Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Przeprowadziłem ankietę wśród moich studentów uczestniczących w zajęciach z integracji europejskiej. Pytanie brzmiało: jaki kształt przyszłej Europy byłby najlepszy dla Polski. Niemal wszyscy odpowiedzieli – federacja. Z kolei dominującą narracją naszych polityków jest opowieść o Europie Ojczyzn. Celowo piszę „polityków”, bez wskazywania na partie, bo na przykład Donald Tusk w swojej rozmowie z Anne Applebaum („Wybór”) jak złego unika wsparcia federalizacji Europy. No bo, powiada Tusk, czy można sobie wyobrazić kibiców skandujących „Europa… żółto-niebiescy?”. W istocie jednak politycy mainstreamu nie chcą mówić o federalizacji Europy, obawiając się, że wyborcy tego zwyczajnie nie zaakceptują.
Pełzająca federalizacja
Z drugiej strony ogromna większość elit europejskich chce federalizacji. Co więcej taką pełzającą federalizację wprowadza. Awantura polskiego (nie tylko) rządu z TSUE jest w istocie kłótnią o federalizację. Jeżeli bowiem uznajemy nadrzędność wyroków Trybunału wobec sądownictwa krajowego, to już jedną nogą jesteśmy w federacji. Skądinąd mamy wręcz federacyjną stonogę, bowiem najsilniejszym narzędziem federalizacyjnym jest przecież wspólna waluta i Europejski Bank Centralny. Rolę czynnika tworzącego europejską federację odgrywają również kompetencje wyłączne Komisji Europejskiej, takie jak jednolita europejska służba celna. No i oczywiście Parlament Europejski – co prawda wciąż jeszcze wybierany wedle ordynacji państwowych, ale podzielony na grupy polityczne idące w poprzek podziałów państwowych, a czasami wręcz dzielące posłów z jednej partii pomiędzy różne frakcje.
Na linii rozciągającej się od umowy międzynarodowej po ścisłą federację Unia jest wciąż na poziomie instytucji o charakterze konfederacyjnym, ale krok po kroku przesuwa się stronę federacyjnego superpaństwa.
Unia jest w jakiejś mierze lustrzanym odbiciem Stanów Zjednoczonych Ameryki. USA to bez wątpienia federacja, ale w dziedzinie wewnętrznej organizacji prawnej poszczególne stany Ameryki dysponują często większą swobodą niż państwa europejskie. Z kolei, gdy patrzymy na politykę zagraniczną czy obronną, to Stany Zjednoczone są monolitem, a Europa pozostaje mgławicą krajów o mocno podzielonych interesach.
Rozziew pomiędzy dążeniami elit politycznych i opinią obywateli sprawił, że federalizacja jest wprowadzana tylnymi drzwiami
Europa ma jeszcze jeden kłopot, wyartykułowany, choć nie wprost, przez Donalda Tuska. Jest nim zbiorowisko tradycyjnych nacjonalizmów. Przecież już projekt Konstytucji dla Europy upadł w referendach we Francji i Holandii w roku 2005, bardzo wyraźną większością głosów. Rozziew pomiędzy dążeniami elit politycznych i opinią obywateli sprawił, że federalizacja jest wprowadzana tylnymi drzwiami, a ruchy nacjonalistyczne i populistyczne, czując, że może to być paliwo polityczne, każdy przejaw federalizmu śledzą i piętnują. Zapisanie dążenia do federalizacji Europy w nowej umowie koalicyjnej niemieckiego rządu jest w tym kontekście ciekawym eksperymentem. Zobaczymy wkrótce, czy nie napędzi to wyborców populistom z AfD. Jeżeli nie, to znaczy, że w wymiarze europejskim warto ponownie rozpocząć dyskusję o federacji. Bo jedno jest pewne. Wprowadzanie nowego systemu politycznego tylnymi drzwiami skończy się masowym sprzeciwem obywateli Unii i zagrozi jej całkowitym rozpadem.
Przebudzenie w nowym świecie
Jeszcze kilkanaście lat temu, zapytany o federalizację Europy, sam bym odpowiedział zdecydowanym „nie”. Wydawało się, że Unia rozumiana jako wspólnota wartości i jednolity obszar gospodarczy całkowicie wypełnia te zadania, które wyznaczyli jej Europejczycy, najpierw powołując Wspólnotę Węgla i Stali, a potem kolejne elementy Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i w końcu Unii Europejskiej. Mieliśmy strefę Schengen, wolny handel, strefę euro. Do tego na stole leżały liczne pomysły na dalsze rozszerzenie UE. Wreszcie – odbudowujące się po latach dominacji sowieckiej poczucie tożsamości i suwerenności państw dawnego bloku wschodniego kazało być bardzo ostrożnym ze wszystkimi pomysłami odbierającymi symbolikę pełnej sprawczości i niepodległości.
Dwie pierwsze dekady XXI stulecia przyniosły jednak tak gwałtowną zmianę światowej geopolityki, że pytanie o „państwo Europa” powinno wrócić do debaty publicznej. Powtórzę – do debaty publicznej. Spryciarska federalizacja Europy tylnymi drzwiami, wprowadzana od lat, jest bowiem najlepszą receptą na samobójstwo polityczne naszego kontynentu.
Na czym polega owa geopolityczna zmiana? Przecież zwyczajni Europejczycy, niczym mieszkańcy starożytnego Rzymu w 476 r., którzy położyli się spać w starożytności, a obudzili w średniowieczu, wiodą swoje życie, tak jak wiedli.
Jeszcze w ostatniej dekadzie XX wieku wśród najpotężniejszych gospodarczo i militarnie państw były Francja, Wielka Brytania i Niemcy. Teraz odnajdziemy je jeszcze w pierwszej dziesiątce najsilniejszych krajów, ale z roku na rok ich pozycja w rankingu światowym słabnie
Pierwszym sygnałem niech będzie dla nas porównanie początku XX i XXI wieku. Przed stuleciem także światem w istocie rządził koncert mocarstw. Ale wszystkie one (Wielka Brytania, Niemcy, Francja, nawet Rosja carów) wywodziły się z rodziny państw europejskich. Europejska wojna domowa, jaką z perspektywy Chin czy Indii była I wojna światowa, stała się konfliktem globalnym dlatego, że jej uczestnicy byli motorami polityki w skali światowej. Po roku 1918 globalna geopolityka zmieniła się o tyle, że do grona decydentów dołączyły Stany Zjednoczone, wcześniej samodzielnie izolujące się od udziału w koncercie mocarstw i pilnujące tylko swojej dominującej roli w obu Amerykach. Z kolei Rosja po rewolucji bolszewickiej zaczęła grawitować w stronę euroazjatyzmu, oddalając się cywilizacyjnie od Europy. Niemniej można uznać, że nadal koncert mocarstw odbywał się w ramach wyznaczonych przez cywilizację europejską i jej bliższych (lub oddalających się) kuzynów.
Sytuacja w początku XXI stulecia jest całkowicie odmienna. Po krótkim okresie pax americana weszliśmy w epokę zderzenia mocarstw-cywilizacji. Zarówno analizy możliwości obronnych (i ofensywnych) poszczególnych państw, jak wskaźniki PKB dowodzą, że główna oś światowej polityki oddaliła się od Europy w kierunku Indo-Pacyfiku. Cztery najsilniejsze wojskowo państwa świata to USA, Rosja, Chiny i Indie. Cztery największe gospodarki świata to USA, Chiny, Japonia i Indie. Jeszcze w ostatniej dekadzie XX wieku wśród najpotężniejszych gospodarczo i militarnie państw były Francja, Wielka Brytania i Niemcy. Teraz odnajdziemy je jeszcze w pierwszej dziesiątce najsilniejszych krajów, ale z roku na rok ich pozycja w rankingu światowym słabnie. Bardzo podobnie wyglądają także statystyki dotyczące demografii. Z czasów szkolnych pamiętam, że Polska była krajem ludniejszym od Etiopii czy Egiptu. Żadne z państw afrykańskich nie było ludniejsze od Francji czy Włoch. Dzisiaj Etiopia czy Egipt to setki milionów mieszkańców. A to i tak niewiele w porównaniu do gigantów indopacyficznych: Chin, Indii czy Indonezji.
Potęga „państwa Europa”
Zupełnie inaczej wyglądają statystyki, kiedy zamiast Francji lub Niemiec weźmiemy pod uwagę kategorię „Europa”. Nawet bez Wielkiej Brytanii Stary Kontynent jest największą gospodarką globu i siłą militarną mniej więcej równorzędną Chinom. Statystycznie – gdyż rozdrobnione armie europejskie i rozdęte budżety utrzymujące stada brzuchatych pułkowników w 27 sztabach nie gwarantują Europie efektywnej obrony. Ale technologicznie Europa ustępuje tylko Stanom Zjednoczonym. Podobnie europejski budżet obronny (w sumie) jest drugim w skali globu. Europejski wspólny rynek pozostaje najbardziej efektywnym projektem integracji ekonomicznej na świecie. Nawet w kategoriach demograficznych Europa jest większa od USA, nie mówiąc o Rosji. W końcu, gdy idzie o to, czy Europę (Unię Europejską) można uznać za jedną cywilizację, to zarówno wspólne korzenie chrześcijańskie, jak i budujące poczucie wspólnoty elit programy typu Erasmus, czy nowe projekty o charakterze ideologicznym (Nowy Zielony Ład) pozwalają sądzić, że jako jedna cywilizacja Europa jest bardziej jednolita od Chin czy Indii.
Technologicznie Europa ustępuje tylko Stanom Zjednoczonym. Podobnie europejski budżet obronny (w sumie) jest drugim w skali globu
Mówiąc najkrócej: Europa stoi przed wyborem. Albo stanie się polem rozgrywki mocarstw, tak jak dzieje się obecnie z Afryką i – częściowo – z Ameryką Południową, albo zbuduje rzeczywistą jedność europejską, wyrażającą się nie tylko w jednolitym rynku, ale we wspólnej polityce zagranicznej i obronnej. Rzeczywistość polityczna ma charakter dynamiczny, więc stwierdzenie, iż „chcemy, żeby było tak, jak było” nie ma w polityce racji bytu. Europa stoi przed wyborem w istocie zerojedynkowym: albo pogłębia integrację, albo popadnie w szybki proces entropii. Wersja, która wydawała mi się najbardziej prawdopodobna, czyli Europa Karolińska (Francja, Niemcy, Włochy, Beneluks), pełniąca rolę regionalnego półmocarstwa z obszarem swoich wpływów w pozostałej części Unii Europejskiej, może być tylko bytem przejściowym. Poziom napięć pomiędzy rzeczywistymi mocarstwami i zjawiska kryzysowe w gospodarce są na tyle silne, że kwestią czasu jest zjawisko opisane kiedyś przez Cata-Mackiewicza po roku 1945, czyli likwidacja półmocarstw przez mocarstwa. Brytyjczycy czy Francuzi wychodzili w końcu z II wojny światowej jako zwycięzcy, panowali nad wielkimi imperiami kolonialnymi, a w czasie kryzysu sueskiego ledwie 10 lat po wojnie zostali sprowadzeni do roli państw średnich całkowicie podporządkowanych supermocarstwom. Próby budowania własnych przyczółków przez Chiny (16+1, Grecja etc.) Rosję (polityka gazowa, Serbia, wyłuskiwanie Turcji z NATO) czy Stany Zjednoczone (najpierw Trójmorze Trumpa a potem duet z Niemcami ekipy Bidena) nie pozostawiają wątpliwości, że każde osłabienie europejskiej integracji uruchomi procesy dezintegracji, aż do pełnego rozpadu jedności europejskiej.
Jeden z moich przyjaciół twierdzi, że dla dzisiejszych kilkulatków najbardziej perspektywicznym kierunkiem studiów będzie historia sztuki, bo w niedalekiej przyszłości Europa zmieni się w jedno wielkie muzeum. Bardzo podobne głosy padły też podczas debaty o obronie europejskiej zorganizowanej niedawno przez Stowarzyszenie Euro-Atlantyckie. Z drugiej strony demografowie przestrzegają przed wyludnianiem się Europy, a właściwie przed zmianą kompozycji etnicznej poprzez wymieranie Europejczyków i napływ migrantów z przeludnionej Afryki Subsaharyjskiej.
I trzeba pamiętać, że tempo zmian we współczesnym świecie jest takie, iż czterdziestolatek nie może spokojnie słuchać tych prognoz z ironicznym uśmiechem, że jego to nie dotyczy. Otóż dotyczy. Zarówno zagrożenia, jak i szanse związane z naszym życiem w Europie będą się materializować tu i teraz. Wystarczy uświadomić sobie, że telefony komórkowe pojawiły się – jako ciekawostka i luksus – niespełna 30 lat temu. Dziś bez smartfona nie wykona się wielu podstawowych czynności życiowych.
Co możemy zyskać na federalizacji?
Równocześnie świadomość i preferencje społeczne zmieniają się dużo wolniej niż rzeczywistość wokół nas. Mówiąc o konieczności federalizacji Europy czy powołania „państwa Europa”, musimy brać pod uwagę rozwierające się nożyce potrzeb i świadomości. Lubimy swój styl, życia, swoje patriotyzmy lub nacjonalizmy, jesteśmy dumni z rzeczy, które okazują się kulą u nogi, a nie przedmiotem dumy. Skoro zarówno polityka, czyli koncert mocarstw, jak bezpieczeństwo – czyli gigantyczny i kosztowny postęp technologiczny oraz przenoszenie się narzędzi wojny do kosmosu – skłaniają nas do patrzenia na Europę jako całość. Skoro zagrożenia migracyjne czy ekologiczne nie honorują granic państwowych; skoro dla naszych dzieci Barcelona bywa położona bliżej niż Kołobrzeg (tak w sensie technicznym – długości podróży – jak i mentalnym) – wypada zastanowić się nad sposobem argumentacji i wprowadzenia do świadomości pojęcia europejskości.
Fala populistycznego wzmożenia i eksploatowania narodowych odrębności powoli opada
Mam wrażenie, że fala populistycznego wzmożenia i eksploatowania narodowych odrębności powoli opada. Deklaracja nowego rządu Niemiec, że celem integracji europejskiej powinno być „federalne, europejskie państwo związkowe, zorganizowane zgodnie z zasadą subsydiarności i proporcjonalności oraz kartą praw podstawowych” jako podstawami funkcjonowania jest krokiem odważnym i otwierającym debatę o przyszłości. Reakcja rządzących w Polsce, chyba rzeczywiście przekonanych, że „Niemcy chcą budować IV Rzeszę”, dowodzi kompletnego oderwania od realiów. Niemcy sami nie zdołają udźwignąć ciężaru zmian. A możliwie najbardziej zjednoczona Europa jest przede wszystkim w interesie państw takich jak Polska.
Nie było przypadkiem, że 2005 roku w referendum dotyczącym konstytucji europejskiej (powtórzę: przegranym w Holandii i Francji) ponad 70% Hiszpanów opowiedziało się za jednolitą Europą. Właśnie państwa średnie, takie jak Hiszpania i Polska, na federalizacji mogą najwięcej zyskać. Bo zgodnie z zasadą proporcjonalności nasz głos będzie bardziej znaczący – trochę tak jak było to w traktacie z Nicei – a równocześnie będąc państwami granicznymi Europy, pozbędziemy się części zobowiązań wynikających z tego położenia.
W Polsce jesteśmy coraz zamożniejsi, coraz bliżsi europejskiej średniej. Aby czuć się w Europie jak u siebie w domu, potrzebujemy wyjścia z pułapki państwa taniej siły roboczej i stref ekonomicznych przyjaznych inwestorom, skoku mentalnego do roli kraju, który potrafi być innowacyjny i będzie umiał przekonać partnerów do swoich politycznych priorytetów. Bo jeżeli Europa pójdzie w stronę federalizacji, to nie będzie znaczyło, że państwa zanikną. Każdy kto miał okazję odwiedzić Teksas czy – powiedzmy – Georgię, wie, że w Stanach Zjednoczonych, które z Warszawy nader często postrzegamy jako państwo unitarne, lokalności i różnice prawne są ogromne. A w Europie na te naturalne odmienności nałoży się jeszcze poczucie narodowe.
Idea federacji jest konserwatywna
Durna opowieść o niemiecko-gejowskiej inwazji na polskie dzieci, blokująca jakąkolwiek debatę o przyszłości Europy w Polsce, nie ma realnych podstaw. Zamiast postawy siedzącego w kącie dzieciaka wołającego „nie, bo nie!” konieczne jest odważne wyjście do rozmowy o tym, jakiej Europy chcemy. Europy – a nie państewek w Europie.
Nie było przypadkiem, że 2005 roku w referendum dotyczącym konstytucji europejskiej (powtórzę: przegranym w Holandii i Francji) ponad 70% Hiszpanów opowiedziało się za jednolitą Europą. Właśnie państwa średnie, takie jak Hiszpania i Polska, na federalizacji mogą najwięcej zyskać
Świat XXI wieku jest wysoce nieprzyjazny tradycjonalistom. Ale jest światem wyobrażonym nowego konserwatyzmu. Europa, żeby zacząć się realnie jednoczyć (będzie to długi proces), potrzebuje wspólnoty wartości. Zaś mądry konserwatyzm jest zdolnością do zachowania najważniejszych wartości i przystosowania ich do nowej formy. Zielony Ład jest przecież z ducha konserwatywny. Zakłada ochronę dziedzictwa, które zastaliśmy i przekazanie go kolejnym pokoleniom. Zakłada prymat „być” nad „mieć”, symbolizowanym przez łapczywą, supermarketową konsumpcję. Jedność europejska jest także z ducha konserwatywna, bo od czasów wczesnego średniowiecza mieliśmy w Europie nieustanne poszukiwanie jedności. Pierwszy zanegował je Iwan Groźny mianując się carem-imperatorem (bo wcześniej był tylko jeden cesarz – rzymski, choć jego władza była iluzoryczna). Później rewolucjonista – Napoleon połączył ideę imperium z narodem (Cesarz Francuzów). Ale przecież obaj nie należą do panteonu bohaterów konserwatywnych.
Europa federalna może, i powinna być celem konserwatystów. Jeżeli nie chcemy by nasz kontynent w pokoleniu naszych wnuków stał się skansenem albo Afryką bis, jeżeli chcemy by to co uważamy za fundament naszej tożsamości, czyli personalizm, wolność, ochrona słabszych, państwo prawa przetrwały do kolejnego stulecia to nie mamy wyjścia, musimy się pozbierać – brzydko mówiąc – do kupy i znaleźć najmniejszy wspólny mianownik pozwalający Europie występować jako piąte mocarstwo współczesnego świata.
Proszę sobie wyobrazić, że równo rok temu nagle z dnia na dzień zasypane zostały różnice i ziściła się wizja europy federalnej, z postulowanymi przez Pana wspólną polityką zagraniczną i obronną. dziesięc dni później następuje agresja Rosji na Ukrainę. Jaka jest reakcja naszej wspaniałej federacji? Proszę sobie przypomnieć reakcje poszczególnych państw… Pół roku później Ukraina zajęta, Białoruś wcielona do Rosji, ale przecież nie mamy się czym przejmować, no bo przecież docelowo, maksymalnie za dekadę, będziemy chcieli ziścić wizję Europy od Lizbony do Władywostoku. Wszystko po to by stać się dumniebrzmiącą potęgą. No bo przecież najważniejsze jest to by być nic nieznaczącą, nic niemogącą składową. Potęgi!
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Europejski Zielony Ład forsuje „ochronę klimatu” zamiast całościowej ochrony środowiska i przyrody. Sprzyja to interesom wielkoskalowego rolnictwa przemysłowego, które niszczy środowisko i pogłębia kryzys. Jednak istnieje alternatywa
Start nowego rządu nad Wisłą nakłada się na front ukraiński, wybory na Tajwanie i sytuację w Strefie Gazy. Czeka nas trudny test. Stawiając na Niemcy, Tusk może skonfliktować się z USA.
Stanom zależy na globalnym sojuszu państw Zachodu, który będzie miał zdolność do ograniczania wpływów chińskich. Nie interesuje ich rozgrywanie wpływów niemiecko-rosyjskich w Europie Środkowej
Jak daleko zaszła ukraińska ofensywa? Co zmieni nowy rząd brytyjski? Dlaczego kraje Zatoki Perskiej chcą cenzurować Netflixa?
Z mieszaniną zdziwienia, uznania i wielkiego szacunku Niemcy obserwowali ogromną solidarność Polaków wobec uchodźców z Ukrainy. Mimo to stosunki polsko-niemieckie znajdują się w fazie nieufności i bezradności, a ten stan się pogłębiał w wyniku wojny
Skoro w maju strona ukraińska zgłosiła gotowość do rozmów nt. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej, to zapewne była gotowa na daleko idące ustępstwa wobec strony polskiej. Niestety na kilka dni przed rocznicą „krwawej niedzieli” nic nie wskazuje na to, że w temacie coś się ruszy
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie