakującej pułapce.
Wiadomo, to będzie gamechanger – czarny łabędź, czy szary nosorożec.
Ktoś, kto pierwszy na tym skorzysta, uzyska np. znaczącą przewagę energetyczną nad innymi krajami i nie będzie potrzebował tradycyjnych źródeł energii. Inni wtedy obsuną się błyskawicznie w relacje trzecioświatowe, neokolonialne. To może zdarzyć się w Europie. Powiedzmy, że Szwajcaria popełnia błąd systemowy w diagnozie zagrożeń i nagle znajduje się na dole hierarchii krajów, a grupa innych krajów, która podpisała odpowiedni pakt lub weszła w układ nieformalny, korzysta ze wspólnych modułów sztucznej inteligencji zsynchronizowanej z kryptowalutami i komputerami kwantowymi, i zaczyna dominować.
Czy w rządzie są jakieś jednostki analityczne i futurologiczne, które przewidują takie rzeczy?
Wiem, że w Kancelarii Premiera jest sporo rzutkich osób, które rozpoznają trendy. Monitorowaniem i przewidywaniem niektórych z tego typu trendów zajmuje się np. Ośrodek Studiów nad Wyzwaniami Cywilizacyjnymi ulokowany w Centrum Badań nad Bezpieczeństwem Akademii Sztuki Wojennej, którym kieruję.
Ale czy te badania są wykorzystywane?
Ta sprawa jest kłopotliwa, bo na liście mailingowej odbiorców Ośrodka jest ponad 100 podmiotów publicznych, a feedback ze strony decydentów jest nie za duży.
W ASzWoju powołano wspomniane Centrum Badań nad Bezpieczeństwem, które tworzą trzy ośrodki, w tym mój. Jest więc pewna świadomość potrzeby rozbudowania zaplecza analitycznego. Później powstało też Akademickie Centrum Komunikacji Strategicznej. Wśród projektów finansowanych przez Narodowy Instytut Wolności niektóre są nastawione na myślenie strategiczne daleko do przodu. Jednak mam czasem wrażenie, że wyższy jest poziom wyobraźni czy wrażliwości strategicznej u urzędników niższych szczebli niż u ministrów i wiceministrów, zżeranych przez bieżące zadania i gry partyjne. Pewien były prezes dużej spółki skarbu państwa powiedział mi, że na tym stanowisku przez 75 proc. czasu musiał zajmować się utrzymywaniem swojej pozycji prezesa.
A jakie największe zagrożenia dla bezpieczeństwa czyhają w tym momencie na Polskę?
Oczywiście można byłoby pobawić się we wstęp analityczny: w jakim horyzoncie czasowym, jakiego typu zagrożenia, ale można też wskoczyć od razu w sytuację bardziej bieżącą – i powiedzieć, że wojna hybrydowa w naszym regionie bardzo nasiliła się od czasu rosyjskiej agresji na Ukrainę roku 2014. W nową fazę intensywności wojna ta weszła wraz z tym, co nazywamy białoruską operacją „Śluza” czyli złożonym logistycznie, skoordynowanym przedsięwzięciem zorganizowanego przerzucania migrantów ekonomicznych z krajów Afryki i Azji. Mówię o migrantach ekonomicznych, bo jeśli tam w ogóle są uchodźcy, to jakiś ułamek. Ta operacja bezpośrednio służy wywieraniu presji na polską granicę, a bardziej długofalowo miała na celu destabilizację sytuacji wewnętrznej.
Paradoksalnie, największym zagrożeniem okazało się zachowanie części polskiej opozycji. Gdyby – ulegając jej „racjom” – granicę w roku 2021 rozszczelniono, to najprawdopodobniej miałaby miejsce poważna destabilizacja wewnętrzna (jej dokładniejszy scenariusz to osobna kwestia), co spowodowałoby, iż w roku 2022 Polska nie mogłaby zostać głównym hubem pomocy dla Ukrainy. To zaś znaczy, wojna pewnie już byłaby wygrana przez najeźdźcę.
Słowem, największym zagrożeniem – nie tylko dla Polski – jest destabilizacja wewnętrzna.
W szeroko rozumianych teoriach bezpieczeństwa narodowego odnoszonych do państw, które funkcjonują w tak dynamicznym otoczeniu jak współczesne, już jakiś czas temu uznano, że nie sposób przygotować żadnego systemu społecznego na wszystkie możliwe zagrożenia.
A dziś tych potencjalnych zagrożeń jest mnóstwo. Gdyby pojawił się wirus rozprzestrzeniający się podobnie jak COVID-19, ale działający na psychikę ludzi, albo prowadzący do ciężkich chorób u małych dzieci lub ich wysokiej śmiertelności, to panikę trudno byłoby opanować. Możemy też sobie wyobrazić wirusy komputerowe nowej generacji, stworzone przez sztuczną inteligencję, o ogromnej zdolności penetracji czy przechodzenia między software’em a hardware’em. Mówi się o ryzyku zhakowania systemów uczenia maszynowego, na czym obecnie bazuje rozwój systemów sztucznej inteligencji. Nie bardzo chyba wiadomo, jak daleko od powstania zagrożeń nowego typu są nanotechnologie oraz geoinżynieria (nie tylko klimatu). Osobna kwestia to ryzyko konfliktu nuklearnego na Bliskim Wschodzie.
Ale przecież nie sposób określić, jak to się mówi, ani timingu, ani wyliczyć wszystkie typy możliwych zagrożeń?
No właśnie. Dlatego też w teorii bezpieczeństwa dokonano pewnego zwrotu, mówiąc, że trzeba skupić się na budowaniu odporności systemu społecznego. System odporny to taki, który jest w stanie przegrupowywać zasoby w sposób elastyczny, zachować zdolność funkcjonowania pod presją i względnie szybko wrócić do trybu „normalnego” działania. Jednym z warunków takiej odporności jest to, co w języku wojskowym nazywa się „adekwatną świadomością sytuacyjną” – czyli zdolność identyfikowania w czasie rzeczywistym kierunku i natężenia zagrożenia.
Dla rozpoznawania pewnych typów zagrożeń niezbędne są oczywiście działania wywiadowcze. Pamiętam spotkania analityków w pierwszych miesiącach po rosyjskiej agresji na Ukrainę z roku 2014. Bardzo szybko uświadomiono sobie pewną ważną kwestię. Mianowicie, że cechą definicyjną współczesnej wojny hybrydowej nie jest to, że w jej ramach koordynuje się bardzo różnego typu działania. W wojnach poprzednich epok też tak czyniono. W mojej ocenie cechą istotową wojny hybrydowej jest to, że prowadzi się działania zaczepne poniżej progu wojny. Kiedyś posłużyłem się przykładem, że zatruć wody u przeciwnika nie można – nie słyszałem o przypadku, by w ramach wojny hybrydowej gdzieś tak postąpiono. Za to zatruwa się umysły i to trwa cały czas. Następuje rozkład zdrowego rozsądku sporej części opinii publicznej – i to jest być może najbardziej podstawowe zagrożenie z punktu odporności społecznej. Mówię to w kontekście niektórych reakcji środowisk antyrządowych w obliczu kryzysu migracyjnego na granicy z Białorusią, powtarzających na zasadzie „kopiuj-wklej” propagandę białoruską (czytaj: putinowską).
W każdym demokratycznym państwie są rządzący i opozycja, media rządzące i opozycyjne, i zawsze można powiedzieć, że działania przeciwko rządowi destabilizują sytuację w kraju i zagrażają jego bezpieczeństwu. Nie kupuję takiej wizji.
Nie, nie zawsze. Tak dzieje się wtedy, gdy obsesja obalenia rządu pozbawia wrażliwości na rację stanu. Wystarczy zobaczyć jak przeciw Polsce głosują niektórzy nasi eurodeputowani.
Żaden system nie przetrwa, jeśli źródła chaosu w jego wnętrzu są na tyle silne, że nie są możliwe do ogarnięcia przez jakieś mechanizmy samoregulacji. A w przypadku dzisiejszej Rzeczypospolitej mamy do czynienia z zadziwiającą synchronizacją operacji hybrydowych sterowanych z Moskwy z atakami na Polskę idącymi z Brukseli (czytaj: z Berlina).
Pana zdaniem ktoś to zaplanował i koordynuje?
Niekoniecznie, gdyż wiele procesów splata się i nasila spontanicznie. Ale poznawczo to nawet fascynujące: te same środowiska opozycyjne, które rytualnie powtarzają formułki o sojuszu rządów dobrej zmiany z Putinem (i to mimo kluczowej roli, jaką polskie państwo odgrywa we wspieraniu ukraińskiego wysiłku obronnego), jednocześnie głoszą potrzebę sojuszu z Berlinem (czytaj: uległości wobec Niemców), który okazał się największym gospodarczym sojusznikiem Putina i który najbardziej bodaj z krajów NATO ociąga się z pomocą dla walczących Ukraińców. Oto interesująca triada wspólnych interesów: Moskwa – Berlin/Bruksela – i część środowisk naszej opozycji, które jednocześnie głośno krzyczą „Sława Ukrainie”.
Dla Polski tutaj upatruję bieżącego i średniodystansowego najpoważniejszego zagrożenia. Zagrożenia, którego w chwili obecnej nie trzeba postrzegać przez pryzmat ryzyka pełnowymiarowej inwazji kinetycznej. Ale raczej przez groźbę osłabiania tożsamości kulturowej, utraty spójności społecznej, zdolności do reagowania instytucji, w efekcie także osłabienia gospodarki.
Chociażby bardzo prosty przykład: zdolność policji do rozdzielania demonstracji środowisk ze sobą skonfliktowanych. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby w iluś przypadkach w ostatnich latach w Polsce czy w innych krajach policja nie rozdzieliła demonstrantów? Jaka eskalacja zdarzeń wyzwoliłaby się? Z punktu widzenia teorii odporności, uformowanie części obywateli, mających przynajmniej subiektywne, silne poczucie obywatelskości, którzy jednocześnie czynnie podważają nawet najbardziej racjonalne działania organów państwa – jest bodaj największym zagrożeniem.
Kto to robi pana zdaniem? Kto kontestuje „najbardziej racjonalne działania państwa”? Ja poza jakimiś skrajnymi grupami nie widzę takich kontestatorów. Kontestują, owszem, ale to, co jest wątpliwe.
To jest bardzo dobre pytanie – i odpowiedź moim zdaniem jest taka, że w niektórych przypadkach są to świadome działania nieprzyjaciół Polski, ale w niektórych są to okolicznościowe sploty zdarzeń wytwarzające tego typu sytuacje. Jeśli mówimy o tych splotach zdarzeń, to musimy wrócić do wcześniejszych faz rozmowy o tym, co współczesna cywilizacja cyfrowa i kultura hiperindywidualizmu zrobiła z ludźmi. Wyalienowała ich, wychowała pokolenie roszczeniowe i narcystyczne. Proszę zwrócić uwagę na samą formułę „dziadersa”. To jest recepta na konflikt pokoleniowy. Jakby mało było pól konfliktów, to za pomocą takich form ekspresji dodatkowo sytuację zaogniamy.
Konflikt pokoleń istnieje, od kiedy istnieje ludzkość.
Ale nie takie rozdarcie! Chodzi o proporcje, o dynamikę, o konsekwencje. Konsekwencje, które potęgowane są m.in. przez niestabilność otoczenia zewnętrznego. Kiedyś dzieci przed negatywnymi wpływami świata chronił próg domu. Dziś przekazy idące kanałem bodźców cyfrowych bez trudu pokonują nie tylko tę barierę, ale także barierę między świadomością i podświadomością. Bodźce te potrafią dotrzeć do tych warstw umysłów młodzieży, gdzie rodzice w ogóle nie są w stanie zajrzeć.
Konflikt pokoleń w warunkach stabilności łatwiej było ogarnąć. Da się go uznać za pochodną różnic fizjologicznych między organizmami dojrzewających nastolatków, a psychiką ludzi dojrzałych (to pan) oraz starzejących się (jak ja).
I stąd też określenie „dziaders”.
Przecież to określenie w istocie odnosi się nie do metryki, nie do wieku biologicznego, tylko do tego, czy ktoś żyje świecie odległym od doznań młodych – na przykład czy rozumie memy.
Niedawno ujawniono dokumenty Facebooka, które potwierdzają to, co ja mówię od kilku lat, gdy dziennikarze ze mną chcą rozmawiać o populizmie i polaryzacji. Mówiliśmy już o tym – że tej polaryzacji sprzyja przeciążona i zatruta infosfera. Nawet gdyby nie było tych algorytmów Facebooka, które promowały nieprawdziwe, ekstremalizujące, emocjonalne informacje i nawet gdyby podobnie nie działały inne algorytmy innych „mediów odspołeczniających”, to sam fakt, że kanałów informacji jest ogromnie dużo, powoduje że muszą zwiększać siłę sygnału. Muszą zwiększać radykalizm przekazu, żeby uzyskać widzialność (czytaj: zysk).
Sygnalizowałem już ten motyw. Gdy przyglądałem się przez około godzinę transmisji z debaty w Parlamencie Europejskim po wystąpieniu premiera Morawieckiego. Zauważyłem, że – jak to często bywa – pani Ursula von der Leyen miała swoją czerwoną garsonkę, a wśród występujących kobiet – a było ich dość sporo – aż co najmniej trzy inne były w czerwonym stroju. Mój syn, 18-letni licealista, powiedział, że ubierają się na czerwono, gdyż chcą wydawać się groźniejsze niż są. To samo mamy w mediach, które ścigają się na siłę sygnałów, lekceważąc ich jakość.
Nieraz mówi się o upadku dziennikarstwa. Do niedawna w dziennikarstwie obowiązywały dwie zasady: przekaz ma być szybki i prawdziwy. Dziś obowiązuje już tylko pierwsza z tych zasad. Zasada szybkości przechodzi z korporacji do innych światów: lepiej być aktywnym, popełnić błąd i potem ewentualnie błagać o przebaczenie – niż nie skorzystać z okazji. W istocie to znaczy, że trzeba działać pochopnie, nie patrząc na wymogi bezpieczeństwa. Ciągle wpompowuje się w gospodarkę i życie społeczne innowacje, w tym innowacje pozorne, gadżeciarskie – gdy pewne produkty zmieniają tylko opakowania i nazwy, a nie poprawiają funkcjonalności ani nie są bardziej oszczędne. To wytwarza nowe bodźce, stwarza wrażenie, że ciągle idziemy do przodu. Już ze dwadzieścia lat temu studentka opowiadała mi o działaniach marketingowców: „Klienci są znudzeni tym opakowaniem, musimy je zmienić”. To przyczynia się do zgiełku informacyjnego i dezorientacji, a w efekcie także do niestabilności i destabilizacji szerszych systemów społecznych. Destabilizacja ról społecznych, upadek autorytetów, do której przyczynia się konflikt pokoleń, to tylko jedna warstwa.
Jak to się ma do bezpieczeństwa państwa?
Obniża się odporność całego systemu. Zwiększa się podatność na zagrożenia, np. na narracje rodzące panikę.
Dziś mamy słabo dostrzeganą sytuację rewolucyjną, związaną z tym, że ogromna część wyścigu zbrojeń przeniosła się do cyberświata. Gdy ktoś się zbroi, to ten drugi, jego rywal, też musi się dozbroić, mimo że może by nie chciał. Jest wyścig m.in. o to, kto zyska przewagę kognitywną, np. głęboko naruszając u przeciwnika coś, co ostatnio określane jest jako bezpieczeństwo poznawcze (epistemic security). To, co dzieje się w infosferze, to potwierdzenie głębokiej myśli Carla von Clausewitza (1780-1831), znanego teoretyka wojny, który mówił, że istotą wojny jest złamanie woli przeciwnika.
W momencie, gdy robimy z miliardów ludzi zombie przypięte do smartfonów, to oni są często pozbawiani woli, a co więcej – zdolności zbudowania woli kolektywnej, gdyż są zatomizowani, m.in. przez coraz bardziej spersonalizowane przekazy.
Dziś w cyberświecie poważni gracze obawiają się, że ktoś uzyska przełomową innowację, która da radykalną asymetrię i radykalną przewagę. Zaś radykalna przewaga to taka, która jest nieodwracalna albo bardzo trudna do odwrócenia. Już wydaje się, iż w pewnym sensie Google posiada w infosferze przewagę radykalną (lub się do niej zbliża), której jednym z przejawów jest to, że gdy pojawiają się projekty, inicjatywy i grupy utalentowanych ludzi, którzy mogliby rzucić wyzwanie którejś z funkcjonalności Google’a – oni są wsysani do Google’a albo bezpośrednio, albo przez rozmaite programy stypendialne, wspieranie licznych start-upów itd. Jedną z funkcji tych programów jest wyłapywanie potencjalnych konkurentów i zapraszanie ich do siebie. To klasyczny mechanizm kooptacji.
Przypomina mi się spostrzeżenie bodaj młodego Marksa, że w feudalizmie osoby z warstw najniższych miały tylko dwie ścieżki awansu społecznego (ale miały je!): kariera wojskowa i kariera kościelna. Pytanie brzmi, czy feudalizm jako forma ustrojowa przetrwałby na naszym kontynencie około tysiąc lat, gdyby tego typu ścieżek awansu społecznego nie było? W ten sposób najsprawniejsze, pod względem inteligencji społecznej, osoby nie zostawały przywódcami rewolt ludowych, bo albo wyróżniały się na polu wojskowym, albo szły ścieżką kapłańską. Mogły zostać generałami lub kardynałami. W ten sposób, przez mechanizm kooptacji coraz bardziej świadomie pozbawiano lud przywódców, którzy byliby w stanie go zorganizować. W ten sposób działa Google. Według niektórych analiz nie tylko jest dominującym podmiotem na rynku wyszukiwarek, ale podobno 70 procent ogólnego ruchu w sieci przechodzi przez elementy szkieletowe Google’a. Jeśli ta liczba jest adekwatna, to daje to radykalną przewagę.
Ale przecież to nie Google jest naszym przeciwnikiem?
Krótkofalowo – nie; jest nawet sojusznikiem w walce z moskiewską agresją. Zaś o efektach długodystansowych strukturalnie zatrutej infosfery – także dzięki Alphabetowi, spółce matce Google’a – infosfery mówiliśmy już wcześniej.
Putin wraz ze swoją agenturą stara się trzymać rękę na pulsie rozwoju najnowszych technologii. Choć w świetle tego, co o jakości systemu władzy Putina mówi nam wojna w Ukrainie, można mieć wątpliwości, czy nawet w razie pomyślnego wykradzenia przełomowych technologii Rosja będzie potrafiła z nich profesjonalnie skorzystać.
Jeśli Chińczycy robią eksperymenty komunikacji między satelitą a stacją na ziemi poprzez splątanie kwantowe, a taka komunikacja jest natychmiastowa, to zdziwiłbym się, gdyby tego też Rosjanie nie próbowali wyszpiegować. Może się okazać, że w którymś momencie jednoczesne posiadanie komputera kwantowego, nowego typu kryptowaluty, systemów komunikacji natychmiastowej i sztucznej inteligencji, która pozna jakieś nowe, np. trudne do ogarnięcia przez umysł ludzki prawa przyrody lub skoryguje jakieś wzory/obliczenia fizyczne – przyniesie właśnie przewagę radykalną. Że nastąpi tak skuteczne złamanie czy skonfigurowanie woli reszty świata, dzięki np. mechanizmowi podpięcia do sieci Internetu Rzeczy, że trudno będzie w tym znaleźć wolnościowe szczeliny. Dlatego m.in. tak ważne jest przeciwstawianie się zupełniej eliminacji obrotu gotówkowego jako dającego pewne minimum prywatności.
Zagrożenie dla Polski jest między innymi takie, że ktoś tam daleko zdobędzie tego typu przewagę lub, chociażby, posiadając pewne zasoby, ulegnie niebezpiecznemu złudzeniu, iż u wrót takiej przewagi już stoi. I to nie musi być Rosja, to nie muszą nawet być te podmioty, które dziś jawią się jako pierwszoligowe. Mogę sobie wyobrazić że będzie to na przykład Singapur z Izraelem lub jakiś podmiot gospodarczy, które wspólnie wygenerują pakiet technologiczny, dający dyskretną hiperprzewagę. Oczywiście potem ugodzą się z innymi najpotężniejszymi graczami, i kolejna Rada Bezpieczeństwa będzie miała skład: Chiny, Francja, Izrael, Singapur, i jeszcze jakiś czarny koń, którego nie umiemy wymienić, a wszyscy pozostali włącznie ze Stanami, Niemcami czy Wielką Brytanią będą zbierali okruchy z pańskiego stołu.
Gdyby ktoś 25 lat temu opowiedział o tym, ile czasu każdego dnia ludzie będą pod wpływem bodźców cyfrowych i jak zdegradowane zostaną media głównego nurtu, jak przepełniona fake newsami i postprawdą będzie kultura całej ludzkości – czy ktokolwiek uwierzyłby, że tak szybko to nastąpi? Powątpiewam.
Prof.Zybertowicz jest Prof.Zwyczajnym Prezydenckim
To co mówi p. Zybertowicz można by uznać za wartościowe. Propozycja do prof. Zybertowicza: niech spróbuje przekonać swoich kolegów, aby podjęli jakąkolwiek dyskusje w Sejmie, aby prokuratura podejmowała sprawy przeciwko swoim, aby wyjaśnili od początku do końca sprawę Pegasusa, aby wyjaśniali wszystkie sprawy nieczystych finansów, aby rządący nami pan Kaczyński brał na siebie odpowiedzialność, aby przyznali się do tego, co zrobili z sądami (przecież Nowa Konfederacja to wie). W jaki sposób ja jako obywatel mam wierzyć takiej władzy i np. uważać za prawdziwą historię z „obroną granicy”, skoro rządzący moim krajem nie są godni zaufania? W takiej sytuacji słowa Zybertowicza tworzą kolejne pękniecie w społeczeństwie. Po „dobrej” stronie są ci którzy się go słuchają, po „złej” ci, którzy krytykują rząd i w Parlamencie Europejskim głosują rzekomo przeciwko Polsce – panie Zybertowicz, PiS to nie Polska. Może warto jednak Pana pomysły wcielać w życie najpierw na własnym podwórku?
Zapomniałbym o wszystkich sformułowaniach typu „Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym”. Może by Pan Zybertowicz panów Czarnka i Żalka, a może i pana Kaczyńskiego przekonał, żeby nie pogłębiali złych nastrojów w społeczeństwie bardziej niż mówienie o „dziadersach”?
Dlatego najlepiej to odrzucić i wyrzuć do śmieci: te smartfony – telefony, aplikacje, karty bankowe i resztę wirtualnego zbytku. Zresztą wystarczy wyłączyć /że wyłączy ktoś/ prąd i po zabawie! Na co się w końcu zanosi…
trochę dziaderskie są te spostrzeżenia i prognozy profesora 😎
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Wojna na Ukrainie może zakończyć się jedynie na jeden z dwóch sposobów: albo Ukraińcy stracą wolę oporu z powodu ogromnych strat i wewnętrznego kryzysu politycznego, albo problemy ekonomiczno-demograficzne pogrążą Rosję
Czy szczyt BRICS w Kazaniu był tryumfem Rosji? Kto zginął w ataku w Turcji? Czy Gruzja odejdzie od autorytaryzmu?
Izrael osiągnął już zwycięstwo taktyczne oraz operacyjne nad Hamasem. Obecna faza wojny skupia się na niwelowaniu strategiczno-wojskowych możliwości organizacji. Aby to osiągnąć, konieczne jest zlikwidowanie rozległych tuneli pod Gazą
W obliczu rosyjskiej ofensywy i wielkich strat, Ukraina staje przed wyzwaniem: walczyć dalej czy szukać pokoju? Zachód sugeruje kompromisy, które mogą zmienić losy wojny
Od użycia broni jądrowej przeciw Polsce do wasalizacji Moskwy przez Pekin. Scenariusze są różne – na każdy z nich Warszawa musi się przygotować
Modele SI mają większą łatwość w eskalowaniu wojny kinetycznej do poziomu wojny nuklearnej niż ludzie. Jednak są też najważniejszą szansą rozwojową, także dla Polski
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie