Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Arnold Kling w swoim eseju „The Three Languages of Politics” stawia tezę, że dyskursem politycznym rządzą trzy naczelne ramy pojęciowe („osie”), odpowiadające trzem głównym obozom czy ideologiom politycznym: konserwatystom, postępowcom i libertarianom. I tak też politycy, komentatorzy, czy też zwykli wyborcy utożsamiający się z grupą pierwszą przejawiać będą tendencję do opisywania wydarzeń społeczno-ekonomiczno-politycznych według ramy cywilizacja-barbarzyństwo, ci należący do obozu postępowego – według opozycji ciemiężca-uciemiężony, natomiast libertarianie przyjmować będą perspektywę wolność-przymus. Warto nadmienić, że tezą Klinga nie jest, że trzy powyższe opozycje dostarczają racjonalnych powodów, by przedstawiciele odpowiadających im obozów nosili przekonania, jakie noszą, lecz raczej, że stanowią one różne języki, będące psychologicznym narzędziem umożliwiającym niwelowanie dysonansów poznawczych oraz, na poziomie społecznym, identyfikację z innymi członkami własnego politycznego plemienia. Drugą, komplementarną tezą Klinga jest, że trudności w komunikacji między członkami różnych obozów spowodowane są w istotnym stopniu tym, że mówią oni właśnie różnymi językami, a nie tym, że po prostu się ze sobą nie zgadzają. Różność ram pojęciowych przyczynia się do tego, że członkom jednego politycznego plemienia ciężko jest dobrze zrozumieć perspektywę przedstawicieli dwóch pozostałych, co prowadzi często do przejawów słownej agresji, poczucia argumentacyjnej bezsilności i uznawania osób posługujących się innym politycznym językiem za ignorantów lub wręcz za osoby amoralne.
Nie ulega wątpliwości, że narracją, która zdominowała polską politykę w ostatnich latach i która umożliwiła PiS-owi przejęcie władzy oraz jej utrzymanie w wyborach 2019 i 2020 roku jest prowadzona wg dychotomii ciemiężca-uciemiężony narracja socjalna
Dobrym przykładem funkcjonowania owych trzech języków w praktyce są interpretacje ostatnich protestów w USA, wywołanych zabójstwem George’a Floyda przez funkcjonariusza policji w Minneapolis. Konserwatyści podchodzili krytycznie do zamieszek, w które często przekształcały się protesty, odwołując się do ich antycywilizacyjnego, antyinstytucjonalnego charakteru, polegającego na sianiu nieładu, atakowaniu umundurowanych przedstawicieli władz, niszczeniu własności prywatnej itp. Warto przy tej okazji przywołać także kilkukrotne odwoływanie się przez prezydenta Trumpa do hasła „Law and order”, charakterystycznego dla konserwatywnych polityków amerykańskich aż od czasów Johna Adamsa, a spopularyzowanego w czasach powojennych przez Richarda Nixona. Postępowcy z kolei usprawiedliwiali protestujących argumentując, że walczą oni o słuszną sprawę, polegającą na odwróceniu zadawnionych rasowych niesprawiedliwości, a więc odwołując się wprost do uciemiężonego statusu czarnej mniejszości w USA. Libertarianie zaś z jednej strony krytykowali, wespół z konserwatystami, niszczenie własności prywatnej, ale głównie akcentowali zasadność protestów poprzez zwracanie uwagi na często opresyjny charakter działania policji wobec obywateli oraz rygorystyczne, gwałcące wolność regulacje antynarkotykowe, które w głównej mierze uderzają w czarną społeczność.
Ograniczenie się do trzech powyższych ram przy analizie dyskursu politycznego jest z całą pewnością upraszczające, natomiast trudno nie odnieść wrażenia, że jest to uproszczenie zarówno uzasadnione jak i wartościowe. Po pierwsze, łatwo przewidzieć, w jaki sposób taka analiza przekonująco przebiegałaby w odniesieniu do innych gorących tematów, takich jak polityka imigracyjna, system podatkowy, czy aborcja (które zresztą, obok innych, wspomniane są przez Klinga w książce). Po drugie zaś, owe ramy mają swoje ugruntowanie zarówno w klasycznych tekstach kultury (jak np. opozycja ciemiężca-uciemiężony w biblijnej historii wyjścia Izraelitów z Egiptu) jak i, w szczególności, w fundacyjnych dla dzisiejszego myślenia politycznego tradycjach filozoficzno-politycznych: konserwatywnej, marksistowskiej oraz klasyczno-liberalnej.
Amerykańska scena polityczna naturalnie (przynajmniej tradycyjnie) rozpada się na obóz konserwatywny w postaci Partii Republikańskiej, postępowy w postaci demokratów i libertarian, którzy obecnie mają swoją niszową partyjkę, ale typowo przytulali się bądź do republikanów (ze względu na kwestie gospodarcze), tworząc wewnątrz tejże partii wolnościowe skrzydło, bądź też momentami do środowisk lewicowych, jak chociażby w przypadku protestów antywojennych lat 60. lub polityki antynarkotykowej. Choć polska scena polityczna jest zorganizowana wyraźnie inaczej, to wydaje się, że nasze główne środowiska polityczne również formułują swoje narracje według powyższych osi, mimo że robią to w sposób bardziej eklektyczny.
Analiza dyskursu politycznego dwóch głównych polskich stronnictw przez pryzmat trzech wspomnianych osi wydaje się nie tylko rzucać na niego pewne nowe światło, lecz również umożliwia zrozumienie zjawisk zachodzących na peryferiach naszej sceny politycznej. Na przykład pewną popularność, szczególnie wśród ludzi młodych, środowiska skupionego wokół Janusza Korwin-Mikkego, można zgodnie z przyjętym tu paradygmatem tłumaczyć faktem, że libertariańska oś wolność-przymus jest w głównym nurcie polskiej polityki niemal zupełnie niezagospodarowana
Nie ulega wątpliwości, że polską politykę w ostatnich latach zdominowała narracja, która umożliwiła PiS-owi przejęcie władzy oraz jej utrzymanie w wyborach 2019 i 2020 roku – prowadzona wg dychotomii ciemiężca-uciemiężony narracja socjalna. Za nią poszły oczywiście konkrety w postaci programów typu 500+, które PiS w promowaniu owej narracji uwiarygodniły. Środowisko skupione wokół Jarosława Kaczyńskiego od lat promuje hasła Polski solidarnej, która naprawić ma zło niesprawiedliwych nierówności, do których doprowadzić miała liberalna polityka gospodarcza dotychczasowych elit III RP.
Dodatkowo PiS wykorzystuje także regularnie ramę cywilizacja-barbarzyństwo. W centrum owej narracji jest miejsce dla elementu katolickiego, rozumianego jako cywilizacjotwórczy. Poza tym chrześcijaństwo wydaje się być interpretowane nie tylko jako centralne dla cywilizacji Zachodu w ogóle, lecz w swym szczególnie polskim katolickim wydaniu, dodatkowo jako fundamentalne dla czegoś, co dla PiS-u równie ważne, czyli swoistej subcywilizacji polskiej, wyróżniającej się, szczególnie obecnie, od postaci, której europejskość nabrała w laicyzujących się, liberalnych społeczeństwach Europy Zachodniej. Myślenie w kategoriach subcywilizacji polskiej spójne jest z kolei z podejściem partii rządzącej do projektów geopolitycznych takich jakich np. Trójmorze, które zakładają wiodącą rolę Polski w regionie pomiędzy Niemcami a Rosją. Innym przejawem grania przez PiS na tej osi jest również narracja wobec imigrantów, szczególnie tych z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy zagrażać mają spoistości kulturowej Polski.
W sposobie budowania przez PiS przekazu na osi cywilizacja-barbarzyństwo nie brakuje również bardziej brutalnych odwołań do rzekomej opozycji między potomkami AK a potomkami UB, do bycia „z nieco wyższej półki” kulturowej i innych.
Co ciekawe, oś cywilizacja-barbarzyństwo stała się jednocześnie chyba wiodącym spoiwem środowisk skupionych wokół Platformy Obywatelskiej oraz dla jej wyborców. Historycznie, dla formacji, które poprzedzały PO, jak i dla samej formacji Tuska, istotne było również odwoływanie się do osi, którą skojarzyliśmy tutaj z libertarianami, a więc akcentowanie potrzeby obniżania podatków oraz zmniejszania obecności państwa w życiu obywateli, jednak w ostatnich latach jej znaczenie w narracji budowanej przez to środowisko malało (nieco więcej o tym później).
Nawiązywanie do cywilizacji wygląda jednak w wydaniu Koalicji Obywatelskiej zupełnie inaczej niż w przypadku PiS-u. Po pierwsze, narracja ta w najmniejszym stopniu nie obejmuje wątku subcywilizacji polskiej, o której wspomniałem wcześniej. Tutaj, centrum cywilizacyjne wydaje się być zlokalizowane gdzieś pomiędzy Brukselą, Paryżem i Berlinem, a zadaniem stojącym przed Polską jest pełne dołączenie do owego centrum, wraz z zaakceptowaniem panujących tam wartości, dzięki czemu ostatecznie zaleczyć mielibyśmy blizny kulturowe pozostałe po dekadach komuny i przymusowego związku z małowartościowym cywilizacyjnie ośrodkiem moskiewskim. Wspomniane odwoływanie się do opozycji cywilizacja-barbarzyństwo przez KO ospiera się na dwóch głównych filarach. Po pierwsze, na ciągłym przypominaniu swoim wyborcom o demolce instytucjonalnej, której dokonał w Polsce PiS, a której najlepszymi przykładami mają być zmiany wokół Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego jak również nieco trudniej uchwytne uderzenie w parlamentaryzm, gwałcony nocnymi posiedzeniami Sejmu, ekspresowym stylem procedowania projektów ustaw itp. Ten filar ma również swój wymiar psychologiczny, upewniający zarówno aspirujący jak i elitarny wielkomiejski elektorat KO o swojej wyższości kulturowej nad elektoratem PiS-u. Troska o abstrakcyjne wartości, takie jak praworządność lub wartości konstytucyjne jest przecież, z perspektywy tego elektoratu, przejawem wyedukowania i dbałości o cywilizację właśnie, szczególnie, gdy skonfrontuje się ją z bardziej przyziemnymi i namacalnymi potrzebami socjalnymi, do konieczności zapewnienia których odwołuje się główny polityczny rywal. Drugim filarem zaś jest programowo nienegatywny (choć starannie wyciszany w czasie kampanii prezydenckiej) stosunek do postulatów środowisk feministycznych oraz LGBT (choć należy przyznać, że zdarzały się od tej reguły odstępstwa na szczeblu lokalnym, gdy związani z tym środowiskiem prezydenci Kielc i Lublina wydali zakazy przeprowadzenia Marszów Równości w 2019 r.). Postulaty te rozumiane są przez omawiane środowisko jako centralne dla współczesnej liberalnej cywilizacji europejskiej, utożsamianej najlepiej przez Unię Europejską.
Podobnie jak w przypadku cywilizacyjnej narracji PiS-u, tak i tutaj mamy do czynienia z agresywnymi wypaczeniami, takimi jak choćby wypowiedź Grzegorza Schetyny o konieczności strząśnięcia PiS-owskiej szarańczy lub głośną swojego czasu uwagą jednej z sympatyzujących z opozycją celebrytek kojarzącą nadbałtyckie fekalia z beneficjentami programu 500+.
Analiza dyskursu politycznego dwóch głównych polskich stronnictw przez pryzmat trzech wspomnianych osi wydaje się nie tylko rzucać na niego pewne nowe światło, lecz również umożliwia zrozumienie zjawisk zachodzących na peryferiach naszej sceny politycznej. Na przykład pewną popularność, szczególnie wśród ludzi młodych, środowiska skupionego wokół Janusza Korwin-Mikkego, można zgodnie z przyjętym tu paradygmatem tłumaczyć faktem, że libertariańska oś wolność-przymus jest w głównym nurcie polskiej polityki niemal zupełnie niezagospodarowana. Wspomniałem wcześniej, że do pewnego momentu odwoływały się do niej środowiska poprzedzające PO i sama Platforma, lecz spokojnie można chyba uznać, że były one dla ludzi myślących i mówiących kategoriami wyznaczanymi przez tę oś w dużej mierze niewiarygodne, szczególnie w związku z faktem, że parokrotne rządy przedstawicieli owych środowisk nie przejawiały skłonności do przekuwania owej narracji w praktykę polityczną. Dodatkowo, można uznać, że znana wypowiedź Donalda Tuska z 2013 roku o tym, ze on sam jest „trochę socjaldemokratą”, symbolicznie zamknęła okres, w którym środowisko skupione wokół niego odwoływało się w jakkolwiek istotny sposób do narracji wolność vs przymus.
Drugim nasuwającym się wnioskiem jest konkretna analiza przyczyn słabości typowych środowisk lewicowych. Głównym filarem ich narracji, jak na lewicę przystało, jest w Polsce troska o prawa mniejszości seksualnych oraz kobiet, wspierana dodatkowo aspektami socjalnymi oraz uzupełniona wątkami „zielonymi”. Problematyka kobieca oraz LGBT może być z perspektywy stosowanego tu modelu, co do zasady, budowana na dwa sposoby. Albo poprzez akcentowanie jej istotności z perspektywy dynamiki ciemiężca-ciemiężony, albo, poprzez odwoływanie się do cywilizacji europejskiej. Polska lewica ma tu jednak istotnie utrudnione zadanie, gdyż druga wspomniana możliwość jest już w bardzo wyraźnym stopniu zmonopolizowana przez KO, a ta pierwsza, wbrew teorii, jest w Polsce w praktyce niedostępna. Jest tak dlatego, że wzbierające na sile, głównie w USA, trendy intelektualne dostarczające konceptuarium, którego taka narracja potrzebuje (jak np. radykalny feminizm) jest w Polsce na razie dość egzotyczna nawet na wydziałach humanistycznych wiodących uczelni, o szerszych kołach wyborców nawet nie wspominając. Dodatkowo, jądro współczesnego, wpływowego politycznie myślenia krytycznego, czyli krytyczna teorii rasy (Critical Race Theory) jest w Polsce politycznie jałowe ze względu na strukturę etniczną naszego społeczeństwa oraz brak w historii epizodów kolonialnych lub niewolnictwa. Z drugiej zaś strony trudność narracyjnego przebicia się lewicy na szersze polityczne wody wynika ze wspomnianego już faktu, że druga naturalna dla lewicy narracja socjalna jest w całości i przekonująco zagospodarowana z kolei przez partię Jarosława Kaczyńskiego.
Jedynym chyba w ostatnich latach momentem, w którym lewica poważniej zaznaczyła swoją narracyjną obecność w polskiej polityce, była debata publiczna dotycząca imigracji w szczycie kryzysu uchodźczego. Było to możliwe, gdyż środowisko Platformy wypowiadało się w tej sprawie głównie w duchu solidarności w ramach UE, czyli raczej korzystając z osi cywilizacja-barbarzyństwo w opisanym wyżej sensie. Dzięki temu lewica mogła swobodnie samodzielnie opanować całą oś ciemiężca-ciemiężony, argumentując za przyjmowaniem imigrantów poprzez odwoływanie się do konieczności pomocy ofiarom wojny cierpiącym głód, choroby i inne związane z tym nieszczęścia.
Piszę o tym wszystkim nie tylko z powodów analitycznych. Głównym celem książki Klinga jest zwrócenie uwagi, że spory polityczne, w których uczestniczymy, wraz ze swoją nierozwiązywalnością oraz towarzyszącą im zaciekłością, mają swoje źródło w dużej mierze w nieprzystawalności do siebie trzech wspomnianych politycznych języków, a nie w tym, że wszystkie wraże względem naszej strony rekrutują jedynie amoralnych, intelektualnie niewydarzonych półgłówków niezdolnych do prostej politycznej refleksji. Gdy zdamy sobie z tego sprawę, łatwiej będzie wśród swoich politycznych adwersarzy dostrzec ludzi, którym również zależy na Polsce. Dodatkowo, prędzej dojrzymy wtedy, że poglądy i sposób myślenia o problemach politycznych ludzi, z którymi się nie zgadzamy, nawet jeżeli niesłuszne, są jednak przynajmniej do pewnego stopnia uzasadnione. Bo czy ktoś naprawdę chce się upierać, że PiS nie ma przynajmniej ziarna racji mówiąc o milionach wykluczonych ekonomicznie przez transformację Polaków? Czy opozycja nie ma podstaw uważać, że PiS zaprowadził w Polsce pewien mętlik instytucjonalny oraz doprowadził do konfliktu z Brukselą? Czy tak trudno dostrzec, że obecność tematyki LGBT w ostatniej kampanii Andrzeja Dudy była inspirowana faktem, że wciąż są w Polsce ludzie niechętni mniejszościom seksualnym? Jestem pewien, że odpowiedzi na te pytania jesteśmy w zdecydowanej większości w stanie udzielić wspólnie w łączącym nas wszystkich języku polskim, przekraczającym granice dialektów politycznych plemion.
Pytanie tylko w jakim celu partie polityczne miałyby ze sobą rozmawiać? Mam wrażenie że tego typu analiza może opisywać komunikaty partii skierowane w stronę wyborcy, to jednak język nie służący do rozmowy, a do jednostronnego recytowania partyjnych przekazów dnia. Czy to się jednak jakoś przekłada na faktyczny język na poziomie międzypartyjnym, poza zasięgiem kamer i mikrofonów? Wydaje mi się że na tym poziomie partie są w stanie dogadać się świetnie, operując wspólnym językiem, to język stanowisk do obsadzenia i interesów do zrobienia.
Jonathan Haidt w swojej książce „Prawy umysł. Dlaczego dobrych ludzi dzieli religia i polityka” rozwijając swoją teorię wrodzonych fundamentów, smaków moralnych, która jest na poziomie rozważanym przez autor artykułu ekwiwalentna do proponowanych 3 osi pojęciowych, sądzi, że jednak utrudnia to, a nawet uniemożliwia porozumiewanie się ludzi o różnych fundamentach/osiach. Odnajdywanie drogi do wspólnego języka jest możliwe, ale potrzebuje studzenia, a nie podkręcania emocji. Zarządzanie ludźmi oparte wyłącznie o zarządzanie emocjami uniemożliwia powstanie jakiejkolwiek wspólnej przestrzeni, w której pojawia się miejsce na myślenie krytyczne, ciekawość poznawczą skierowaną w stronę myślących inaczej i w konsekwencji na możliwość zarządzania faktami. Politycy, którym wydaje się, że zarządzają emocjami nie dość, że prowadzą do zamętu, to jeszcze sami tym emocjom podlegają. Problemy z porozumiewaniem się nasilane są jeszcze przez skutki cyfrowej rewolucji. Wszystko to razem wzięte buduje polityczne mury coraz trudniejsze do przekroczenia nawet, a właściwie szczególnie, jak weźmie się pod uwagę robienie „politycznych interesów”.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Zwycięstwo Trumpa w USA jest również wielkim sygnałem, że zwykli obywatele chcą „starej dobrej Ameryki”, szans na sukces materialny jak w złotych latach 80. i 90. oraz kontroli przepływu obcokrajowców
Czy narody i państwa są śmiertelne jak ludzie? Wiemy, że mogą umrzeć – ale czy muszą umrzeć? Czy narody mają jakąś określoną siłę życiową i wyznaczoną długość życia, po której upływie zostają wymazane z powierzchni Ziemi, a ich państwa wraz z nimi?
Aby dorosnąć, prawica musi wyjść z bawialni i wejść w jakiejś formie do salonu. Ale stamtąd przecież dopiero co ją ktoś wyrzucił. Czy ktoś może zaprzeczyć, że KO ma nad PiS-em istotną przewagę na salonach europejskich i amerykańskich?
Ład międzynarodowy według Radziejewskiego tworzą: kreatorzy („definiują reguły gry”), moderatorzy (mogą je zmodyfikować) oraz odbiorcy (są obiektami reguł gry). Polska może i powinna być moderatorem, niestety na razie jest odbiorcą
W jaki sposób inteligentny człowiek może zachowywać się tak irracjonalnie? Przypuszczalnie odpowiada za to jego narcystyczno-megalomański odlot, którego pogłębianie obserwuję od lat
Prezes Mikosz nie życzy sobie, by znaczki Poczty Polskiej projektowały jakieś korkucie. I nie zawaha się w tym celu sięgnąć po flipnięte w lustrze grafiki stockowe
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie