Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Żyjemy w ciekawych czasach. Rywalizacja USA i Chin wchodzi w nową fazę kolejnych ciosów w niewypowiedzianej wojnie handlowej. To powoduje, że perspektywa III wojny światowej nie jest już abstrakcją. W tych okolicznościach wydawać by się mogło, że metafora geopolitycznej „pułapki Tukidydesa” jest aktualna jak nigdy. Ale właśnie nie jest.
Nie ma żadnej „pułapki Tukidydesa”, podsumowuje Waldron, by następnie obśmiać Allisona za brak znajomości Chin (w stylu „co ty wiesz o Chinach?”), mających, wg Waldrona, tak gigantyczne problemy wewnętrzne, że do żadnej wojny z USA nie dojdzie
„Pułapka Tukidydesa” zrobiła zawrotną karierę w ostatnich latach za sprawą Grahama Allisona i jego książki Destined for War: Can America and China Escape Thucydides’s Trap? (wydanej w Polsce jako „Skazani na wojnę? Czy Ameryka i Chiny unikną pułapki Tukidydesa?” przez Wydawnictwo Pascal), będącej rozwinięciem wcześniejszego eseju. Według interpretacji Allisona, wschodzące mocarstwo najprawdopodobniej zetrze się z panującym hegemonem (stąd tytułowe zdanie o „skazanych na wojnę”), gdyż obawa hegemona uczyni wojnę wysoce prawdopodobną, wręcz nieuniknioną. Taka interpretacja Tukidydesa, połączona z opisem innych „wojen dominacyjnych” z historii i mocnym ostrzeżeniem przed zbliżającym się konfliktem amerykańsko-chińskim, zawojowała świat, w tym Polskę, zyskując wielu fanów wśród ostatnio modnego intelektualnie podejścia geopolitycznego.
Również i mnie początkowo ujęła, bo brzmi logicznie i przekonująco. Odwołuje się do Tukidydesa, a więc – na gruncie europejskim – ojca realizmu politycznego, filozofii politycznej mi bliskiej, a w Polsce niestety rzadko spotykanej (mówiąc obrazowo, tak jak James Clavell pisał kiedyś, że warunkiem wstępnym dopuszczenia do polityki powinno być zdanie egzaminu ze znajomości „Sztuki Wojny” Sun Zi, tak polscy politycy powinni być egzaminowani z „dialogu melijskiego” Tukidydesa – może oszczędziłoby to Polsce tylu klęsk w dziejach?). Tak więc przemawiała do mnie metafora „pułapki”, bo była bliska ideowo.
Z czasem jednak to przekonanie zburzyły głosy krytyczne. Najważniejszym z nich była recenzja książki Allisona autorstwa Arthura Waldrona pod wielce wymownym tytułem „There is no Thucydides Trap”. Waldron potraktował swego kolegę po fachu w stylu bardziej pasującym do polskich recenzji akademickich, niż do zachodnich, zwykle umiarkowanych. Na „dzień dobry” wykazał Allisonowi, że ten nie zna literatury: dwóch wybitnych badaczy Tukidydesa, Donald Kagan i Ernst Badian (ten ostatni z macierzystego dla Allisona Harvardu!) – o których Allison nie wiedział (co Waldron podsumował: „trzeba by mu zadać pytania w stylu «jak napisałeś o ‘Iliadzie’, nie wspominając Homera?»”) – już dawno udowodniło, że określenie „pułapka” na opis wybuchu wojny peloponeskiej u Tukidydesa nie pada. Nie wiadomo, kto wymyślił „pułapkę Tukidydesa”, ale na pewno nie był to Tukidydes.
Waldron następnie zarzucił Allisonowi, że całą swoją teorię opiera o jedno zdanie (w polskiej wersji brzmi ono: „Otóż za najważniejszy powód (wybuchu wojny peloponeskiej – ML), chociaż przemilczany, uważam wzrost potęgi ateńskiej i strach, jaki to wzbudziło u Lacedemończyków” (I,23, str. 21)), które jest wyrwane z kontekstu, i już dawno zostało odrzucone przez wspomnianych „tukidydystów”. To Ateny (wschodzące mocarstwo) zaczęły wojnę, nie Sparta (hegemon). Początkowo wojna się tliła, bo Grecja było opleciona siecią powiązań polityczno-rodzinnych, utrzymujących pokój. Jednak gdy zaraza zabiła utrzymującego ten mechanizm Peryklesa, w Atenach do głosu doszli schlebiający ludowi populiści, którzy – prowadząc awanturniczą politykę – doprowadzili Ateny do zguby. Sparta nie znała pojęcia uderzania wyprzedzającego, za to wojować umiała. Zmuszona do wojny, weszła do niej i wygrała. Nie ma żadnej „pułapki Tukidydesa”, podsumowuje Waldron, by następnie obśmiać Allisona za brak znajomości Chin (w stylu „co ty wiesz o Chinach?”), mających, wg Waldrona, tak gigantyczne problemy wewnętrzne, że do żadnej wojny z USA nie dojdzie.
W jego ujęciu allisonowsko-geopolityczna „pułapka” jest owym „przekłamanym kompasem”, gdyż wybiórczo cytuje fragmenty Tukidydesa pod swoją tezą, wyjąwszy je z kontekstu epoki i dzieła
Jakkolwiek druga część krytyki Waldrona – ta o Chinach – nie jest przekonująca (szczególnie dziś), to pierwsza (o Tukidydesie) – jak najbardziej jest. Są to na tyle poważne zarzuty, do tego dobrze uargumentowane, że w tej sytuacji nie pozostaje nic innego jak… sięgnąć po Tukidydesa.
Opis wybuchu wojny peloponeskiej znajduje się w I księdze jego „Wojny peloponeskiej”. I tam zdanie o wzroście potęgi ateńskiej i strachu Sparty (I,23, s. 21) nie jest odosobnione. Podobną sentencję Tukidydes powtarza w innych miejscach: „Lacedemończycy podjęli uchwałę o zerwaniu układu i konieczności wojny nie tyle z namowy sprzymierzeńców, ile ze strachu przed Ateńczykami. Widząc bowiem, że wielka część Hellady jest już opanowana przez Ateńczyków, bali się, żeby ich potęga jeszcze bardziej nie wzrosła” (I,88, ss. 64-65) oraz pod koniec pierwszej księgi: “Ateńczycy umocnili swoje panowanie i sami doszli do wielkiej potęgi. Lacedemończycy nie przeszkodzili im wcale albo niewiele i przez większą część tego czasu zachowywali się biernie. Nigdy bowiem nie byli skorzy do wypraw wojennych, chyba, że ich do tego zmuszono, a do pewnego stopnia hamowały ich także wojny domowe. Dopiero kiedy potęga ateńska wzrosła w sposób oczywisty i Ateńczycy zaczęli zaczepiać ich sprzymierzeńców, uznali, że nie można dalej tego znosić. Postanowili więc z całą energią zabrać się do rzeczy – i jeśli się tylko da – obalić potęgę ateńską na drodze wojny” (I,118, ss. 85-86).
Wydawałoby się więc, że Allisonowska „geopolityczna”, deterministyczna interpretacja ma solidne podstawy, mimo iż zdanie o pułapce w dziele Tukidydesa rzeczywiście nie pada (to nie jest mocny argument przeciw „pułapce”; wszak w historii idei wielokrotnie różne koncepcje zapisywały się nazwiskami autorów, którzy ich nie nazywali wprost, ot „brzytwa Ockhama” na przykład). Co więcej, na naszym gruncie podobną do Allisonowskiej interpretację, choć bez geopolitycznego determinizmu, wyłożył już dawno Bronisław Łagowski, jeden z najważniejszych filozofów politycznych („obie strony, wszczynając wojnę, kierowały się nie tyle chęcią zawojowania przeciwnika, co obawą, iż żywi on wrogie zamiary (…) w Atenach przewodził wówczas wielki, genialny Perykles. Mówił wprawdzie: «dla tych, którym się dobrze powodzi i którzy mają możność wyboru, wojna jest najwyższym szaleństwem» (II, 61), lecz opowiedział się za wojną, ponieważ uważał ją za nieuniknioną”). A i we wstępie do pierwszego wydania „Wojny peloponeskiej” w III RP autorstwa Romualda Turasiewicza (kolejne z wielkich nazwisk polskiej akademii) czytamy podobne rozważania.
A więc jak? Istnieje jednak ta „pułapka” (chociaż nienazwana), a złośliwiec Waldron nie ma racji? Po dokładnym przeczytaniu ponad 600 stron „Wojny peloponeskiej”, dochodzę do wniosku, że odpowiedzieć trzeba popularną frazą: to skomplikowane. Owszem, te zdania padają, i w pierwszej księdze Tukidydes daje pewne podstawy do tej deterministycznej interpretacji. Ale potem się to zmienia. „Im dalej w las” – a „Wojna peloponeska” powstawała długo, zresztą autor jej nie ukończył – tym bardziej Tukidydes zwraca uwagę na rolę jednostek (przede wszystkim Peryklesa i Alkibiadesa, choć nie tylko). Staje się głębszy, przenikliwszy. To przywódcy – i ich trafne bądź błędne decyzje – rozstrzygają losy swoich państw. Ateny poległy, gdyż: zabrakło Peryklesa mającego trafną wizję wojny (już w pierwszej księdze Tukidydes wyraźnie podkreśla, że następcy Peryklesa, zamiast prowadzić wojnę defensywną, zrobili dokładnie odwrotnie – i przez to przegrali); przez Kleona nie zawarły satysfakcjonującego pokoju, gdy było to jeszcze możliwe; a na skutek ambicji Alkibiadesa wdały się w samobójczą wyprawę sycylijską. Każdy z tych wyborów mógł być inny, podobnie jak decyzja o rozpoczęciu wojny (Ateńczycy apelowali do Spartan o niewłączanie się do sporów, król Sparty Archidamos był przeciw wojnie, ale został przegłosowany, itp. itd.) Podobnie interpretował to „tukidydysta” Donald Kagan: „Wojnę peloponeską spowodowali ludzie, którzy podjęli złe decyzję w odmiennych okolicznościach. Ani okoliczności, ani decyzje nie były nieuniknione”. Tak też, akcentując znaczenie jednostek u Tukidydesa, pisał również Turasiewicz.
Dlatego właśnie po ponownej lekturze Tukidydesa dochodzę do wniosku, że najlepiej kontrowersje związane z „pułapką” przedstawił grecki badacz, Ilias Kouskouvelis w swoim tekście „A Distorted Compass”. W jego ujęciu Allisonowsko-geopolityczna „pułapka” jest owym „przekłamanym kompasem”, gdyż Allison wybiórczo cytuje fragmenty Tukidydesa pod swoją tezą, wyjąwszy je z kontekstu epoki i dzieła. Co gorsza, zubaża intelektualnie Tukidydesa, gdyż jego myślenie, podobnie jak u innych starożytnych, jest wieloprzyczynowe (a nie monokauzatywne jak u geopolityków) – u Tukidydesa mamy dwie teorie wojny, skrzyżowane z trzecią. Pierwsza to ta z I,23, cytowana powyżej. Druga – to ekspansja hegemonistyczna, imperialistyczna (VI,6), a trzecia, łącząca się z obiema, to złe decyzje polityczne (IV, 59). Nawet w pierwszej teorii (użytej przez geopolityków) mowa jest nie tyle o strachu, co o konieczności: strachu by nie było, gdyby nie zwiększona potęga. A więc wojna między mocarstwami nie jest nieunikniona, dopóki mocarstwa nie czują się zmuszone na nią iść.
To jest zgodne z przedstawionym przez Tukidydesa schematem podejmowania decyzji (przedstawionym w tekście w odpowiedzi poselstwa ateńskiego do Sparty: „Nie zrobiliśmy zatem nic nadzwyczajnego ani niezgodnego z naturą ludzką, jeśli ofiarowaną nam władzę przyjęliśmy i jeśliśmy jej z rąk nie wypuścili kierując się najbardziej naturalnymi pobudkami: strachem, honorem i względami na korzyść”, I, 77, ss. 57-58). Według Tukidydesa więc, najważniejszymi motywacjami państw i ludzi są interesy, strach i honor. To zaś wywołuje pytania: kto czuje konieczność? Kto uznaje, że trzeba przejąć przywództwo lub iść na wojnę? To tutaj (konkretnie w I, 76) Tukidydes wprowadza decydującą zmienną: czynnik ludzki.
Nie ma niczego nieuniknionego – wojna amerykańsko-chińska może wybuchnie, a może nie – ale o tym, czy tak będzie, nie zdecydują żadne „odwieczne prawa geopolityki”, tylko przywódcy i ich decyzje
U Tukidydesa – pisze Kouskouvelis – nie ma determinizmu: „Ludzie dzierżą los w swoich rękach. Podejmą «nieracjonalność» pójścia na wojnę z powodu swojej decyzji. Ludzie kalkulują, czego strach nie zatrzyma”. Ilustruje to odpowiedź Peryklesa z księgi IV: „Po cóż mówić obszernie o tym, jak bardzo ciąży ludziom wojna, skoro wszyscy o tym wiedzą? Przecież nikt nie podejmuje jej wskutek nieświadomości, ani też nie unika pod wpływem strachu, jeśli tylko sądzi, że może coś na niej zyskać. Jedni uważają, że zyski z wojny są większe niż okropności, jakie ona za sobą niesie, drudzy wolą narazić się na niebezpieczeństwo niż na bezpośrednią stratę” (IV, 59, str. 309). Ludzie kalkulują i mogą przekalkulować, gdyż „z wielu powodów ludzie narażają się na niebezpieczeństwo; biedaka rozzuchwala nędza i konieczność, bogacza zaś buta i zarozumiałość napełnia rządzą krzywdzenia drugich; poza tym i w innych przypadkach pcha ludzi na niebezpieczną drogę namiętność jako coś od nich silniejszego i nie do odparcia, zależnie od tego, czym kto jest opanowany. Najwięcej szkody przynosi żądza i nadzieja: pierwsza prowadzi, druga idzie w jej ślady, pierwsza obmyśla plan, druga łudzi widokami powodzenia; i chociaż to niewidzialne klęski, są one straszniejsze od widocznych. A do nich jako trzeci, nie mniej ważny moment popychający do ryzyka, dołącza się los: bywa bowiem, że niekiedy zjawia się on niespodziewanie i gna ludzi do ryzykowanych działań nawet w warunkach niezbyt sprzyjających. W jeszcze większej mierze odnosi się do państw (…) Po prostu jest rzeczą niedopuszczalną i niezwykle naiwną myśleć, że można naturę ludzką dążącą do jakiegoś celu odwieść od tego siłą prawa albo jakąś inną groźbą” (III, 45, s.220-221). Na tym właśnie, wg Kouskouvelisa, polega prawdziwa „pułapka Tukidydesa” – na złych wyborach jednostek, przywódców: „jeśli spytać Tukidydesa, to wojny można uniknąć. Ludzie, mając mały wpływ na zmienne koleje siły, w jedyną pułapkę jaką mogą wpaść, to zła decyzja. To przed tym ostrzega nas starożytny myśliciel”.
I to jest według mnie najlepsze podsumowanie kontrowersji związanych z „pułapką”. Tak, ona istnieje, ale nie w tej wersji, jaką przedstawiają ją Allison i miłośnicy geopolityki. Nie ma niczego nieuniknionego – wojna amerykańsko-chińska może wybuchnie, a może nie – ale o tym, czy tak będzie, nie zdecydują żadne „odwieczne prawa geopolityki”, tylko przywódcy i ich decyzje. Pozostaje smutną ironią, że wyznający determinizm geopolitycy podpierają się Tukidydesem, który akcentował znaczenie jednostek – co wynika prawdopodobnie z tego, że go po prostu nie czytali.
Zawarte w tekście cytaty z Tukidydesa pochodzą z następującego polskiego wydania:
Tukidydes, „Wojna Peloponeska”, przełożył Kazmierz Kumaniecki, opracował Romuald Turasiewicz, Biblioteka Narodowa, Ossolineum, Wrocław-Warszawa-Kraków 1991
W determinizm to Pan popada z tym swoim kultem decyzji jednostek. Geopolityka jest bardziej stonowana w swoich twierdzeniach. Docenia role decyzji jednostek, takich jak Józef Beck w 1939 roku, ale pokazuje tez sytuacje, w których nie można już podjąć innej decyzji, nawet jeśli jest ona wbrew naszej ocenie sytuacji, jak np. car Mikołaj II w 1914 roku.
Przecież w tej całej pułapce chodzi tylko o prosty mechanizm sprzężenia zwrotnego wzajemnego lęku, a nie o to kto to pierwszy wymyślił i co miał na myśli który filozof. Mechanizm, który ma wpływ na proces decyzyjny, a nie determinuje go w pełni. Kto tego nie rozumie jest po prostu (bardzo) mało rozgarnięty. Panie Lubina kończ Pan, wstydu sobie oszczędź.
Czytam pana teksty i caly czas mam wrazenie, ze oprocz calego dobrego warsztatu metodologicznego, nie jest Pan w stanie (lub nie chce) przeczytac/zrozumiec dokladnie definicji pojec, ktore Pan krytykuje. Tak naprawde calosc nowego tekstu mozna strescic: czym rozni sie geopolityka od geostrategii… (i dlaczego Autor nie wspomina o tej drugiej). Zreszta Bartosiak czy Sykulski – poslugujac sie terminami: pulapki Tukidydesa czy Kindelbergera – nie twierdza, ze implikuja one cos nieuniknionego (w znaczenia podejmowania takich a nie innych decyzji) – nadaja one jedynie kierunek itd. Kolejna mysl odnosnie Panskiego poprzedniego artykulu w NK dotyczy rzekomo uproszczonej wizji swiata jaka serwuje nam geopolityka (i wynikajaca z tego powodu jej „popularnosc”). Jak zawsze jest to uproszczona sila rzeczy wersja rzeczywistosci, ale w przeciwienstwie do wiekszosci liberalnych lub „postmodernistycznych” publicystow „geopolitycy” COS twierdza. Na przyklad twierdzili kilka lat temu o zblizajacym sie koncercie mocarstw i narastajacej konfrontacji pomiedzy US a Chinami. Prosze wlaczyc serwisy prasowe i sprawdzic, czy to, co twierdzili, rzeczywistosc potwierdza czy nie. To rzeczywistosc potwierdza nam metode, a nie jej krytyka wyprowadzona z punktu widzenia innej metody. Sugerowalbym na koniec przeczytac podrozdzial (Geopolityka. Geostrategia. Krytyka. Polemika) z nowej ksiazki Bartosiaka… przeczytac uwaznie… ze zrozumieniem.
Szczerze mówiąc, zgadzam się z Pańskim arytkułem, jednoczesnie nie zmieniając pozytywnego zdania o geopolityce. Przesada nie jest dobra w żadną stronę. Tak jak sam wybuch wojny USA-Chiny zależy od charakteru przywódców ich intelektu, losowego zdarzenia, powiązań itp., tak żeby doprowadzić do tak napiętych stosunków, musimy spojrzeć na pewne obiektywne procesy, które do tego doprowadziły.
Bo chyba zgodzi się Pan z tym, że na przykład Polsce jest bliżej do wojny z Rosją niż z Brazylią. A główną różnicą jest położenie geograficzne, przestrzeń życiowa, dostęp do zasobów itp. – czyli to wszystko o czym geopolityka mówi. I choćby Kaczyński ze Schetyną się uwzięli na rodaków Pele, to geopolityka własnie mówi, że żadna wojna nie jest możliwa, bo nie ma obiektywnych przesłanek, żeby to zrobić.
Ujmując to bardziej matematycznie – pułapka Tukidydesa jest warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym.
Geopolityka to nie religia oczywiście. Warto jednak zauważyć, że jej popularność wynika moim zdaniem z tego, że po 1989 cele rozwoju państwa Polskiego zostały osiągnięte (NATO, UE). I teraz stajemy przed pytaniem co dalej? Na takim gruncie geopolityka oczywiście oferuje wiele możliwości i kierunków w których możemy iść i stąd jej popularność. Można się oczywiście nie zgadzać ale nie rozumiem po co ją atakować – „zamiast palić komitety zakładajcie własne”. Wystarczy zaproponować inną wizję świata i jeżeli będzie atrakcyjna i w sposób zrozumiały tłumacząca otaczający nas świat to po prostu geopolityka pójdzie do lamusa.
PS. Poza tym jestem raczej zniesmaczony tym, że w dniu premiery książki J. Bartosiaka w taki zmasowany sposób atakuje się geopolitykę. Mało koleżeńskie szczególnie na łamach nowej konfederacji.
No coś w tym jest. To całkiem podobnie jak z ofiarami przestępstw („chodziła w czerwonej miniówie – to przecież sama się o nieszczęście prosiła”, albo „nosił portfel w tylnej kieszeni spodni – to go wreszcie okradli”, czy jeszcze „łaził późnym wieczorem po lesie – to go napadali”) a tymczasem te wszystkie złe rzeczy tak naprawdę są skutkiem działań konkretnych ludzi (złoczyńców), a nie deterministycznego wpływu stroju na los człowieka.
Pułapka tukidydesa oznacza bardziej moim zdaniem stan polityczny. Jest hegemon i jest rosnąca siła. Zgadzam się, że wojna jest tylko jedną z możliwości i w historii też nie zawsze kończyła się wojną. W internecie jest nawet taka grafika:
http://web.archive.org/web/20161022172201/http://akademiacontramatrix.org/wp-content/uploads/2016/03/d7883b7db.png
Pan dr Lubina brnie dalej w – teraz już – swej krucjacie antygeopolitycznej. Wczoraj zarzucał obszerne cytowanie, autocytowanie i zaklinanie rzeczywistości, które ma przemienić życzenia w fakty. Zresztą fałszywie, a dziś to realizuje – niestety w swoim, ostatnio, fatalnym stylu. Głowa mu wrze, pisze na kolanie, w myśl porzekadła, co wolno wojewodzie, to nie tobie …
Nie chcę i nie wypada mi zagłębiać się w akceleratory, które nim powodują.
Manipuluje Waldronem, od przkecenia tytułu tekstu aż po imię autora. Arthur Waldron. Tytuł „Nie ma pułapki Tukidydesa” był niezbyt dobry, bowiem dr Lubina walczy (nie jestem pewny z kim) i postanowił dorzucić coś od siebie. Tak, tak, bo dla wielu znany i dyskutowany artykuł Waldrona sprzed półtora roku był niejasny, więc koniecznym był niesamowicie sprytny zabieg uświadamiający sekciarstwu jego istotę: wskazanie, iż to geopolityczna pułapka!
„I mnie także irytuje zasłanianie się gepolityką w co drugim artykule, kiedy autor ucieka się do tego zabiegu maskując swe braki.”
Nie będę się już wyzłośliwiał nad pychą, którą Pan dr Lubina diagnozuje u geopolityków i osób zainteresowanych (w jego imaginacji: sekciarstwa).
Nie jestem sympatykiem pułapki Tukidydesa. Postrzegam koncepcję Allisona bardziej jako możliwy mechanizm, może nawet pokusa by ucieć się do skrótu jakim się wydaje. Bardzo trafia do mnie argumentacja Waldrona i poruszałem już delikatnie kwestie z nią związane w rozmowach prywatnych.
„(mój kolejny tekst – o braku „pułapki Tukidydesa” – też miał iść później, ale chyba pójdzie szybciej z ww. względów).” Niepotrzebnie. Wystarczyło przetłumaczyć oryginalny teskt i uzupełnić własnym komentarzem uwzględniającą naszą persektywę na potrzeby dyskusji. Gdyby poprzednie krytyki były w innym tonie, wystarczyłoby zalinkować i dodać komentarz. Godzina, maksymalnie dwie pracy przy dobrym filmie, bo przecież „weeken, weekendzik, weekendunio”. Nie zrobił Pan tak i słusznie, albowiem po prostu nie mógł. Przetłumaczenie artykułu Waldrona byłoby dla wszystkich wskazówką jak rozumie Pan tekst. A nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż choć obaj zgadzamy się z Waldronem to z innych powodów. Nie widzę wszędzie geopolitycznego zagrożenia.
Kwestię wpływu decydentów na procesy lub procesów na decydentów w Pana tekście nie wybrzmiał, lecz Pan ją rozstrzygnął opierając się o Tukidydesa. Pan – za Waldronem – oskarża Allisona o wybiórcze czerpanie z Tukidydesa i przy okazji sam sięga po wybiórcze fragmenty. Albowiem nie ceni on geografii, a czynnik ludzki stawia najwyżej. Mimo swego obiektywizmu porusza się niczym po dwuwymiarowej mapie konturowej. Owszem, morze czy rzeka nie wywołują wojny, ale ich posiadanie lub nie, nie są bez znaczenia i w jakimś stopniu determinują strach/nadzieję, a w końcu decyzję.
„A do nich jako trzeci, nie mniej ważny moment popychający do ryzyka, dołącza się los: bywa bowiem, że niekiedy zjawia się on niespodziewanie i gna ludzi do ryzykowanych działań nawet w warunkach niezbyt sprzyjających. W jeszcze większej mierze odnosi się do państw (…)” Tukidydes odrzucał wpływ religii, bogów, sił nadprzyrodzonych, ale nie losu. Młodzi mówią: „no spoko”. Zamiast losu rozważmy inne opcje i będzie ciekawie.
Allison powinien zmienić nazwę pułapki. Pewnie z pychy lub fałszywej skromności nazwał ją Tukidydesa miast Allisona. Potem dopracować i uściślić swoje założenia. Także nie wypowiadać się na tematy, gdzie nie czuje się zbyt pewny. Nie jest historykiem, nie mówi po chińsku, chyba nawet nie był w Chinach, po prostu ich nie rozumie – tak, pysznił się i skarcono go. Allison ma dobrą intuicję i jest pokusa by rozładowywać napięcie na skróty. Waldron go bezlitośnie wypunktował i nieelegancko zarazem. Z jakichś powodów nie potrafił inaczej.
Podoba się mi przytoczenie osoby Ilias Kouskouvelis, na moment wrócił stary dr Lubina, w formie, którą lubię. Ciekawy autor, który ma wiele cennych uwag. Pasjonująco zapowiada się jego nowa książka.
Czy krytyka Allisona miałaby miejsce, gdyby wplótł nie tylko Tukidydesa, gdyby lepiej zażonglował autorami i argumentami, gdyby pozostał przy np. Niemczech, gdyby miał większą wiedzę historyczna i kilka innych „gdyby”?
Pozdrawiam.
Skoro tak autor twierdzi to niech rzuci rękawice geostrategom np. Bartosiakowi i zrobi ustawkę na poziomie konferencji wykładu… Podważanie autorytetów łatwo przychodzi poprzez pióro…Gorzej przez starcie face to face… Czekam z niecierpliwością…
Artykuł lepszy od poprzedniego, który stał na niskim poziomie w mojej opinii (jak znajdę czas to może rozwinę ten temat pod tamtym artykułem). Tutaj podoba mi się szersze oparcie w źródłach, aczkolwiek przypisywanie monokauzalności i determinizmu geopolityce dzisiejszej to nadużycie i anachronizm. Odsyłam do fragmentu najnowszej książki Leszka Sykulskiego, w którym odnosi się on do krytyki podejścia geopolitycznego oraz wskazuje zalety i wady jakie ono za sobą niesie.
Pułapka Tukidydesa istnieje i jest dobrze zdiagnozowana w teorii gier, a także cybernetycznie jako spirala sprzężenia zwrotnego prowadzącego do eskalacji konfrontacyjnej. To właśnie uświadomiona sekwencja pułapki Tukidydesa była zawsze powodem podejmowania decyzji uderzeń i wojen uprzedzających od starożytności po dzień dzisiejszy. Oczywiście nieraz takie decyzje były też powstrzymywane i nie doszły do skutku – ale nie z powodów twardej kalkulacji militarno-politycznych, tylko np. z tytułu „zachowania honoru” „tradycji” „etosu” i innych spraw. Np. Fisher zaproponował królowi brytyjskiemu uderzenie wyprzedzające Royal Navy przed 1914 [podczas pokoju] na Hochseeflotte w jej bazach – na co król odpowiedział: „Fisher – pan chyba oszalał!” – i zdecydowanie to odrzucił. Niemcy też uderzyły 22 czerwca wyprzedzająco na Rosję stalinowską [notabene…wygląda na to, że uderzyli jeden dzień… przed uderzeniem Stalina naznaczonym na 23 czerwca], bo Niemcy hitlerowskie zdawały sobie sprawę, że czas pracuje na korzyść Stalina, który po czystce lat 30-tych odbudowywał intensywnie Armię Czerwoną i pakt Hitler-Stalin z 1939 był z tego powodu nietrwały i tymczasowy. A co do rywalizacji Sparty i Aten – Sparta od czasu klęski Miletu i jego floty [ta rebelia była zresztą wywołana przez dumnych posłów Sparty, którzy „królowi królów” kazali bezceromonialnie wynosić się z helleńskiej Azji Mniejszej, prowadziła wyjątkowo kunktatorska politykę, wystawiała Ateny pod konfrontację Persji, pod Maratonem się „spóźniła” [obchodzili pole bitwy jak turyści], zrobiło to bardzo zły PR Sparcie, stąd potem zabawa pijarowa Sparty w dobrego i złego glinę pod Termopilami [tych 300 Spartan Leonidasa – w roli o wodza „świata helleńskiego” – zresztą z posiłkami 1000 periojków, 500 hoplitów Mantinei, 500 hoplitów Tegei, 200 hoplitów z Flejus, 120 hoplitów z Orcemenos, ale i 80 poważanych hoplitów z Myken, plus ochotnicy głównie z Arkadii i Koryntu z pod Termopilami – w sumie Lenidas miał 4100 zbrojnych, a jego Spartanie to było mniej jak 10% sil – co zrobiło Sparcie wielki [mityczny i ahistoryczny do dzisiaj] PR, natomiast Sparta jako taka do boju w głównej swej sile w odpowiedzi na perski pochód nie przystąpiła i zasłaniała się cnotliwie …sprawami i obowiązkami religijnymi i wyroczniami – czekała, aż Persja zniszczy Ateny. Po klęsce Persji pod Salaminą i po bezsprzecznym pijarowym prymacie Aten i tryumfie Temistoklesa, nadzieje Sparty na zniszczenie Aten rękami Persji zostały zniweczone, a dominująca pozycja Aten [negocjujących już z Persją jako nr 1 i jako de facto przedstawiciel Peloponezu] niebezpieczne obracała na Ateny resztę państw helleńskich. Dlatego Sparta nie miała wyjścia i MUSIAŁA wyjść w pole i walczyć w niewygodnej „konfederacji” pod Platejami dla odbudowania swojej pozycji w świecie greckim. Niesnaski pojawiły się niedługo po bitwie i dalszej części zwycięskiej kampanii, bo Sparta już w 479 pne na wszelkie sposoby odwodziła od odbudowy fortyfikacji Ateny, to wywołało reakcję w postaci buntu wobec spartańskiego dowódcy floty sojuszu helleńskiego, a potem doprowadziło do powstania Związku Morskiego wokół Aten, który to związek Sparta do wybuchu wojny peloponeskiej nieustannie podgryzała – co było przyczyną narastania spirali konfrontacyjnej – właśnie wg schematu pułapki Tukidydesa. Sparta nie chciała uznać zwiększenia roli Aten, widziała też, że Ateny bogacą się i wzmacniają na handlu morskim, gromadzą wokół siebie morski świat helleński i parła do wojny, ale tak, by pierwszy ruch wykonały Ateny – wtedy Sparta mogła się powoływać nader cnotliwie i „religijnie” na „słuszną wojnę” i zbudowanie sojuszu wokół siebie. Temistokles już od 479 pne jako potencjalny wódz Aten przeciw Sparcie – czyli jako wróg numer 1 Sparty – został poddany bardzo wyrafinowanej manipulacji Sparty [połączonej z z pijarowym odkuciem się „szlachetnej” Sparty] , która to Sparta za Salaminę podarowała mu szereg zoboiazujących w helleńskiej tradycji podarunków – podobno także tzw. złoty rydwan – czyli [oprócz przedstawienia się Sparty jako szlachetnego państwa, doceniającego rolę Temistoklesa] przedstawiła go Atenom w mniej szlachetnej roli „swojego człowieka” Sparty – na żer ostracyzmu zazdrosnych. To miało przyprzeć Temistoklesa do muru i nakłonić go do szybkiego określenia się jako wiernego stronnika Aten i zmusić go do poparcia stronnictwa PRZEDWCZESNEJ wojny Aten przeciw Sparcie. A z drugiej strony, gdy Temistokles uparcie odwodził od wojny – to dało podstawę do ostracyzmu i wygnania Temistoklesa, a gdy ten dalej montował poza Atenami sojusz proateński [de facto – antyspartańsk – bo wzmacniający Atenyi] jednocześnie odwodząc od wojny przeciw Sparcie -to Spartanie w Atenach konsekwentnie oskarżali go o knowania….properskie …a dla pokazania swej „bestronności” – oskarżyli o tę zdradę Temistoklesa do spółki wraz z już im niewygodnym spartańskim, sławnym z wojen perskich…Pauzaniaszem… A stronnictwo wojny w Atenach – owszem nader populistyczne – było suto opłacane z kasy Sparty, która to Sparta doskonale widziała, że tylko jak najszybsza WYPRZEDZAJĄCA wojna pozwoli Sparcie złamać Ateny, zanim te staną się zbyt silne. Temistokles jako zręczny polityk opierał się temu skorumpowanemu ateńskiemu stronnictwu wojny swymi wpływami do końca , do swej śmierci, grał na zwłokę korzystną w budowaniu wzrostu Aten – dopiero jego śmierć – owszem tak – spowodowała przechylenie wpływów ateńskiego stronnictwa wojny – stronnictwa nader populistycznego – i zasilanego suto kiesą Sparty… Tak że główna oś krytyki autora nie ma sensu – zarówno co do wybuchu wojny peloponeskiej, która de facto rozwijała się w rywalizacji Sparty i Aten już od Maratonu, jak i przez wszystkie wieki wojen, gdzie pułapka Tukidydesa i dylemat wybijania się pretendenta ponad starego hegemona – jest dobrze zweryfikowany w praktyce politycznej i militarnej. Ot choćby te dwa przykłady „szalonego” pomysłu Fishera [który nie doszedł do skutku – ale przecież tak czy inaczej Brytania cierpliwie i konsekwentnie zmontowała sojusz obracając Rosję i Francję przeciw Niemcom i austro-Węgrom] czy uderzenia 22 czerwca, a teraz pułapka Tukidydesa nagli USA do najpierw wojny handlowej, która może bardzo szybko przejść w blokadę morska „na twardo”, co de facto jest już casus belli – do czego USA dąży, póki JESZCZE ma siły do wygrania tej konfrontacji.
Jakie znaczenie ma pokrętna argumentacja autora, skoro wszyscy gracze [u steru] – czyli stratedzy i decydenci Waszyngtonu, Moskwy, Pekinu. Berlina, Tel Avivu, New Delhi itd – myślą w kategoriach geopolityki, w tym pułapki Tukidydesa? Te reguły rządzą i wymuszają decyzje – a układ słabnięcia starego hegemona i wzrostu pretendenta jest nie do odparcia systemowo, strukturalnie i zachodzi obiektywnie [niezależnie od chciejstwa i różnych teorii wypierających tę rzeczywistość opisana cybernetycznie, opisaną w teorii gier] – i ta pułapka buduje globalną spiralę konfrontacyjną – co obserwujemy nieubłaganie z roku na rok….
Hmmm. Jasne. Zostawmy politykowanie innym. Rosjanom, Niemcom. Przecież Niemcy już mają geopolityków więc po co nam nasi? My się zajmijmy czymś przyjemniejszym. Udajmy, że nie ma żadnych pułapek. Nie patrzmy w tamtą stronę. Jakoś to będzie.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Dziś część starych tekstów „Frondy” źle się zestarzała. Jednak szkoda, że żyjemy w czasach, w których takie świeże, intelektualnie prowokujące pismo zdaje się nie do pomyślenia
Horubała dokonuje polskiego rachunku sumienia. Wypada on fatalnie. Elity po transformacji ustrojowej nie umiały stworzyć dobrze działającego państwa, ale też upadały przez przyziemne słabości: chciwość, pijaństwo, pożądanie
Kiedy wielkie instytucje rywalizują z małymi organizacjami o ograniczone fundusze, pytanie brzmi: czy polski model finansowania publicznych działań nie jest na granicy absurdu?
Polski dorobek medalowy wynika z ponadprzeciętnego wysiłku jednostek, a nie z systemowych działań i ogólnej koncepcji rozwoju sportu – bo jej nie ma. Olimpiada w Polsce nie musi być złym pomysłem, pod warunkiem, że stworzymy taką koncepcję
Prezes Mikosz nie życzy sobie, by znaczki Poczty Polskiej projektowały jakieś korkucie. I nie zawaha się w tym celu sięgnąć po flipnięte w lustrze grafiki stockowe
Laureat literackiego Nobla stara się odmalować poruszającą do głębi wizję. Udaje mu się to, mimo że używa kolorów uważanych dziś za niemodne lub wręcz zapomnianych. I ani myśli flirtować z ideologiami.
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie