Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Trująca Odra
Skończyłem esej 7 sierpnia, kiedy zaczynały się ujawniać w pełni konsekwencje katastrofalnej ekologicznie kaskady zdarzeń na drugiej z polskich rzek. Obserwując uważnie rozwój wydarzeń na Odrze i ich konsekwencje, zrozumiałem, że katastrofa ta jest znakomitą ilustracją przedstawionego przeze mnie w eseju problemu związanego z językiem, jakim wciąż jeszcze opisujemy współczesny świat, aby nim zarządzać.
Politycy rządzącej koalicji koncentrowali się na szukaniu winnych zagłady żyjących w Odrze stworzeń. Dziennikarze i opozycja szukali przyczyn, wskazując również na ewidentne braki w sprawnym i skutecznym działaniu coraz mocniej centralizowanych za rządów PiS struktur państwowych. A ja zobaczyłem, jak w trudnych warunkach pogodowych – przy braku opadów i tygodniach wysokich temperatur, na skutek wielu działań legalnych i być może nielegalnych podejmowanych lokalnie, wywołana została Talebowska „kaskada zdarzeń” napędzających się wzajemnie, wobec której państwo i społeczeństwo stają bezradne, nie mogąc jej powstrzymać.
Niezależnie od tego, czy zostanie powszechnie uznane źródło masowego wymierania – złote algi stymulowane nadmiernym zasoleniem, mezytylen czy jakikolwiek inny, nieznany czynnik – wskazane ostatecznie jako kozioł ofiarny, winny zaistniałej katastrofy, mam świadomość, że dotychczas przyjęte sposoby opisywania i działania w nowoczesnym świecie nie tyle zapobiegają, co wręcz wytwarzają podobne katastrofy.
Językiem nowoczesnego świata stał się abstrakcyjny, bezczasowy, ogólny i uniwersalny język święcącej triumfy mechaniki ciał niebieskich
Kiedy w Odrze płynęła duża ilość wody, korzystanie z jej przepływu przez człowieka, eksploatującego zasoby i zrzucającego do jej nurtu różne substancje – zasolone wody z kopalni węgla czy miedzi, mniej lub bardziej oczyszczone wody poprzemysłowe czy ścieki, a nawet rowery czy zwykłe śmieci – to wszystkie te „dodatki” mieściły się w ramach opisywanego w poniższym eseju procesu niekompensacyjnego, determinowanego przez dominację w nurcie płynącej rzeki wody zdolnej do podtrzymania życia.
Z chwilą jednak, gdy w wyniku tegorocznej suszy i wysokich temperatur ilość wody krytycznie zmalała, a jej przydatność do życia spadła, cały system rzeczny Odry i jego beneficjenci osiągnął niebezpieczny stan kompensacyjny. Uzależniony został on od przypadkowej koincydencji, poprzednio nie mających większego znaczenia, ale w tym konkretnym momencie wzajemnie na siebie wpływających czynników, tworzących „kaskadę zdarzeń” siejących śmierć, wobec których stoimy bezradni próbując minimalizować jedynie ich skutki – rządzący te medialne, samorządy, strażacy i wędkarze te realne.
Katastrofa ekologiczna na Odrze, pandemia koronawirusa zapoczątkowana w Wuhan, inflacja przetaczająca się przez świat, w tym bardzo dotkliwie dotykająca Polskę, rozprzęgający się na naszych oczach system cen energii z trudnymi do wyobrażenia konsekwencjami na poziomie państw, przedsiębiorstw czy gospodarstw domowych są przykładami zbiegów różnych okoliczności. Zaczynają być one jednak nie rzadko spotykanymi wyjątkami opowiadanymi przez pokolenia, ale regułą, której kolejne manifestacje mijają tak szybko, że niedługo o tonach śniętych ryb, czy ofiarach pandemii nikt już nie będzie pamiętał.
Chcąc uniknąć zdarzających się coraz częściej przypadkowych koincydencji lub – jak w przypadku napadu na Ukrainę – nieświadomych konsekwencji świadomie wywołanych działań zbrojnych, prowadzących do kaskad zdarzeń wywołujących lokalne i globalne katastrofy, zacznijmy najpierw od punktu, w którym – nieustannie zmieniając świat – znaleźliśmy się.
Punkt Nemo
Świat znajduje się w momencie przełomowym. Stwierdzenie to staje się coraz bardziej powszechnym wrażeniem odnoszonym przez ludzi o różnych, nawet skrajnie odmiennych wrażliwościach i poglądach. Staje się ono oczywiste dla ludzi o różnych, również przeciwstawnych afiliacjach politycznych, we wszystkich możliwych skalach – od prywatnych, w kręgu rodziny i znajomych, do międzynarodowych, tych formalnych, jak instytucje europejskie czy organizacje międzynarodowe i nieformalnych jak np. Światowe Forum Ekonomiczne w Davos.
Złożoność jest horyzontalna – kontekstowa, czasowa, szczegółowa i lokalna. Do opisu złożoności i jej konsekwencji potrzebujemy innego języka
Edwin Bendyk, by opisać emocje związane z narastającą świadomością przełomowego momentu w historii świata, zaproponował metaforę punktu Nemo. Punkt ten, jako oceaniczny biegun niedostępności, został wyznaczony w 1992 roku przez statystyka Hrvoje Lukatelę w południowych rejonach Oceanu Spokojnego, jako równo oddalony od wszystkich lądów i nazwany tak na cześć literackiego bohatera – Kapitana Nemo. Budując tą emocjonalną metaforę, Edwin Bendyk pisze, że „starego świata już nie ma, nowy kryje się we mgle nieznanego”. Kolejne kryzysy – dodam od siebie: które już przecież wielokrotnie miały miejsce w historii ludzkości (takie, jak upadki walut, epidemie, wojny) – rodzą jednak dzisiaj niespodziewane, daleko idące konsekwencje, oddalając od nas, jeszcze bardziej niż kiedyś, poczucie stałego, bezpiecznego brzegu, dającego oparcie naszym umysłom i tworzonym przez nie modelom świata. Rośnie, związany z poczuciem braku widocznych, stałych punktów odniesienia, niepokój.
Nie należy lekceważyć emocji – nawet tak ogólnych. António Damásio, profesor neurologii behawioralnej, w swoich książkach („Błąd Kartezjusza”, „Dziwny porządek rzeczy”) proponuje przyjąć, że nasze emocje są sygnałem, którego celem jest pobudzanie naszej świadomej uwagi, aby zająć się ich przyczyną. Impulsem do działania, ponieważ emocje nadają naszemu postrzeganiu wagę. Uzmysławiają, że coś jest naprawdę ważne i warto temu poświęcić nasze, ograniczone z natury, moce poznawcze.
Emocje związane z poczuciem przełomowości momentu, w którym się obecnie znajdujemy, są również moim udziałem. Podzielam intuicję Olgi Tokarczuk, że potrzebne są nowe pojęcia, nowy język wprowadzony na stałe do opisu przemian, zachodzących z naszym zbyt małym intelektualnie udziałem, we współczesnym świecie. Zanim jednak odważę się podjąć to wyzwanie odniosę się do kluczowego przymiotnika, którym dzisiaj określamy świat:
Nowoczesny
Przymiotnik „nowoczesny”, wiązany ze światem, który próbowaliśmy opisywać w sporze między platonikami a arystotelikami, pojawił się w historii Europy i świata wraz z okresem Oświecenia. Filozof Stephen Toulmin w swojej książce „Kosmopolis. Ukryty projekt nowoczesności” jako źródła emocji, z których zrodziło się Oświecenie, podaje religijny i społeczny zamęt będący pochodną informacyjnej rewolucji, jako konsekwencji wynalazku Gutenberga oraz epidemii dziesiątkujących w tych czasach Europę. Wtedy to, według Toulmina, potrzebując stabilności i porządku, porzuciliśmy renesansową filozofię Montaigne’a, a przyjęliśmy Kartezjusza, o którego oparła się filozofia oświecenia.
Racjonalne balansowanie między kruchością a antykruchością wymaga też od sposobu, w jaki jesteśmy społecznie zorganizowani, otwartości założeń, paradygmatów, heurystyk, algorytmów działań
Językiem nowoczesnego świata stał się abstrakcyjny, bezczasowy, ogólny i uniwersalny język święcącej triumfy mechaniki ciał niebieskich, wsparty niebywałymi osiągnięciami matematyki z jej rachunkiem różniczkowym i całkowym, z liniowymi przybliżeniami zdającymi się tak dobrze opisywać świat. W sporze między platonikami a arystotelikami szala przechyliła się na stronę platoników szukających teorii opisujących wszystko i rozwiązań globalnych. Nowoczesność przybrała strukturę wertykalną – każda nowa teoria wyjaśniająca świat będzie uogólnieniem poprzedniej. Każda naukowa recepta, jeżeli jest zgodna ze zweryfikowaną naukowo teorią, również ta medyczna, biologiczna, ekonomiczna czy społeczna, powinna działać zawsze i wszędzie.
Nowoczesny świat został, dzięki tej zmianie, poddany działaniu perfekcji techniki, pozwalającej ludziom na osiąganie mierzalnych i przewidywalnych rezultatów w kontrolowanych okolicznościach. Technika w połączeniu z nieprzebranymi, jak się wydawało, dostępnymi zasobami zrodziła przekonanie o konieczności i możliwości nieustannej poprawy i rozwoju.
Nauka i technika nie tylko oddały nam do dyspozycji abstrakcyjny, bezczasowy, ogólny i uniwersalny język, ale wykreowały miary, dzięki którym mogliśmy dokonywać oszacowań i porównań. Miary ekonomiczne, takie jak systemy walut oparte o pieniądz fiducjarny, PKB – czyli produkt krajowy brutto, czy miary probabilistyczne jak rozkład normalny Gaussa, kotwiczący nasze postrzeganie średniej i możliwych od niej odchyleń. Napędzana językiem oświeceniowej nauki perfekcja techniki znieczula nas jednak na dostrzeganie innego wymiaru otaczającego nas świata – złożoności.
Złożoność
Złożoność to życie – nie mechanika, nie technika. Systemy złożone są wielowymiarową, zmienną siecią wzajemnych zależności między elementami całości – na poziomie wirusów czy bakterii i na poziomie ludzi. Złożoność napędzana jest powstawaniem wciąż nowej informacji, jej wymianą i adaptacjami węzłów tworzących sieć poprzez nieliniowe ze swojej natury sprzężenia zwrotne. Nie mieści się w dotychczasowych, powszechnie przyjętych sposobach modelowania świata. To miejsce, w którym nie działa determinizm mechaniki klasycznej i kwantowej. Nie działa też deterministyczna statystyka termodynamiki. Miejsce dalekie od stanu równowagi, tam gdzie słowo (informacja) staje się ciałem adaptujących się, w ramach 3K – konkurencji, koewolucji i koopetycji elementów systemu, w którym wszystko potrafi dziać się inaczej, niż podpowiada nam to prosta, codzienna intuicja.
Złożoność nie jest wertykalna, tak jak mechanika, kiedy każda nowa teoria, jak coś działa, jest uogólnieniem poprzedniej. Kiedy każda biologiczna, medyczna, ekonomiczna i społeczna recepta powinna działać zawsze i wszędzie. Złożoność jest horyzontalna – kontekstowa, czasowa, szczegółowa i lokalna. Do opisu złożoności i jej konsekwencji potrzebujemy innego języka. Paradoksalnie rzecz biorąc, język ten, przebijając się przez gorset oświeceniowej uniwersalności, okazuje się nam bliższy, bardziej „ludzki”.
Złożoność wchodzi dzisiaj w nieuniknioną kolizję z perfekcją techniki. Technika działająca w ramach przewidywalnych, ogólnych i uniwersalnych procesów zachodzących lokalnie, z których korzystamy tworząc antropogeniczny system złożony, daje rezultaty nieprzewidywalne globalnie. Tak o tym w książce „Antykruchość” napisał Nassim Nicholas Taleb: „Złożone systemy stworzone przez człowieka zwykle produkują kaskady i niekontrolowalne łańcuchy reakcji, które ograniczają, a wręcz eliminują przewidywalność i wywołują zdarzenia o ogromnej skali. Zatem, chociaż poziom wiedzy technologicznej we współczesnym świecie rośnie, paradoksalnie – coraz trudniej przewidzieć, jakie będą tego skutki. Ze względu na rozwój sztucznych modeli, odejście od pradawnych, naturalnych wzorców oraz spadek odporności wywołany przez wszechobecną złożoność, rola Czarnych Łabędzi obecnie rośnie”.
Proces globalizacji był ze swojej natury procesem niekompensacyjnym. Takim, który był determinowany przez jeden czynnik, mający na ten proces wpływ większy, od wpływu sumy wszystkich pozostałych – możliwość nieograniczonego wzrostu
Na kolizję złożoności z perfekcją techniki nakłada się dzisiaj dodatkowo – wzmocnione przez cyfrową rewolucję – potęgowo rosnące, bezskalowe usieciowienie społeczne. To oznacza, że w naszych działaniach możemy uwzględniać coraz więcej czynników – tylko które z nich są tego warte? Do coraz bardziej złożonych systemów, w natłoku informacji i koniecznych szybkich adaptacji, używamy więc coraz prostszych recept. Kontaktując się z coraz większą ilością ludzi oceniamy ich i wchodzimy z nimi w relacje według coraz płytszych wzorców. Uwagi, koncentracji, zgłębienia globalnych tematów starcza nam na coraz prostsze schematy działania.
Destrukcyjne efekty niezauważania konsekwencji złożoności widać po obu stronach skali. Działania lokalne mają swoje nieprzewidywalne konsekwencje globalne czego bieżącymi przykładami są skutki polityki pandemicznej w Chinach, czy napaści Rosji na Ukrainę. Ale również działania na skalę globalną – na przykład międzynarodowy podział pracy szczególnie na płaszczyźnie rolnej, mają swoje niszczące lokalne konsekwencje obniżające bioróżnorodność, rujnujące rolników, dając w ramach hodowli i upraw przemysłowych zanieczyszczenia nie do wchłonięcia i zagospodarowania na poziomie lokalnym przy znacząco niższej wartości odżywczej z kilograma produkcji oferowanej globalnie. Zmienność i nieprzewidywalność, napędzając się wzajemnie, redukują czas trwania trendów, pod które są projektowane procesy osiągania celu. W efekcie coraz częściej ponosząc koszty nie osiągamy przewidywanych celów, ponieważ czas potrzebny do ich osiągnięcia okazuje się być dłuższym, niż trend, pod kątem którego zostały zaplanowane.
Postępuje atrofia zarówno lokalnych, jak i globalnych punktów odniesienia pociągając za sobą erozję miar, których używamy dokonując oszacowań i porównań, próbując wartościować swoje działania. Peter Drucker, jeden z najwybitniejszych teoretyków zarządzania, tak opisał jego fundament: „Jeżeli nie możemy czegoś zmierzyć, nie możemy też tego poprawić”. Zarządzanie w zglobalizowanym, usieciowionym dzięki zdobyczom cyfrowej rewolucji, antropogenicznym systemie złożonym wymaga jednak szybkiej dostępności nieskończonej ilości informacji o wspólnym mianowniku. Nic dziwnego, że budowane na potrzeby procesów osiągania celu modele coraz częściej szybko tracą swoją moc lub zupełnie zawodzą.
Modelowanie
W systemach złożonych modelowanie napotyka na istotne i zupełnie inne ograniczenia, niż w abstrakcyjnym, bezczasowym, ogólnym i uniwersalnym nowoczesnym świecie opartym o perfekcję techniki. Natura, świat ożywiony, którego nieodłączną częścią jest nasz ludzki świat, działa horyzontalnie, a nie wertykalnie. Poprzez specjację (różnicowanie się), kontekstowo, czasowo, szczegółowo i lokalnie. Antropogeniczny system złożony podlega nieubłaganemu prawu Goodharta: Każda obserwowana statystycznie zależność ma skłonność do zawodzenia w momencie, w którym zaczyna być wykorzystywana do celów regulacyjnych. Prawo to, sformułowane w 1975 roku przez Charlesa Goodharta, sprowadzić można do stwierdzenia: gdy dowolny wskaźnik zaczyna być traktowany jako cel, przestaje być dobrym wskaźnikiem. Dzieje się tak ponieważ – dodam od siebie – podstawą złożoności jest wymiana informacji i adaptacje między węzłami systemu, które każdy miernik, zasób lub pojęcie użyte do sterowania systemem złożonym wykorzystują, na wszystkie możliwe i niemożliwe do tego sposoby. W konsekwencji, w miarę upływu czasu, w sposób emergentny, niemożliwy do przewidzenia zarówno przez jego twórców, jak i późniejszych użytkowników, adaptacje zmieniają dynamikę systemu, a przyjęte na wstępie założenia, będące podstawą zaproponowanej miary osiągania pierwotnego celu, przestają być dobrymi punktami odniesienia.
Nie ma jednolitej przestrzennie (od skutków globalnych po lokalne) oraz uniwersalnej czasowo (od skutków efemerycznych poprzez tysiąclecia) miary, która byłaby w stanie uwzględnić całość konsekwencji podejmowanych przez ludzi działań
Im szybciej wymieniamy się informacjami i do nich adaptujemy, tym krótszy jest termin ważności czynników używanych do sterowania systemem. Tak powyższy fenomen złożoności opisał Nassim Nicholas Taleb: „Świat jest epistemologicznie nieprzejrzysty”. Chcąc, aby procesy osiągania celu stały się choć trochę krótsze od trendów, które chcemy eksploatować, nie pozostaje nam nic innego, jak ten fakt zaakceptować i wykorzystać.
Umysł człowieka jest dobrze przygotowany do działań lokalnych. Ograniczonych czasowo, dziejących się w konkretnych okolicznościach i dobrze określonym kontekście. Znakomitym przykładem naszych umiejętności wzmocnionych działaniem perfekcji techniki jest teleskop Jamesa Webba. Bardzo precyzyjny technicznie mechanizm realizuje właśnie z sukcesem niesłychanie długą sekwencję kroków, które wykonane jeden po drugim z submilimetrową precyzją, w ekstremalnych temperaturach, w odległości dalszej niż księżyc, dają nam nieosiągalny do tej pory wgląd w strukturę i przeszłość wszechświata. Działające lokalnie – nawet skomplikowane technologicznie – procesy możemy kształtować tak, aby w pełni wykorzystywać zdolności naszych umysłów do rozumienia, modelowania, mierzenia i kontrolowania.
Ludzie znieczuleni perfekcją techniki nadal jednak przyjmują, że dowolnie długi łańcuch przewidywalnych i stosunkowo prostych technicznie działań prowadzonych lokalnie, ale realizowanych poprzez globalne powiązania okaże się przewidywalny, a więc korzystny dla wszystkich jego uczestników i antropogenicznego systemu złożonego jako światowej całości. I to pomimo widocznych coraz wyraźniej, na różnych poziomach i w różnych obszarach, negatywnych rezultatów globalizacji kontestowanej zarówno przez aktywistów lewicy, jak i prawicy. Ale nie dziwmy się temu – przekonanie co do sensowności i opłacalności globalnych łańcuchów powiązań jest przecież wciąż podtrzymywane przez powszechnie przyjęty system miar.
Miary
Dzisiejsze miary, według których oceniamy świat zarówno lokalnie, jak i globalnie, powstały jako rezultat poszukiwania abstrakcyjnych, bezczasowych, ogólnych i uniwersalnych punktów odniesienia dla opisywania dynamiki nowoczesnego świata. Przy pomocy PKB (produktu krajowego brutto; ang. GDP – gross domestic product) oceniamy i porównujemy regiony, państwa, związki państw czy nawet cały świat próbując mierzyć jego ewolucję w czasie. Przy pomocy papierowego pieniądza, którego pokryciem jest dług, oceniamy i porównujemy opłacalność wszelkich działań – od podejmowanych indywidualnie do realizowanych globalnie we wszystkich możliwych skalach czasowych. Przy pomocy rozkładu prawdopodobieństwa normalnego Gaussa, zarówno intuicyjnie w codziennych działaniach, jak i w budowanych na potrzeby inwestorów, banków i rządów modelach ekonomicznych, kotwiczymy nasze postrzeganie średniej i prawdopodobieństwa osiągnięcia celu lub odniesienia porażki.
Bezskalowość oznacza, że węzłów sieci i ich wpływu na jej działanie nie daje się uśrednić
Ale nowoczesny świat znieczulany perfekcją techniki coraz mniej daje się tymi miarami opisywać. Procesy osiągania celu stają się dłuższe niż trendy, co redukuje liczone nowoczesnymi miarami zyski. Globalny świat staje się coraz mniej przewidywalny, a ludzie z rosnącym zdziwieniem obserwują defiladę Czarnych Łabędzi depczących ich nadzieję na lepszą i bezpieczną przyszłość. Prawo Goodharta pokazuje swoją kruszącą moc obnażając konsekwencje niedostrzegania, czy lekceważenia tego, że natura w ogólności, a antropogeniczny system złożony – jako jej część – w szczególności, mają strukturę horyzontalną.
Poszukiwanie nowej ekonomicznej miary globalnej, pozwalającej lepiej opisywać świat i formułować cele społeczne, choć jest pocieszającym świadectwem intelektualnego fermentu elit, nadal nie przełamuje paradygmatu niedostrzegania konsekwencji złożoności. Zamiast GDP (PKB) mamy HDI (Human Development Index – wskaźnik rozwoju społecznego, WRS), NEW (Net Economic Welfare – wskaźnik dobrobytu ekonomicznego netto), HPI (Happy Planet Index – światowy indeks szczęścia) czy GNH (Gross National Hapiness – szczęście narodowe brutto). Wszystkie te próby bez znalezienia sposobu na uwzględnianie w makroekonomii tego, że horyzontalna struktura świata jest kontekstowa, czasowa, szczegółowa i lokalna, nie przyniosą jednak trwałych, wartościowych rozstrzygnięć, na których można się oprzeć.
Konsekwencje złożoności i kruszący potencjał prawa Goodharta widzimy również w kolejnych kryzysach i turbulencjach na scenie globalnego systemu finansowego. Każde wykorzystanie wartości własnej waluty w celach regulacyjnych – politycznych czy społecznych – zarówno wewnątrz obszaru walutowego (najczęściej jest nim państwo, ale nie zawsze – jak w przypadku projektu Euro) ale również w celu osiągnięcia celów zewnętrznych przynosi, początkowo z reguły niedostrzegane, konsekwencje. Narastają nierównowagi rozładowujące się w niespodziewanych walutowych lub giełdowych trzęsieniach ziemi, których – jak dzisiejszej inflacji – nie przewidywały stosowane przez banki i rządy modele ekonometryczne oparte o gaussowskie modelowanie świata ludzi, który jest przecież systemem złożonym.
Skoro używane przez nas główne miary nie respektują złożoności i prowadzą do nieodpornych na prawo Goodharta prób osiągania celu, to jakie miary przyjąć jako podstawę naszych działań? Według jakich kryteriów budować prawdopodobieństwo osiągania celu?
Za podpowiedź potraktuję wskazówki zaproponowane przez Stephena Toulmina w „Kosmopolis” dotyczące humanizacji nowoczesności. Powołuje się on na toczoną w drugiej połowie XX wieku debatę na temat szkolnictwa wyższego i badań akademickich. Debata ta była zdominowana przez dwa modne słowa: „doskonałość” i „odpowiedniość” i wątpliwości czy uniwersytety powinny zajmować się konserwacją wiedzy i jej wertykalnych zdobyczy, czy też praktycznymi problemami ludzkości w ich horyzontalnym, interdyscyplinarnym wymiarze. Toulmin stwierdza w rozszerzającym kontekście roli nauki i struktur państwowych, że „podstawowym problemem nie jest już zapewnienie stabilności społecznych i narodowych systemów (które legło u podstaw wszystkoobejmujących teorii nowoczesności – komentarz autora): jest nim raczej zapewnienie adaptywności intelektualnych i społecznych procedur”. Czyli – dodam od siebie – respektowanie złożoności.
Zwykły szum informacyjny, o znikomej lub wręcz ujemnej wartości, podnoszony jest przez bezskalowy charakter sieci, którą tworzymy, do rangi sygnału, wartościowej w domyśle informacji
Nicholas Nassim Taleb proponuje, abyśmy miarę predyktywną, jaką jest prawdopodobieństwo osiągnięcia lub nieosiągnięcia jakiegoś celu przy zakładanym, dowolnie długim łańcuchu zależności, zastąpili miarą niepredyktywną, skupiając się na mierzeniu kruchości. Kruchość, jak podaje Taleb, jest miarą, którą można określić dla każdego systemu. Mierzy się ją, poprzez wykrywanie efektu nieliniowego przyspieszania narastania szkodliwych rezultatów działania diagnozowanego systemu, przy zmianie wielkości jego parametrów. Dokładnie o tym efekcie pisał w swoim eseju ex-centrycznym Edwin Bendyk wskazując na narastającą zależność światowej ekonomii od zmian środowiskowych. Ludzie, w ramach przedsięwzięć koncernowych lub państwowych, w poszukiwaniu coraz drobniejszych – groszowych w skali globu, ale poprzez efekt skalowalności niemałych, w proporcji do prowadzonych lokalnie działań biznesowych – korzyści, wywierają presję na skalę planetarną czyniąc antropogeniczny system złożony coraz bardziej kruchym, podatnym na nieliniowo narastające straty.
Odwrotnością kruchości jest antykruchość, czyli gotowość, otwartość na nowe możliwości przy niewielkich kosztach i nieliniowo narastających korzyściach. A więc na przykład na działania uwalniające nas od zbyt gęstej i zbyt szerokiej sieci wzajemnych zależności, narastających nierównowag, niebezpiecznie długich, niemożliwych do ogarnięcia globalnych łańcuchów dostaw, firm zbyt dużych by upaść i pomysłów, aby niesprawdzone w małej skali działania wdrażać na masową skalę zapominając, że świat jest epistemologicznie nieprzejrzysty. Kruchość i antykruchość są miarami respektującymi złożoność.
Sposobem porządkującym sferę zarządzania w wyniku cyfrowej rewolucji nie może być – jak dotychczas – rozdysponowywanie zadań, a rozdysponowywanie wiedzy
Systemy wytrzymałe, odporne, opierające swoją działalność o gromadzenie zapasów lub budowanie buforów, przy nieliniowo narastających konsekwencjach złożoności – krachach walutowych, ograniczeniach epidemicznych czy wojennych działaniach na obszarach dostarczających strategicznych zasobów – zawsze okażą się w końcu za mało wytrzymałe i za mało odporne. Dotyczy to również struktur państwowych.
Kruchość, która jest sygnałem do refleksji i propozycji reform, jest oznaką narastających niepostrzeżenie nierównowag, uzależnień. Rosnące zależności, zapasy, zadłużenie, podejmowanie decyzji przynoszących niewielkie zyski, ale w razie niepowodzenia narastające nieliniowo straty, coraz częstsze podejmowanie decyzji w sytuacji „muszę”, a nie „mogę” lub „chcę”, są widomym znakiem braku odporności na nieuniknioną zmienność będącą konsekwencją rosnącego poziomu usieciowienia współczesnego świata.
Racjonalne balansowanie między kruchością a antykruchością wymaga też od sposobu, w jaki jesteśmy społecznie zorganizowani, otwartości założeń, paradygmatów, heurystyk, algorytmów działań prowadzonych zarówno na poziomie firmy korzystającej z sieci oparcia społecznego, czy ważnej systemowo, jak i społeczności lokalnych czy struktur państwowych. Kluczowym wskaźnikiem pozwalającym określić szansę na racjonalny balans jest stosunek do sygnalistów.
Ekonomia badająca efekty interakcji pomiędzy ludźmi, węzłami sieci kauzalnej świata, jest więc bez wątpienia nauką objętą konsekwencjami złożoności – kontekstową, czasową, szczegółową i lokalną
To sygnaliści, jako rozproszona sieć radarów monitorująca nieprzewidywalne skutki lokalnych decyzji i modeli, są systemem wczesnego ostrzegania przed nieuchronnymi, globalnymi skutkami lokalnie racjonalnych decyzji realizowanych w niemożliwym do ogarnięcia przy pomocy hierarchicznych z natury sieci władzy łańcuchach globalnych powiązań. Jak również na odwrót, są systemem wczesnego ostrzegania w sytuacjach, kiedy decyzje dotyczące działania globalnych powiązań mają swoje lokalne, negatywne konsekwencje. Szanując sygnalistów, wsłuchując się w ich głos lub ich ograniczając, albo nawet tępiąc, kalibrujemy naszą zdolność do rozpoznawania i reagowania na –
Nieoczekiwane efekty powiązań globalnych
Powszechne oczekiwania co do wydłużających się łańcuchów globalnych powiązań były dość proste. Wyrażone zostały w formie teorii kosztów komparatywnych Davida Ricardo, która wykazywała powstawanie wartości dodanej w wymianie międzynarodowej, umożliwiając maksymalizację efektów przy minimalizacji nakładów.
Globalna wymiana dóbr i usług miała więc, w swoich założeniach, przynosić wszystkim jej uczestnikom korzyści. Kraje bardziej rozwinięte, poprzez formowane coraz dłuższe łańcuchy wzajemnych zależności, miały rozprzestrzeniać rozwój i pomyślność w najdalsze zakątki ziemi, uwalniając jej bogactwa i zasoby. Ożywczy prąd miał płynąć z centrum do peryferii.
„Wolności nie da się zaprojektować. Nie można zapewnić jej rozwoju, stosując mechanizm kontroli i równowagi. Do tego potrzeba zmobilizowanego społeczeństwa, czujności i asertywności. Każdy z tych elementów jest niezbędny!” (Daron Acemoğlu i James Robinson)
Ogólny i uniwersalny trend do działań na skalę globalną przynosił jeszcze nie tak dawno korzyści. Pisali o nich w swoich książkach Hans Rosling, Steven Pinker czy Johan Norberg. Postęp, rozwój, bogactwo wydawały się nie mieć granic, ani w czasie ani w przestrzeni, a globalizacja stała się obowiązującym, powszechnie akceptowanym sposobem działania. Dlaczego więc dzisiaj, na naszych oczach model ten się zaciął?
Ogólna i uniwersalna moc globalizacji, napędzana perfekcją techniki i zdobywanymi, wciąż nowymi zasobami – minerałów, energii, żywności i pracy (niejednokrotnie niewolniczej) – zaczął się wyczerpywać. Istniejące zasoby stają się zbyt małe na podtrzymanie procesu wyrównywania się poziomów między cywilizacyjnymi centrami, a peryferiami. Sieć wzajemnych zależności staje się zbyt gęsta, rosną gromadzące się nierównowagi, a poziom przewidywalności procesów osiągania celu gwałtownie maleje.
Działa nieubłaganie krusząca moc prawa Goodharta – dziś to nie przeszłe centrum, poprzez łańcuchy globalnych powiązań, kształtuje peryferia. To niedawne peryferia próbują te łańcuchy wzajemnych zależności wykorzystać do tego, aby wpływać na ich początek – czyli na tych, którzy nadal uważają się za centrum.
Oparty o perfekcję techniki i nieprzebrane – w stosunku do początkowych wielkości rozwijających się społeczeństw – zasoby maskujące destrukcyjne efekty używanych nowoczesnych miar, proces globalizacji był ze swojej natury procesem niekompensacyjnym. Takim, który był determinowany przez jeden czynnik, mający na ten proces wpływ większy, od wpływu sumy wszystkich pozostałych – możliwość nieograniczonego wzrostu.
Współcześnie coraz bardziej widoczne jest (…) pęknięcie na styku nauk o orientacji wertykalnej, gdzie każda nowa teoria jest uogólnieniem poprzedniej, a nauk o orientacji horyzontalnej, gdzie działa emergencja złożoności i krusząca moc prawa Goodharta
Dzisiaj, zderzając się z licznymi ograniczeniami, zaczynamy odczuwać, że nieograniczony do tej pory wzrost grzęźnie w procesach, których struktura przyczynowa ma inną naturę – jest kompensacyjna. Kompensacyjność oznacza, że proces, w którym się ona objawia, zależy od wielu czynników o porównywalnym, lub co najmniej niezaniedbywalnym wpływie na jego końcowy efekt. Do efektywnego zarządzania procesami osiągania celu potrzeba więc nieliniowo rosnącej ilości informacji o istotnych w tym procesie czynnikach, wpływie tych czynników na proces, ich wzajemnym na siebie oddziaływaniu, podanych na wspólnym mianowniku. Tym mianownikiem powinny być miary, według których oceniamy osiągnięcie celu.
Warto opisać działanie kompensacyjności na konkretnym przykładzie – produkcji papieru, kartonu i tektury w Europie. W okresie nieustannego wzrostu o rozwoju mocy produkcyjnych decydowała na tym rynku dostępność kapitału (maszyny do produkcji włókien celulozowych i wyrobów z nich wytwarzanych są bardzo kapitałochłonne), drewna do pozyskiwania włókien celulozowych i wody niezbędnej w procesach wytwarzania. Kres wzrostowi branży papierniczej w Europie położyły nie tylko zmiany na rynku wyrobów papierniczych, jak zastępowanie opakowań papierowych – plastikowymi, jak zanik pewnych kategorii książek pod naporem cyfrowej rewolucji (encyklopedie, słowniki, skorowidze), postępujący spadek zapotrzebowania na papier jako nośnik reklamy (rozwój reklam internetowych), zmiana sposobu komercjalizacji treści informacyjnych, która przyniosła spadek nakładów gazet i czasopism. Równolegle odbywał się proces odpływu produkcji z Europy na „daleki wschód” zarówno książek, zeszytów, notesów i opakowań, jak i surowców do ich produkcji – papieru, kartonu i tektury.
Latami ustalała się chwilowa równowaga między większą dostępnością tańszych wyrobów z papieru, kartonu i tektury, a rynkiem, na którym było coraz więcej wyrobów, tytułów, w coraz mniejszych, dostosowanych do zindywidualizowanych potrzeb, nakładach. Struktura przyczynowa stawała się coraz bardziej kompensacyjna, wieloaspektowa, a równowaga przechylała się w kierunku robienia coraz większej ilości prac w Europie, a coraz większej ilości materiałów na „dalekim wschodzie”. W Europie korzystaliśmy z automatyzacji procesów wytwórczych, które czyniły opłacalną zróżnicowaną produkcję o coraz mniejszych nakładach. A jednocześnie zabrane zostały sprzed naszych oczu „trudne”, „brudne” i energochłonne procesy wytwarzania celulozy i materiałów, których europejskie wymogi energetyczne i ekologiczne nie musiały być i nie były spełniane w dalekich, „egzotycznych” krajach.
Struktura przyczynowa produkcji surowców i wyrobów poligraficznych stawała się niepostrzeżenie, choć w galopujący sposób kompensacyjna. Zależna od wielu czynników, których suma dopiero decydowała o osiąganiu bądź nie poziomu jakiejkolwiek opłacalności. Brak szans na trendy wznoszące i wysokie ryzyko związane z kapitałochłonnością i energochłonnością procesów produkcji prowadziło do systematycznego wyłączania i likwidacji maszyn papierniczych w Europie.
W sytuacji kruchej, kompensacyjnej równowagi, pandemiczne trzęsienie ziemi wywróciło wszystko. W obliczu załamania przewidywalności produkcji w Chinach, zamawiane tam jeszcze książki czy opakowania zaczęły być masowo lokowane w Europie. Problemy z rytmicznością pracy portów i dostępnością kontenerów zmieniły drastycznie ceny transportu między Chinami a Europą, które zaczęły się kształtować jak 8:1 – cena transportu kontenera z Chin potrafiła być ponad 8 razy większa, niż w kierunku odwrotnym. W ślad za tym praktycznie ustał import materiałów – papieru, kartonu i tektury – do Europy. Jednocześnie, borykając się z takimi samymi problemami, na rynku europejskim zaczęli kupować Amerykanie. W drugiej połowie 2021 roku ceny materiałów zaczęły więc gwałtownie rosnąć – o 50%, 80%, 100%, 150%, a nawet więcej procent, a ich dostępność drastycznie spadać. Producenci wprowadzili reglamentację, drukarnie – jeżeli było je na to stać – rzuciły się do kupowania zapasów, ratując swoją skórę, a jednocześnie pogarszając ogólną sytuację.
Ponowoczesność (…) będzie więc miała u swoich podstaw adaptywność. A pierwszym wielkim wyzwaniem dla niej będzie (…) niemożliwość jednoczesnego osiągnięcia trzech celów politycznych – demokratycznej wymiany rządzących, nieograniczonej globalizacji gospodarczej i suwerenności narodowej
W międzyczasie, na rynku rozchwianym przez pandemiczne decyzje rządów, ujawnił się wpływ dodatkowych czynników. W jeszcze szybszym, niż dotychczas, tempie rosła wielkość handlu internetowego. Wzrosło więc radykalnie zapotrzebowanie na papier pakowy, kartony, tekturę. Transport, tak ważny i kosztotwórczy w sektorze poligraficznym, zaczął przeżywać dramat braku kierowców, których niedobór był szacowany w Europie na ponad 250.000. Jednocześnie nastąpił gwałtowny wzrost kosztów energii i potencjalne ryzyko jej niedostępności, które już objawiło się w Chinach, gdzie niektóre fabryki w sektorze poligraficznym miewały prąd 2-3 dni w tygodniu. Swoje, do tego kompensacyjnego tornada dorzuciły też, słuszne skądinąd, decyzje o zaprzestaniu produkcji plastikowych słomek czy naczyń jednorazowych, zastępowanych wyrobami opartymi o włókna celulozowe, używane przecież również do produkcji papieru.
Nie bez wpływu na sytuację w poligrafii jest wojna w Ukrainie. Praktycznie ustał import do Europy surowca drzewnego i celulozy z Rosji i Białorusi. Produkcja skrobi, która jest uszlachetniaczem do papieru offsetowego, zapewniającym jego drukowalność i piśmienność, w obliczu pewności ograniczonych dostaw z Ukrainy, strategicznego producenta kukurydzy w Europie, jest krytycznie, dla przyszłej produkcji papieru w 2022 roku, zagrożona.
Nie wspominając o tym, że 95% wybielaczy optycznych do papieru produkowanego w Europie pochodzi, nie wiadomo dlaczego, z Chin.
Producenci papieru, kartonu i tektury w Europie obecnie cieszą się rekordowymi zyskami. Rekordowymi, ale znikomymi w proporcji do nakładów koniecznych do odtworzenia produkcji wyrobów papierniczych w Europie. Jakie decyzje mają podjąć ci producenci, mając świadomość, że struktura przyczynowa rynku poligraficznego jest kompensacyjna, niestabilna? Zależna od wielu, czasami wzajemnie się znoszących, a czasami wzmacniających czynników? Jak racjonalizować ryzyko rosnących cen energii, potencjalnego, a prawdopodobnego braku jej dostaw, zmiennego miksu produktowego uzależnionego od chwilowego, nieprzewidywalnego zapotrzebowania zarówno na wyroby, jak i na samą celulozę, skrobię czy wybielacz potrzebne do ich produkcji?
Jakiego wspólnego mianownika użyć dla generacji miary, która oceni wyniki podejmowanych działań? Problemy z łańcuchami dostaw we wszystkich branżach nie są jedynymi konsekwencjami sieci globalnych powiązań opartych o paradygmat korzyści z globalizacji. Wymienię więc chociaż niektóre z nich, nie rozstrzygając ich wagi i znaczenia, dla lepszego zrozumienia jak rozprzęga się na naszych oczach mechanizm globalnych korzyści.
Motorem rozwoju naszej cywilizacji były i pozostają miasta. Globalny przepływ powodów, dla których inwestowane są pieniądze w wykup lub wynajem nieruchomości ma jednak swoje lokalne rezultaty. Z procesem gentryfikacji miast walczą tak wielkie aglomeracje jak Barcelona, Londyn, Berlin, a odczuwalny jest również w Warszawie. W Wenecji gentryfikacja objawia się wręcz jej mumifikacją, kiedy realni mieszkańcy nie mogąc się utrzymać w drożejących potęgowo domach są zastępowani przez tych, którzy jedynie odgrywają ich rolę w ramach obsługi potrzeb przemysłu turystycznego. Procesy te mieszczą się pewnie w ramach ogólnie pojętego wzrostu, ale przecież czujemy tu wprost nieadekwatność powszechnie przyjętych miar, które miały obrazować osiąganie społecznych korzyści.
Niezarządzalna staje się gospodarka odpadami. Gromadzą się one w niewchłanialnych lokalnie ilościach jako konsekwencja globalnych łańcuchów procesów wytwarzania obejmujących uprawy, hodowlę, pozyskiwanie minerałów czy działalność przemysłową. A gromadzenie to odbywa się najczęściej w tych krajach, które mają kłopoty z obserwowaniem powstających nierównowag i problemów, z korupcją i z egzekwowaniem kosztów powstających szkód od ich beneficjentów. Ci z kolei, którzy korzystają na wytwarzanych w tych procesach dobrach, nie czują się w żaden sposób odpowiedzialni za konieczność mierzenia i rozliczania się z ich konsekwencji. Przecież – posługując się dzisiejszymi miarami – PKB i zyski mierzone pieniądzem fiducjarnym rosną.
Mimo wielu propozycji problem mierzenia wpływu człowieka na środowisko naturalne, szczególnie w kontekście jego oddziaływania na łańcuch obiegu węgla w przyrodzie, stanowiący podstawę stabilności klimatu na ziemi, wydaje się na poziomie globalnym nierozstrzygnięty. Pisze o tym w książce „Tworzenie bogatego świata” Vaclav Smil sugerując, że nie ma jednolitej przestrzennie (od skutków globalnych po lokalne) oraz uniwersalnej czasowo (od skutków efemerycznych poprzez tysiąclecia) miary, która byłaby w stanie uwzględnić całość konsekwencji podejmowanych przez ludzi działań.
Wszystkie te nieoczekiwane efekty globalnych powiązań i problemy ze znalezieniem globalnej miary, która mogłaby stać się wskazówką w jakim kierunku zmieniać świat, aby nie narazić się na skumulowane efekty globalizacji, są konsekwencjami złożoności. Na drodze nieograniczonego wzrostu, który leżał u podstaw niekompensacyjnej, bardziej przewidywalnej, struktury nowoczesnego świata, pojawiły się ograniczenia zasobów, dzięki którym dotychczas udawało się maskować destrukcyjne działanie kruchości. Największym z zasobów, którym zawsze dysponowaliśmy i wciąż dysponujemy, jesteśmy my sami. Warto więc przyjrzeć się bliżej, na jakie ograniczenia korzystania z tego zasobu natrafiliśmy dzięki cyfrowej rewolucji.
Spotęgowana złożoność – nieoczekiwane konsekwencje cyfrowej rewolucji
Wpływ rozwoju globalnej sieci WWW, która łączy komputery, tablety, smartfony i związanej z tym cyfrowej rewolucji komunikacyjnej na umysły ludzi oraz na postać sieci powiązań międzyludzkich, na jakiej opiera się funkcjonowanie antropogenicznego systemu złożonego, którego wytworem jest ludzka cywilizacja i kultura, opisywałem na łamach NK w tekście „Jaki rachunek wystawia nam cyfrowa rewolucja”. Dotyka on najgłębszej istoty tego, w jaki sposób, na drodze osobistego i społecznego rozwoju, dokonujemy, w oparciu o posiadane przez nas, wrodzone indywidualne wrażliwości i zasoby, autokonstrukcji naszych umysłów, zakorzeniając je w otoczeniu w oparciu o osobiste, niepowtarzalne strategie behawioralne. Stając się częścią sieci nieustannie tworzymy, modyfikujemy i ograniczamy swoje z nią powiązania, tworząc coraz bardziej spotęgowaną złożoność.
Szukając rozwiązań dla nieoczekiwanych efektów powiązań globalnych i ograniczeń naszego potencjału będących rezultatami cyfrowej rewolucji, z ekonomią złożoności opuszczamy nowoczesny świat
Niepostrzegany, a coraz bardziej wpływający na funkcjonowanie świata, jest bezskalowy charakter tego, jak budujemy, wzmacniając jeszcze narzędziami cyfrowej rewolucji, sieć naszych wzajemnych powiązań. Bezskalowość oznacza, że węzłów sieci i ich wpływu na jej działanie nie daje się uśrednić. Powiązania między ludźmi, szczególnie w przestrzeni cyfrowej, powstają spontanicznie, na wielu płaszczyznach, w nieskończonej ilości tematów i nie są symetryczne. Jedni ludzie są znacznie bardziej połączeni i obserwowani niż inni. Znacznie nie oznacza, że trochę bardziej, nawet dwa razy bardziej, ale 10, 100, 1.000 i więcej razy bardziej niż inni. Połączenia w takiej sieci mają charakter potęgowy. Przestaje więc istnieć skala, którą możemy oszacowywać potencjał zmian dokonywanych w wyniku interakcji zachodzących w sieci. Krzywa rozkładu normalnego Gaussa już nie oddaje prawdopodobieństwa osiągania założonego celu. Tworzy się, niepostrzeżenie dla nas przestrzeń, w której dominują Czarne Łabędzie, albo – jak określają to matematycy – prawdopodobieństwu rzadkich wydarzeń wyrasta tłusty ogon.
Na gruncie tej nowej jakości tworzą się nowe profesje – pojawiają się youtuberzy i youtuberki, czy wręcz influencerzy i infuencerki. Wielu próbuje być tym bardzo usieciowionym węzłem i odnosić z tego korzyści. Ale przenoszone z naszych lokalnych doświadczeń średnie starania nie przynoszą średnich wyników. Znikąd pojawiają się fale adaptacji napędzanych lajkami, komentarzami, tworzą się w wyniku reakcji łańcuchowych zachowania stadne, kreujące chwilowy tłum wraz z jego chwilową potęgą, potrafiącą zmienić z godziny na godzinę dotychczasowe status quo. W dowolnym wymiarze ludzkiej działalności.
Wzrasta jednocześnie szansa zdominowania całej sieci przez ponadprzeciętnie usieciowioną, połączoną na różne sposoby z innymi i obserwowaną jednostkę. A w sytuacji braku takowej, głosy w każdej, poruszającej mocno emocje sprawie rozkładają się pół na pół, utrudniając czy wręcz uniemożliwiając podejmowanie trwałych, stabilnych społecznie decyzji.
Każda, nawet najbardziej skrajna i dziwna idea, jeżeli natrafi na aprobatę ponadprzeciętnie połączonej jednostki, kluczowego węzła, może rozprzestrzenić się na całą sieć w tempie nie dającym czasu na jej weryfikację, czy racjonalizację. Czyli w tempie nie pozwalającym na zrozumienie i przygotowanie się na jej konsekwencje.
Zwykły szum informacyjny, o znikomej lub wręcz ujemnej wartości, podnoszony jest przez bezskalowy charakter sieci, którą tworzymy, do rangi sygnału, wartościowej w domyśle informacji. Bezskalowość przynosi w ten sposób ze sobą kolejny, potężny czynnik, który generuje jeszcze większe rozwarstwienie wpływów i zasobów, już wcześniej opisywane potęgowym rozkładem Pareta. Ale możliwość korzystania z tej właściwości charakteru sieci, której węzłami jesteśmy, przez jednostki, nawet ponadprzeciętne, nie dorównuje możliwościom zorganizowanych biznesowo działań polegających na asymetrycznej zdolności do wykrywania i antycypowania wzorców ludzkiej działalności.
Na ten aspekt współczesności, która jest napędzana potęgowo rosnącą ilością informacji, zwracała w swojej książce „Wiek kapitalizmu inwigilacji” Shoshana Zuboff. Połączenia między ludźmi dokonują się dzisiaj w większości poprzez zdobycze cyfrowej rewolucji. A sieć naszych cyfrowych powiązań i cyfrowo rejestrowanych zachowań generuje dla oferujących w tym obszarze swoje usługi cenne informacje. Zuboff nazywa je „nadwyżką behawioralną”. Na jej podstawie, kiedy zbierane dane będące skutkiem ubocznym naszej aktywności w sieci osiągną odpowiednio dużą skalę, beneficjenci tych informacji – przede wszystkim firmy z klanu GAFA i ich chińskie odpowiedniki – redukują naszą osobistą wrażliwość i oparte o nią indywidualne strategie behawioralne do maleńkiego, ale jakże cennego reklamowego wektorka w przestrzeni możliwych stanów naszego umysłu.
W ten sposób, wykorzystując asymetrię informacyjną, zbierający i przetwarzający dane zarabiają na reklamach nie tylko kierowanych indywidualnie w oparciu o nasze uprawdopodobnione preferencje, ale pozwalają przewidywać i wykorzystywać nawet nie do końca uświadamiane wrażliwości czy upodobania, wzmacniając je nieliniowymi, emocjonalnymi efektami cyfrowego nagradzania (lajkami, poleceniami, rekomendacjami) i spryskując, dla przykuwania naszej uwagi jak najdłużej do ekranu, behawioralną kokainą (polecam film „The Social Dilemma”). Dzięki zdobywanym na masową skalę informacjom poddawanym, jak pisze Zuboff, obróbce przez algorytmy sztucznej inteligencji, przetworzone one zostają w „produkty do analizy predykcyjnej”. Produkty te z kolei są komercjalizowane na rynkach prognoz behawioralnych służąc do przewidywania naszych przyszłych zachowań, dla osiągnięcia wzmacnianych bezskalowym charakterem sieci naszych połączeń spotęgowanych zysków.
Potencjał inwigilacyjnych narzędzi, którymi jest dokonywana cyfrowa rewolucja, dostrzega już nie tylko biznes ale i politycy. Potencjał ten stanowi dla nich poważne zagrożenie, daje jednak również szansę na umocnienie swoich pozycji na dwa sposoby – poprzez przewidywanie lub kształtowanie. Zagrożeniem dla świata zarządzania, którego dominującą częścią jest polityka, jest kolizja charakterów sieci połączeń między ludźmi w sferze władzy, a w sferze pozostałych rodzajów ludzkiej aktywności. Władza, której podstawowym atrybutem jest uprawomocnienie do podejmowania decyzji i ponoszona w związku z tym odpowiedzialność, organizowana jest w hierarchiczne sieci uprawnień i odpowiedzialności. Wszelkie pozostałe związki, które polegają na coraz mniej skrępowanej wymianie informacji, wzajemnej obserwacji i dobrowolnych lub wymuszanych adaptacjach, przynosząc ze sobą zmiany i rozwój, realizowane są w bezskalowych ze swojej natury sieciach społecznych, prowadzących do spotęgowanej złożoności.
Odrzućmy iluzję, że możemy i chcemy wpływać na innych innym sposobem, jak tylko przykładem własnych sukcesów
W dzisiejszym świecie zderzają się hierarchiczne sieci władzy z bezskalowymi sieciami międzyludzkich powiązań przekraczających granice wsi, miast, regionów, państw, języków, zawodów i zainteresowań. Powiązania te, ze względu na swój potęgowy charakter, zwiększają ponad dotychczasową miarę obciążenia dla zarządzających. Skuteczne zarządzanie oznacza więc konieczność znalezienia nowej jego formuły. Sposobem porządkującym sferę zarządzania w wyniku cyfrowej rewolucji nie może być – jak dotychczas – rozdysponowywanie zadań, a rozdysponowywanie wiedzy. Nowe pojęcie – dystrybucja wiedzy – porządkujące sferę zarządzania, w sposób nieubłagany podlega działaniu prawa Goodharta, rodząc pokusę wykorzystania asymetrycznego dostępu do informacji dla osiągnięcia łatwiejszego wpływu na zarządzany system.
Cyfrowa rewolucja i jej inwigilacyjny potencjał stawiają przed politykami, przed elitami nietrywialne dylematy – czy korzystać z możliwości przewidywania ludzkich wyborów, zachowań, czy z ich kształtowania. W jaki sposób to czynić – w sposób rozproszony, otwarty, promując sygnalistów, pozostawiając możliwość podejmowania decyzji jak najbliżej miejsca powstawania problemu, tak blisko, jak na to pozwala system rozdysponowywania wiedzy, budowany pod kątem docierania do najniższego poziomu na jakim zaczyna być potrzebna? Czy też może w sposób scentralizowany, wykorzystując zbieraną i przetwarzaną informację, eliminując zachowania niezależne, tępiąc sygnalistów, limitując dostępność informacji lub powielając sztucznie tą pożądaną przez władzę, wtłaczając ludzi w zaprojektowane wcześniej wzorce poprzez wykorzystanie architektury wyboru lub system nagród czy wręcz dostarczając takiej informacji, jaka jest potrzebna do osiągnięcia celu, nawet jeżeli jest ona spreparowana lub wręcz nieprawdziwa? Trzeba też odpowiedzieć sobie na podstawowy behawioralny dylemat – czy chcąc osiągnąć cel i utrzymać się przy władzy lepiej jest zarządzać faktami, czy emocjami?
Emocji, jak pisałem na początku, nie należy lekceważyć. Są one sygnałem pomiędzy intuicją, sumą naszych życiowych doświadczeń, a ograniczonymi z natury, indywidualnymi mocami poznawczymi, nadającym wagę napotykanym przez nas konfliktom, dylematom i problemom. Jeżeli jednak doprowadzimy, chcąc zarządzać emocjami, nie faktami, do podniesienia sygnału alarmowego do poziomu zagłuszającej wszystko informacji, to wzmocnimy obecny coraz mocniej wśród nas, indukowany nadmiarem informacji, których nie nadążamy w dobie cyfrowej rewolucji racjonalizować, fenomen naszyzmu. Emocjonalnego podziału na swoich i obcych – naturalnego, negatywnego, behawioralnego wymiaru nadmiernej, globalnej złożoności. W efekcie staniemy w obliczu sytuacji, w której złożoność zaczyna grać przeciwko nam, dając jako rezultat wysokiej temperatury społecznej bliską zeru wypadkową opinię w rozważanych sprawach, a w efekcie chwilowość i nieprzewidywalność rozstrzygnięć społecznych.
Jeżeli odrzucimy emocje, jako przedmiot zarządzania koncentrując się na zarządzaniu faktami, to jaki – w obliczu spotęgowanej cyfrową rewolucją złożoności – możemy obrać wybór sposobów zarządzania? Scentralizowany czy rozproszony? Kształtować zachowania węzłów sieci kauzalnej świata – ludzi, czy monetyzować przewidywania ich przyszłych zachowań? Poszukam odpowiedzi na te pytania w ekonomii respektującej fenomen złożoności.
Ekonomia złożoności
Ekonomię jako naukę próbowano formułować używając abstrakcyjnego, bezczasowego, ogólnego i uniwersalnego języka nowoczesnego świata. Ale rezultaty były tylko chwilowo zadawalające, a wielokrotnie kończyły się katastrofą. Dani Rodrik w swojej książce „Rządy ekonomii” wskazując na porażki ekonomicznych doradców, szczególnie w państwach rozwijających się, wprost pisze – ekonomia jest nauką horyzontalną: „Zasób wiedzy w ekonomii powiększa się nie „pionowo”, przez wypieranie gorszych modeli przez lepsze, ale „poziomo”, to znaczy przez tworzenie nowych modeli, lepiej wyjaśniających wcześniej nieopisywane cechy zjawisk społecznych. Nowe schematy tak naprawdę nie zastępują starych, tylko wprowadzają nowe wymiary, które w różnych sytuacjach mogą mieć większe znaczenie”. Ekonomia badająca efekty interakcji pomiędzy ludźmi, węzłami sieci kauzalnej świata, jest więc bez wątpienia nauką objętą konsekwencjami złożoności – kontekstową, czasową, szczegółową i lokalną.
Złożoność – jak pisałem – to życie. Wielowymiarowa, ewoluująca w czasie, emergentna sieć wzajemnych zależności między elementami całości. Ekonomia to zasób wiedzy, w oparciu o który tworzymy nowe modele, recepty działające w określonym kontekście, tu i teraz, posiadające datę ważności wymuszaną prawem Goodharta, a choć jej nie znamy, to jednak bierzemy poprawkę na to, że nie będą działać wiecznie.
Systemy złożone, które tworzą ludzie różnych narodów, kultur i cywilizacji, mają swoją wewnętrzną pamięć i zależność od ścieżki, które co prawda ich nie determinują, ale wywierają wciąż niezaniedbywalny, a czasem dominujący wpływ na trajektorię ich rozwoju w najbliższej przyszłości. W teorii złożoności, kiedy rozważane są systemy o wielu różnych parametrach, pojawiają się nieznane z naszego codziennego doświadczenia pojęcia, które są ważne dla ich przyszłej dynamiki: atraktory i repellery, czyli baseny przyciągania i źródła odpychania. Nic dziwnego, że ekonomia nie może być nauką powtarzalnych schematów i recept na wzór mechaniki ciał niebieskich.
Nie oznacza to jednak, że rozważane i proponowane przez ekonomię sposoby działania nie mają żadnych ogólnych ram, do których można by się odwołać. Takie ramy zaproponowali na przykład w swoich książkach Daron Acemoğlu i James Robinson. W książce „Wąski korytarz” opisują różne drogi i trajektorie państw i społeczeństw w płaszczyźnie pomiędzy systemami despotycznymi – kiedy władza dominuje nad społeczeństwem, a systemami bezpaństwowymi – kiedy to społeczeństwo nie dopuszcza do powstania lub, jeżeli już powstała, do umocnienia się władzy. I zwracają uwagę, że między potęgą państwa, a siłą społeczeństwa osadzonego w klatce norm społecznych, czyli między despocją a anarchią jest wąski korytarz wolności.
W korytarzu tym siły władzy i społeczeństwa się równoważą, przynosząc stabilizację, wolność i możliwość rozwoju. Chociaż jednocześnie autorzy dodają: „Wolności nie da się zaprojektować. Nie można zapewnić jej rozwoju, stosując mechanizm kontroli i równowagi. Do tego potrzeba zmobilizowanego społeczeństwa, czujności i asertywności. Każdy z tych elementów jest niezbędny!”. A swoje miejsce w korytarzu wolności trzeba, przy zmieniających się okolicznościach, wymyślać wciąż na nowo w dynamicznym starciu hierarchicznych sieci władzy i bezskalowych, wciąż zmieniających się sieci ludzkich powiązań.
Spotęgowana złożoność przychodząca wraz z możliwościami cyfrowej rewolucji, daje nam niespotykane do tej pory w historii ludzkości możliwości kształtowania i przewidywania naszych zachowań. Ale chcąc korzystać z tych możliwości dostrzegamy jednocześnie, że są one dwiema stronami tej samej fałszywej monety, powstałej w wyniku asymetrycznego dostępu do informacji, owocu inwigilacyjnego potencjału wyszukiwarek, mediów społecznościowych, programów treningowych w telefonach, aplikacji zakupowych czy zwykłych, inteligentnych odkurzaczy mapujących niepostrzeżenie nasze mieszkania.
Chiny opierają swoje zarządzanie społeczeństwem na potędze kształtowania, umiejąc również monetyzować przyszłe zachowania swoich obywateli i wszystkich tych, którzy korzystają z ich oprogramowania i cyfrowych urządzeń. Rosja też korzysta z możliwości kształtowania choć jest za małym i zbyt zacofanym technologicznie państwem, aby móc w pełni wykorzystać potencjał inwigilacyjny programów i urządzeń w stosunku do swoich obywateli, nie mówiąc już o jakimkolwiek jego eksporcie, dającym jej dostęp do nadwyżki behawioralnej obywateli innych państw. USA opierają swoje zarządzanie przede wszystkim na potędze przewidywania i monetyzacji zachowań zarówno swoich obywateli, jak i miliardów ludzi korzystających z dobrodziejstw cyfrowej rewolucji na całym świecie. Europa idzie drogą wytyczoną przez swojego atlantyckiego partnera, ale jest hamowana skromnymi możliwościami zarówno po stronie hardware jak i software pozwalając na przechwytywanie nadwyżki behawioralnej swoich obywateli Chinom i USA.
Oczywiście różnica w rządzeniu społeczeństwem z użyciem możliwości przewidywania, a możliwości kształtowania może wydawać się zasadnicza. Kształtowanie, jako możliwość, wprost narzuca się przy scentralizowanym sposobie zarządzania właściwym dla Rosji czy Chin, które są według Acemoğlu i Robinsona dawno poza korytarzem wolności, gdzie wewnętrzna pamięć stuleci despotycznych rządów jest atraktorem, basenem przyciągania w kierunku ponownie, po krótkiej pauzie, narastającej despocji. Ale przewidywanie, jako sposób na zarządzanie, którego spektakularnym przykładem były działania Cambridge Analytica, staje się repellerem – ma w sobie potencjał wypychania społeczeństw z korytarza wolności ze względu nie tylko na asymetrię w dostępie do wiedzy, ale też na możliwość działania w sposób, na który ludzie, będący przedmiotem cyfrowych manipulacji, nigdy świadomie nie wyraziliby zgody.
Przygotowując się na rozstanie z wertykalnym wymiarem nauk społeczno-ekonomicznych, z ich abstrakcyjnym, bezczasowym, ogólnym i uniwersalnym językiem przemijającego właśnie nowoczesnego świata, warto też dokończyć trwającą już transformację systemu nauczania
A co z dylematem centralizować czy rozpraszać kompetencje zarządcze i związaną z tym odpowiedzialność? Na to pytanie odpowiedzią jest, przywołana przy omawianiu nieoczekiwanych efektów globalizacji, struktura przyczynowa otaczającego nas świata, którą kiedyś cechowała niekompensacyjność wzrostu opartego o nieograniczone – w stosunku do wielkości rozwijających się społeczeństw – zasoby. Dzisiaj, natrafiając na ograniczenia zasobów potrzebnych do wyrównania poziomu życia w państwach mniej rozwiniętych, do poziomu tych z G7 czy G20, jak i również natrafiając na predykcyjne czy inwigilacyjne ograniczenia największego zasobu – ludzkiej wolności i kreatywności – które przyniosła ze sobą cyfrowa rewolucja, struktura przyczynowa naszych działań stała się kompensacyjna. Zależna od wielu wzajemnie się znoszących lub wzmacniających czynników, a przez to zmienna, pełna nieprzewidywalnych kaskad i niekontrolowalnych łańcuchów reakcji ograniczających lub wręcz eliminujących przewidywalność, jak napisał o współczesności Taleb.
Zasłona nieprzejrzystości epistemologicznej świata opada teraz tak blisko, że tylko zarządzanie rozproszone, oparte nie o rozdysponowywanie zadań, a o rozdysponowywanie wiedzy, ma szansę na dłuższą metę nie tylko utrzymać nas w korytarzu wolności, ale i nadążyć z rozwiązywaniem konfliktów i problemów dzisiejszego, kompensacyjnego świata. Możemy to obserwować wprost śledząc sposoby zarządzania armiami na wojnie w Ukrainie. Rozproszona struktura zarządzania państwem i armią w połączeniu z rozdysponowywaniem wiedzy na jak najniższy szczebel, tam gdzie jest potrzebna do podejmowania decyzji mających często wymiar egzystencjalny, jest jedyną przyczyną, dla której Rosja, mając przewagę materialną nad Ukrainą w surowcach, sprzęcie i amunicji, nie musząc liczyć się ze swoimi żołnierzami i obywatelami zarządzanymi przez przytłaczającą potęgę kształtowania, nie wygrywa wywołanej przez siebie wojny.
Szukając rozwiązań dla nieoczekiwanych efektów powiązań globalnych i ograniczeń naszego potencjału będących rezultatami cyfrowej rewolucji, z ekonomią złożoności opuszczamy nowoczesny świat. Ten abstrakcyjny, bezczasowy, ogólny i uniwersalny, gdzie nie mogąc respektować złożoności, ze względu na swoją istotę, nowoczesność poległa zmagając się z globalnymi problemami. W poszukiwaniu nowego języka i nowych pojęć, którymi moglibyśmy opisywać dzisiejszą rzeczywistość i jej możliwe przyszłe trajektorie, przejdę zatem w obszar, w którym modelowanie respektujące złożoność i miary z nią związane – kruchość i antykruchość – znajdą swoje naturalne miejsce.
Aglobalna ponowoczesność
Poznając dostępny nam świat – w sporze pomiędzy platonikami a arystotelikami, w miarę mijania kolejnych stuleci dzięki zorganizowanemu procesowi zwanemu nauką – coraz lepiej, natrafiamy na problem z zakresu metodologii nauki – dotyczy on uzasadnienia wiedzy. Karl Popper nazwał go trylematem Friesa. Konstruując kolejne, coraz lepsze modele otaczającego nas świata, opisujemy go przy pomocy pojęć ujmowanych w zdania. Jeżeli nie przyjmujemy tych zdań jako dogmatów, to jedne zdania będą uzasadniać, opisywać, wyjaśniać kolejne, a ten ciąg nie będzie miał końca. Aby uniknąć konieczności opierania się o dogmaty, albo ciągnąć nieskończony łańcuch opisów i wyjaśnień trylemat Friesa prowadzi nas do wniosku, że część zdań możemy uzasadnić na drodze samego doświadczenia.
W ten sposób budujemy fundamenty naszych modeli świata, teorii jak działają poszczególne jego elementy i podstawy obracania tej wiedzy na naszą korzyść. Oczywiście robimy to tak długo, jak długo wydaje nam się, że modele, teorie dobrze opisują świat, przechodzą weryfikujące sito powtarzalnych doświadczeń i eksperymentów, a opierając się o nie możemy myśleć spokojnie o perspektywach przyszłych pokoleń. Jeżeli natrafiamy na niezgodności pomiędzy modelami, teoriami a rzeczywistością, wracamy do podstaw – do przyjętych za pewnik uzasadnień zdobytych na drodze wcześniejszych doświadczeń. W ten sposób rozwijają się wszystkie nauki, a spektakularnym tego przykładem są kolejne etapy teorii działania sfer niebieskich – od Ptolemeusza do Einsteina – których wyobrażenie wywołało domniemany zachwyt na twarzy wędrowca z ryciny w książce Hammariona, opisany przez Olgę Tokarczuk w jej eseju ex-centrycznym.
Przełomy będące konsekwencją działania trylematu Friesa w rozwoju nauki dokonywały się w przeszłości w horyzoncie pokoleniowym. Współcześnie coraz bardziej widoczne jest jednak pęknięcie na styku nauk o orientacji wertykalnej, gdzie każda nowa teoria jest uogólnieniem poprzedniej, a nauk o orientacji horyzontalnej, gdzie działa emergencja złożoności i krusząca moc prawa Goodharta. W świecie nauk wertykalnych trzy wieki trwało zanim mechanikę Newtona zastąpiła teoria względności Einsteina. Wiek minął od odkrycia struktury wewnętrznej atomu do sformułowania i mocnego potwierdzenia, dzięki detekcji bozonu Higgsa, Modelu Standardowego opisującego teorię cząstek elementarnych i ich oddziaływań. W świecie nauk horyzontalnych w ostatnim stuleciu kolejne teorie i modele społeczno-ekonomiczne migają nam za to przed oczami coraz szybciej, jak widoki za oknem rozpędzającego się pociągu.
Nowoczesność, opisując i uzasadniając dynamikę polityczną i społeczno-ekonomiczną, szukała oparcia w solidnie ukorzenionych, stabilnych i coraz lepszych wertykalnych uogólnieniach. Ale znaleźć go nie mogła. Działając zgodnie ze schematem trylematu Friesa nauki horyzontalne, jak ekonomia, nie przynoszą nam wiecznotrwałych, budowanych jedno nad drugim uogólnień, a jedynie odświeżają i nadają nową, choć nieznaną, datę ważności proponowanym receptom i modelom, których używamy do adaptacji w wiecznie zmiennej, emergentnej, antropogenicznej złożoności. Dylemat współczesności, opisany przez Stephena Toulmina jako stabilność czy adaptywność, znika w momencie, kiedy uświadomimy sobie odmienne rezultaty działania trylematu Friesa na nauki o innej strukturze, podyktowanej tym, czy ich zadaniem jest opisywać emergentne efekty złożoności, czy nie.
Ponowoczesność, respektując efekty złożoności i nowe miary z nią związane – kruchość i antykruchość, ograniczana niedostatkiem zasobów i spotęgowanymi efektami cyfrowej rewolucji, będzie więc miała u swoich podstaw adaptywność. A pierwszym wielkim wyzwaniem dla niej będzie rozwiązanie trylematu Rodrika, opisanego przez niego w książce „Paradoks globalizacji”. Podstawą tego trylematu jest niemożliwość jednoczesnego osiągnięcia trzech celów politycznych – demokratycznej wymiany rządzących, nieograniczonej globalizacji gospodarczej i suwerenności narodowej oraz związany z tym wybór, z którego z tych celów zrezygnować.
To, jakiego dokonać wyboru, biorąc pod uwagę, że złożoność jest kontekstowa, czasowa, szczegółowa i LOKALNA – narzuca się samo. Globalizacja w dotychczasowej formie, jak opisywałem to w przypadku nieoczekiwanych efektów powiązań globalnych, potrafi mumifikować lub niszczyć lokalność – podstawę działania złożoności. Odświeżając – w odpowiedzi na trylemat Rodrika – pogląd na użyteczność globalizacji w niektórych jej aspektach, możemy pogodzić kontestujących ją zarówno z prawa, jak i z lewa, a także nadać zaogniającym się dzisiaj relacjom międzypaństwowym nową datę ważności dla ich pokojowego współistnienia.
Kruchość współczesnego świata jest konsekwencją sposobu jego globalizacji. Gęstniejącej sieci wzajemnych uzależnień, latami hodowanych nierównowag, uzależnienia zawodowego i materialnego wielu ludzi od koncentrowania produkcji stymulowanego fałszem źle pojętych kosztów komparatywnych lub produkowania marnotrawstwa. To ona legła u podstaw, jak sądzę, wojny wywołanej przez część rosyjskich elit w Ukrainie, chcących wykorzystać nagromadzone zależności i nierównowagi (na poziomie energetycznym, żywnościowym i demograficznym) do zmiany globalnego – z ich punktu widzenia niezadowalającego – status quo. Tak pojęty sposób globalizacji staje się pojęciem, przy wykorzystaniu którego, zgodnie z prawem Goodharta, dotychczasowi zarządzani pragną zostać zarządzającymi.
Adaptywność antropogenicznego systemu złożonego ograniczana tak ukształtowaną strukturą wydaje się być poza naszym zasięgiem. Aby zacząć budować antykruche ramy globalnego współdziałania, na które jesteśmy skazani, nie unikniemy konsekwentnej i bolesnej redukcji gęstości i rodzaju wzajemnych uzależnień. Krok po kroku zrezygnujmy z produkowania niczego, na przykład ze stymulowanej nawozami, antybiotykami, herbicydami, insektycydami, małowartościowej odżywczo, a więc niezbyt smacznej (założyciel ruchu Slow Food, Carlo Petrini, pisał, że wartościowa żywność jest smaczna, zdrowa i prawidłowa), zbyt mało zróżnicowanej żywności, pozostawiając niewchłanialne lokalnie zanieczyszczenia w procesie jej produkcji, pakowanej w coraz bardziej wymyślne, pracochłonne, trudne do recyklingu opakowania, sprzedawanej w sieciach handlowych o długim i czasochłonnym łańcuchu pomiędzy producentami a klientami, generujących wysokie odpady niesprzedanych produktów i wykorzystujących gotówkę swoich klientów do innych celów biznesowych, zamiast do wzmacniania szybkimi płatnościami swoich, szczególnie tych najmniejszych, dostawców. Im więcej nawozów, antybiotyków, środków chemicznych, opakowań, utylizacji – tym bardziej PKB rośnie, tym więcej podatków może zapisać po stronie przychodów rząd. Ale czy to wszystko rzeczywiście nam służy? Naprawdę?
Naprawdę potrzebujemy w Europie róż ciętych z Afryki przywożonych samolotami, z plantacji, na których nie stosuje się koniecznych w UE zabiegów redukujących szkodliwe, nie respektujące złożoności chemiczne zabiegi ochronne po to, aby kwiaty były dostępne 365 dni w roku w podobnej cenie? Naprawdę potrzebujemy plastikowych gwiazdorków czy promocyjnych pluszaków o zerowym czy wręcz ujemnym potencjale recyklingu made in China? Naprawdę potrzebujemy nadmiaru energii aby zanieczyszczać noc światłem setek tysięcy budynków w Europie, albo do schładzania biur, restauracji czy sklepów do temperatury wpływającej ryzykownie na nasze zdrowie? Weźmy też pod uwagę, że marnotrawstwo wpędza tych, którzy obsługują je swoją pracą w szkodliwe od niego uzależnienie.
Przyjmijmy również do wiadomości fakt, że ludzie rodzą się nadpisani – z pewnymi wrażliwościami i talentami. Uniemożliwia to nam nadmierną, społecznie niekorzystną konkurencję między sobą, o te same pozycje w społecznym podziale pracy, umożliwiając – z pożytkiem dla zbiorowości – wypełnianie indywidualnymi strategiami behawioralnymi całej dostępnej naszym umysłom przestrzeni stanów. Są ludzie uzdolnieni technicznie, są innowatorzy, są obserwatorzy, którzy pielęgnują i rozwijają lokalne sposoby radzenia sobie z przyrodą, pogodą i dostępnymi materiałami, są handlowcy i są ci, których specjalnością są opieka i relacje. Respektując ten fakt przestaniemy uważać za korzystne wysyłanie pracy, wymagającej pewnych wrażliwości i umiejętności na drugą stronę globu, pozbawiając części własnej społeczności możliwości satysfakcji zawodowej i życiowego spełnienia. Przestaniemy być również, w sposób wywołujący kaskady konsekwencji nadmiernej zależności, determinowani przez wydarzenia lokalne o globalnych konsekwencjach – wojny, krachy, katastrofy, szantaże przywódców zamieniających swoje kwitnące kraje w kolejne kacykowo.
Budowa antykruchych ram globalnego współdziałania, oprócz redukcji nadmiernej, w stosunku do potencjału adaptywności społeczeństwa napędzanego zalewem informacji generowanych przez cyfrową rewolucję, sieci wzajemnych zależności, wymaga również zdolności społeczeństw o różnej pamięci wewnętrznej, historii, wrażliwości i w konsekwencji odmiennej trajektorii w przestrzeni pomiędzy despocją a anarchią, do formułowania wspólnych celów. Pamiętajmy, tylko wspólny cel – jak napisałem w eseju „Świat może działać lepiej” – pozwala zamienić konflikt w rozwiązywalny dylemat, umożliwiający satysfakcjonujące obie strony współdziałanie na zasadzie wygrana-wygrana. Pytanie – czy i na jaką skalę jest możliwe formułowanie wspólnych celów między społeczeństwem zarządzanym w sposób scentralizowany, a tym zarządzanym w sposób rozproszony, nastawionym na lokalną adaptywność, zamiast na kontrolowaną za wszelką cenę stabilność, a w konsekwencji na znajdowanie dla powstających nieustannie dylematów trwałych rozwiązań, odpornych na manipulowanie nimi dla własnych, wąsko rozumianych korzyści wykorzystujących kruchość, bezalternatywność istniejących sieci globalnych zależności – pozostawię otwarte. Warto jednak, wydaje mi się, w tym kontekście odczytać konsekwencje sankcji deklarowanych w ramach globalnych konfliktów – w szczególności tych przyjętych po ataku Rosji na Ukrainę. Stają się one tylko obustronnie korzystnym, w długofalowej perspektywie, ograniczaniem wzajemnych zależności, w sytuacji braku możliwości formułowania wspólnych celów przez systemy społeczne o różnych – rozbieżnych co do swojej istoty – trajektoriach.
W aglobalnym, ponowoczesnym świecie mamy wciąż wpływ na siebie i na tych, którzy są do nas podobni. Na społeczeństwa o zbliżonych trajektoriach i niekonfliktowych atraktorach. Odrzućmy iluzję, że możemy i chcemy wpływać na innych inaczej, jak tylko przykładem własnych sukcesów. Sukcesem Zachodu niech będzie dla nas, za radami Darona Acemoğlu i Jamesa Robinsona, Korytarz Wolności i jego pochodne – powszechnie dostępna, poddana rygorowi falsyfikowalności nauka wspierana przez sieć niezależnych uczelni, szacunek dla sygnalistów, otwartość i jawność społecznych procedur, zarządzanie rozproszone oparte o rozdysponowywanie wiedzy, zmobilizowane, czujne i asertywne społeczeństwo. W tym kontekście cyfrowa rewolucja, wzmacniając swoimi właściwościami potencjał kształtowania i przewidywania, przestanie wystawiać nas na pokusę posługiwania się tymi możliwościami jak fałszywą monetą.
Dzisiejsze globalne zależności oparte na maksymalizacji PKB, prowadzące do sytuacji „muszę, bo jestem uzależniony” (kruchość), warto zastąpić refleksją na temat maksymalizacji energii swobodnej (nazwanej kiedyś przez Erwina Schrödingera negentropią), swoistej nadmiarowości, którą antropogeniczne systemy złożone potrzebują na podtrzymanie wzrostu swojej złożoności, jako sytuacji „mogę, bo mam alternatywy” (antykruchość). Czy naprawdę potrzebujemy tylu niskiej jakości, tanich produktów z dalekiego wschodu, czy avocado z Ameryki Południowej, bo ktoś, kiedyś określił ten owoc jako magiczny składnik zdrowej diety? Czy naprawdę warto wypalać lasy tropikalne aby zakładać plantacje avocado dla ludzi czy soi uprawianej dla wykarmienia świń konsumowanych przez pracujących w pocie czoła wytwórców niskiej jakości wyrobów na drugiej półkuli, od których uzależniły się społeczeństwa w USA czy w Europie?
Ponowoczesność to jest nowoczesność w kontekście świadomości niepomijalnych konsekwencji złożoności. Potrzebuje ognozji zdefiniowanej przez Olgę Tokarczuk i po-wolności, proponowanej przez Edwina Bendyka, możliwości kreacji wspólnych celów potrzebnych, aby móc zamieniać konflikty w rozwiązywalne dylematy. Potrzebuje pełnego wykorzystania dostępnej przestrzeni stanów naszych umysłów, naszych wrażliwości i wrodzonych umiejętności. Przygotowując się na rozstanie z wertykalnym wymiarem nauk społeczno-ekonomicznych, z ich abstrakcyjnym, bezczasowym, ogólnym i uniwersalnym językiem przemijającego właśnie nowoczesnego świata, warto też dokończyć trwającą już transformację systemu nauczania. Z nauki przygotowanych wcześniej sposobów działania, opartych o paradygmaty czy heurystyki nadgryzione już zapewne poważnie przez kruszącą moc prawa Goodharta, do nauki ich tworzenia.
Nie zmieniając i nie odświeżając naszego języka, pojęć, którymi się posługujemy budując coraz bardziej złożone społeczeństwa, ucząc się tylko tego, co działało jakiś czas temu i lekceważąc niepokój związany z zanikaniem dotychczasowych, widocznych dla wszystkich, stałych punktów odniesienia, pozostaniemy więźniami szyderstwa Nicolása Gómeza Dávili: „Politolodzy na uczone sposoby analizują warczenie, szczekanie i pomrukiwanie załadowanych na statek zwierząt, podczas gdy prądy niosą go bezgłośnie ku temu czy innemu brzegowi”.
Kontynuując globalizację w jej dotychczasowym kształcie, hodując gęstniejącą sieć wzajemnych zależności na podstawie fałszywych miar (PKB, oparty o dług pieniądz czy gaussowską ocenę prawdopodobieństwa osiągania celu w systemach złożonych), podatną na groźby wojen i szantaże sankcji prędzej czy później opuścimy punkt Nemo w wyniku systemowych katastrof i w końcu – jako planetarny system złożony – zaczniemy płynąć ku jakiemuś brzegowi. Tylko czy to miejsce, do którego doprowadzą nas nierozpoznawane przez nas prądy, będzie nadawało się do życia dla nas, ludzi?
*
POJĘCIA (kolejność uszeregowana przez autora)
ZŁOŻONOŚĆ (ang. complexity chyba lepiej oddaje ducha tego fenomenu) – miejsce obok, ex-centryczne. Nie mieści się w dotychczasowych, powszechnie przyjętych sposobach modelowania świata. To miejsce, w którym nie działa determinizm mechaniki klasycznej i kwantowej. Nie działa też deterministyczna statystyka termodynamiki. Miejsce dalekie od stanu równowagi, tam gdzie słowo (informacja) staje się ciałem ewoluujących, w ramach 3K – konkurencji, koewolucji i koopetycji elementów systemu, w którym wszystko potrafi dziać się inaczej niż podpowiada nam to prosta, codzienna intuicja.
OGNOZJA (ang. ognosia, franc. ognosie) – proces poznawczy, który odzwierciedlając przedmioty, sytuacje i zjawiska, próbuje uporządkować je w wyższy współzależny sens. Potocznie: umiejętność syntetycznego podejścia do problemów poprzez poszukiwanie porządku zarówno w samych narracjach, jak i detalach, drobnych częściach całości. Upośledzenie w zakresie ognozji przejawia się niemożnością postrzegania świata jako integralnej całości, czyli widzeniem wszystkiego osobno; zaburzona jest wtedy funkcja ͢ wglądu w sytuacje, syntezy i kojarzenia faktów pozornie ze sobą niepowiązanych. W terapii często używa się metody leczenia powieścią (ambulatoryjnie stosuje się też opowiadania). Za: Olga Tokarczuk, „Człowiek na krańcach świata”.
PO-WOLNOŚĆ – wartość mająca kluczowe znaczenie dla organizacji życia indywidualnego i zbiorowego w antropocenie. W wymiarze społecznym oznacza uznanie wyższości solidarności nad konkurencję; po-wolność gospodarcza oznacza oderwanie działalności ekonomicznej od zasady ekstensywnego wzrostu na rzecz rozwoju w zgodzie z zachowaniem zasobów społecznych i środowiskowych; po-wolność w polityce prowadzi do wykorzystania jako źródła mocy współzależności, a nie dominacji; po-wolność osobista wyraża się w praktykowaniu troski. Za: Edwin Bendyk, „Punkt Nemo. Skok do krainy po-wolności”.
NASZYZM – naturalny, negatywny behawioralny wymiar nadmiernej globalnej złożoności, będący konsekwencją zarządzania emocjami, zamiast zarządzania faktami. Objawia się poprzez asymetryczne, manichejskie postrzeganie ludzi przez pryzmat osobistych, raczej wrodzonych niż nabytych wrażliwości – tych liberalnych, konserwatywnych czy libertariańskich (patrz: teoria fundamentów moralnych – Jonathan Haidt). Dla naszych, ludzi o podobnych wrażliwościach, mamy zaufanie, tolerancję i przyzwolenie na ich, nawet kontrowersyjne, działania. Dla innych – nieufność, podejrzliwość, wrogość. Nasi są bardziej zrozumiali, lepsi. Instytucje, spółki państwowe i samorządowe, teatry, muzea a nawet firmy je sprzątające są obsadzane „naszymi” przy aprobacie jednych i wrogości pozostałych.
PRAWO GOODHARTA – głosi, że każda obserwowana statystycznie zależność ma skłonność do zawodzenia w momencie, w którym zaczyna być wykorzystywana do celów regulacyjnych. Prawo to sformułowane w 1975 roku przez Charlesa Goodharta sprowadzić można do stwierdzenia: gdy dowolny wskaźnik zaczyna być traktowany jako cel, przestaje być dobrym wskaźnikiem. Podstawą złożoności jest wymiana informacji i adaptacje między węzłami systemu, które każdy miernik, zasób lub pojęcie użyte do sterowania systemem złożonym wykorzystują, na wszystkie możliwe i niemożliwe do tego sposoby. W konsekwencji, w miarę upływu czasu, w sposób emergentny, niemożliwy do przewidzenia zarówno przez jego twórców, jak i późniejszych użytkowników, adaptacje zmieniają dynamikę systemu, a przyjęte na wstępie założenia, będące podstawą zaproponowanej miary osiągania pierwotnego celu, przestają być dobrymi punktami odniesienia.
NADWYŻKA BEHAWIORALNA – ludzkie doświadczenie zbierane poprzez usługi, świadczone w ramach dobrodziejstw cyfrowej rewolucji, pod warunkiem ograniczenia ich funkcjonalności. Choć niektóre z tych danych są stosowane do ulepszania produktów lub usług, pozostałe zostają zdeklarowane jako zastrzeżona nadwyżka, wykorzystywana w procesach produkcyjnych napędzanych algorytmami sztucznej inteligencji i przetworzona w produkty do analizy predykcyjnej, które przewidują co zrobimy teraz, wkrótce i później. Produkty predykcyjne stanowią przedmiot obrotu na rynkach prognoz behawioralnych – rynkach przewidywania przyszłych zachowań – za: Shoshana Zuboff, „Wiek kapitalizmu inwigilacji”, Zysk i s-ka, Poznań 2020, str. 19-20.
PONOWOCZESNOŚĆ – nowoczesność w kontekście świadomości niepomijalnych konsekwencji złożoności. Zmiana w postrzeganiu świata, będąca odwróceniem zmiany dokonanej w XVII wieku, podporządkowującej postrzeganie i opisywanie horyzontalnego antropogenicznego systemu złożonego przy pomocy języka abstrakcyjnych, bezczasowych, ogólnych i uniwersalnych nauk wertykalnych. Otwiera perspektywę dokonania syntezy osiągnięć intelektualnych Renesansu i Oświecenia.
BEZSKALOWOŚĆ – stan, który w pewnych okolicznościach przyjmują systemy złożone, w świecie internetu i mediów społecznościowych permanentny. Traci w nim matematyczny sens pojęcie średniej i nie działa jeden z najważniejszych rozkładów prawdopodobieństwa, stanowiący podstawę powszechnie przyjętego, intuicyjnego sposobu modelowania prawdopodobieństwa osiągania celu – rozkład normalny Gaussa.
KRUCHOŚĆ – podatność na kaskady i niekontrolowalne łańcuchy reakcji, które ograniczają, a wręcz eliminują przewidywalność i wywołują zdarzenia o ogromnej, w stosunku do obserwowanego systemu, skali zamieniając niewielkie początkowe korzyści w rujnujące proces osiągania celu straty. Deformuje asymetrycznie gęstość prawdopodobieństwa oczekiwanych wyników w kierunku potencjalnych strat.
ANTYKRUCHOŚĆ – odwrotność kruchości. Otwartość i gotowość na możliwości okupiona niewielkimi kosztami ale otwierającymi dostęp do korzyści potęgujących proces osiągania celu. Deformuje asymetrycznie gęstość prawdopodobieństwa oczekiwanych wyników w kierunku potencjalnych zysków.
Tak, jednak prościej i jak to w życiu jest naprawdę; to jest jedynie zauważalna u nas niezaprzeczalnie: degrengolada, degeneracja i destrukcja umysłów ścisłych (jak sportu, por.: np. SI Witkiewicz i jego powieści, dramaty, rozprawy); podobnie rzecz ma się z wojną na Ukrainie – to jest „jedynie” nowy – stary, kolejny i zaplanowany, perfidnie – holokaust ludobójstwo i exterminacja Ukraińców jak za ZSRR i Stalina nkwd, kgb (lata 30- te)… powtórka z Historii. Vide: jak sami to wprost wielokrotnie mówili i zapowiadali „lojalnie”: kreml, sputnik, tow.: Putin z kgb, Sołowiow (russ media, net), Pieskow, Dugin, Miedwiediew, Szojgu, gru, fsb… Niestety. Real Life live.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Nawet najpotężniejsze państwo nie może w sposób trwały władać każdym krytycznym punktem globu. Konieczne jest zatem priorytetyzowanie
Znika niekwestionowany lider świata Zachodu budujący sieć wielostronnych sojuszy z ich perłą w koronie, czyli NATO. W to miejsce pojawia się w całej swojej krasie Imperium Amerykańskie…
Indie i Chiny od lat rywalizują o dominację w Azji. Ich zderzenie interesów, różnice ideologiczne i historyczne napięcia zdają się wskazywać, że konflikt, choć nie zawsze otwarty, jest nieunikniony. Oto kolejny fragment książki „Indie i geopolityka Azji. Historia i teraźniejszość”
Od szybkiego wzrostu gospodarek Azji Wschodniej po wyzwania niestabilności na Zachodzie – Indie balansują między dwoma odmiennymi światami. Oto kolejny fragment książki „Indie i geopolityka Azji. Historia i teraźniejszość”
Niech małe narody nie popadają w rozpacz, jakby nie było dla nich żadnej nadziei, lecz niech równocześnie z rozwagą zastanowią się, na czym opiera się ich bezpieczeństwo!
Jak wydarzenia współczesne i historyczne kształtują indyjską politykę zagraniczną? Autor książki analizuje jej ewolucję w dynamicznym kontekście geopolitycznym Azji i świata
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie