Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Zacznijmy od opisania stanu faktycznego, później zajmiemy się jego przyczynami. Czy w Polsce brakuje wody?
Nie. Trzeba powiedzieć, że w Polsce wciąż nie brakuje wody. Mamy jej całkiem dużo, ale gospodarujemy nią w sposób fatalny. Wyjaśnię. To, ile mamy wody, zależy od tego, ile opadów spadnie na nasze terytorium. W naszym kraju opadów jest wciąż dość. Niestety pozwalamy wodzie z opadów natychmiast uciekać do Bałtyku, nie zatrzymujemy jej, a nawet robimy bardzo wiele, żeby jeszcze ten proces przyspieszyć. To z kolei powoduje, że przepływy w naszych rzekach są bardzo nierównomierne. Jak pada, wody jest dużo, jak nie pada, wody jest za mało, bo ta, która wcześniej spadła, już dawno zdążyła uciec. Momentami stan wody jest na tyle niski, że odbija się to na gospodarce. Były już sytuacje, w których elektrowniom brakowało wody. Takie sytuacje mogą się powtarzać, szczególnie w kontekście tego, że zmiany klimatyczne mogą prowadzić do zmniejszenia regularności opadów.
Co to znaczy, że źle gospodarujemy wodą?
W skrócie – nie dbamy o retencję. Mówiąc obrazowo: jeśli w betonową rynnę wpuścimy wodę, to będzie ona płynęła tamtędy tylko wtedy, kiedy będzie dostarczana. Jeśli wsadzimy tam gąbkę, to ona przytrzyma wodę na dłużej. Na tym polega retencja, czyli zatrzymywanie wody, która opada na ziemię.
Takich gąbek w środowisku naturalnym jest bardzo dużo. Najlepsze pod tym względem są torfowiska i tereny podmokłe, bo one nasiąkają wodą jak poduchy i spowalniają proces wypływu rzekami do morza. Takich torfowisk było u nas bardzo dużo, teraz zachowały się tylko ich resztki. Drugi element magazynujący wodę to lasy, które bardzo dobrze zatrzymują opady i później stopniowo oddają je bezpośrednio lub poprzez wody podziemne do koryt rzecznych.
Dlaczego nie dbamy o retencję i kto w zasadzie nie dba, a dbać powinien?
Zacznijmy od lasów, które w Polsce są w opłakanym stanie. Najgorzej jest w górach, gdzie lasy są masowo wycinane. Wycięcie lasu w górach powoduje prawie całkowitą utratę retencyjności. A to właśnie tam pada najwięcej deszczu, więc tam trzeba byłoby podejmować jakieś kroki mające na celu zatrzymanie wody. Nie robimy tego, a w konsekwencji deszcz, który spada w rejonach górskich, zamiast zatrzymać się w lasach, od razu trafia do potoków i odpływa na niziny. To powoduje wezbranie, falę powodziową, szybką ucieczkę wody, a później… suszę.
Niestety u nas o retencji w kontekście lasów myśli się mało albo nie myśli się wcale. Lasy są dla nas miejscem, gdzie uprawia się drzewa, żeby pozyskiwać drewno. Co ważne, sama zrywka (wyciąganie ściętych drzew) dodatkowo powoduje powstawanie rynien, które w czasie deszczu zamieniają się w potoki i potęgują efekt szybkiej ucieczki wody.
Jeśli chodzi o torfowiska, to one znikają wszędzie, bo obniża się poziom wód gruntowych. Po pierwsze, torf jest użytkowany jako nawóz lub do produkcji, np. kosmetyków, a po drugie – każda działalność człowieka wymagająca wbudowania czegoś w grunt wymusza odwodnienie gruntu i w konsekwencji powoduje obniżenie poziomu wód gruntowych. U nas na terenach podmokłych masowo buduje się osiedla. Żeby w takim miejscu coś zbudować, trzeba wypompować wodę i osuszyć teren. W ten sposób tracimy kolejne naturalne „gąbki”. Przykładem może być choćby Miasteczko Wilanów, gdzie przed budową poziom wód gruntowych był bardzo wysoki. Wypompowano stamtąd olbrzymie ilości wody.
To, co powoduje olbrzymie szkody jeśli chodzi o wody powierzchniowe, to kopalnie odkrywkowe. A u nas niestety cały czas proponuje się budowanie nowych. Żeby taka odkrywka mogła funkcjonować, trzeba zlikwidować wody gruntowe poniżej poziomu, do którego ta kopalnia sięga, czyli często nawet do 200-300 metrów głębokości. A więc ten poziom odwodnienia jest monstrualny i powstaje coś, co się nazywa „lejem depresyjnym”. To powoduje znaczne obniżenie wód gruntowych na obszarze nawet kilkuset kilometrów! To z kolei powoduje zanikanie wód powierzchniowych. Trzeba w konsekwencji przekierowywać rzeki albo obudowywać je betonem, trzeba wybetonować jeziora, żeby woda z nich nie uciekała. Bardzo łatwo zaobserwować skutki takich kopalni odkrywkowych, jak pojedzie się nad Jeziora Gnieźnieńskie, które zanikają w szybkim tempie. Z kolei rzeka Noteć na dłuższym odcinku w ogóle nie płynie, bo trafia do wód podziemnych i jest wypompowywana przy kopalni odkrywkowej.
To jest kilka przyczyn naszych problemów z wodą.
A jakie sektory przemysłu są największymi winowajcami braków wody? Czy hodowla zwierząt na mięso ma jakiś związek z brakami wody pitnej? Słyszy się, że produkcja mięsa powoduje zanieczyszczenia wód gruntowych. ONZ donosi, że hodowla przemysłowa bazuje na zbożach i soi bogatych w białko, których uprawa pochłania znaczne ilości pestycydów i nawozów o dużej zawartości azotu i fosforu. Ile w tym prawdy?
Na świecie hodowla bydła i w ogóle rolnictwo jest segmentem przemysłu, który zużywa najwięcej wody, choćby na nawadnianie upraw zużywa się jej bardzo dużo. Na przykład Jezioro Aralskie wyschło, bo nawadniano ogromne pola bawełny.
W Polsce problem polega na tym, że rolnicy chcą wyeliminować sytuacje, w których ich pola są zalewane wiosną i podczas intensywnych opadów. To sprawia, że w Polsce tworzy się efektywne systemy odwadniające. W tej chwili za unijne pieniądze prostuje się cieki wodne, po to, żeby szybciej odprowadzały wodę. Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów małych polskich rzek zostało przekopanych, po to, żeby woda, która powstała w wyniku opadów, szybciej spłynęła w dół. Czyli robi się coś dokładnie przeciwnego do tego, co należy robić. Przyspiesza się odpływ, zamiast go spowalniać. Po co się to robi? Na przykład po to, żeby na wiosnę szybciej można było zacząć uprawiać pola. A jakie są tego skutki? Rolnicy najpierw jak najszybciej pozbywają się wody ze swoich terenów, a potem w lecie w tych miejscach jest susza. Dlatego dla własnego dobra polscy rolnicy powinni zatrzymywać nadmiarową wodę, a nie się jej pozbywać. Powinni odtwarzać śródpolne oczka wodne lub zadrzewienia.
Systemy irygacyjne powinny regulować poziom wody w krajobrazie rolniczym, czyli odprowadzać wodę i przytrzymywać jej nadmiar do wykorzystania w okresie niedoboru. Na świecie działają takie systemy irygacyjne, których celem jest zarządzanie dostępną wodą, w tym jej zatrzymywanie, a nie wyprowadzanie jej na zewnątrz. Problem jest taki, że to wymaga obsługi (monitorowania ilości wody i podnoszenia i opuszczania zastawek w kanałach w odpowiednim momencie). Samo wyprowadzenie wody w dół, do morza, tego nie wymaga.
Regulacja rzek w Polsce w ogóle jest problemem. Wyprostowane rzeki są oczywiście krótsze, a poza tym woda w nich płynie na dużo większym spadku, więc szybciej. Czyli wszystko, co robimy, służy osuszaniu terenów i wyprowadzaniu wody.
To znaczy, że susze mamy na własne życzenie?
Nie tylko susze, ale i powodzie, bo to, co zapewnia brak suszy, zapewnia też unikanie powodzi. To jest nierozerwalnie połączone. Zbieranie wody w miejscu, w którym ona spadnie, i wypuszczanie jej stopniowo (jak z gąbki) powoduje, że oddalamy zarówno zagrożenie suszą, jak i powodzią, bo unikamy silnych fal wezbraniowych. A nasze gospodarowanie wodą powoduje, że mamy albo powódź albo suszę.
A co robią nasi sąsiedzi w tych sprawach? Czy to prawda, że np. Niemcy zachowują większy procent wody słodkiej na swoim terytorium?
Problem z naszymi sąsiadami jest taki, że oni przeżywali boom ekonomiczny, kiedy my byliśmy jeszcze daleko w tyle. Na Zachodzie proces regulacji i przekształcania krajobrazu zaszedł wcześniej. Oni mają wiele rzek zamienionych w kanały, bardzo silnie zdegradowane zlewnie w wielu miejscach, no i mają ostatnio sporo problemów z powodziami.
Generalnie w krajach zachodnich robi się już obecnie dużo w kwestii renaturyzacji rzek. Likwiduje się lub modyfikuje elementy regulujące koryt i odtwarza meandry. Jest wiele przypadków, w których rzeki próbuje się odbudowywać, nawet gdy jest to bardzo trudne, bo płyną na przykład w betonowym korycie.
Kładą gąbkę na betonie?
Tak, można tak powiedzieć. Kładą tam podłoże (np. piasek i kamienie), które sprawia, że woda spływa dużo wolniej żłobiąc sobie naturalne zakola. Pojawiają się szybko rośliny i zwierzęta. Rzeka zaczyna żyć. W normalnej sytuacji nadmiar wody z rzeki powinien zasilać wody gruntowe, a wody gruntowe z kolei powinny zasilać rzeki. Takiej normalności nadal brakuje w betonowych korytach.
Co więcej, trzeba pamiętać, że nasi „ekologiczni” sąsiedzi, czyli Niemcy, też mają u siebie działające kopalnie odkrywkowe. I to jest u nas stosowane jako argument za budowaniem kolejnych.
Wiemy, że to dewastuje środowisko naturalne, godzi w nasze zasoby wody, ale chcemy budować, bo Niemcy też mają?
Miała być nawet specustawa, która pozwoliłaby na budowanie kopalni odkrywkowych bez zgody lokalnej społeczności i bez wiarygodnej oceny oddziaływania na środowisko. Na szczęście utknęła, nie została przegłosowana i chwilowo przepadła razem z zakończeniem kadencji Sejmu. Ale generalnie takie pomysły są – żeby budować kopalnie odkrywkowe za wszelką cenę, nawet przy sprzeciwie mieszkańców.
Mówi pan więc, że nie jest tak, że w Polsce, za przykładem Zachodu, się już zorientowaliśmy, że niedobrze jest betonować rzeki, budować odkrywki i wyprowadzać wodę? Nie ma w takim razie nadziei na poprawę?
Jakiejś dużej nadziei chyba nie ma na razie. Sytuacja wygląda teraz tak, że mamy UE i ramową dyrektywę wodną, która każe nam doprowadzić do dobrego stanu wszystkie wody powierzchniowe. Ale my robimy wiele rzeczy sprzecznych z tą dyrektywą, a osoby, które walczą o polskie wody, mogą jedynie próbować opierać się o instytucje unijne. Podobnie jak w przypadku innych konfliktów wokół ochrony przyrody. Bitwy o Dolinę Rospudy i Puszczę Białowieską zakończyły się względnymi sukcesami w wyniku ingerencji z zewnątrz. W przypadku wód jednak w większym stopniu chodzi o nasze bezpieczeństwo i dobrobyt, a nie o przyrodę.
UE lepiej dba o nasze interesy niż my sami?
Tak. Niestety tak. W Polsce bez względu na opcję polityczną wszyscy są za regulowaniem rzek i wykorzystywaniem zasobów w sprzeczności z naszymi własnymi interesami. Wydaje mi się, że to wynika z braku wiedzy i z krótkowzrocznego spojrzenia na problem. Brakuje kompleksowego podejścia do wody – spojrzenia na rzekę w kontekście całości zlewni. Jeśli mówimy o Wiśle, to powinniśmy się nią zająć od gór do ujścia i jej dorzeczem. To, co się dzieje w dolnej Wiśle niemal w stu procentach zależy od tego, co się dzieje powyżej.
To ja poproszę o listę rekomendacji – co musimy zmienić, co nowego powinniśmy zrobić, co musimy przestać robić?
Przede wszystkim unikać ingerencji, które powodują przyspieszenie spływu wody z krajobrazu. Nie prostować rzek, nie drenować rzek przez czyszczenie koryta, unikać twardej regulacji cieków wodnych.
A po co się czyści koryta?
Żeby rzeka była „uporządkowana”, woda nie wylewała się z koryta na wiosnę, nie zalewała pól… Pokutuje nadal paradygmat, iż główną funkcją rzeki jest sprawne odprowadzanie wody opadowej w dół.
Wróćmy do rekomendacji.
Trzeba przestać budować na terenach zalewowych. Prędzej czy później tam i tak będzie powódź. I to jeszcze dodatkowo wydrenuje budżet państwa ze względu na odszkodowania.
Przestać zwiększać przepływy w potokach górskich, bo to drastycznie zwiększa ryzyko powodzi na nizinach.
Patrzeć na lasy szerzej niż tylko jako na miejsce, które zapewnia drewno, ale też jako miejsce retencji. Gospodarowanie lasami górskimi powinno być w dużej mierze podporządkowane retencyjności. Lasy Państwowe powinny takie zadanie dostać i mieć na to fundusze.
Jeżeli już budujemy sztuczne zbiorniki zaporowe, to ma to sens jedynie na terenach górskich, tam, gdzie opadów jest najwięcej i zbiornik o małej powierzchni może mieć dużą objętość. Takie zbiorniki mogą pomóc ustrzec niziny przed powodziami. To powinny być zbiorniki suche, a nie mokre. Ze zbiornika wypełnionego wypłynie tyle wody, ile do niego wpłynęło. Możliwości przyjęcia przez zbiorniki mokre fali wezbraniowej są naprawdę niewielkie. Przytaczany wielokrotnie przez zwolenników budowy zapór przykład Zbiornika Czorsztyńskiego, który w znaczący sposób spłaszczył ogromną falę wezbraniową w 1997 roku, ratując tereny poniżej przed powodzią, jest po części chybiony. Zbiornik ten był w tym czasie w fazie napełniania i mógł przyjąć w odpowiednim momencie olbrzymie ilości wody, działał więc jak zbiornik suchy.
Na nizinach można z kolei budować poldery zalewowe (czyli takie fragmenty w dolinie rzecznej, które w momencie, kiedy przychodzi fala wezbraniowa, są zalewane wodą, a potem ta woda powoli się uwalnia). To dobry pomysł, bo poza okresami wezbrań można tam coś robić – są tam bardzo bujne i żyzne łąki, na których można wypasać bydło albo prowadzić działalność rekreacyjną. Takie poldery spłaszczają fale wezbraniowe i zmniejszają ryzyko powodzi.
Trzeba też odbudowywać torfowiska, nawadniać te zdegradowane, próbując uruchomić na nowo proces torfotwórczy. To ma przy okazji fundamentalne znaczenie dla klimatu, bo jest jednym z nielicznych sposobów naturalnego i potencjalnie trwałego usuwania węgla z obiegu.
Oczywiście można ograniczać też zużycie wody, wprowadzić powszechne opłaty za nią. Przemysł i ludzie w miastach płacą za wodę i to ich trochę ogranicza. Rolnicy też powinni za nią płacić, choćby tyle, aby zachęcić ich do jej oszczędzania i retencjonowania.
Trzeba zrobić wszystko, żeby woda nam nie uciekała. Z opadów mamy jej tyle, że jeśli nie będziemy się jej pozbywać, to jak na razie wystarczy.
Ostatnie pytanie: kto będzie przeciwko tym wszystkim działaniom? W czyje interesy to uderzy, kto będzie przeciwko temu protestował?
Wydaje mi się, że to jest raczej kwestia mentalności i braku wiedzy. Tkwimy w starych ramach wiedzy o zagospodarowaniu rzek. Nawet na studiach hydrotechnicznych brakuje wiedzy o tym, co zrobić, żeby rzekami gospodarować w sposób zrównoważony.
Żeby to, o czym mówiłem się udało, pewnie musi nastąpić zmiana pokoleniowa. Większość ludzi święcie wierzy w to, że regulacja rzek to najlepszy sposób na zabezpieczenie przed powodzią. Odwrócenie tego trendu, zmiana sposobu myślenia jest bardzo trudna.
Ludzie w górach nie myślą o tym, co się stanie z rzeką na nizinach. Rolnicy nie liczą się z tym, co stanie się z wodą poniżej ich terenów. To trzeba zmienić. O losie rzeki muszą decydować wszyscy, którzy na jej linii się znajdują.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Globalna cena baryłki ropy na poziomie 50 dolarów byłaby jednym z największych ciosów dla Rosji od początku wojny. Taka cena przybliżyłaby również zwycięstwo Ukrainy
Czy państwo zdaje egzamin w obliczu tragedii? Zarówno do narracji PiS-u, jak i PO należy podejść sceptycznie
Wciąż młody Muhammad ibn Salman przez kolejne lata swoich rządów będzie dysponował nieprzebranymi środkami finansowymi, niezbędnymi do realizacji wizjonerskich planów. Jednym z nich jest megamiasto długości 170 kilometrów
Jeszcze w 2016 roku Stany Zjednoczone nie eksportowały ani grama gazu. W roku 2027 będą największym eksporterem gazu na świecie. Nie osiągnęłyby tego tak szybko, gdyby nie polityka Władimira Putina.
Konserwatywna prawica zabrnęła w ślepą uliczkę. Jej podejście do polityki środowiskowej przypomina kwestię robotniczą na przełomie XIX i XX wieku
Usprawnienie dyplomacji, poprawa sytuacji demograficznej, rozwój gospodarczy – ale przede wszystkim wzmocnienie armii i poprawa sprawności władzy wykonawczej. To powinny być priorytety nowego rządu
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie