Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Nawalny i Łukaszenka: diabelska alternatywa Putina

Popierając Łukaszenkę, Putin traci bezpowrotnie sympatię Białorusinów i popycha ich mentalnie na zachód. Ale nie popierając go, wspiera w istocie Nawalnego lub jakiegoś Nawalnego-bis, który wyrwie mu władzę
Wesprzyj NK

Władimir Putin ma dwóch wrogów, sprawiających mu w ostatnich miesiącach nieustanne kłopoty. Jednego z nich właśnie wsadził do łagru, a drugiego ze wszystkich sił przed więzieniem broni. Jednego konsekwentnie nie wymienia z nazwiska, a drugiego przyjmuje na salonach pałaców w Soczi i Moskwie, poklepując po ramieniu. A najzabawniejsze jest to, że to ten drugi przysporzył Putinowi zdecydowanie więcej kłopotów.

Pierwszy z wrogów to oczywiście Aleksiej Nawalny. Bloger, dziennikarz i opozycjonista od kilku lat konsekwentnie prowadzi antyputinowską krucjatę. Skupia się na korupcji władzy. Bardzo skutecznie używa też nowoczesnych narzędzi komunikacji. Jego domena to Internet. Filmiki i podcasty Nawalnego maja miliony odsłon. W pokoleniu młodych Rosjan jest znany, popularny i wiarygodny. Równocześnie ma on ofertę polityczną dla ludzi, którzy określają się jako zwolennicy Putina i putinizmu. Nawalny nie jest intelektualistą i pięknoduchem. Przeciwnie, swój program polityczny definiuje (obecnie) jako narodowo-demokratyczny. Pytany o zabór Krymu odpowiada, że trzeba zaakceptować wolę jego mieszkańców. Skoro chcą być w Rosji to obowiązkiem Moskwy jest uszanowanie woli ludu. Zgoda, chce zorganizować na Krymie uczciwe referendum. Ale nie ma wątpliwości co do jego wyniku.

Złośliwość Aleksieja Nawalnego, który nie chciał pozostać na emigracji i wybrał łagier, okazała się kołem ratunkowym dla Łukaszenki

Rosja z marzeń i opowieści Nawalnego jest potężnym imperium. Tyle, że zamiast metody faktów dokonanych stosowanej przez obecnych władców Kremla, Aleksiej Nawalny chce państwa kooperującego ze światem zewnętrznym. I rządzonego demokratycznie, albo raczej – bardziej demokratycznie niż obecna Rosja. To być może najbardziej znacząca ewolucja poglądów opozycjonisty. Do niedawna Nawalny był zwolennikiem silnej władzy prezydenckiej. I jak zauważał inny z przeciwników Putina, Michaił Chodorkowski, objęcie władzy przez Nawalnego groziło powtórką z przekazania rządów Putinowi przez Jelcyna. Czyli tym, że do władzy przyjdzie młodszy, bardziej dynamiczny polityk, ale w istocie systemu nic się nie zmieni. Po próbie otrucia Nawalny zmodyfikował jednak swoją wizję rozwoju wewnętrznego Rosji na rzecz wspierania opcji głębszej demokratyzacji systemu.

Taka wizja polityczna – Rosja imperialna, a jednocześnie dająca więcej swobody przedsiębiorcom i zwykłym obywatelom – może być atrakcyjna dla klasy średniej, dotychczas dość konsekwentnie wspierającej władzę Putina, a przynajmniej z tej władzy mniej lub bardziej zadowolonej. Kryzys gospodarczy, zachodnie sankcje i zamykające się granice uderzyły jednak w tę grupę społeczną bodaj najmocniej. Dochody się kurczą, a jednocześnie gorset polityczny staje się coraz bardziej krępujący. Wyrosło pokolenie, które nie pamięta innej władzy niż Putin. Z badań Centrum Lewady wynika, że Rosjanie przed czterdziestką oczekują zmiany. Niekoniecznie na Nawalnego. Ale zmiany. Aleksiej Nawalny jest zaś najbardziej wyrazistą i najszerzej znana ofertą polityczną, alternatywną wobec obecnego reżimu.

Plotki (bo dowodów nie mamy) krążące w Moskwie głoszą, że za Nawalnym stoi silna grupa młodych kagiebistów. To dziwnie przypomina sytuację z końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy Borys Jelcyn musiał rozstrzygnąć, czy stawia na stary, sprawdzony aparat bezpieczeństwa, którego liderem był Jewgienij Primakow, czy na młodych czekistów z ich liderem Władimirem Putinem. Wybrał tych drugich.

Dziś to Putin stoi na czele „starych”. A młodzi szukają lidera. I może nim być Nawalny. Szczególnie dlatego, że o ile Putina wykreowała telewizja, to Nawalny jest człowiekiem Internetu. Prócz tego dla młodzieży, która nie pamięta już czasów sowieckich, a nawet biedy i bałaganu epoki jelcynowskiej, Nawalny staje się symbolem zmiany. Po jego aresztowaniu na ulice wyszli ludzie, którzy nigdy wcześniej nie brali udziału w protestach sił demokratycznych. I wyszli nie tylko w Moskwie i Petersburgu, ale w ponad 150 ośrodkach miejskich.

Nie dziwię się, że Władimir Putin postrzega Nawalnego jako realne zagrożenie. Protesty w Rosji i na Białorusi (podobnie jak wcześniejsze rewolucje w Armenii i Mołdawii) łączy fakt, że są ekspresją woli zmiany ze strony pokolenia wchodzącego do życia publicznego. Niektórzy porównują je do rewolty roku 1968 na Zachodzie. W warunkach rosyjskich czy białoruskich taka rewolta powiedzie się pod jednym warunkiem: znalezienia wsparcia u części elity władzy. I temu zarówno Putin jak Łukaszenka zamierzają zapobiec. Brutalne represje mają zarówno zastraszyć obywateli, jak i – co może ważniejsze – skonsolidować struktury siłowe wokół władzy. Niczym w klasycznej opowieści mafijnej, pełnoprawnym członkiem gangu można zostać dopiero mając krew na rękach.

No dobrze, ale co zawinił Putinowi Łukaszenka? Otóż białoruski dyktator swoim twardym oporem wobec projektu stworzenia Państwa Związkowego Rosji i Białorusi wymusił na Putinie przeprowadzenie reformy konstytucyjnej. Reformy, pozwalającej obecnemu prezydentowi sprawować władzę w nieskończoność. Putin liczył, że zostając prezydentem połączonego państwa rosyjsko-białoruskiego (czyli powiększonej Rosji) zdoła zachować nienaruszony system polityczny udający demokrację, a do tego skonsolidować swoich zwolenników poprzez triumfalne powiększenie rosyjskiego terytorium. W momencie, gdy Łukaszenka stawił opór, Putin musiał nie tylko zmienić konstytucję Rosji; w istocie, świadom niezadowolenia społecznego, był zmuszony przestawić zwrotnicę od miękkiego autorytaryzmu ku modelowi bardziej represyjnemu. Zmieniono ustawy o partiach politycznych i wyborach, poprzez wymogi dotyczące podpisów na listach wyborczych i ich weryfikacji eliminując z gry politycznej opozycję antysystemową. Rozszerzono kategorię „agentów zagranicznych” o osoby fizyczne, poprzez trzydniowy czas wyborów znakomicie ułatwiono zwyczajne fałszerstwa. I znacząco wzmocniono aparat represji w słusznym przekonaniu, że „reforma” nie spodoba się sporej części obywateli.

Gdy Łukaszenka stawił opór, Putin musiał nie tylko zmienić konstytucję Rosji; w istocie był zmuszony przestawić zwrotnicę od miękkiego autorytaryzmu ku modelowi bardziej represyjnemu

Aleksander Łukaszenka może być dumny. Odniósł sukces nieosiągalny dla największych mocarstw – zdecydowanie wpłynął na zmianę ustroju wewnętrznego Rosji. Ale miał zapłacić za to odsunięciem od władzy. Kreml podczas białoruskich wyborów prezydenckich i w miesiącach gwałtownych protestów w miastach Białorusi mniej lub bardziej demonstracyjnie dystansował się od Łukaszenki. Za uśmiechem Putina podczas rozmów przy kominku w Soczi kryło się krótkie i twarde „uchadzi”. Dobrze, na aksamitnych warunkach, nie natychmiast – ale Łukaszenka miał odejść. A na jego miejsce powinien się pojawić lider pochodzący z elity władzy, ale mający demokratyczną legitymację.

Złośliwość Aleksieja Nawalnego, który nie chciał pozostać na emigracji i wybrał łagier (bo przecież doskonale wiedział, co go czeka po powrocie do Rosji), okazała się kołem ratunkowym dla Łukaszenki. Na Kremlu nie siedzą idioci. I doskonale się zorientowali w podobieństwie łączącym białoruskie i rosyjskie protesty. Przepędzenie Łukaszenki mogło się okazać zbyt bliskim i zbyt zaraźliwym przykładem dla Rosjan. Białoruski dyktator nie słyszał już w Moskwie, że musi odejść. Przeciwnie otrzymuje coraz większe wsparcie. Płaci za nie kolejnymi kawałeczkami swojej władzy i białoruskiej suwerenności. Ale po kosztownej reformie politycznej, Białoruś nie jest już dla Putina atrakcyjnym kąskiem. Połyka ją bez satysfakcji. Tyle, że stoi przed diabelską alternatywą: popierając Łukaszenkę popełnia (i jest tego świadom) błąd ukraiński – traci bezpowrotnie sympatię Białorusinów i popycha ich mentalnie na zachód. Ale nie popierając Łukaszenki, wspiera w istocie Nawalnego lub jakiegoś Nawalnego-bis, który wyrwie mu władzę.

Wesprzyj NK
historyk, dyplomata. Był m.in. dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, podsekretarzem stanu i głównym doradcą ds. zagranicznych w rządzie premiera Buzka, zastępcą redaktora naczelnego tygodnika “Wprost”. Ostatnio ambasador RP w Rydze i Erywaniu. Autor kilkuset publikacji na temat polskiej polityki zagranicznej i historii Polski w epoce międzywojennej.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Jedna odpowiedź do “Nawalny i Łukaszenka: diabelska alternatywa Putina”

  1. larry444 pisze:

    Bardzo ciekawa analiza!

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo