Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Jak polski konserwatyzm stał się sługą populizmu

Niedostatki konserwatywnego namysłu nad rządami PiS to ogromna klęska intelektualnej prawicy. Nie sprostała tej próbie, porzucając własne ideały
Wesprzyj NK

Czy przeczytali Państwo ostatnio coś polskiego, współczesnego i konserwatywnego, co poszerzyłoby Państwa horyzonty? Pogłębiło Państwa wiedzę? Stanowiło ciekawą refleksję nad zmieniającą się rzeczywistością, interpretację znanych nam faktów, która pozwala spojrzeć na nie inaczej, w bardziej adekwatny sposób? Bo ja nie. To, co w Polsce uchodzi za konserwatywne, mieści się z reguły gdzieś pomiędzy wspominaniem starych, dobrych czasów, odgrzewaniem kotleta, okopywaniem się na upatrzonych z góry pozycjach, i wyszukiwaniem uzasadnień dla kolejnych posunięć partii rządzącej. Ci, którzy jeszcze kilka-kilkanaście lat temu grali pierwsze skrzypce w myśli konserwatywnej, z wyjątkami albo zamilkli, albo zdystansowali się wobec szeroko rozumianego konserwatyzmu, albo poszli do polityki, dyplomacji lub propagandy, gdzie gra się na zupełnie innych zasadach.

Stateczni analitycy polityki dostają niesamowitego wzmożenia, gdy na horyzoncie pojawia się temat gejów lub gender

Nieliczne środowiska intelektualne, które jeszcze wydają z siebie coś twórczego, takie jak „Teologia Polityczna” czy „Klub Jagielloński” (o „Nowej Konfederacji” nie wspominam z wrodzonej skromności), tylko częściowo odwołują się do konserwatyzmu. Także w tej sferze religijnej, która wydaje się najbliższa współczesnym polskim konserwatystom, niewiele dzieje się twórczego. Środowiska intelektualne, które mają coś ciekawego do powiedzenia na ten temat, albo, jak „Więź”, nie odwołują się do konserwatyzmu, albo – jak „Czterdzieści i Cztery” – konsekwentnie dystansują się wobec polityczności, zgłębiając niekiedy wręcz antypolityczne, anarchistyczne wątki w chrześcijaństwie. Wśród czasopism zajmujących się Kościołem, głównie „Christianitas” może uchodzić za twórcze środowisko działające w jednym z nurtów konserwatyzmu tradycjonalistycznego.

Surowi, rzetelni recenzenci

W tym miejscu muszę zastrzec, że konserwatyzm to tylko jeden z nurtów, które wpływają na moją polityczną tożsamość, nie mnie więc rozdawać legitymacje prawdziwego konserwatysty i rozliczać z czystości idei. Niemniej i z tej perspektywy jestem w stanie ocenić, w jakim stopniu współcześni konserwatyści zdają egzamin z realizowania swoich własnych ideałów. A robią to marnie.

Po 1989 roku środowiska intelektualne odwołujące się do konserwatyzmu były bardzo płodne intelektualnie, mimo że startowały z trudnych pozycji. Nurt ten nigdy nie był w Polsce szczególnie mocny, a odchodzący w niebyt komunistyczny ancien régime nie nadawał się do obrony. Sytuacyjnie polityczni konserwatyści byli stronnikami zmiany, jednocześnie sprzeciwiającymi się rozwiązaniom rewolucyjnym – co nie znaczy, że radykalnym. Byli rzecznikami zmian koniecznych, ale zarazem możliwych; zwolennikami silnego, odpartyjnionego państwa, które nie realizuje partykularnych interesów wybranych grup, ale wspólnoty politycznej jako całości, świadomymi wagi, jaką w życiu społecznym odgrywa religia i ceniący ją, a jednocześnie uważający, by duchowieństwo i hierarchowie nie weszli im na głowę.

Efektem były ciekawe koncepcje i wizje polityczne i społeczne. Relatywnie największy sukces osiągnęli na niwie polityki historycznej, gdzie potrafili w nowoczesny sposób zaszczepiać zamiłowanie do historii, rozumianej także jako element tworzący tożsamość narodową. Konserwatyści tacy jak Robert Kostro, Paweł Kowal, Jan Ołdakowski czy środowisko „Teologii Politycznej” budowali takie instytucje jak Muzeum Powstania Warszawskiego czy Muzeum Historii Polski. Inni, jak Tomasz Merta, tworzyli zręby zdecentralizowanej polityki historycznej. Z pewnością twórcza i krytyczna, nierzadko obrazoburcza refleksja nad polską religijnością środowisk od „Frondy” po „Christianitas” wpływała na kształt polskiego katolickiego laikatu w XXI wieku. Ważną, choć niestety niezrealizowaną – nie z winy konserwatystów – ideą była instytucjonalna odnowa państwa, którą głosili konserwatyści instytucjonalistyczni, tacy jak Rafał Matyja, Artur Wołek czy Kazimierz Michał Ujazdowski. Niebagatelną rolę odgrywało także przypominanie ustrojowych i intelektualnych korzeni naszej polityki, co było domeną takich środowisk intelektualnych jak Ośrodek Myśli Politycznej czy środowisko „Arcanów”. Ryszard Legutko czy Rafał Ziemkiewicz krytycznie rozważali charakter polskości.

Obyczajówka to nie jest jedyna fiksacja polskich konserwatystów (przynajmniej ich części). Inną, być może nawet większą, są Adam Michnik i Donald Tusk. Najlepszą rekomendacją dla decyzji rządzących wydaje się być to, że wyżej wymienieni dostaną po nich rozstroju żołądka

To konserwatyści podnosili głośno takie problemy jak konieczność reformy sądownictwa (wspomniany już Ujazdowski czy Andrzej Rzepliński), wskazywali na niedoskonałości konstytucji uchwalonej w 1997 roku (Michał Kulesza, Jan Maria Rokita, Ludwik Dorn), podkreślali konieczność prowadzenia realistycznej polityki międzynarodowej. W latach 90-tych wskazywali na ustrojowo-gospodarcze patologie związane z postkomunistyczną spuścizną (Jadwiga Staniszkis, Bronisław Wildstein), jednocześnie krytykując płytki antykomunizm, który nie sięga do źródeł problemu (Andrzej Maśnica, Bronisław Łagowski). Krytykowali także polski model kapitalizmu – zarówno z pozycji rynkowych za wypaczenie ideałów wolnej gospodarki (Ziemkiewicz, środowisko Unii Polityki Realnej) jak i bardziej komunitarystycznych (Zdzisław Krasnodębski). Co może brzmieć paradoksalnie, byli też rzecznikami prowincji w sporach z oddalającymi się im metropoliami. Ukazywali zagrożenia płynące z odgórnie narzucanej modernizacji (właściwie wszyscy, ale szczególnie można tu szczególnie wskazać np. Krasnodębskiego czy Legutkę).

W nawiasach podałem nazwiska dla przykładu, ale twórców ciekawych i oryginalnych myśli było w tym czasie o wiele więcej. Konserwatyści mieli co niemiara okazji do zarówno krytykowania rzeczywistości jak i tworzenia konkurencyjnych wizji; w końcu często byli w opozycji i właściwie zawsze w mniejszości, nawet gdy politycznie rządziła prawica. I okazje te wykorzystywali – z pewnością wielokrotnie za najważniejszy punkt odniesienia mając uczciwość intelektualną.

Klęska politycznego urodzaju

Jest powiedzenie, że gdy Bóg chce kogoś szczególnie pokarać, to spełnia jego marzenia. Najnowsza historia myśli konserwatywnej wygląda, jakby tak było w istocie. W 2015 roku pierwszy raz partia odwołująca się do konserwatyzmu mogła rządzić samodzielnie, nie musząc dzielić się władzą a to z liberalnymi demokratami z Unii Wolności, a to z neoendekami z Ligi Polskich Rodzin i ludowymi populistami z Samoobrony. PiS nigdy nie był partią stricte konserwatywną: ten komponent był w nim najsilniejszy do 2005 roku, później partia przesunęła się na pozycje prawicowo-populistyczne. Jednak zawsze odwoływała się do części postulatów i diagnoz konserwatystów, których można sporo znaleźć w jej kolejnych programach wyborczych.

Polski obóz konserwatywny dzieli się na dwa nurty: prorządowy i antyopozycyjny. Ten pierwszy będzie się cieszył z polityki rządu dla niej samej, ten drugi z powodu bólu sempiterny po centrowej i lewej stronie sceny politycznej

Gdy PiS doszedł do władzy i zaczął realizować te postulaty, okazało się, że albo nie robi tego w pełni, albo nie robi tego wcale, albo robi to aż za bardzo, w sposób karykaturalny. Skutki rozwiązań dotyczących np. państwa prawa okazały się gorsze od choroby, pozorowane zmiany w administracji rządowej zamiast lepszemu prowadzeniu bardziej zintegrowanej polityki służyły bardziej efektywnemu podziałowi łupów. Czy to pisowski etatyzm, czy polityka rodzinna i senioralna, czy zarządzanie państwowymi mediami – służą umacnianiu systemu monowładzy partyjnej, w której partii rządzącej coraz łatwiej jest reprodukować własną władzę. Asertywność w polityce międzynarodowej sprowadziła się do wymachiwania szabelką i skłócania się ze wszystkimi sąsiadami, Unią Europejską i pozakontynentalnymi sojusznikami, polityka historyczna – do coraz bardziej groteskowej patriotycznej tromtadracji i niewykorzystanych szans jak np. stulecie niepodległości. Przyjazne relacje między Tronem a Ołtarzem służą głównie jak najbardziej ziemskim interesom instytucji partyjnych i kościelnych, przyspieszając zresztą prawdopodobnie proces laicyzacji w Polsce.

Można oczywiście powiedzieć, że moja ocena sześciu lat rządów PiS z punktu widzenia wartości konserwatywnych jest zbyt surowa. Ciężko jednak powiedzieć z drugiej strony, że jest idealnie. Konserwatyści, tak chętnie wcześniej rozliczający a to postkomunistów, a to liberałów, mieli w ostatnich latach wiele okazji do punktowania rządu z własnych pozycji. Jedni mogli powiedzieć, że całość lub przynajmniej część rozwiązań wprowadzanych przez rządy Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego bazowała na słusznych założeniach, ale wykonanie okazało się fatalne. Drudzy mogli uznać, że same programy nie odpowiadały słusznym celom, jakie miały realizować. Jeszcze inni mogli w końcu stwierdzić, że gdy nastąpiło wielkie „sprawdzam”, okazało się że część diagnoz się nie sprawdziła – i PiS w ogóle nie powinien pewnych rzeczy ruszać. Tymczasem większość konserwatystów (choć nie wszyscy) wybrała milczenie, bagatelizowanie problemów bądź ich pudrowanie, w myśl „jest super, więc o co ci chodzi”.

Niedostatki konserwatywnego namysłu nad rządami Prawa i Sprawiedliwości to ogromna klęska intelektualnej prawicy. Można powiedzieć, że lata rządów PiS to była dla niej próba, której nie sprostała. Zamiast być wierną własnym ideałom, poświęcała je na rzecz innych wartości, jak się okazało, wyższych z ich punktu widzenia.

Dlaczego oni milczą?

Jakie to były wartości? Zacznijmy od tych najbardziej szlachetnych (przynajmniej na pierwszy rzut oka). Konserwatyści w Polsce zawsze mieli ciąg do swoiście rozumianego pragmatyzmu. Trudno się zresztą dziwić, skoro właściwie zawsze pozostawali w mniejszości, jeśli więc chcieli realizować swoje zamierzenia, musieli zdawać się na różne układy z innymi, większościowymi grupami oraz na politykę gabinetową. Kłopot w tym, że jak się patrzy na bilans, to nijak nie wychodzi na plus. Ci konserwatyści, którzy idą do polityki, pełnią bowiem w instytucjach rządowych trzeciorzędne role i ich sprawczość jest bardzo ograniczona. Gdy myślę o tych, którzy swoje skądinąd rzetelne analizy degradowania instytucji państwowych przez PiS poświęcają dla możliwości wrzucenia do kanonu lektur nieobowiązkowych formacyjnej książki ze swojej młodości, albo gdy zamiast namysłu nad polskim kapitalizmem i kulturą wybiera się perorowanie na forum Parlamentu Europejskiego przeciwko „lewakom”, to nie mam wątpliwości, że z punktu widzenia ideałów (chyba że opatrznie je rozumiem) cena okazała się zbyt wysoka. Oczywiście celem samym w sobie może być już pełnienie funkcji wiceministra czy innego szefa gabinetu politycznego – ale na koniec dnia trudno jednak wskazać realne efekty takiej działalności, zwłaszcza gdy jest to kropla w morzu licznych negatywnych jej skutków.

Inna kwestia to właśnie owa hierarchizacja wartości. Są konserwatyści, którzy potrafią bardzo ciekawie opisywać źródła i mechanizmy nieliberalnej rewolucji Jarosława Kaczyńskiego, ale jak przychodzi co do czego to ukazywanie zagrożeń płynących z niej blednie w obliczu krucjaty przeciw LGBT czy aborcji. Tak jakby pod rządami PiS, a nawet Platformy Obywatelskiej (która za swoich rządów różniła się w tych kwestiach zaledwie w niuansach) cokolwiek w tych sprawach się kroiło. Stateczni analitycy polityki dostają niesamowitego wzmożenia, gdy na horyzoncie pojawia się temat gejów lub gender.

Dutki popłynęły po 2015 rokiem do prawicy naprawdę szerokim strumieniem: finansowo jest to dla niej z pewnością dobra zmiana

Ale obyczajówka to nie jest jedyna fiksacja polskich konserwatystów (przynajmniej ich części). Inną, być może nawet większą, są Adam Michnik i Donald Tusk. Najlepszą rekomendacją dla decyzji rządzących wydaje się być to, że wyżej wymienieni dostaną po nich rozstroju żołądka. W efekcie polski obóz konserwatywny dzieli się na dwa nurty: prorządowy i antyopozycyjny. Ten pierwszy będzie się cieszył z polityki rządu dla niej samej, ten drugi z powodu bólu sempiterny po centrowej i lewej stronie sceny politycznej – niezależnie od tego, czy całkiem realnie zaboli ona miliony Polek i Polaków. Po latach upokorzeń i zepchnięcia na out (pamiętamy, jak wyglądał w ministerstwie kultury podział środków dla czasopism za rządów PO-PSL, pamiętamy, a to zjawisko trwa przecież znacznie dłużej) jest to psychologicznie zrozumiałe, ale od analityków, którzy szczycą się obiektywizmem oczekiwałoby się nieco więcej chłodu przy ocenie.

Można na to patrzeć także od taktycznej strony i usprawiedliwiać, że konserwatyści nie chcą kopać dołków pod być może nieidealnym, ale nadal lepszym od konkurencji PiS-em. Abstrahując od tego, czy niezależny intelektualnie myśliciel musi koniecznie swoje rozważania podporządkowywać interesowi politycznemu tej czy innej partii: aby się zastanowić, czy on rzeczywiście jest lepszy, należałoby najpierw przeprowadzić bilans rządów i porównać go z potencjalną alternatywą – a tego właśnie konserwatyści nie chcą zrobić. Wynika to, niestety, z intelektualnej wasalizacji wobec prawicowego populizmu, która nie pozwala nawet postawić sobie takich dość fundamentalnych pytań.

I wreszcie ostatni, najbardziej przyziemny czynnik – pieniądze. O nim pisać jest niezręcznie, bo to zarzucanie innym czystego materializmu, w bezpośredniej dyskusji bardzo brzydki chwyt erystyczny. Ale przecież i prorządowa strona lubuje się w wytykaniu przeciwnikom dolarów od Sorosa i euro z Brukseli, więc temat nie może być jej obcy. A dutki popłynęły po 2015 rokiem do prawicy naprawdę szerokim strumieniem: finansowo jest to dla niej z pewnością dobra zmiana. Dla stowarzyszeń, fundacji i redakcji – granty, dotacje, sponsoring i reklamy od spółek skarbu państwa, a dla jednostek – audycje w mediach publicznych czy zlecenia. Oczywiście nie każdy, kto jest zatrudniony w administracji czy w publicznych mediach bądź korzysta z publicznych pieniędzy „zaprzedał się władzy”. Ale środki finansowe w wielu przypadkach mogą zmieniać stosunek beneficjenta do władzy na optymistyczny bądź przynajmniej przekonują go do tego, by z krytyką nie przesadzać. Tym bardziej, że w ramach utwierdzanej od lat logiki można oczekiwać, że gdy PiS utraci kontrolę nad państwem na rzecz obecnej opozycji to strumyczek popłynie do innych kieszeni. Więc po co się przykładać do jego przekierowania?

Podnieść porzucony sztandar

Oczywiście każdy przypadek jest inny i wiele miałoby pewnie jakieś racjonalne uzasadnienia. Nie każdy musi też decydować się na surowy osąd skutkujący, być może, ostrą krytyką. Ale tak się dziwnie składa, że nie robi tego prawie nikt. Gdy to wszystko zsumujemy to konserwatywna refleksja na temat nieliberalno-demokratycznej rewolucji Prawa i Sprawiedliwości okazuje się po prostu mizerna. Trudno zakładać, że konserwatystom wszystko się podoba, no bo jak zachwyca, skoro nie zachwyca, co zresztą wielu milczących publicznie przyznaje w prywatnych rozmowach.

Środki finansowe w wielu przypadkach mogą zmieniać stosunek beneficjenta do władzy na optymistyczny bądź przynajmniej przekonują go do tego, by z krytyką nie przesadzać

Można na to narzekać, a można po prostu robić swoje. Konserwatywny namysł nad licznymi problemami życia publicznego bardzo by się Polsce przydał. Należałoby na przykład podnieść temat reform instytucjonalnych państwa, które leżą odłogiem za rządów PiS, tak jak leżały wcześniej. Szczególnie problematyczne są takie kwestie jak upadek praworządności w Polsce czy problem resortowości. Z pogłębionych w ostatnim czasie patologii ważnym aspektem do rozważenia jest to, jak przeciwstawiać się systemowi monowładzy partyjnej, kreacji renty politycznej i mechanizmom drenowania społeczeństwa i państwa przez rządzących oraz ich klientów. Bez konserwatystów nie obmyślimy też sensownego nowego modelu relacji państwo-Kościół. W dobie rosnącej laicyzacji oraz dystansowania się społeczeństwa i Kościoła on i tak się zmieni – dobrze, żeby zajęli się nim ci, którzy mają świadomość wagi wiary i religii w życiu społecznym, a niekoniecznie radykalni ateiści i antyklerykałowie. W dziedzinie relacji międzynarodowych potrzebne jest też zdefiniowanie praktycznego realizmu politycznego, wychodzącego poza suwerenistyczny slogan. Także rozwiązania problemów związanych ze zmianami klimatu wymagają osadzenia w konserwatywnych wartościach.

Chodzi o takie propozycje, które będą brały pod uwagę ułomność ludzkiej natury i konieczność przeprowadzania takich zmian, które są możliwe. Będą dystansowały się wobec konstruktywizmu i nadmiernego zaufania do ludzkiego rozumu. Na taką refleksję jest miejsce i warto popychać do przodu jej odrodzenie.

Zdjęcie: https://archiwum.premier.gov.pl/mobile/wydarzenia/aktualnosci/premier-mateusz-morawiecki-postawilismy-sobie-zadanie-by-polska-rozwijala-sie.html

Wesprzyj NK
Politolog, dziennikarz, tłumacz, współpracownik Polskiego Radia Lublin. Pisze doktorat z ekonomii i finansów w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Publikował i publikuje też m.in. w "Gościu Niedzielnym", "Do Rzeczy", "Rzeczpospolitej", "Gazecie Wyborczej", "Tygodniku Powszechnym" i "Dzienniku Gazecie Prawnej". Tłumaczył na język polski dzieła m.in. Ludwiga von Misesa i Lysandera Spoonera; autor książkek "W walce z Wujem Samem", "Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku", "Mała degeneracja", współautor z Tomaszem Pułrólem książki "Upadła praworządność. Jak ją podnieść". Mąż, ojciec trójki dzieci. Mieszka w Lublinie.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

3 odpowiedzi na “Jak polski konserwatyzm stał się sługą populizmu”

  1. szeligap pisze:

    Brak komentarzy do tego tekstu jest najlepszym dowodem na słabość myśli konserwatywnej. Mam obawy a może nawet pewność, że prawica w Polsce jest intelektualnie bardzo słaba, właśnie tak jak pisze Autor – mało twórcza. Może warto poszukać odpowiedzi dlaczego tak jest?

  2. szeligap pisze:

    P.S. Kiedyś uczestniczyłem w dyskusji o Kościele w Polsce w środowisku katolickim od dawna nastawionym krytycznie. Rozmowa zeszła oczywiście na nt religii w szkole. Czy ma być, czy ma nie być. Czyli znowu polityka. A przecież chodzi oto jaka ta nauka ma dzisiaj być, w post religijnych czasach indywidualizmu. Podobnie jest z myślą konserwatywną.

  3. Piotr Patucha pisze:

    Witaj,

    Z przyjemnością przeczytałem twój tekst i przyznam, iż zrobił na mnie duże wrażenie. Konstytucja nie zabrania wolności słowa, a zatem – prócz laurek dla prezesa – nie może zabraniać także i konstruktywnej krytyki. To co sobie cenię w Konfederacji to mocna baza ekonomiczna, zaczęrpnięta w głównej mierze z austriackiej szkoły ekonomicznej. To, co charakteryzowało tych wspaniałych inetelektualistów, to fakt, iż większość życia spędzili przy maszynie do pisania. Jest takie, dosyć znane w kręgach libertariańskich, fotografia Murraya Rothbarda. Proszę sobie wyobrazić pokój wypełniony po brzegi książkami, w środku biurko, na nim maszyna, a na niej długie palce Murraya. Ach, zapomniałbym o zapełnionej petami popielniczce. Palacz? A to heca! Dlaczego kiedy spotykamy się z literaturą Rothbarda uderza nas jego przenikliwość, głębia, dosadność w formułowaniu myśli i brak owijania w bawełnę? Jest tak dlatego, iż tacy intelektualiści jak Mises, Hayek, czy wspomniany wyżej Rothbard jako założenie metodologiczne przyjęli mówienie, często przykrej, prawdy. A prawda jest taka, iż brak krytycyzmu i wolności wyrażania myśli charakteryzuje formacje totalitarne, e.g. faszyzm i komunizm. Natchnionym przez niebiosa twórcą owych izmów, który zniszczyły Europę jako uzasadnienia dla krwawych jatek, był nie kto inny jak, Platon, który położył teoretyczne i praktyczne podwaliny pod europejski socjalizm. Najlepszym, w mym mniemaniu, krytykiem Platona był Wincenty Lutosławski, który w swej absolutnie wyjątkowej książce zatytułowanej „Platon jako twórca idealizmu” zniszczył i unicestwił zamysł totalitarnego państwa, z którego czerpali inspiracje ojcowie kościoła, Mussolini oraz dziarscy chłopcy ze stowarzyszenia Thule, nie wspominając o Marxie i jego epigonach. Wracając do wolności słowa: filozoficzny idealizm, czyli religia oparta na koncepcie orfickiej wędrówki dusz, innymi słowy intuicjonizm, przyczynuje powstrzymywanie się od wyrażania krytycznych opinii względem polityczno-religijnego establishmentu. W sensie społeczno-politycznym idealizm zawsze prowadzi do socjalizmu na modłę albo faszystowską, albo komunistyczną. W tym przypadku, pojawia się druga blokada dla swobodnbego przepływu myśli oraz konstruktywnej krytyki pod postacią przemocy e.g. mentalnej, ekonomicznej i fizycznej.

    Czasem wydaje mi się, iż jest dużym foux pas mówienie, jakoby najwięksi wrogowie idealizmu, a co za tym idzie totalitaryzmu, mogli mieć coś wspólnego z idealizmem Kościoła Katolickiego.

    Najlepsze koniki spod znaku koliberka to ludzie, którzy nie omieszkają wypunktować na sejmowej mównicy na wskroś idealistyczną „politykę” Prawa i Sprawiedliwości. Owa krytyka jest racjonalna nie wtedy kiedy przyjmuje formę erystycznej elukubracji, lecz postać opartej na faktach demokonstrukcji partyjnej ekonomii.

    Idealizm to doktryna zakładając wszechmoc państwa i nicość jednostek. Wszechmoc łatwo zaobserwować, a nicość łatwo udowodnić. Wystarczy policzyć i poczytać klepsydry, niektórzy robią nawet ich fotografie, aby naród nie zapomniał, a milczenie w tej sprawie jest kwestią kluczową dla ideologii konserwatyzmu…

    Pozdrawiam,
    Piotr Patucha

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo