Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Witajcie w nowym świecie

Tak, minęło dwadzieścia lat i jesteśmy zupełnie gdzie indziej. W świecie internetowych neoplemion, rosnącej polaryzacji, szalejącej pandemii i kryzysu liberalnego ładu wraz z jego rozumowymi podstawami
Wesprzyj NK

Poniższy tekst jest wstępem do książki pt. „Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji”.

 

>>KUP KSIĄŻKĘ J.PIEKUTOWSKIEGO<<

 

„The world is changed. I feel it in the water…” – od tych słów Galadrieli, bohaterki „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena, zaczyna się pierwszy film na bazie wielkiej trylogii. Dzieła silnie przesiąkniętego myśleniem XX-wiecznym. W centrum jest jednostka – samotny bohater, który decyduje się zmagać ze zorganizowanym, totalitarnym złem, i w końcu – dzięki sile własnego charakteru, pomocy przyjaciół i Siły Wyższej – to zło pokonuje. To była jedna z wielkich opowieści XX-wiecznych. Inne mówią, choćby jak u Camusa – o zmaganiach jednostki z absurdalnym losem i z pustką po Bogu, czy jak u Hemingwaya – z własną starością i śmiercią.

Minęło dwadzieścia lat, od kiedy skończył się XX wiek, dziewiętnaście lat od premiery „Drużyny Pierścienia” Petera Jacksona. I świat faktycznie się zmienił. Nawet sam „Władca Pierścieni”, na którym wychowało się moje pokolenie dzisiejszych czterdziestolatków, zwane „pokoleniem X”, zdaje się tracić na popularności, gdy króluje choćby „Gra o Tron”, i inne, dużo mniej baśniowe, mniej mityczne opowieści, jeśli o opowieściach w ogóle można mówić.

O tym, na czym polegała ta zmiana, o tym, czym różni się (statystyczny) mieszkaniec świata i Polski początku XXI wieku od człowieka XX wieku – chcę opowiedzieć w tekstach zawartych w tej książce.

Rosły sklecone naprędce peep-showy i sex-shopy, a tuż obok – nowe kościoły, bo mimo fali antyklerykalizmu na początku lat 90. nie odeszliśmy od Kościoła tak daleko jak społeczeństwa Zachodu

Kiedy XX wiek kończył się, nastroje w świecie zachodnim były optymistyczne. Nauka zdobywała kolejne szczyty. Jeszcze niedawno historyk Yuval Noah Harari twierdził, że opanowaliśmy w zasadzie głód, wojnę i zarazę, a przed ludzkim rozumem kolejne wyzwania: trwałe szczęście, boskie moce i nieśmiertelność[i]. Wydawało się, że zbudowaliśmy świat racjonalny, bazujący na ładzie demokratyczno-liberalnym, stworzonym jako odpowiedź na koszmary dwóch wojen światowych. Kraje Zachodu eksportowały liberalną demokrację – z większym sukcesem do byłego bloku sowieckiego, z mniejszym – na Bliski Wschód, ale cały czas z zapałem. Świat liberalnej demokracji był realizacją oświeceniowych i pozytywistycznych marzeń o ładzie, którego podstawą jest rozum.

Jednocześnie – o czym mówią nam wspomniani Hemingway, Camus i Tolkien – wiek XX na Zachodzie był wiekiem jednostki, jej rozwoju i wyzwolenia. Wolność jednostki była wartością nadrzędną. Miało to swoje odzwierciedlenie w gospodarce, bo to w XX wieku kształtował się współczesny kapitalizm, oparty na fundamentach liberalizmu. Wolność uwidaczniała się w kulturze, w zmianie obyczajów. Rok 1968, upowszechnienie sztucznej antykoncepcji, kontrkultura – to wszystko w masowej skali wpłynęło na relacje, na związki, na życie erotyczne. Głoszono oswobodzenie z okowów katolickiej, czy po prostu mieszczańskiej etyki, zorientowanej na ascezę i powściągliwość. Wyzwolony seks kwitł (choć pod koniec wieku to kwitnięcie przyćmił odrobinę rozprzestrzeniający się wirus HIV). Artyści prześcigali się w transgresjach, pełniąc funkcję kapłanów dla oświeconej społeczności. Wydawało się, że liberałowie osiągnęli większość swoich postulatów.

Polska w tym niezwykłym wieku siłą rzeczy znajdowała się na uboczu zachodniego świata, gdyż przez większość stulecia trapiły ją wojny i kontrola Sowietów, którzy usiłowali ukształtować Polaków po swojemu, inaczej niż dyktowały zachodnie wzorce. Indywidualizm próbowali zastąpić kolektywizmem (wprowadzanym jednak mniej intensywnie, niż w wielu innych krajach bloku, być może także przez większy opór), a demokrację liberalną – tzw. „demokracją socjalistyczną”. Pod względem obyczajowym PRL był przedziwną mieszanką pruderii (zakaz pornografii) i liberalizmu (wolność aborcji): wyzwolenie – tak, ale po sowiecku. Polacy zapatrzeni byli jednak w Zachód – niemal każdy marzył o wyjeździe do tej mitycznej krainy – i próbowali jego wolnościowe przemiany smakować choć po kawałku, dzięki pismom takim jak „Przekrój” czy „Dookoła świata”, czy fotografiom aktów, nieśmiało publikowanym od czasów gierkowskich w „Żołnierzu Polskim” lub „Razem”. Paradoksalnie – jednocześnie zdawali się jednym z najbardziej tradycyjnych społeczeństw w Europie. Nie kto inny, jak Antoni Macierewicz w latach 90. z przekąsem (sic!) mówił Jarosławowi Kaczyńskiemu, że polskie społeczeństwo jest „jak z Sienkiewicza”, bo zamroził je komunizm. W istocie, tak samo jak w marzenia o Zachodzie, przed sowieckimi i partyjnymi represjami chroniliśmy się w Kościele katolickim, który rósł w siłę i wytworzył wielkich liderów, włącznie z papieżem. A Polacy – oprócz Maltańczyków i (do pewnego momentu) Irlandczyków – pozostawali najbardziej katolickim narodem Europy, co dodatkowo wzmocniło masowe zakochanie w Janie Pawle II.

Gdy system sowiecki upadł, zaczęliśmy gorączkowo nadrabiać wiek XX (piszę o tym w tej książce w kilku esejach, między innymi w otwierających „Dzieciach pana z czarną teczką”). Polak – jako jednostka – chciał zerwać w pośpiechu łańcuchy nałożone przez PRL. Ochoczo wprowadzaliśmy ład liberalno-demokratyczny, głosząc wszem wobec indywidualistyczne i (pato)kapitalistyczne hasła w stylu „Pierwszy milion trzeba ukraść…”. Następowała turbo- (i ksero-)modernizacja, bieg ku NATO i Unii Europejskiej. Rosły sklecone naprędce peep-showy i sex-shopy, a tuż obok – nowe kościoły, bo mimo fali antyklerykalizmu na początku lat 90. nie odeszliśmy od Kościoła tak daleko jak społeczeństwa Zachodu. Tak naprawdę, choć elity nie chciały tego przyznać, mentalnie dogoniliśmy Zachód i razem z nim (choć nieco przestraszeni groźbą „milenijnej pluskwy”) 31 grudnia 1999 roku z zadowoleniem rozlewaliśmy szampana (tak, wiem, wiek XXI zaczął się dopiero rok później, ale magia liczb, dwójki i trzech zer, robi swoje).

Wkrótce usłyszeliśmy eksplozje w World Trade Center, parę lat później – dzwony ogłaszające śmierć Jana Pawła II, potem trzask zawalającego się systemu finansowego i huk rozbijającego się pod Smoleńskiem samolotu. I – powtórzę te słowa – świat się zmienił.

Karmiona indywidualistyczną ideologią Polska ochoczo weszła w neoplemienność, czego efektem jest polaryzacja polityczna o takim nasileniu, z jakim w latach 1989-2000 nie mieliśmy, moim zdaniem, do czynienia

Przede wszystkim wolność jednostki, która wydawała się niezachwianą liderką w rankingu wartości najdroższych dla Zachodu, ulega kolejnym przecenom. Już na początku XXI wieku silnym ciosem wymierzonym w nią był wspomniany 11 września, który przypomniał ludziom Zachodu, że nie są wolni od zagrożeń. Nastąpiło subtelne przesunięcie ostrza polityki od swobodom ku bezpieczeństwu. Międzynarodowy kryzys gospodarczy przed kilkunastoma laty, choć w pewnej mierze spowodowany był interwencjami państwowymi, pobudził nieufność wobec wolnego rynku i systemów finansowych. Wolność przestaje być w cenie zarówno w środowiskach prawicowych, które wyrażają – jak Viktor Orbán – coraz silniejszy sprzeciw wobec demokracji liberalnej, jak i wśród lewicy, dla której od wolności słowa często dziś ważniejsze wydaje się wyrównanie szans i zapobieganie jakimkolwiek formom dyskryminacji czy przemocy. Idea liberalna w gospodarce jest w zdecydowanym odwrocie (kamieniem milowym na tej drodze był choćby „Kapitał w XXI wieku” Thomasa Piketty’ego). Z jednej strony jest to zasadny bunt przeciwko niekontrolowanemu wzrostowi potęgi korporacji i komercjalizacji życia (z polskim transformacyjnym patokapitalizmem zmagam się we wspomnianych „Dzieciach pana z czarną teczką”). Z drugiej – odwrót liberalizmu wiąże się z pesymistyczną wizją człowieka pozbawionego sprawczości. Nowy, dziwny świat stał się trudniejszym niż dotąd miejscem dla życia dla mężczyzn („Kryzys męskości czy kryzys mężczyzn?”), ale i dla kobiet, bo obie płcie uginają się pod naciskiem sprzecznych wymagań kulturowych.

>>KUP KSIĄŻKĘ J.PIEKUTOWSKIEGO<<

Miejsce indywiduum, postawionego w XX wieku w centrum, także zaczynają zastępować nowe struktury grupowe, jeszcze nie w pełni zrozumiane i opisane przez socjologów. Nadejście nowych plemion wieszczył już w latach 60. Marshall McLuhan, a myśl tę rozwinął dwadzieścia lat później Michel Maffesoli, mówiący o neotrybalizmie jako o formie życia zbiorowego, które może rozwinąć się w przyszłości. Te przewidywania spełniają się na naszych oczach – bańki w mediach społecznościowych i grupy tożsamościowe funkcjonują właśnie jak sieć przenikających się plemion, płynnych, umożliwiających przechodzenie z jednego do drugiego. Karmiona indywidualistyczną ideologią Polska ochoczo weszła w neoplemienność, czego efektem jest polaryzacja polityczna o takim nasileniu, z jakim w latach 1989-2000 nie mieliśmy, moim zdaniem, do czynienia (więcej – w eseju „W stronę neokolektywizmu”). Z tymi wszystkimi tendencjami wiąże się z jednej strony silny rozwój nowej, tożsamościowej lewicy, a z drugiej – coś, co Chantal Delsol nazywa „rewolucją konserwatywną”. Jej symbolem w świecie idei jest psycholog Jordan Peterson, który choć zaproponował i ożywił kilka ważnych idei, też okazał się niewolny od problemów, jakie trapiły jego poprzedników („Bolesny szpagat Jordana Petersona”).

Wolność seksualna, ta zdobycz kontrkultury, okazała się najwyraźniej przereklamowana

Zmiany dotarły także do życia prywatnego – o ile w świecie XXI wieku, przesiąkniętym polityką i technologiami pobierającymi od nas wszelkie dane, takie życie jeszcze istnieje. Wolność seksualna, ta zdobycz kontrkultury, okazała się najwyraźniej przereklamowana, skoro, jak wskazują badania („Seksualna recesja”), coraz rzadziej kochamy się ze sobą, a nawet rzadziej chodzimy na randki. Neoplemienność nie stoi więc w sprzeczności z głęboką samotnością. Tej ostatniej sprzyja zanik łączących ludzi narracji („Narracyjna apokalipsa”). Zmierzch wielkich opowieści przepowiadali już XX-wieczni postmoderniści, jednak dopiero teraz, w internetowym świecie setek równoległych narracji, ich przepowiednie zaczynają spełniać się w codzienności. W Polsce przybiera to formę postępującego w ogromnym tempie kryzysu naszej formy Kościoła katolickiego („Jeden, tradycyjny, zbiorowy, niefranciszkowy Kościół”), którego hierarchowie, otępieni XX-wiecznym i Wojtyłowskim ciepełkiem, zdają się do dzisiaj nie rozumieć.

Wreszcie rozum, który mieliśmy za antidotum na bolączki świata, przechodzi głęboki kryzys w świecie internetu, w którym przekaz jest tworzony partycypacyjnie, zarówno przez twórców treści o solidniejszych podstawach intelektualnych, jak i przez tych, którzy takich podstaw są pozbawieni. Na tym wolnym rynku mądrzejszych i głupszych idei wygrywają te, które zgromadzą więcej kliknięć, skrupulatnie analizowanych przez algorytmy („Bronie matematycznego zniszczenia”). Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że zaspokajają różne potrzeby emocjonalne – stąd ogromna popularność absurdalnych nieraz teorii spiskowych („Nowy kryzys rozumu pod foliową czapeczką”). A wiarygodność ekspertów spada, gdyż to świat mówi im „sprawdzam”, i – jak twierdzi Nassim Nicholas Taleb – wielu z nich ma bardzo słabe karty („Eksperci czy idioci”). Pandemia COVID-19 także obnaża słabości rozumu. Wraz z postacią naukowca-kapłana wiedzy, zachwiała się też postać artysty-kapłana sztuki, o czym mówił cytowany przeze mnie Wiktor Stribog („Śmierć artysty, czyli kampowy król YouTube’a”).

Polska z tymi szybkimi przemianami radzi sobie średnio. Ani poprzednia, ani obecna władza (piszę to we wrześniu 2020 roku) nie była w stanie stworzyć nowoczesnego, skutecznie działającego państwa, bazującego na wiedzy („Polityka oparta na danych czy dane oparte na polityce?”). Próbujemy doraźnych zmian („Deglomeracyjne zaklinanie rzeczywistości”), ale wiele podstawowych problemów pozostaje nierozwiązanych, a pojawiają się kolejne: kryzys demograficzny i trudna starość („To nie jest kraj dla starych ludzi”), zniszczenie środowiska naturalnego („Powrót do rzeczy ważnych”), pogarszające się zdrowie psychiczne („Polska w złej kondycji psychicznej”).

Zmierzch wielkich opowieści przepowiadali już XX-wieczni postmoderniści, jednak dopiero teraz, w internetowym świecie setek równoległych narracji, ich przepowiednie zaczynają spełniać się w codzienności

Tak, minęło dwadzieścia lat i jesteśmy zupełnie gdzie indziej. W świecie internetowych neoplemion, rosnącej polaryzacji, szalejącej pandemii i kryzysu liberalnego ładu wraz z jego rozumowymi podstawami. Ten świat próbuję od dłuższego czasu opisywać. Czytelnik może zadać mi pytanie, co robić, by rozwiązać problemy. Czasami o tym mówię, ale tak naprawdę first thing first: początkiem musi być właściwe i precyzyjne, opisanie nowej rzeczywistości. Choćby po to, by Państwa dzieci i wnuki, które za trzydzieści czy sześćdziesiąt lat będą chciały zadać sobie pytanie: „Co sprawiło, że nasz świat jest taki, jaki jest? Jak do tego doszliśmy?”, mogły odtworzyć skrupulatnie ścieżkę, która doprowadziła do miejsca, w którym będą. I uniknąć błędów – albo podtrzymać to, co było dobre.

Ale istnieje także bardziej fundamentalny powód. Oddam tu głos jednemu z moich największych mistrzów, Josifowi Brodskiemu, który tak mówił nieco ponad trzydzieści lat temu w mowie pożegnalnej dla absolwentów Uniwersytetu Michigan w Ann Arbor: „Proszę rozszerzać i traktować swoje słownictwo tak, jak traktują Państwo konto bankowe. (…) Rzecz w tym, by nauczyć się wysławiać w sposób możliwie pełny i precyzyjny; słowem, chodzi o zachowanie równowagi wewnętrznej. Albowiem nagromadzenie rzeczy niewysłowionych, nie dość dobrze wyartykułowanych, prowadzi do nerwicy”. W złożonym świecie, na którego utrzymywanie, jak pisze Edwin Bendyk, niedługo zabraknie nam energii, ta precyzyjna artykulacja i jednoczesne zachowanie higieny psychicznej – jest złotem. I dopiero z tego miejsca można zacząć – oby rzetelne i pokorne wobec rzeczywistości – próby zmiany tego świata.

>>KUP KSIĄŻKĘ J.PIEKUTOWSKIEGO<<

Wesprzyj NK
główny ekspert do spraw społecznych Nowej Konfederacji, socjolog, publicysta (m.in. "Więź", "Rzeczpospolita", "Dziennik Gazeta Prawna"), współwłaściciel Centrum Rozwoju Społeczno-Gospodarczego, współpracownik Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego i Ośrodka Ewaluacji. Główne obszary jego zainteresowań to rozwój lokalny i regionalny, kultura, społeczeństwo obywatelskie i rynek pracy. Autor zbioru esejów "Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji" (Wydawnictwo Nowej Konfederacji 2020) oraz dwóch wywiadów rzek; z Ludwikiem Dornem oraz prof. Wojciechem Maksymowiczem. Wydał też powieść biograficzną "G.K.Chesterton"(eSPe 2013).

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo