Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Jarosław Kaczyński powiedział w latach 90. o Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowym, że „to najkrótsza droga do dechrystianizacji Polski”. Ta nieistniejąca już od dekady, wtedy najwyrazistsza partia katolicka, miała ostrością swojego przekazu i postulatów prowokować reakcję sprzeciwu i rewanżu o, w dłuższej perspektywie, znacznie większej sile niż miały jej zabiegi o wzmocnienie roli religii w życiu publicznym. O ironio, dziś ta teza opisuje kulturową rolę Zjednoczonej Prawicy rządzonej przez Kaczyńskiego. To ona (ciesząc się polityczną siłą, o jakiej ZChN mógł tylko pomarzyć) jest dziś najkrótszą drogą do dechrystanizacji Polski – i do utorowania drogi obyczajowej lewicy.
Niedawne badania wykazały, że nasz kraj niepostrzeżenie stał się światowym liderem pod względem tempa laicyzacji, z przepaścią dzielącą wciąż przywiązanych do religii osób po czterdziestce od młodych. Jakkolwiek nie sposób oddzielić tego procesu od globalnych trendów cywilizacyjnych i bezradności wobec nich lokalnego Kościoła, rządy ZP niewątpliwie go współtworzą. Spektakularne zbliżenie „tronu i ołtarza”, ostentacja sejmowych uchwał w sprawie objawień fatimskich czy intronizacji Chrystusa, wszechobecność religijno-patriotycznego frazesu – są tego przejawami. Błyskawicznej laicyzacji młodszych Polaków towarzyszy ich odwrót od PiS i jego koalicjantów.
Polacy pozostają bardziej konserwatywni obyczajowo niż większość zachodnich społeczeństw. Prawica kulturowa jest tu w pozycji przewagi. I to podwójnej: nie tylko mierzonej społecznym poparciem, ale też opóźnieniem, z jakim idee obyczajowej rewolucji docierają nad Wisłę
W tym roku obóz rządzący poszerzył jeszcze pole kulturowego sporu. Powodowany, jak się wydaje, elementem niepewności, jaki do prezydenckiej rywalizacji wprowadziło wejście do gry Rafała Trzaskowskiego, sięgnął po pewną, wydawałoby się, kartę: niechęć do aktywistów LGBT. Jej użycie spełniło swoją rolę polityczną, mobilizując bardziej konserwatywnych obyczajowo wyborców i wystawiając wielkomiejskość rywala na publiczny widok w środku kampanii. Zostawmy na boku to, że nawet w bieżącym rachunku ZP temat przegrzała, na co wskazuje skala reakcji zagranicznych (w tym amerykańskich) czy doniesienia o dążeniu Kaczyńskiego do wyciszenia sprawy. Najważniejszy problem tkwi w tym, że grając tak agresywnie i siermiężnie antytęczową kartą, obóz rządzący uprawdopodabnia porażkę obyczajowej prawicy na dłuższą metę.
Efektowna przewaga w pierwszych rundach walki bokserskiej może być pyrrusowym zwycięstwem z perspektywy całego pojedynku. Nagonką na LGBT Zjednoczona Prawica uzyskała korzyść polityczną latem tego roku. Jednocześnie jednak zmobilizowała tęczowy obóz, wydobyła go z marginesu czyniąc stroną ogólnokrajowej polaryzacji, przysporzyła mu bohaterów, męczenników i autorytetów, skłoniła wiele dotąd neutralnych osób – w kraju i zagranicą – do gestów solidarności wobec niego. Co opozycyjni liderzy z tym zrobią, jest sprawą otwartą. Jednak z długofalowej perspektywy jest to dla tęczowej formacji w Polsce prezent, o jakim do niedawna mogła tylko marzyć. Zbiega się to z widocznym już wcześniej w niektórych badaniach trendem stopniowo rosnącej akceptacji Polaków dla postulatów ruchu LGBT.
Zjednoczona Prawica okazuje się więc nie tylko najkrótszą drogą do dechrystianizacji Polski, ale też do przemalowania jej na tęczowo. Jakkolwiek trudno w to uwierzyć patrząc na przewagi, jakie prawica kulturowa wciąż ma w Polsce, za sprawą nieudolności i dojutrkizmu ZP właśnie się to dzieje.
Tymczasem owe przewagi są niebagatelne. Po pierwsze, Polacy pozostają bardziej konserwatywni obyczajowo niż większość zachodnich społeczeństw. Prawica kulturowa jest tu w pozycji przewagi. I to podwójnej: nie tylko mierzonej społecznym poparciem, ale też opóźnieniem, z jakim idee obyczajowej rewolucji docierają nad Wisłę.
Po drugie, w Polsce nie było roku 1968 w zachodnim sensie tego wydarzenia. Gdy nasz Marzec miał swój unikatowy, w dużej mierze antysowiecki, antygomułkowski i co najmniej sceptyczny wobec komunizmu wydźwięk, na Zachodzie był czymś zupełnie innym. Był buntem przeciwko kapitalizmowi, w dużej mierze pod hasłami komunistycznymi, i początkiem wielkich sukcesów Nowej Lewicy. Formacji, która z czasem uczyniła z rewolucji obyczajowej swój główny cel polityczny. Rok 1968 był na Zachodzie początkiem jej „marszu przez instytucje”, z początku głównie edukacyjne i kulturalne, otwierane przed przywódcami z pokolenia ’68 przez konserwatywne establishmenty, by ich energię skanalizować. Ta cyniczna transakcja najpierw radykalnie i trwale wzmocniła wpływ Nowej Lewicy na naukę, edukację, język, dyskurs i wyobraźnię, by finalnie i tak nie zapobiec jej triumfom politycznym. Dała natomiast tej formacji potężne zaplecze metapolityczne, z którego do dziś korzysta. Zresztą doskonale zbieżne z koncepcją włoskiego komunisty Antonio Gramsciego: z „odwróceniem” Marksa (oddziaływaniem także poprzez kulturę, a nie tylko przez gospodarkę) i marszu przez instytucje.
W Polsce nic podobnego nie miało miejsca. Nowa Lewica może być hołubiona na salonach, działa jednak w warunkach totalnej kompromitacji idei komunistycznej w roku 1989, blamażu i marginalizacji obozu postkomunistycznego w szesnaście lat później. To różne galaktyki polityczne.
Na marginesie warto wspomnieć, że gremialne skupienie sił lewicy na agendzie obyczajowej – nie wyłączając jej sukcesów na tym polu – to skutek jej klęski w innej wojnie. Podstawowym celem zachodniej lewicy jeszcze parę dekad temu było obalenie lub przynajmniej znaczne ograniczenie kapitalizmu. Tu spotkała ją miażdżąca porażka. Szukając innych idei po tej klęsce, zamieniła więc lewica flagę czerwoną na tęczową. Programy gospodarcze zbliżyła do liberalnego, technokratycznego centrum, zradykalizowała się za to w obszarze kultury. Przenosząc tam zresztą znaczną część swojego sposobu myślenia. W tym myślenia o walce klas, wyzwalaniu uciśnionych, znoszeniu nierówności. Jej sukcesy – mierzone czystą skutecznością polityczną – w obszarze kultury i obyczajów mogą robić wrażenie, to jednak sukcesy ściśle związane z porażką na ważniejszym dla niej polu.
Ogląd cywilizacyjnej mapy z większego dystansu wcale nie wypada korzystnie. Konserwatyści już przegrali znacznie większe i ważniejsze wojny kulturowe: w obronie tradycji klasycznej i w obronie obecności religii w życiu publicznym
Po trzecie, koniunktura dla Nowej Lewicy raczej mija. Słynny niemiecki filozof Peter Sloterdijk zauważył słusznie w „Kryształowym Pałacu”, że skala fascynacji współczesnych ludzi Zachodu nietypową seksualnością i dywagacjami nad własną tożsamością nie byłaby możliwa, gdyby nie tak długi okres pokoju i dobrobytu. Przecież sam rok 1968 to dzieło dzieci powojennego „cudu gospodarczego”, a po roku 1989 świat liberalny doświadczył apogeum potęgi, bogactwa i braku poważnych rywali. Stąd i złudzenie „końca historii”. Dziś wszystko to się zmieniło: dalszy wzrost dobrobytu napotyka coraz wyraźniejsze bariery, poważni konkurenci są i poczynają sobie coraz śmielej, a ład międzynarodowy staje się coraz mniej stabilny. Wedle wszelkich wskazań, te trendy będą postępować. Nieumiarkowane roztrząsanie własnej (i cudzej) seksualności i tożsamości ma więc coraz poważniejszą konkurencję w potrzebach wyższego rzędu i problemach wyższej rangi.
Zwłaszcza, że spełnienie postulatów aktywistów LGBT nie zbiega się na dalszym Zachodzie z poczuciem wielkiej satysfakcji, jakiejś zasadniczej naprawy świata. Z innych powodów coraz bardziej dominuje poczucie zawodu i goryczy, których tęcza nie usuwa. A raz uruchomiona logika niekończącej się emancypacji potrzebuje coraz to nowych ofiar do wyzwalania i kolejnych oprawców do ukarania. Tak jak nie wystarczyło zrównanie osób LGBT wobec prawa i egzekucja przestrzegania obejmujących wszystkich ludzi i obywateli norm w stosunku do tej grupy, tak zrównanie w przywilejach związków LGBT z małżeństwami też nie wystarcza. Efekty są coraz bardziej żałosne. Niekiedy w sposób destrukcyjny, jak w przypadku dużej części wyczynów ruchu Black Lives Matter w Stanach Zjednoczonych, niekiedy groteskowy, jak w procesie wynajdywania kolejnych płci i „fobii”. I bez tego współczesne spory „o tęczę” – w całej tej przeważającej części, w której wykraczają poza dawno zrealizowane równouprawnienie osób LGBT i egzekucję tego równouprawnienia – to aberracja zgnuśniałej epoki i coraz dotkliwsze marnotrawstwo energii na problemy dalekiego rzędu. Tylko i aż tyle.
Prawica kulturowa jest więc w Polsce w znacznie lepszej niż w większości krajów zachodnich sytuacji. Ma przewagę popularności. Ma przewagę czasu. Wszystko wskazuje, że zaczyna mieć też przewagę kończącego się przeciwnikowi paliwa. Nie potrzeba tu nawet wielkiej mobilizacji, wystarczy cierpliwa, spokojna i metodyczna obrona murów przed coraz słabszymi natarciami przeciwnika. Ten spór może prawica obyczajowa więc przegrać głównie sama ze sobą. I już zaczęła próbować.
Jednocześnie, ogląd cywilizacyjnej mapy z większego dystansu wcale nie wypada korzystnie. Konserwatyści już przegrali znacznie większe i ważniejsze wojny kulturowe: w obronie tradycji klasycznej i w obronie obecności religii w życiu publicznym. Skutki są fundamentalne – nieporównywalnie większe niż jakikolwiek spór kulturowy głównego nurtu w ostatnich latach – dla całego Zachodu, nie tylko dla obyczajowej prawicy. To już jednak inna historia.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Niech małe narody nie popadają w rozpacz, jakby nie było dla nich żadnej nadziei, lecz niech równocześnie z rozwagą zastanowią się, na czym opiera się ich bezpieczeństwo!
Zwycięstwo Trumpa w USA jest również wielkim sygnałem, że zwykli obywatele chcą „starej dobrej Ameryki”, szans na sukces materialny jak w złotych latach 80. i 90. oraz kontroli przepływu obcokrajowców
Czy narody i państwa są śmiertelne jak ludzie? Wiemy, że mogą umrzeć – ale czy muszą umrzeć? Czy narody mają jakąś określoną siłę życiową i wyznaczoną długość życia, po której upływie zostają wymazane z powierzchni Ziemi, a ich państwa wraz z nimi?
Aby dorosnąć, prawica musi wyjść z bawialni i wejść w jakiejś formie do salonu. Ale stamtąd przecież dopiero co ją ktoś wyrzucił. Czy ktoś może zaprzeczyć, że KO ma nad PiS-em istotną przewagę na salonach europejskich i amerykańskich?
Ład międzynarodowy według Radziejewskiego tworzą: kreatorzy („definiują reguły gry”), moderatorzy (mogą je zmodyfikować) oraz odbiorcy (są obiektami reguł gry). Polska może i powinna być moderatorem, niestety na razie jest odbiorcą
W jaki sposób inteligentny człowiek może zachowywać się tak irracjonalnie? Przypuszczalnie odpowiada za to jego narcystyczno-megalomański odlot, którego pogłębianie obserwuję od lat
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie