Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Na horyzoncie nowa „Europa dwóch prędkości”. Podział będzie oparty na stosunku do Rosji

Koniec wojny na Ukrainie wymusi ukształtowanie się w Europie nowego centrum politycznego – zlokalizowanego na Wschodzie, akcentującego potrzebę współpracy wojskowej z Waszyngtonem i w mniejszym stopniu skłonnego myśleć o suwerenności strategicznej Starego Kontynentu
Wesprzyj NK

Komentator tygodnika „The Economist” oceniając kończący się 2022 rok napisał, że był to czas „testu dla świata”, okres, kiedy trzeba było odpowiedzieć na „trudne pytania”. Odpowiedź dała nam wgląd w to, jak sytuacja może kształtować się w przyszłości. W przypadku Europy, trudno kwestionować pogląd, że wojna na Ukrainie już doprowadziła do zasadniczej zmiany w kontynentalnym układzie sił, a niewykluczone, że jest zarzewiem rewolucji geostrategicznej, której konsekwencje będą odczuwalne jeszcze przez dziesięciolecia.

Uniezależnić się od USA

Na czym ten przełom polega? Aby zrozumieć, co się dzieje na naszych oczach, warto, byśmy cofnęli się w czasie, do lutego 2020 roku, kiedy w Monachium odbywała się kolejna Konferencja Bezpieczeństwa. Jak co roku poprzedziło ją opublikowanie raportu, tym razem zatytułowanego prowokacyjnie „Westlessness” co można byłoby tłumaczyć jako „bez Zachodu”. Autorzy diagnozowali stan relacji międzynarodowych i zastanawiali się nad przyszłością Europy. I o ile raport opisywał geostrategiczną sytuację naszego kontynentu, to odpowiedzią na sformułowane w nim diagnozy, propozycje dotyczące konkretnego kształtu przyszłej polityki „samodzielnej Europy”, są dwa inne wydarzenia. Są nimi: wcześniejsze o tydzień przemówienie francuskiego prezydenta w paryskiej L’École de Guerre oraz przygotowany przez grupę ekspertów, w tym wieloletniego przewodniczącego konferencji Wolfganga Ischingera plan zaprowadzenia pokoju na wschodzie Ukrainy zatytułowany „12 kroków w stronę większego bezpieczeństwa na Ukrainie i regionu euroatlantyckiego”.

Macron w paryskiej L’École de Guerre na tydzień przed konferencją w Monachium zaproponował państwom Unii Europejskiej objęcie francuskim parasolem nuklearnym

To przekonanie o tym, że w sensie geostrategicznym Europa wkracza na drogę samodzielności, zarówno w wymiarze wojskowym, ekonomicznym oraz politycznym, przebijało się wówczas w wielu wystąpieniach. Ale nie wyłącznie. Mieliśmy bowiem do czynienia wówczas z manifestowaniem niechęci wobec zaproszonych do Monachium przedstawicieli ekipy Trumpa i entuzjastycznym przyjęciem Joe Bidena. Zwycięstwo tego ostatniego miało gwarantować nie tylko powrót do starych, liberalnych wartości, ale również zgodę na równoprawne, partnerskie, relacje między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Macron w paryskiej L’École de Guerre na tydzień przed konferencją w Monachium zaproponował państwom Unii Europejskiej objęcie francuskim parasolem nuklearnym. Swe propozycje powtórzył w Monachium, gdzie był zresztą głównym mówcą obok Franka-Waltera Steinmeiera. Macron wpisał je w apele o powołaniu europejskich sił zbrojnych, które mogłyby reagować na główne wyzwania stojące przez kontynentem – ale przede wszystkim uniezależnić Europę od Stanów Zjednoczonych.

Istotną częścią przesłania Macrona były wówczas w Monachium apele o rozpoczęcie dialogu z Rosją

Istotną częścią przesłania Macrona były wówczas w Monachium apele o rozpoczęcie dialogu z Rosją. W roku 2020 w Monachium wystąpił także prezydent Zełenski. W swym przemówieniu (wygłaszanym zresztą w bocznej sali, podczas gdy w sali głównej przemawiał chiński minister spraw zagranicznych), gorzko konstatował, że w liczącym 75 stron raporcie „Westlessness” Ukrainę wspomniano tylko osiem razy, a na liście wymienionych 10 najpoważniejszych problemów, z którymi przyjdzie mierzyć się Europie, wojna w Donbasie umieszczona jest na 10 miejscu, po problemach Kaszmiru, Jemenu czy Burkiny Faso.

Berlin i Paryż wierzą w suwerenność

Wiele się przez ostatnie dwa lata zmieniło, ale nadal warto zastanawiać się, czy – niezależnie od ruchów tektonicznych w światowej i europejskiej polityce, wywołanych wojną na Ukrainie – w państwach europejskiego Zachodu rewizji poddana została sama myśl o potrzebie strategicznej suwerenności, rozumianej w kategoriach zdobycia pozycji niezależnego gracza, zarówno wobec rywali i przeciwników, jak i w układzie sojuszniczym. Pewne korekty mają miejsce, ale zasadnicze przekonanie wydaje się być nienaruszone. Co więcej, lektura opinii i diagnoz sprzed dwóch lat pozwala zrozumieć, w jakim stopniu „rozjechały się” nastroje między wschodem a zachodem Europy. Przedstawiciele „starych stolic” najwyraźniej nie rozumieją, że nie ma już powrotu do diagnoz i recept formułowanych choćby przy okazji kolejnych konferencji bezpieczeństwa w Monachium. Nadal w Berlinie i w Paryżu wydają się wierzyć, że nowy system relacji transatlantyckich, opierający się na suwerenności strategicznej Europy, jest w zasięgu ręki. W sposób czytelny pogląd ten wyartykułował ostatnio zarówno kanclerz Scholz, kreśląc na łamach „Foreign Affairs” wizję przyszłego porządku światowego, jak i prezydent Macron, uparcie nawołujący do rozmów pokojowych z Rosją i proponujący uwzględnienie w europejskiej architekturze bezpieczeństwa interesów Kremla.

Przedstawiciele „starych stolic” najwyraźniej nie rozumieją, że nie ma już powrotu do diagnoz i recept formułowanych choćby przy okazji kolejnych konferencji bezpieczeństwa w Monachium

Wystąpienie Scholza jest w gruncie rzeczy typowym przejawem sposobu myślenia elit europejskich przyzwyczajonych do odgrywania wiodącej roli na naszym kontynencie. Jego zdaniem „Partnerstwo transatlantyckie jest i pozostaje niezbędne do stawienia czoła wyzwaniom. Prezydent USA Joe Biden i jego administracja zasługują na pochwałę za budowanie i inwestowanie w silne partnerstwa i sojusze na całym świecie. Jednak zrównoważone i odporne partnerstwo transatlantyckie wymaga również, aby Niemcy i Europa odgrywały aktywną rolę”. I to ostatnie zdanie, a szczególnie słowa o „zrównoważonym” (balanced) partnerstwie atlantyckim są kluczowe dla zrozumienia niemieckiej polityki. Tym bardziej, iż Scholz domaga się zarówno odegrania przez Europę/Niemcy większej roli w zakresie militarnym, jak i przeprowadzenia zmian w korpusie zasad, którymi rządzi się Unia Europejska. Jest zwolennikiem zarówno poszerzenia Wspólnoty o państwa takie jak Ukraina, Gruzja, Mołdawia i państwa bałkańskie, jak i – przede wszystkim – odejścia od zasady jednomyślności w kwestiach polityki zagranicznej i podatkowej. Proponuje też przyjęcie wspólnej polityki migracyjnej.

Jak dość cynicznie, ale prawdziwie konstatuje Ash, „stopa zwrotu” z każdego dolara zainwestowana we wspieranie Kijowa daje od 2,5-3,5 raza lepszy rezultat niźli prosta rozbudowa zdolności amerykańskich sił zbrojnych

Obecny przełom, związany z wojną na Ukrainie, traktowany jest przez elity niemieckie jak i francuskie w kategoriach argumentu zarówno na rzecz federalizacji Unii Europejskiej, jak i budowy równorzędnych relacji transatlantyckich. Jednak jeśli chodzi o silnie podkreślaną w Waszyngtonie potrzebę jedności liberalnych demokracji w obliczu rysującego się bloku państw autorytarnych i rosnącej pozycji Chin, Scholz wyraźnie formułuje niemieckie votum separatum. Pisze: „Niemcy i Europa mogą pomóc w obronie międzynarodowego porządku opartego na zasadach, nie ulegając fatalistycznemu poglądowi, że świat jest skazany na ponowny podział na rywalizujące ze sobą bloki”. Podkreśla jednocześnie, że Europa winna być politycznym podmiotem „budującym mosty” w wymiarze globalnym. Chodzi oczywiście o relacje z Chinami, ważne nie tylko ze względu na niemieckie interesy gospodarcze. Niemiecki kanclerz pisze, że ostatnie 30 lat to był okres „wyjątkowego” (exceptional) rozwoju dla państw Zachodu i dla amerykańskiej hegemonii. Ale ten czas się kończy, rosną inne państwa aspirujące do roli mocarstw, takie jak Chiny. Scholz otwarcie deklaruje, że nie podziela poglądu o nieuchronności rywalizacji między mocarstwami i nadejściu nowej zimnej wojny. „Nie podpisuję się pod tym poglądem” – argumentuje. – „Uważam raczej, że jesteśmy świadkami końca wyjątkowej fazy globalizacji, historycznej zmiany przyspieszonej przez zewnętrzne wstrząsy, takie jak pandemia COVID-19 i rosyjska wojna na Ukrainie. Podczas tej wyjątkowej fazy Ameryka Północna i Europa doświadczyły 30 lat stabilnego wzrostu, wysokich wskaźników zatrudnienia i niskiej inflacji, a Stany Zjednoczone stały się światową potęgą odgrywającą decydującą rolę, którą zachowają w XXI wieku”.

Scholz jest zwolennikiem zarówno poszerzenia Wspólnoty o państwa takie jak Ukraina, Gruzja, Mołdawia i państwa bałkańskie, jak i – przede wszystkim – odejścia od zasady jednomyślności w kwestiach polityki zagranicznej i podatkowej. Proponuje też przyjęcie wspólnej polityki migracyjnej

Różnice zdań między Berlinem i Paryżem a Waszyngtonem, zarówno co do skali i charakteru wojskowej pomocy dla Ukrainy (o czym Biden otwarcie mówił na wspólnej z Zełenskim konferencji prasowej podczas niedawnej wizyty prezydenta Ukrainy w Waszyngtonie), jak i co do zapowiedzi wojny handlowej między Europą a Stanami Zjednoczonymi (co może być efektem amerykańskiego ustawodawstwa antyinflacyjnego) ujawniają jedynie, że zasadnicze różnice interesów nie zostały rozwiązane, wojna jedynie je utaiła. Do symbolu urasta niechęć Niemiec do rozluźnienia swych więzi z Huawei, jak i – szerzej – relacji handlowych z Chinami, a także powtarzające się we Francji, wyraźnie antyamerykańskie w tonie wezwania do bardziej szczodrej polityki subsydiowania europejskiego przemysłu. W dłuższej perspektywie różnice ujawnią się od nowa, tym bardziej, że Ameryka, po tym, jak znalazła partnerów w Europie Środkowej i Skandynawii, nie zamierza rewidować swego dotychczasowego kursu.

Co na to USA?

Dlaczego trudno przypuszczać, byśmy mieli w najbliższym czasie do czynienia z rewizją kierunku amerykańskiej polityki? Przede wszystkim z tego względu, że polityka Joe Bidena, który mówił o amerykańskim przywództwie i deklarował, iż „America is back”, dobrze obsługuje główne interesy strategiczne Stanów Zjednoczonych. Zwrócił na to uwagę Timothy Ash z think tanku CEPA. Napisał on, że Stany Zjednoczone doprowadziły już do osłabienia militarnego Rosji i zniszczenia niemal połowy potencjału jej sił lądowych, nie wysyłając nawet jednego własnego żołnierza. Ash argumentował, że z budżetowego punktu widzenia amerykańska inwestycja w wojnę, bo tak w pewnym uproszczeniu można traktować wsparcie dla Ukrainy, jest – biorąc pod uwagę relację nakładów do efektów – niezwykle korzystna dla Waszyngtonu. Wydając z grubsza 40 mld dolarów, Amerykanie osiągnęli to, na co w normalnych realiach przeznaczyliby sporo więcej. A zatem, jak dość cynicznie, ale prawdziwie konstatuje Ash, „stopa zwrotu” z każdego dolara zainwestowana we wspieranie Kijowa daje od 2,5-3,5 razy lepszy rezultat niźli prosta rozbudowa zdolności amerykańskich sił zbrojnych. To powoduje zauważalne przesunięcie w nastrojach amerykańskiej klasy politycznej, która coraz częściej zaczyna dyskutować o scenariuszach zwycięstwa w wojnie. Ale to przecież nie cały rachunek zysków i strat, który sporządzić mogą w Waszyngtonie. Jak argumentuje Ash, „wojna służy obaleniu mitu, że rosyjska technologia wojskowa jest w jakiś sposób porównywalna z amerykańską i zachodnią. Pamiętajcie, że Ukraina używa tylko ulepszonej amerykańskiej technologii drugiej generacji, ale w konsekwencji pokonuje wszystko, czego może użyć rosyjska armia. Wojny to witryny sklepowe dla producentów sprzętu wojskowego; każdy kupujący przy zdrowych zmysłach będzie chciał technologii stworzonej przez zwycięzcę. Błędna ocena sytuacji przez Putina stworzyła jedynie fantastyczną okazję marketingową dla zachodnich konkurentów”. Co więcej, jak trzeźwo zauważa Ash, amerykańscy sojusznicy przerażeni wojną deklarują wzrost własnych nakładów na obronność do poziomu 2% PKB, a nawet jego przekroczenie. Oznacza to, jeśli wziąć pod uwagę technologiczne zaawansowanie przemysłu wojskowego USA, że większa część nowych zamówień przypadnie właśnie jemu. Trudno też nie dostrzegać korzyści o charakterze dyplomatycznym, czy politycznym, które staną się w nieodległej przyszłości udziałem Ameryki. Jeśli bowiem założyć, że rosyjski sprzęt wojskowy, kupowany do tej pory chętnie przez wielu partnerów Moskwy, takich jak Egipt czy Indie, zacznie być w nowych realiach traktowany jako niegodny zaufania, to ewentualne przezbrojenie armii tych państw będzie wymuszało poprawę relacji z Waszyngtonem. Broni nie traktuję się bowiem w handlu międzynarodowym w ten sam sposób co inne towary. Amerykanie uzyskają w efekcie dźwignię polityczną, która w nadchodzących latach z pewnością będą wykorzystywać. Wreszcie – sukcesy Ukrainy w walce z Rosją, to istotny sygnał wysyłany przez Waszyngton Pekinowi. Jego przesłanie jest czytelne: jeśli Chińczycy chcieliby zbrojnie wymusić powrót Tajwanu do „macierzy”, nie musi im pójść łatwo – co w dłuższej perspektywie stabilizuje sytuację. I wreszcie, po piąte, jak argumentuje Ash, „wojna na Ukrainie zachęca do transformacji energetycznej w Europie i ją przyśpiesza, ale także wzmacnia odchodzenie Europy od rosyjskiej energii. Europa desperacko próbuje pozyskać alternatywne źródła energii, a sektor amerykańskiego skroplonego gazu ziemnego (LNG) okazuje się oczywistym beneficjentem tego działania”. Innymi słowy, nawet gdyby wsparcie, jakiego udziela Kijowowi Waszyngton, traktować wyłącznie w kategoriach merkantylnych lub zysków politycznych, a całkowicie abstrahować od polityki opartej na wartościach, to z tej perspektywy wojna jest korzystna dla interesów Stanów Zjednoczonych. Tak ekonomicznych, jak i geostrategicznych.

Dwie prędkości

Tego samego nie można powiedzieć o długofalowym interesie głównych graczy europejskich. Niemieckie przewagi konkurencyjne zbudowane na dostępie do tanich rosyjskich surowców energetycznych i chłonnym rynku na Wschodzie kurczą się w przyspieszonym tempie. Na to nakłada się już odczuwalny kryzys demograficzny (stąd nasilająca się argumentacja o potrzebie wspólnej europejskiej polityki migracyjnej) i zmiana, w wyniku wojny, politycznych priorytetów na wschodzie Europy.

Do symbolu urasta niechęć Niemiec do rozluźnienia swych więzi z Huawei, jak i – szerzej – relacji handlowych z Chinami

Z oczywistych względów w europejskiej polityce rośnie waga czynnika wojskowego. Oznacza to, że Niemcy (których potencjał militarny się nie liczy) i Francuzi, nie potrafiący zrozumieć, że w Tallinie, Warszawie czy Bukareszcie nieakceptowalna jest idea europejskiego systemu bezpieczeństwa z udziałem Rosji, tracą możliwości politycznego oddziaływania. Koniec wojny na Ukrainie i potrzeba zbudowania nowego systemu bezpieczeństwa, którego istotnym elementem muszą być Stany Zjednoczone – jedyne państwo, zdolne realnie wesprzeć wysiłki państw regionu w zakresie obronności – jeszcze te tendencje wzmocni. Będzie to oznaczało nieuchronne ukształtowanie się w Europie nowego centrum politycznego – zlokalizowanego na Wschodzie, silnie akcentującego potrzebę współpracy wojskowej z Waszyngtonem i w mniejszym stopniu skłonnego myśleć o suwerenności strategicznej Starego Kontynentu. Oznacza to, że w dłuższej perspektywie Europa ma przed sobą dwie drogi. Albo państwa Zachodu zaakceptują nowe priorytety, nowe role i w konsekwencji nowy, bardziej partnerski układ sił w Unii Europejskiej albo nasz kontynent rzeczywiście podzieli się na „Europę dwóch prędkości”, czym straszono nas w ostatnich latach. Tylko, że podział będzie przebiegał zupełnie inaczej niźli do tej pory sądzono, a główną jego osią będą kwestie bezpieczeństwa i stosunku do Federacji Rosyjskiej.

Wesprzyj NK
Współpracownik „Nowej Konfederacji”, historyk i manager. Obecnie pracuje w prywatnym biznesie. Wcześniej dziennikarz. Publikował na łamach m.in. „Życia”, „Nowego Państwa”, „Wprost”, „Życia Gospodarczego”, „Rzeczypospolitej”. Członek kolegium redakcyjnego „Polityki Polskiej” oraz „Kwartalnika Konserwatywnego” (1997-2000). W latach 1997-2001 doradca ministra Szefa Kancelarii URM oraz ministra finansów.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo