Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
„W ostatnich 30 latach nie było na globie polityka, który wyrósłby tak wysoko, a następnie upadł tak nisko – i tak szybko – jak Aung San Suu Kyi” – od tych słów rozpoczyna swój wywód Michał Lubina w swej najnowszej książce, politycznej biografii birmańskiej polityk, a kiedyś globalnej ikony ruchu walki o prawa człowieka.
KUP KSIĄŻKĘ „PANI BIRMY AUNG SAN SUU KYI. BIOGRAFIA POLITYCZNA” MICHAŁA LUBINY
To już trzecie podejście polskiego autora, a zarazem współpracownika NK, do tej postaci: po biografii po polsku „Pani Birmy”, a potem wydanej w Polsce po angielsku „Moralnej demokracji” (The Moral Democracy), teraz przyszedł czas na renomowane wydawnictwo Routledge, gdzie właśnie wydał polityczną biografię swej bohaterki „Polityk hybrydowy”, co stanowi prawdziwą furtkę na świat.
O dziwo, Lubina rzadko się powtarza. Obecne wydanie jest rozmiarami najkrótsze, za to niezwykle zwarte i przejrzyste, a zarazem treściwe. Same atuty, jak na pracę naukową, którą zresztą autor, znany z ostrego języka i temperamentu, nawet tutaj przetyka własnym ciętymi uwagami czy wnioskami.
Trzy różne biografie „Pani Birmy”, jak ją powszechnie nazywają we własnym kraju (tu ograniczymy się do – też powszechnego – skrótu ASSK) oraz trzy inne, cenne prace autora na temat Birmy, zwanej dzisiaj Mjanmą, jednoznacznie dowodzą, że niejako spełniają się moje, byłego ambasadora w tym kraju, przepowiednie i życzenia z początków minionej dekady, że oto pojawił się nam badacz tego kraju międzynarodowej klasy, a może nawet birmanista, o ile podciągnie jeszcze język, który studiuje i zgłębia
Trzy różne biografie „Pani Birmy”, jak ją powszechnie nazywają we własnym kraju (tu ograniczymy się do – też powszechnego – skrótu ASSK) oraz trzy inne, cenne prace autora na temat Birmy, zwanej dzisiaj Mjanmą, jednoznacznie dowodzą, że niejako spełniają się moje, byłego ambasadora w tym kraju, przepowiednie i życzenia z początków minionej dekady, że oto pojawił się nam badacz tego kraju międzynarodowej klasy, a może nawet birmanista, o ile podciągnie jeszcze język, który studiuje i zgłębia. Warto to wiedzieć i docenić, bo rzadki to u nas przypadek, że stosunkowo młody jeszcze wiekowo badacz o sporym już dorobku sięga międzynarodowego statusu cenionego znawcy jakiegoś kraju czy obszaru.
Tyle o Autorze, choć można by więcej, bo to przypadek odosobniony. Nie chwalmy go jednak za bardzo zawczasu, bo – jak powiadają Chińczycy – jeśli nadal żyje i tworzy, to… zawsze jeszcze może popełnić błędy. Oby nie! Ale dalszą karierę ambitnego i kreatywnego M. Lubiny, pracowitego skryby dobrze znającego kraj i okolice (kilkunastokrotnie przebywał w Mjanmie, dwukrotnie spotkał się z ASSK) radziłbym śledzić.
Teraz przejdźmy do meritum, czyli samej ASSK, jej politycznej roli, politycznego programu i temperamentu oraz znaczenia w birmańskich dziejach, bo niewątpliwie można już o czymś takim zdecydowane mówić. Mamy bowiem do czynienia z postacią wyrazistą i od czasu sekretarza generalnego ONZ U Thanta (na urzędzie w latach 1961-71) jedyną osobą z Birmy powszechnie na świecie znaną.
Jej rolę w kraju określa rodowód. Jest córką generała Aung Sana, twórcy birmańskiej niepodległości w 1948 r. (której nie dożył, zabity w zamachu gdy ASSK liczyła zaledwie dwa lata), ale też twórcy birmańskiej armii – Tatmadaw. Dodaje to kolorytu, jak też dramatyzmu całej historii, gdyż wojskowa junta rządziła tam od (drugiego już) zamachu stanu generała Ne Wina, zresztą bliskiego współpracownika Aung Sana, należącego do wąskiego grona takinów (jak hinduskie sahib), czyli narodowców walczących o wyzwolenie kraju spod kolonialnego jarzma. Ne Win rządził niepodzielnie od 1962 r. aż do dramatycznego zwrotu i krwawo stłumionych demonstracji studenckich w 1988 roku.
> ZOBACZ WSZYSTKIE KSIĄŻKI DR. HAB. LUBINY <
To właśnie wówczas, z przyczyn rodzinnych (chora matka, była ambasador w Indiach) ASSK (ur. 19 czerwca 1945), od dzieciństwa niemal cały czas za granicą, wróciła do kraju. Na stałe, jak się okazało. Dotychczas była przykładną żoną (brytyjskiego tybetologa Michaela Arisa), matką dwóch synów i z pierwszymi publikacjami na Uniwersytecie w Oxfordzie.
Rewolucyjna fala w trybie natychmiastowym skromną dotychczas matkę i gospodynię domową wypchnęła przed kultowe miejsce dla Birmańczyków, świątynię Szwedagon w Rangunie, zmusiła do wystąpień publicznych i niemal natychmiast udowodniła, że córka, choć go nie pamięta, jest nieodrodnym pokłosiem Ojca, generała i bohatera narodowego: po prostu ma w genach charyzmę i zdolności przywódcze.
Dostęp do jej willi, co znam z autopsji, był wielce ograniczony, gdyż aleję przecięto częściowo zasiekami, a na dodatek postawiono posterunki wojska. Tak rozpoczął się okres heroiczny, budowy ikony walki o prawa człowieka, honorowanej, czy wręcz kanonizowanej na wszelki możliwe sposoby, z pokojową nagrodą Nobla i europejską nagrodą Sacharowa włącznie
Tamta rewolucja została krwawo stłumiona, ale nie trafiła na czołówki światowych gazet, bo nie było tam obcych korespondentów (poprzednia junta kraj niemal całkowicie zamknęła), tak jak niespełna rok później na placu Tiananmen w Pekinie. Ofiar było dużo, a jedną z nich stała się, dość szybko, ASSK, gdyż junta przepoczwarzyła się, ale władzę zachowała. Jako córka bohatera narodowego nie trafiła do więzienia i nie była maltretowana. Została natomiast izolowana – w rodzinnym domu, willi po rodzicach.
Spędziła tam, w odosobnieniu i z małymi przerwami, następne 15 lat. A dostęp do jej willi, co znam z autopsji, był wielce ograniczony, gdyż aleję przecięto częściowo zasiekami, a na dodatek postawiono posterunki wojska. Tak rozpoczął się okres heroiczny, budowy ikony walki o prawa człowieka, honorowanej, czy wręcz kanonizowanej na wszelki możliwe sposoby, z pokojową nagrodą Nobla i europejską nagrodą Sacharowa włącznie.
Nie ma sensu wchodzić w tamten – heroiczny – okres, bowiem M. Lubina opisał to wszystko w pierwszej, polskiej biografii ASSK, „Pani Birmy”. W drugiej natomiast, już po angielsku, położył nacisk na moralny wymiar w politycznym myśleniu bohaterki oraz czysto buddyjskie korzenie w jej działaniu i postrzeganiu świata.
Wymagało to zresztą głębokiego przeorania buddyjskiego kanonu, począwszy od klasycznego „Tipitaka”, złożonego z trzech koszyków zbioru sutr (sutta), czyli filozoficznych traktatów i przypowieści stanowiących buddyjski kanon. A na dodatek trzeba było jeszcze wejść w świat wielce popularnych przypowieści i anegdot z serialu „Jataka”, opowiadających o różnych wcieleniach Buddy. To bowiem wokół nich wszystkich obraca się birmańska narodowa wyobraźnia. Bez ich znajomości trudno coś w Birmie, zwanej teraz Mjanmą, należycie zrozumieć, podobnie jak wyjaśnić tamtejszy sposób myślenia.
Teraz też, za trzecim podejściem, że tak powiem, gdy M. Lubina zajął się ASSK jako politykiem, powtarza podstawową, a na Zachodzie nie do końca uświadomioną tezę, iż „być Birmańczykiem to znaczy być buddystą”. Nawet będąc politykiem, a nim stała ASSK z wyroków losu, gdy junta w 2008 r. przygotowała nową Konstytucję, a na jej mocy od końca 2010 r. zaczęła reformy, szczególnie gospodarcze. Pozwoliły one ASSK najpierw wyjść z odosobnienia, a potem szybko wejść do polityki. Natrafiła na – tak długo oczekiwaną – sposobność, by pójść w ślady ojca, tzn. kreować przyszłość kraju zgodnie z własnym rozeznaniem, światopoglądem, a nade wszystko zobowiązaniami wobec państwa i wielu jego narodów (jest ich ok. 130, Birmańczycy stanowią ok. 68 proc. ogółu).
To byli generałowie oraz reformatorski premier Thein Sein (marzec 2011-marzec 2016) od wyborów uzupełniających w kwietniu 2012 r. pozwolili wejść ASSK bezpośrednio do polityki. W ostatnich pięciu latach była już ona najsilniejszą osobowością na krajowej scenie, choć jednak nieco bezzębną, bowiem generałowie zapewnili sobie w Konstytucji zabezpieczenia i immunitety, w tym trzy kluczowe resorty siłowe i 25 proc. miejsc w Hluttaw (Parlamencie) dla ich przedstawicieli. A dla ASSK, kiedyś zamężnej z obcokrajowcem, co wykorzystano jako pretekst, postawioną formalno-prawną barierę, byleby tylko nie została prezydentem i głową państwa. W efekcie przejęła ona wiele resortów i wykreowała dla siebie dziwne stanowisko Radcy Stanu, a faktycznie nadpremiera, na dodatek wskazującego jeszcze prezydenta. Tyle tylko, że prawdziwa siła, o czym wiadomo, nadal pozostała przy wojsku.
Autor, poprzednio również dość krytyczny wobec ASSK, tym razem modyfikuje swoje stanowisko. Jeszcze całkiem niedawno mówił w wywiadzie dla cenionego w środowisku międzynarodowym magazynu „The Diplomat”: ASSK rządzi niczym przedkolonialna królowa lub autorytarna matriarchini, sprawująca mandat Niebios
O tym właśnie, o rządach ASSK, o jej współdziałaniu i koegzystencji z prześladującymi ją kiedyś generałami, traktuje ten najnowszy, skondensowany tom wydany w Routledge. Natomiast najnowsze wybory, z listopada tego roku, gdzie ASSK i jej Narodowa Liga na rzecz Demokracji (NLD) ponownie zdecydowanie wygrała, opisał M. Lubina w kilku tekstach i wywiadach, także tutaj na łamach NK. W szczegóły więc nie wchodzę, bowiem każdy, kto zna twórczość i aktywną medialną działalność Lubiny, ten je zna lub znać powinien.
Najbardziej interesujące tak w książce, jak i dla każdego odbiorcy, są analizy i wnioski autora, biografa i analityka, dotyczące funkcjonowania ASSK jako aktywnej polityczki, podobnie jak tamtejszego, wielce specyficznego systemu politycznego. Mamy bowiem w Birmie-Mjanmie do czynienia z rozwiązaniami unikatowymi, podobnie jak z niebywałą osobowością niby na czele państwa, ale jednak bez pełni władzy.
Nie zdradziła, bo zawsze była osobowością – a teraz jest politykiem – nieco bardziej skomplikowanym, złożonym, wielokulturowym (mówi z brytyjskim akcentem), choć nade wszystko birmańską patriotką. To nie zachodni liberalizm, lecz rodzimy buddyzm nią kierował, o narodowych interesach już nie mówiąc.
Ten birmański patriotyzm trzeba przyjąć, na dobre i złe. Albowiem trzeba go umieścić w siatce wielce skomplikowanych kwestii etnicznych w tym związkowym państwie, ze szczególnym przypadkiem bengalskiej z rodowodu i muzułmańskiej z wyznania mniejszości Rohingya (o niej też M. Lubina wydał niedawno odrębną, krótszą książkę, mówiącą o jej rodowodzie oraz kulturowej, religijnej i etnicznej odrębności). Albowiem władze w Naypyidaw – Stolicy Królów (tak się nazywa nowa stolica kraju od 2006 r.) postawiły na jej eksterminację czy usunięcie z kraju, co słuszne odbiło się tak głośnym echem w świecie. Problem ten narastał od dziesięcioleci, sam pisałem o tym, gdy jeszcze nie był „modny”, ale stał się głośny, gdy władze Rohingya z państwa wygoniły, co zarazem narobiło tyle szumu i złej krwi wokół samej ASSK.
To właśnie kwestia Rohingya wywołała prawdziwą burzę (o ich aktualnej sytuacji zob. znakomitą pracę Azeem Ibrahima). Albowiem rodowici Birmańczycy nie chcieli nadać jej statusu odrębnej narodowości, a buddyjsko-nacjonalistyczna organizacja MaBaTha już w latach 2012-13 zaczęła proces prześladowań. Szybko doprowadził on do rozlewu krwi, a następne wypędzenia niemal całej mniejszości z kraju, co całkowicie zmieniło wizerunek ASSK, szczególnie na Zachodzie.
Przecież gdy wyszła z domowego aresztu, odwiedziła ją nawet, w grudniu 2011 r., szefowa amerykańskiej dyplomacji, Hillary Clinton. Nadzieje z nią związane i w niej pokładane były tak wielkie, że w kierunku Rangunu i Naypyidaw ruszyły całe pielgrzymi polityków zachodnich, w tym z Europy i z Polski. A wtedy, gdy była już deputowaną do Hluttaw i znaczącym politykiem „obozu refom”, trafił tam nawet w listopadzie 2012 r. sam Barack Obama, jako pierwszy urzędujący prezydent amerykański, który postawił stopę na tamtejszej ziemi (potem był tam raz jeszcze, w marcu 2016 r.).
Brutalność jednostek Tatmadaw, pacyfikacja całego obszaru, a następnie wygnanie i exodus do sąsiedniego Bangladeszu, przy najpierw niemym, a potem aktywnym wsparciu armii przez ASSK sprawiła, że początkowy entuzjazm Zachodu wobec niej szybko zgasł. Natomiast wizerunek „Pani Birmy”, w grudniu 2019 r. nawet broniącej polityki własnego państwa przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości, stał się nie do naprawienia.
Dlaczego tak się stało i o co w tym wszystkim chodzi? Zdaniem M. Lubiny, ASSK nie da się tak łatwo zaszufladkować. Jest ona bowiem politykiem „hybrydowym”, co wyeksponowano już w tytule jego najnowszej pracy. Składają się na tę hybrydę cztery nakładające się na siebie źródła programowe stanowiące zarazem jej polityczne zaplecze w całym działaniu i życiorysie. Definiując je, czy powołując się na nie można stwierdzić, że ASSK w swoim działaniu odwołuje się do buddyjskiego kanonu, w ramach którego to moralne kwalifikacje, a niekoniecznie skuteczność decydują o ocenie funkcjonowania w polityce. Że świadomie gra rolę Pani Birmy, czy – nieco mniej przekonywująco – „Matki narodu – Matki Suu”, o co jednak niełatwo w tworze tak wyjątkowo skomplikowanym i złożonym jak Związek Mjanma. Że wygrywa na tym, że i tak w ostatecznym rozrachunku jest lepiej niż było za poprzednich, okrutnych rządów Tatmadaw – sfera wolności poszerzyła się niepomiernie, a poziom życia jednak się nieco podniósł. Wreszcie – że utrzymuje otwarcie (rynkowe) na Zachód. Jednakże w wymiarze czysto politycznym, w kontekście Rohingya, jak też innych powodów, doszło do paradoksu, że dawna ikonę Zachodu biorą teraz w obronę Chiny – właśnie przed Zachodem.
Ojciec, generał Aung San, wywalczył niepodległość z brytyjskiego kolonialnego uzależnienia, utworzył nowe państwo, a nawet armię – tę nieszczęsną Tatmadaw, która przez dekady maltretowała naród, a ostatnio spacyfikowała muzułmańskie wsie i osady Rohingya. ASSK była ofiarą tej armii jako dysydentka i teraz znów, jak wszystko wskazuje, stała się jej zakładnikiem, jeśli nie ponownie ofiarą
Dotychczasowe rządy ASSK po 2006 r. jeszcze wzmocnione w wyborach 2020 r., zdają się wskazywać, że – w ocenie M. Lubiny – nie tyle jest ona politykiem zręcznym, a tym bardziej efektywnym, co na pewno „tragicznym”. Chociażby w tym sensie, że jej cel nadrzędny, by jednak zostać prezydentem, z woli nadal bardzo wpływowych generałów może być i będzie nie do osiągnięcia.
Wywodząca się z wewnętrznych kalkulacji i rozeznania obrona generałów i ich decyzji, oczywiście przy uwzględnieniu nastrojów wśród Birmańczyków czy buddyjskiej hierarchii z sangha, po pacyfikacji i exodusie blisko miliona Rohingya spowodował – już raczej nieodwracalną – wizerunkową katastrofę ASSK na Zachodzie. Albowiem w ten oto sposób, jak celnie zauważył Lubina we wstępie do poprzedniego tomu, „Birmańska Gandhi zamieniła się w birmańskiego Mugabe”.
Pozostaje więc ASSK rola już nie tyle bohaterki na Zachodzie, ten status utraciła, co „matki narodu” wewnątrz kraju. Tak to przynajmniej wygląda w świetle dotychczasowego stylu sprawowania przez nią rządów, dość skutecznych w wymiarze czysto taktycznym, ale jednak pozbawionych wszelkiej wizji, a przy tym mocno apodyktycznych. Jest tak zarówno w szeregach NLD, jak na rożnych stanowiskach rządowych, które teraz piastuje. Dlatego też, przykładowo, rozległa birmańska diaspora prezentuje wobec niej i jej rządów niemal całą paletę zróżnicowanych poglądów. Jedności w ocenie jej funkcjonowania nie ma – i raczej się na nią nie zanosi.
Stało się bowiem tak, że ta przekonana buddystka, reprezentująca tradycyjnie birmański sposób myślenia, choć umiejętnie „przefiltrowany” przez pojęcia i wartości zachodnie, jednakże dość naiwnie rozumiane (np. demokracja = sprawiedliwość), jest zarazem, jak argumentuje Lubina, reprezentantką już przestarzałego, postkolonialnego kodu myślowego. W jego ramach liczą się osobowości i ideały, ale przede wszystkim taktyczna umiejętność przystosowania się do sił znacznie silniejszych od nas.
To akurat jest dziedzina, w której ASSK, polityk umiejętnie rozgrywający birmańskie – cały czas – oraz zachodnie – do pewnego czasu, czytaj: Rohingya – karty, okazała się akurat niezwykle sprawna i skuteczna. Czego dowodem jej powtórne zdecydowane zwycięstwo w wyborach 2020 roku. Sięgnęła po nie mimo tego, że wcale nie była taka skuteczna ani w gospodarce (jeszcze przed pandemią), ani w procesie pokojowego pojednania licznych narodowości, zwanego po angielsku nation building.
W kraju, jak widać, jeszcze nie przegrała, chociaż na Zachodzie poniosła prawdziwą klęskę. By zacytować Lubinę raz jeszcze: „Obecne globalne potępienie Suu Kyi od 2012 r. jest wprost proporcjonalne do jej poprzedniego powszechnego uwielbienia”. Dlatego autor, poprzednio również dość krytyczny wobec ASSK, tym razem modyfikuje swoje stanowisko. Jeszcze całkiem niedawno mówił w wywiadzie dla cenionego w środowisku międzynarodowym magazynu „The Diplomat”: ASSK rządzi niczym przedkolonialna królowa lub autorytarna matriarchini, sprawująca mandat Niebios. „Deklaruje i decyduje ze swojej pozaziemskiej pozycji, funkcjonując polityczne za zamkniętymi drzwiami w Naypyidaw”. Pod jej rządami, czy raczej współrządami z armią, „żaden problem kraju nie został rozwiązany. Brakuje wizji, nie ma planu, a co najgorsze brakuje kompetencji w radzeniu sobie z wielowarstwowymi wyzwaniami stojącymi przed Mjanmą„.
Jednakże w ostatniej książce, podobnie jak artykułach i wywiadach M. Lubina staje się bardziej wyważony, formułuje swe sądy bardziej oględnie, co – w mojej ocenie – jest właściwą i pożyteczną zmianą. W ten sposób dochodzimy raz jeszcze do tytułowego zagadnienia „hybrydowego polityka”, tzn. takiego, który nie tylko czerpie z wielu źródeł, ale też, w jeszcze większym stopniu, jest bardzo różnorodnie widziany i oceniany. Zdaniem M. Lubiny, wobec birmańskiej noblistki można wyróżnić następujące narracje:
Wielce zróżnicowane są jej oceny w birmańskiej diasporze i w świecie zewnętrznym, bowiem – to już jest jasne – z dawnej wręcz deifikacji nic nie pozostało. Mamy za to w jej wydaniu kolejną mieszankę, którą dobrze ujął Ben Rhodes (kiedyś doradca Obamy, dziś u Bidena znowu na fali). Jego zdaniem, ASSK to „idealistka, aktywistka, polityk, wyrachowany pragmatyk”. To cechy, które składają się na tę osobowość. A Lubina dodaje, że to „pełnokrwisty polityk i przywódczyni”, która już na tyle długo funkcjonuje w polityce, że doskonale wie, iż nadrzędna jest jedna zasada: „zwycięzców się nie sądzi”. Dlatego dzieli się władzą z wojskiem, ale nie chce jej oddać, by mieć wpływ na przyszłość.
To dlatego, jak to celnie ujął Lubina w swojej ostatniej analizie dla NK, ASSK „dla swej wizji Birmy poświęciła męża, dzieci, przyjaciół, piętnaście lat wolności i prawie milion obcych muzułmanów”. Czy jednak ma taką wizję – autor jednak mocno w to wątpi i porównuje ASSK do chińskiego wizjonera Deng Xiaopinga; naturalnie, z niekorzyścią dla swej bohaterki.
Ojciec, generał Aung San, wywalczył niepodległość z brytyjskiego kolonialnego uzależnienia, utworzył nowe państwo, a nawet armię – tę nieszczęsną Tatmadaw, która przez dekady maltretowała naród, a ostatnio spacyfikowała muzułmańskie wsie i osady Rohingya. ASSK była ofiarą tej armii jako dysydentka i teraz znów, jak wszystko wskazuje, stała się jej zakładnikiem, jeśli nie ponownie ofiarą.
Nikt, chyba włącznie z nią samą, nie wie, kto ostatecznie wygra. Odsunięcie Tatmadaw od władzy jest zapewne jej najważniejszym, choć skrytym celem. Czy jej się uda, uwzględniając własny wiek oraz trudne okoliczności w kraju? To właśnie będzie miernikiem historycznej roli ASSK: czy dorówna Ojcu, czy też zostanie tylko politykiem, która – owszem – próbowała, ale nieskutecznie. Jest córką generała, ale armię by najchętniej całkowicie odsunęła od władzy. Jak widać, stawka jest nadal wysoka, tak dla samej ASSK (i jej ostatecznego wizerunku w historii), jak też birmańskiego ustroju politycznego, nadal wielce specyficznego, nie do końca przejrzystego, o dobrze funkcjonującej demokracji już nie mówiąc.
Prof. Bogdan Góralczyk był ambasadorem nierezydującym w Birmie w latach 2004-2008, potem też tam jeździł. Jest autorem tomu „Złota Ziemia roni łzy. Esej birmański”.
> ZOBACZ WSZYSTKIE KSIĄŻKI BOGDANA GÓRALCZYKA <
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Czy narody i państwa są śmiertelne jak ludzie? Wiemy, że mogą umrzeć – ale czy muszą umrzeć? Czy narody mają jakąś określoną siłę życiową i wyznaczoną długość życia, po której upływie zostają wymazane z powierzchni Ziemi, a ich państwa wraz z nimi?
Walka o to, kto ma być na wystawie głównej i w jakim charakterze jest sporem o symbole. Odgórny nakaz nie rozwiąże problemu. Jeżeli dojdzie do kompromisu, to żadna ze stron nie będzie w pełni usatysfakcjonowana, czekając okazji do przeciągnięcia sznura
Monarchia jest gąsienicą, prymitywną formą pełzającą po ziemi, konstytucjonalizm jest poczwarką, ale dopiero republika to ostateczne narodziny i zakończenie rozwoju, jakby motyl woli ludu dojrzał do ucieczki na własnych skrzydłach!
Zdominowana przez Niemców Unia Europejska skazana jest na kolizję ze Stanami Zjednoczonymi, lub na powolną śmierć pod rządami słabnącego amerykańskiego hegemona
Europa jako jednostka geograficzna jest anachronizmem, a jako jednostka polityczna – przewidywaniem, które nie jest tylko blefem
Parareligijna krucjata Zachodu, do dziś szczególnie silna zwłaszcza u Amerykanów, ma nieść ludom peryferyjnym humanitaryzm, demokrację i prawa człowieka jako substytut wartości religijnych
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie