Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Europejski chłopiec do bicia i marzenia o superpaństwie

Spór Polski z Unią zbiega się z podskórną ekspansją TSUE, coraz wyraźniej próbującego ustanawiać się w roli federalnego sądu konstytucyjnego
Wesprzyj NK

Spór Warszawy z Brukselą zaszedł już daleko i bardzo możliwe, że zajdzie jeszcze dalej. Obarczony iście gordyjskimi już prawnymi i politycznymi zawiłościami, jest dodatkowo zaciemniany i komplikowany przez prymitywizm dominujących narracji. Jest jednak sporem wielkiej wagi i nie pozostaje nam nic innego, jak próbować go zrozumieć i wyjaśnić.

Jaka jest jego istota? Nie jest nią oczywiście żaden – realizowany czy planowany – polexit. To czysta dezinformacja propagandowa centrolewicowej opozycji (o czym mówiliśmy w szczegółach ostatnio). O wiele bliższa prawdy jest w tym przypadku, mimo wielokrotnie rażącej i miejscami absurdalnej przesady, strona rządowa w Polsce. Jej narracja „suwerenistyczna”, choć wysoce wadliwa, opiera się na prawdziwym jądrze.

Istota procesu, który obserwujemy, zdaje się bowiem tkwić w zderzeniu trzech żywiołów. A więc, po pierwsze, szczególnej aktywności rządów PiS. Po drugie, cichej, ale mającej charakter fundamentalny, ekspansji kompetencyjnej części instytucji unijnych. Po trzecie, aktywności polskiej centrolewicowej opozycji.

Czy judzący do eskalacji sporu Brukseli z Warszawą aktywiści polskiego centrolewu są aby na pewno świadomi, w czym uczestniczą?

Nie sposób oczywiście pominąć specyficznego populizmu rządów PiS, które, wykazawszy wielokrotnie nieudolność i awanturnictwo zarówno w sprawach unijnych, jak i w próbach zmian w wymiarze sprawiedliwości (o innych teraz nie wspominając), zdołały skupić na sobie uwagę całej Unii Europejskiej. Dobrym przykładem jest zeszłotygodniowe „grillowanie” premiera Morawieckiego w Parlamencie Europejskim, zakończone radykalną w wymowie rezolucją wymierzoną w Polskę. Zresztą tylko wczytując się w treść tego dokumentu dostrzec można drugą stronę procesu. Dowiadujemy się bowiem z niego nie tylko, że europarlamentarna większość żąda odebrania Polsce unijnych funduszy i wszczęcia postępowań przeciw niej, ale że uznaje tutejszy Trybunał Konstytucyjny za nielegalny, a jego wyroki za pozbawione mocy prawnej, zarazem jednak uznając orzeczenie z 7 października za „atak na całą europejską wspólnotę wartości i praw oraz podważające nadrzędność prawa UE”. Niejako przy okazji PE uznaje za stosowne uznać za bezprawne także aktualne, ustanowione innym wyrokiem TK prawo antyaborcyjne nad Wisłą. Wyraża też poparcie dla ostatnich protestów w Warszawie, przebiegłych z inicjatywy Donalda Tuska pod hasłem sprzeciwu wobec polexitu.

Dwa dni wcześniej szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen mówiła w PE, że jej urząd wciąż analizuje treść wyroku TK z 7 października, nadając tym samym swoim obawom o kwestionowanie traktatów – opartym zapewne na aktywności zagranicznej polskiej centrolewicowej elity – status hipotezy, a nie tezy. Ewidentny brak orientacji licznych europosłów w polskich zawiłościach – i takiż brak obiektywizmu w tutejszych sporach – nie powstrzymuje ich jednak, jak widać, od formułowania radykalnych opinii i zaleceń dotyczących Warszawy, a potencjalnie również całej Unii. I tu właśnie widać jeden z odcieni wspomnianej drugiej strony medalu: jest nim szczególny paternalizm, arogancja i lekceważenie autonomii kraju członkowskiego.

Gdyby to (samo w sobie pozbawione szczęśliwie jakiejkolwiek mocy sprawczej) wezwanie miało zostać zrealizowane, nie tylko bardzo poważnie przybliżyłaby się fantasmagoryczna dotąd perspektywa polexitu. Bardzo możliwe, że poszedłby za tym większy bunt narodów europejskich, niebezzasadnie oburzonych kierunkiem ewolucji Unii oraz skalą, głębią i stylem jej interwencji w wewnętrzne sprawy państw członkowskich, nigdy niepowierzone instytucjom wspólnotowym. Skądinąd trudno sobie wyobrazić zaistniały kształt owej rezolucji bez aktywności przedstawicieli polskiego centrolewu, którzy oczywiście w swojej europarlamentarnej części gremialnie za nią zagłosowali.

Nic dziwnego, że późniejszy o kilka dni szczyt Rady Europejskiej, gromadzący dużo poważniejsze grono przywódców państw, nie poszedł tym tropem. Kończąc się bez konkluzji przy wyraźnie powściągliwej, a nawet szukającej kompromisu postawie Niemiec i Francji, a także umiarkowaniu Litwy, Słowacji czy Rumunii. Nawet przewodnicząca KE nie wykazała nijak porównywalnego do europarlamentarnej większości radykalizmu. Wsłuchując się w wypowiedzi tych europejskich liderów można odnieść wrażenie, że coraz wyraźniej zdają oni sobie sprawę, jak daleko sprawy zaszły, i przynajmniej niepokoją się pespektywą przypierania polskiego rządu do muru i tym samym wpychania go – być może wraz z całym krajem – w otchłań eurosceptycyzmu, z werblami obrony polskiej suwerenności w tle.

Można istotnie wątpić, czy UE może się ot tak, w wyniku serii zakulisowych roszad, przekształcić bez żadnej większej debaty w kontynentalnych rozmiarów państwo – i przetrwać w tym kształcie

Problem nie ogranicza się jednak ani do obozu PiS, ani do unijnego parlamentu. Na przykład orzeczenie TSUE z 15 lipca tego roku kwestionuje nie tylko nowy system dyscyplinarny w polskim wymiarze sprawiedliwości, ale też niezależność Krajowej Rady Sądownictwa. To oczywista ingerencja w sprawy państwa członkowskiego bez wcześniejszego przydzielenia takich kompetencji. Rzecz w tym, że TSUE sam je sobie przyznał, po raz pierwszy w lutym 2018 r., gdy orzekał w sprawie zarobków sędziów portugalskich. Od tego czasu idzie coraz dalej, de facto ustanawiając się jako federalny sąd konstytucyjny UE. Ciekawe, jak mało się w Polsce (o Europie nie wspominając) mówi o tym, że ostatnio cała seria decyzji TSUE przeciwko Warszawie – nie tylko ws. praworządności, ale też np. wyłączenia elektrowni w Turowie, dostarczającej prąd kilku procentom Polaków – miała charakter podjętych jednoosobowo tzw. zarządzeń tymczasowych, w dodatku nie mających podstaw w traktatach. Trudno doprawdy nie zacząć rozważać na poważnie argumentów mówiących o europejskim bezprawiu, tym razem bynajmniej nie mających nic wspólnego z działalnością rządu w Warszawie. Równie trudno przypuszczać, by na dłuższą metę udało się utrzymać tolerancję europejskich decydentów dla działalności sędzi Rosario Silvy de Lapuerty, swobodnie trzęsącej a to polskim sądownictwem, a to elektroenergetyką, a to Puszczą Białowieską. A przede wszystkim akceptacji europejskich liderów dla nowych zasad to umożliwiających: w końcu skoro dziś Polska, czemu jutro nie miałyby to być Holandia czy Dania, a może też Włochy, Niemcy czy Francja?

Zbiega się to zresztą również z podskórną ekspansją kompetencyjną Komisji Europejskiej, już to naciskającą na zmiany węgierskiej konstytucji, już to nie wahającą się szantażować rządu polskiego wstrzymaniem wypłaty unijnych funduszy w razie niezastosowania się do jej woli. Jeszcze nie tak dawno byłoby to nie do pomyślenia. Generalnie rzecz biorąc, można dostrzec trend cichej federalizacji Europy, o czym mówiliśmy przy innej okazji, a co zasługuje na wiele osobnej uwagi. Nie możemy zagłębiać się w to teraz. Warto jednak mieć w pamięci ten szerszy kontekst, gdy czytamy kolejne zdumiewające postanowienia trybunału w Luksemburgu, jak również gdy słuchamy o wyższości prawa unijnego nie tylko nad krajowymi ustawami, ale też – konstytucjami. Czy judzący do eskalacji sporu Brukseli z Warszawą aktywiści polskiego centrolewu są aby na pewno świadomi, w czym uczestniczą? Sądząc po jednoznacznych stwierdzeniach np. Borysa Budki o wyższości polskiej konstytucji nad prawem europejskim, i dokładnie przeciwnym oświadczeniu szefowej Komisji z tych samych dni – chyba nie.

Źródło: https://ec.europa.eu/commission/presscorner/detail/en/statement_21_5142, dostęp: 27.10.2021

W każdym razie ewidentny jest już spór również o supremację prawa. Z równie wyraźnym, całkowicie pozatraktatowym uroszczeniem niebagatelnej części brukselskiej elity do uznania traktatów europejskich za rodzaj federalnego prawa konstytucyjnego, przeważającego nad ustawami zasadniczymi państw członkowskich. Co na to elity takich krajów jak Niemcy, Francja czy Włochy?

Oczywiście jest przy tym wszystkim także tak, że Polska robi dziś – w niemałej mierze na własne życzenie – za europejskiego „chłopca do bicia”. Rozmaite reguły unijne (również traktatowe) były w przeszłości łamane lub stosowane selektywnie: inaczej wobec silnych, inaczej wobec słabych. Tak może być i tym razem. Nie zmienia to jednak faktu bardzo daleko idącej ekspansji kompetencyjnej TSUE, coraz wyraźniej próbującego ustanawiać się w roli federalnego sądu konstytucyjnego, jak i Komisji Europejskiej, zdradzającej oznaki aspiracji do roli federalnego rządu. Można istotnie wątpić, czy UE może się ot tak, w wyniku serii zakulisowych roszad, przekształcić bez żadnej większej debaty w kontynentalnych rozmiarów państwo – i przetrwać w tym kształcie…

Odżyły na nowo koncepcje „demokracji jurysdykcyjnej”, a europejscy sędziowie poczuli mocny wiatr w żaglach swojego aktywizmu. Skutki najbardziej odczuła jak dotąd Polska

W istocie, ów niezwykły proces cichej federalizacji wydaje się mieć bezpośredni związek z kryzysem przywództwa w Europie. Po porażce kolejnych prób otwartego przekształcenia UE w państwo (ostatnio w wydaniu Emmanuela Macrona) i braku jasnej wizji alternatywnej, zapanował na kontynencie rodzaj politycznej próżni, w dziwny sposób przemieszanej z próbą ucieczki do przodu w obliczu kryzysu pandemicznego (uwspólnienie długów) i z kontekstem brexitu, a więc odejścia głównego w ostatnich latach hamulcowego głębszej integracji. W tej sytuacji odżyły na nowo koncepcje „demokracji jurysdykcyjnej”, a europejscy sędziowie poczuli mocny wiatr w żaglach swojego aktywizmu. Skutki najbardziej odczuła jak dotąd Polska. Na poważniejsze konsekwencje w innych krajach przyjdzie zapewne jeszcze trochę, choć niezbyt długo, poczekać. Chyba że ów żywioł zostanie przez kręgi przywódcze państw Zachodniej Europy w najbliższym czasie okiełznany.

W każdym razie wielką naiwnością – i grubym błędem – byłoby redukowanie tego problemu do rządów PiS.

Wesprzyj NK
Bartłomiej Radziejewski – prezes i założyciel Nowej Konfederacji, ekspert ds. międzynarodowych zainteresowany w szczególności strukturą systemu międzynarodowego, rywalizacją mocarstw, sprawami europejskimi. Autor książki "Nowy porządek globalny", a także "Między wielkością a zanikiem", współautor "Wielkiej gry o Ukrainę", opublikował także setki artykułów, esejów i wywiadów. Pomysłodawca i współtwórca dwóch think tanków i dwóch redakcji, prowadził projekty eksperckie m.in. dla szeregu ministerstw, międzynarodowych korporacji, Komisji Europejskiej. Politolog zaangażowany, publicysta i eseista, organizator, dziennikarz. Absolwent UMCS i studiów doktoranckich na UKSW. Pierwsze doświadczenia zawodowe zdobywał w Polskim Radiu i, zwłaszcza, w "Rzeczpospolitej" Pawła Lisickiego, później był wicenaczelnym portalu Fronda.pl i redaktorem kwartalnika "Fronda". Następnie założył i w latach 2010–2013 kierował kwartalnikiem "Rzeczy Wspólne". W okresie 2015-17 współtwórca i szef think tanku Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. W roku 2022 współtwórca i dyrektor programowy Krynica Forum. Publikował w wielu tytułach prasowych, od "Gazety Wyborczej" po "Gazetę Polską".

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

7 odpowiedzi na “Europejski chłopiec do bicia i marzenia o superpaństwie”

  1. mb1991 pisze:

    Pan redaktor Radziejewski pisze jakie to błędy popełnił PIS podczas swoich rządów(pisał o tym zresztą wielokrotnie), a potem jednym tchem przechodzi do krytyki instytucji unijnych uzasadniając to „cichej, ale mającej charakter fundamentalny, ekspansji kompetencyjnej części instytucji unijnych”. Owa ekspansja kompetencji unijnych w przypadku Polski nigdy by nie miała miejsca gdyby nie pierwotne zło, a mianowicie „reforma sądownictwa” ministra Ziobry, która od początku była nastawiona na podporządkowanie sobie sądownictwa, a nie na realne i potrzebne zmiany. Mówienie teraz, że traktaty unijne nie dają UE prawa do ingerencji bo pozostawiają to regulacji krajowej to czysta hipokryzja. Wyobraźmy sobie taką sytuację, że obecna władza doprowadza do likwidacji sądownictwa w Polsce. Nie ma TK, nie ma sądów administracyjnych, nie ma sądów powszechnych, nie ma SN. Sprawy rozwiązują organy administracji państwowej dwuinstancyjne, rolę SN pełni minister sprawiedliwości.
    Czy wtedy też UE miałaby też siedzieć cicho bo traktaty nie dały jej prawa wprost. Jaką mielibyśmy wtedy Europę? Czy Pan redaktor Radziejewski chciałby żyć w takiej Polsce i takiej Europie?
    Na koniec chciałbym dodać, że debata w sprawie aborcji faktycznie była nie potrzebna, ale w przeciwieństwie do praworządności tu nie ma standardowych wartości. W przypadku aborcji wartości określa każde społeczeństwo. Podkreślam społeczeństwo nie władza.

  2. wbielak75 pisze:

    Widzę to tak: spór dotyczy podległości – kto tu ma prawo wydawać polecenia a kto ma się słuchać ( całe to sądownictwo to tylko pretekst z poziomu Brukseli)
    Sprowadzenie rządu w Warszawie do zarządcy spraw nieistotnych nie będzie dla nas korzystne w dłuższej perspektywie.
    Opozycja hołdująca zasadzie — przeciwnika należy pobić zniszczyć zetrzeć na pył powinna przestać politycznie istnieć .

  3. doktorkilder pisze:

    Uważam że w tej całej awanturze nie chodzi o praworządność ale dodatkowe wsparcie „centrolewu”w walce politycznej .Pokonanie konserwatywnego rządu w Polsce.(misja tuska wypalonego polityka ale bardzo szkodzącego Polsce).
    Rządu przecież wybranego w wyborach demokratycznych! I to urzędnicy w Brukseli powinni uszanować.
    Mizeria ,infantylizm opozycji totalnej, brak pomysłu na Polskę popycha całą KO do histerycznych,kłamliwych oczerniających opinii na temat własnego kraju.Wstyd mi za tych Polaków.A cała ta kadra postkomunistyczna Cimoszewicz,Miller,Rosati zdradzali Polskę za komuny dzisiaj też robią to samo.Zamiast zasiadać w Parlamencie Europejskim powinni być osądzeni za działalność w pzpr.
    Oczywiście zgadzam się z Panem Bartłomiejem że dalsze grillowanie Polski przez TSUE doprowadzi do zwìększenia eurosceptycymu w Polsce.
    Byłem szczęśliwy że Polska weszła do Unii .Głosowałem Za ale dzisiaj ta organizacja przestaje mi się podobać.
    Oczywiście PIS popełnia błędy ale mają konkretne pomysły i starają je realizować.
    Jakość jej kadr nie jest wysokiego lotu,niektórzy politycy nie powinni wypowiadać się publicznie bo dają paliwo dla opozycji np.Polexit ale wolę za Premiera Morawieckiego niż króla Europy,który o zgrozo ma kandydować na prezydenta Polski.

  4. Krzysztof9 pisze:

    Bardzo trafny komentarz dotyczący konfliktu Polski z instytucjami unijnymi. Dziękuję. Tutaj nie chodzi o to czy jest się zwolennikiem PIS czy też KO ale o to, jaką wartość ma suwerenność Polski. Bezsprzecznym faktem jest nieudolna polityka zagraniczna rządu PIS, ale ma on jednak demokratyczny mandat wyborczy. Trzeba być niezmiernie naiwnym aby wierzyć zapewnieniom pani Von der Leien, i innych polityków brukselskich, że reprezentują interesy Polaków. To są oczywiste bzdury. Z jakiego powodu mieli by to robić. Bruksela zawsze będzie bardziej dbała o interesy Niemiec czy też Francji, a o interesy Polaków może zadbać tylko suwerenny polski rząd. Tutaj nie chodzi o transfery finansowe ale o możliwości rozwoju. Odsyłam do książki prof. Andrzeja Nowaka „Uległość czy niepodległość.” Po Belce i Millerze nie spodziewałem się lojalności wobec Polski – kto raz zdradził, zdradzi ponownie. Natomiast KO jednak się pogubił i w swoim zacietrzewieniu jest gotów sprzedać polski interes narodowy.

  5. Jarosław pisze:

    „Narracja „suwerenistyczna”, choć wysoce wadliwa, opiera się na prawdziwym jądrze.
    Istota procesu, który obserwujemy, zdaje się bowiem tkwić w zderzeniu trzech żywiołów. A więc, po pierwsze, szczególnej aktywności rządów PiS. Po drugie, cichej, ale mającej charakter fundamentalny, ekspansji kompetencyjnej części instytucji unijnych. Po trzecie, aktywności polskiej centrolewicowej opozycji.”

    To błędna diagnoza, a narracja „suwerenistyczna” bynajmniej nie opiera się na takim „prawdziwym jądrze”. Jej źródłem jest błędna ocena rzeczywistwości i błędna ocena polskich interesów przez rządzącego Polską szefa PiS. „Szczególna aktywność rządów PiS” to dość ciekawe określenie na łamanie norm konstytucyjnych w budowie nowego systemu społeczno-politycznego, miękkiej dyktatury partii rządzącej nazywającej się dość przewrotnie Prawo i Sprawiedliwość. Redaktor Radziejewski niestety nie ma szans na rozpoznanie tego zjawiska, gdyż Trubunał Konstytucyjny, który mógłby mu to uświadomić stał się wydmuszką i atrapą, narzędziem politycznym partii rządzącej, podobnie jak TVP czy PAI. Usunięcie przez Kaczyńskiego tego kluczowego bezpiecznika z systemu ustrojowego RP stanowiło (przez podporządkowanie sądu konstytucyjnego partii rządzącej) złamanie fundamentalnej zasady trójpodziału władz i pierwszy krok w skutecznym dotychczas niszczeniu kolejnych instytucji państwa (na razie dzielnie opiera się NIK). Zniszczenie przez Kaczyńskiego i Ziobrę fundamentalnej istytucji systemu konstytucyjnego, tj. niezawisłości sędziowskiej jest główną przyczną sporu władz polskich z Unią Europejską, bynajmniej nie są nimi deformy Ziobry wymiaru sprawiedliwości będące wyłączną kompetencją państw członkowskich. Polska naruszyła ten fundament państwa prawa, a ci którzy stoją po stronie Ziobry i nie rozumieją o co walczą sędziowie Tuleya i Juszczyszyn – nic nie rozumeją z istniejącej rzeczywistości, niczym gotowana żaba nie czująca coraz bardziej gorącej wody..

    „Cicha i mająca charakter fundamentalny, ekspansja kompetencyjna części instytucji unijnych” to kolejny humbug i niezrozumienia istniejącej rzeczywistości. Czy chcemy, panie Radziejewski, Unii Europejskiej jako ośrodka siły i realnego partnera dla Rosji, Chin i USA ? Czy też tego nie chcemy i na gruzach Unii Europejskiej chcemy powrotu do systemu politycznego znanego z lat 30 ? Co wolimy, panie Radziejewski, mieć Niemcy w tej organizacji międzynarodowej 27 państw, jak by nie było wzajemnie się balansujących, czy też wolimy oś Brelin-Moskwa ? Z połkniętą Białorusią i Ukrainą oraz Donbasem na Lubelszczyźnie, właśnie tak, gdyż Polska odrzucjacą dyktat rosyjski co do kierunków swojej polityki staje się oczywistym celem rosyjskich ataków.

    „Aktywność polskiej centrolewicowej opozycji”, panie Radziejewski, wbrew Pańskim opiniom to obrona polskiej suwerenności, racji stanu i findamentalnych intetesów państwa polskiego przed nieodpowiedzilną włądzą Kaczyńskiego pchającą Polskę na Wschód wprost w objęcia Rosji. Polska PiS stała się „europejskim chłopcem do bicia” z powodu swojej głupiej polityki (pierwszym symptomem było antypolskie głosowanie 1:26 – przyzna Pan?) i nierozpoznania oraz nierozumienia politycznych i geopolitycznych realiów. Pisowska Polska jest dzieckiem we mgle i za swoje infantylne zachowanie otrzymuje zasłużone klapsy. Te klapsy polskiej opozycji nie dziwią, w odróżnieniu od zdziwionego PiS i Pana, nie rozumiejących za co się te klapsy dostaje. To dość miarodajna miarka jakości polityków rządzących i opozycyjnych, przyzna Pan ? Jeśli Unia zoblokuje pieniądze dla Polski to też będzie Pan przekonywał swoich mniej wyrobionych Czytelników, że to wyłączna wina polskiej opozycji ?

  6. Jarosław pisze:

    „Czy judzący do eskalacji sporu Brukseli z Warszawą aktywiści polskiego centrolewu są aby na pewno świadomi, w czym uczestniczą? Sądząc po jednoznacznych stwierdzeniach np. Borysa Budki o wyższości polskiej konstytucji nad prawem europejskim, i dokładnie przeciwnym oświadczeniu szefowej Komisji z tych samych dni – chyba nie.”

    Panie Radziejewski, to Pan niczego nie rozumie, ale wytłumaczę Panu tę pozorną sprzeczność dość przystępnie. Konstytucja RP jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej (koniec kropka). Jednak wśród źródeł prawa, Konstytucja RP oprócz ustaw, rozporządzeń i aktów prawa miejscowego j.s.t. – wymienia także jako źródło prawa ratyfikowane umowy międzynrodowe. Umowy międzynarodowe, do których należą traktaty unijne i aquis comminautaire, mają szczególną, zapisaną w Konstytucji RP, cechę, mianowicie przysługuje im pierwszeństwo w stosowaniu – przed ustawami krajowymi sygnatariuszy tych umów międzynarodowych, czyli przed prawem krajowym państw członkowiskich. Jest to imanentna cecha umów międzynarodowych, gdyż państwa zawierają je po to, żeby wykluczyć spory między nimi w związku z różnymi systemami prawnymi obowiązujacymi w tych krajach odnośnie spraw regulowanych umowami międzynarodowymi. Von der Leyen mówiąc o „wyższości prawa europejskiego” ma na myśli pierwszeństwo w jego stosowaniu (sic!), co jest zgodne i wprost zapisane w naszej Konstytucji , mianowicie w art. 91 ust. 2, polecam lekturę.

  7. Jarosław pisze:

    „Bardzo możliwe, że poszedłby za tym większy bunt narodów europejskich, niebezzasadnie oburzonych kierunkiem ewolucji Unii oraz skalą, głębią i stylem jej interwencji w wewnętrzne sprawy państw członkowskich, nigdy niepowierzone instytucjom wspólnotowym. Skądinąd trudno sobie wyobrazić zaistniały kształt owej rezolucji bez aktywności przedstawicieli polskiego centrolewu, którzy oczywiście w swojej europarlamentarnej części gremialnie za nią zagłosowali.”

    Dwie ostatnie uwagi, pierwsza: zdecyduj się Pan, panie Radziejewski, czy Unia ma się stać geopolitycznym ośrodkiem siły, a wtedy bełkot dwóch państw – „oburzonych kierunkiem ewolucji Unii oraz skalą, głębią i stylem jej interwencji w wewnętrzne sprawy państw członkowskich,” (czyli Polski i Węgier) – sprzeciwia się tworzeniu Unii Europejskiej jako światowego ośrodka siły i sprzyja tym samym polityce rosyjskiej, czy też Unia ma się rozsypać w interesie rosyjskim i sprzyjać budowie bilateralnych relacji Rosji z poszczególnymi państwami Unii, głównie z Niemcami, z finałem osi Berlin-Moskwa ?

    Druga uwaga dotyczy określenia „centrolewu”. Wstydź sie Pan, panie Radziejewski tego określenia, wymyślonego przez sanacyjną dyktaturę zwalczającą opozycję nie-endecka (ta utworzyła OWP). „Centrolew” to pejoratywne określenie (niestety przyjęło się w historii) opozycji antysanacyjnej, która oficjalnie nazwała się, zapamiętaj Pan sobie, Związkiem Obrony Prawa i Wolności Ludu. Jeden z jego liderów, Wincenty Witos, trzykrotny premier II RP, który w 1920 r. przyjął, lecz nie głosił publicznie (sic!) rezygnacji Piłsudskiego z funkcji Naczelnego Wodza tuż przed bitwą warszawską (zwrócił oryginał dokumentu Piłudskiemu przed przewrotem majowym), został skazany przez sąd sanacyjnej II RP na karę wiezienia za przestępstwa polityczne (sic!) i aby uniknąć uwięzienia w polskim więzieniu musiał uciekać na emigrację do Czechsłowacji ! Zatem wystrzegaj się Pan, panie Radziejewski, nazywania dzisiejszej opozycji „centrolewem”. W przeciwnym wypadku ryzykujesz Pan akces do stronnictwa PiSu, tej żenujacej grupy rekonstrukcyjnej sanacji.

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo