Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Bolesny szpagat Jordana Petersona

Autor „12 życiowych zasad” nie jest wprawdzie kapitalistycznym coachem ani apostołem egoizmu, ale do humanizmu wiele mu brakuje. Zmaga się z najważniejszymi problemami świata i czasem dochodzi do interesujących wniosków, choć wiele jego odpowiedzi budzi wątpliwości
Wesprzyj NK

Niemal dwa miliony subskrypcji na YouTube. Ponad 85 milionów wyświetleń filmów. Ponad dwa miliony sprzedanych kopii ostatniej książki – „12 życiowych zasad” i (częściowo wykonane) plany jej tłumaczenia na 45 języków. Setki tysięcy słuchaczy podcastów, tournées po całym świecie, podczas których na spotkania przychodzą tysiące osób. Mnóstwo entuzjastycznych recenzji. Jedno jest pewne – Jordan Bernt Peterson, profesor psychologii na uniwersytecie w Toronto, zaczarował świat.

Do wieku XIX większość nurtów myślowych i systemów światopoglądowych konstruowało wizję człowieka i historii w formie spójnych narracji z początkiem, rozwinięciem i końcem, czyli celem, do którego dążymy

I jak każdy masowo działający czarownik, ściągnął na siebie bicz nieubłaganej krytyki. „Jeśli interesuje was chrześcijańska mitologia, kołtuński indywidualizm, bełkotliwa metafizyka i lęki egzystencjalne, to Jordan Peterson jest filozofem dla was. Ale jeśli wolicie twarde dowody i rozumowanie, szukajcie gdzie indziej” – pisze w „Psychology Today” Paul Thagard. Nellie Bowles w „New York Timesie” nazywa Petersona „kustoszem patriarchatu”, Pankaj Mishra w „The New York Review” doszukuje się u Kanadyjczyka inspiracji rodem z „faszystowskiego mistycyzmu” (do którego skądinąd absurdalnie zalicza m.in. Carla Gustava Junga i Mirceę Eliadego), a inni krytycy nazywają go „guru alt-rightu”. Ale i w Polsce Petersonowi się dostało – Jakub Majmurek twierdzi, że twórczość psychologa to „absolutnie fałszywa odpowiedź na często realne problemy”, i ostrzega, że „fenomen Petersona traktować trzeba poważnie”, gdyż „tak jak Trump i jego klony w polityce, tak w sferze idei Petersony (sic! – JP) szybko nie znikną”. Krytycznie o Petersonie pisał też „Nowy Obywatel”, a chwaliła go „Teologia Polityczna”. Oscar Wilde pisał w przedmowie do „Portretu Doriana Graya”, że „niezgodność krytyków jest dowodem zgodności artysty z samym sobą”. Peterson faktycznie idzie jedną, wytyczoną przez siebie drogą. Co to za droga, dokąd prowadzi, i czy kanadyjski psycholog faktycznie zasługuje na masowe pochwały, czy na miażdżącą krytykę? Aby odpowiedzieć na te pytania, należy dotrzeć do korzeni jego wizji.

Wokół nas toczy się nieustanny spór o narrację. Mówiąc skrótowo – do wieku XIX większość nurtów myślowych i systemów światopoglądowych konstruowało wizję człowieka i historii w formie spójnych narracji z początkiem, rozwinięciem i końcem, czyli celem, do którego dążymy. Dla chrześcijan takim celem jest zbawienie i życie wieczne; dla nietzscheanistów – narodziny Nadczłowieka; dla marksistów – osiągnięcie bezklasowego społeczeństwa komunistycznego. Te narracje poza efektami rozwojowymi przyniosły także wiele cierpienia i przemocy i stanowiły podatny grunt dla wielkich dwudziestowiecznych totalitaryzmów. Lęk przed tą przemocą miał duży wpływ na nurt postmodernistyczny, który wielkie narracje neguje. Postmoderniści twierdzą, że w świecie postindustrialnym i społeczeństwie informacyjnym narracje albo nie mają już racji bytu („koniec człowieka” u Foucaulta, „koniec historii” Fukuyamy, swego rodzaju „koniec rzeczywistości” u Baudrillarda), albo – że są one niebezpieczne i kryją się za nimi partykularne interesy. Konserwatyści, będący „ostatnimi rycerzami modernizmu”, wierzą w narracje będące podstawą świata, i – co więcej – służące rozwojowi człowieka: na przykład William Kirk Kilpatrick, autor popularnego u nas pewien czas temu „Psychologicznego uwiedzenia” twierdzi, że życie jest opowieścią, i najlepszym sposobem jego interpretacji i wyjaśnienia jest opowieść.

Peterson wybiera inną drogę niż postmoderniści, którzy wobec narracji są sceptyczni; uważa, że bez nich chaos doprowadziłby do totalnej destrukcji

Między Scyllą a Charybdą

Peterson nie neguje faktu, że wielkie narracje mogą nieść wielką przemoc. W swojej pierwszej książce, „The Maps Of Meaning” („Mapy znaczenia” – dostępnej za darmo w internecie), wychodzi wręcz od tego przekonania. Książkę pisał trzynaście lat, wiedziony silnych impulsem poszukiwania przyczyn zła. Kiedy rozpoczynał – w 1985 r. – po nocach śniły mu się koszmary o zniszczeniu świata. „Nie potrafiłem zrozumieć, jaka siła stała za nazistami, stalinistami czy Czerwonymi Khmerami” – pisze Peterson. W końcu doszedł do tego, przed czym już wcześniej ostrzegali postmoderniści: ideologie mają charakter religijnych narracji, i pełnią niezwykle ważną funkcję wprowadzania porządku w chaos. W świecie toczy się nieustanne zmaganie między chaosem a porządkiem. Porządek to sytuacja przewidywalna, sytuacja, w której zbudowane struktury chronią przed katastrofą związaną z nieprzewidywalną zmianą. Taką zmianę przynosi chaos – to stan rzeczy, w którym nie można mieć pewności, w którym przewidywanie jest niemożliwe. Chaos przynosi wolność i twórczą ekscytację, porządek przynosi poczucie bezpieczeństwa. Nadmiar chaosu przynosi lęk i reakcję typu „walka/ucieczka”; nadmiar porządku – nudę, restrykcje i represje. Chaos to natura, porządek to kultura. Chaos to ciemna dżungla pełna dzikich zwierząt, porządek to spokojna wioska na skraju dżungli. Chaos to pozbawiony logiki ciąg zdarzeń, porządek to narracja. Wielkie narracje są skutecznym narzędziem powstrzymującym napór chaosu. Dlatego jakiekolwiek zagrożenie dla narracji danej grupy (na przykład wierzeń religijnych) powoduje tak silne, agresywne reakcje, prowadzące nawet do wojny czy masowych represji: złamanie narracji owocuje wdarciem się w życie chaosu.

Peterson jednak wybiera inną drogę niż postmoderniści, którzy wobec narracji są sceptyczni; uważa, że bez nich chaos doprowadziłby do totalnej destrukcji. Choć Peterson utrzymuje, że zarówno nadmiar chaosu, jak i nadmiar porządku są niebezpieczne, i że „sensu należy szukać na granicy oddzielającej tę splecioną na wieczność parę”, większość swoich dzieł poświęca wprowadzaniu porządku w chaos, gdyż świat współczesny uważa za chaotyczny. „12 życiowych zasad”, książka, którą Bryan Appleyard z „Timesa” określa jako „mniej zagęszczoną i bardziej praktyczną wersję «Map znaczenia»”, nosi podtytuł „Antidotum na chaos”. Narracje, system kulturalny, system wartości zapobiegają chaosowi, a że wiążą się z walką jednych ludzi (i jednych narracji) przeciw drugim – to cena, którą musimy zapłacić. „Na Zachodzie od dekad odcinamy się od naszych kultur zogniskowanych wokół tradycji, religii, a nawet narodu – po części właśnie po to, aby zredukować niebezpieczeństwo zbiorowych konfliktów. Niestety: w coraz większym stopniu padamy ofiarą rozpaczy wobec wszechobecnego bezsensu, co trudno uznać za krok naprzód” – pisze psycholog.

To nie „Cnota egoizmu”

Już sam tytuł „12 życiowych zasad” – chwytliwy i marketingowy – przypomina szereg pop-psychologicznych poradników, oferujących „siedem nawyków” czy „pięć reguł”. Przedstawione w książce reguły opisane są w tytułach rozdziałów skrótowymi formułami, często odnoszącymi się do konkretnych, drobnych zmian możliwych do wprowadzenia w życiu. Przykładowo, reguła nr 1 brzmi: „Pilnuj sylwetki. Plecy proste, ramiona wyciągnięte”. Za tą praktyczną poradą stoi jednak cały bagaż metafizyczny – wizja świata, którą podziela autor. Czemu właściwie mamy się wyprostować? Świat – dowodzi Peterson – jest brutalny, i prawdziwy sukces życiowy odniesie tylko niewielu z nas. Autor wskazuje różne dowody na prawdziwość tej tezy: w USA rocznie wydaje się półtora miliona różnych tytułów książek, ale tylko pięćset tytułów sprzedaje się w nakładzie większym niż sto tysięcy egzemplarzy. Te dane przytacza za T. Fennerem, M. Levene’em i G. Loizou, jednak kolejny dowód (wskazujący, jakoby czterech kompozytorów – Bach, Beethoven, Czajkowski i Mozart – napisało niemal całą muzykę wykonywaną przez współczesne orkiestry) nie jest już poparty konkretnymi liczbami. Tak czy inaczej, zdaniem Petersona, żyjemy w świecie, w którym zwycięzca bierze wszystko, a przegrany będzie nadal przegrywać (ilustruje to omawianym już setki razy porównaniem do walczących homarów, które przykleiło się do Petersona i towarzyszy mu także w memach). Tę samą zasadę widzi Kanadyjczyk (co wydaje się znaczącym nadużyciem) nawet w słowach Chrystusa: „Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma”. Co należy więc zrobić? Stanąć naprzeciwko przeciwników wyprostowanym, w pozie zwycięzcy. Ale pozycja ciała to tylko pierwszy krok – tak naprawdę ma ona nam pomóc w tym, by, jak to nazywa Peterson, „wyprostować się metafizycznie”: przyjąć na siebie dobrowolnie całe brzemię bycia. Zamiast być bezwolnie atakowanym przez „losu wściekłego pociski i strzały” („Hamlet” Williama Szekspira w tłumaczeniu St. Barańczaka) należy „zaakceptować przerażającą odpowiedzialność za życie”, z własnej woli zacząć przekształcać chaos w porządek, porzucić iluzje dzieciństwa, a nawet, jak pisze Peterson lubujący się we wzniosłych, biblijnych metaforach, „zbudować arkę ochraniającą świat przed potopem”, „dźwigać swój krzyż” czy „poprowadzić swoich ludzi przez pustynię po ucieczce z domu niewoli” (str. 64).

W wielu miejscach u Petersona znajdziemy więcej stoicyzmu, humanizmu i egzystencjalizmu niż biznesowej pop-psychologii

Rozdział dotyczący reguły nr 1 od razu wskazuje na pewne problemy i sprzeczności obecne w dalszej części książki, i – ogólnie – w wizji Petersona. Kanadyjczyk bowiem, niczym w szpagacie znajduje się między darwinizmem społecznym oraz pochwałą amerykańskiego, biznesowego indywidualizmu i egoizmu, a klasyczną, liberalno-konserwatywną, ale i głęboko humanistyczną psychologią sensu i wartości. Nie bez powodu jednym z mistrzów Petersona jest Viktor Emil Frankl. To austriacki psycholog i psychiatra, który przeżył obozy koncentracyjne i stracił w nich niemal całą rodzinę, a po wojnie – po której żył jeszcze ponad 50 lat – stał się twórcą logoterapii, głęboko humanistycznego nurtu psychologii, wedle którego główną siłą życiową jest nie popęd seksualny (jak u Freuda), nie wola mocy (jak u Nietzschego i Adlera), ale dążenie do sensu życia – do prawdy i do wartości. Zbyt szybko więc Łukasz Muniowski w „Nowym Obywatelu” dyskredytuje filozofię Petersona jako egoistyczną, porównując go zgoła do Ayn Rand i przywołując jej stwierdzenie, że samolubność i moralność są zbieżne. Dla Petersona bowiem prawda i szacunek wobec rzeczywistości są jednak ważniejsze niż sukces. Nie bez powodu jedna z reguł brzmi: „Podążaj za tym, co wartościowe (a nie za tym, co wygodne)” – w oryginale ostatnie słowo brzmi „expedient”, a więc raczej „…nie za tym, co korzystne”. Jeśli więc mamy u Petersona do czynienia z egoizmem, to jest on równoważony wystarczającą dawką szacunku wobec rzeczywistości i wartości spoza „ja”: „nie jesteśmy zdolni wymyślać własnych wartości, ponieważ nie jesteśmy zdolni narzucać naszym duszom dowolnych przekonań” (str. 232). Celem, jak pisze Peterson, ma być nie sukces, a dobro – a pytanie, które mamy sobie zadawać, brzmi „Co mógłbym i byłbym gotów zrobić, by uczynić Życie odrobinę lepszym?” (str. 144) – i, jak wskazują kolejne fragmenty, nie chodzi tu o nasze własne życie, ale o życie świata. Porównywanie się z innymi – siłę napędową ciemnej strony kapitalizmu – autor „12 życiowych zasad” także krytykuje jako prowadzące do nieuniknionego i niepotrzebnego cierpienia; wszak zawsze znajdą się tacy, którzy są od nas lepsi. W wielu miejscach u Petersona znajdziemy więcej stoicyzmu, humanizmu i egzystencjalizmu niż biznesowej pop-psychologii. Kanadyjczyk jest zbyt świadom ogromu bólu i cierpienia, i tego, że świata nie da się oszukać „pozytywnym myśleniem”. Są rzeczy ważniejsze od sukcesu: „na drodze ku samodoskonaleniu wydają się jednak istnieć granice, których przekroczenie niesie ze sobą wyzbycie się człowieczeństwa” (str. 392).

Widmo darwinizmu

Nad lewicowymi zarzutami wobec Petersona nie można jednak prosto przejść do porządku dziennego. Widmo darwinowskiego indywidualizmu krąży nad jego twórczością i niektóre fragmenty przez to są wręcz nie do zniesienia – gdy na przykład w regule nr 3 Peterson radzi „przyjaźnić się z ludźmi, którzy życzą ci jak najlepiej”, de facto zaleca odsunięcie się od tych, którzy „nie mierzą w górę” (tu mamy do czynienia z istotnym przeinaczeniem w tłumaczeniu, gdyż w oryginale Peterson mówi o „niemierzących w górę” – people who are not aiming up – a tłumacz przerabia to na określenie „Przyjaciele cyniczni, bez ambicji i kręgosłupa moralnego”). Zaleca odsunięcie się od tych, którzy wpakowali się w poważne kłopoty, a w te wpaść zdaniem Petersona łatwo („Aby zawieść (raczej „przegrać” – w oryginale: fail – przyp. JP), musisz jedynie kultywować kilka złych nawyków i marnować czas. Gdy ktoś już poświęcił temu wystarczająco dużo czasu, ulega egzystencjalnemu skarleniu”). W wykładzie prezentowanym na YouTube Peterson jest jeszcze bardziej bezwzględny: mówi studentom, że jeśli będą odnosić kolejne porażki, to około czterdziestki może się okazać, że są „skończeni” (done). Czym jest sukces dla Petersona? To rodzina, przyjaciele, kariera, osiągnięcie celów edukacyjnych, plany na czas wolny: „Jeśli tego nie masz, to pozostała ci jedynie nędza i cierpienie”. Chce się wtedy zadać Petersonowi pytanie: o co tak naprawdę mu chodzi? Czy chce ze swoich czytelników uczynić materialnych „zwycięzców”, samców alfa, homary pokonujące wszystkich przeciwników w otoczeniu (choć sam twierdzi, że tych zwycięzców siłą rzeczy zawsze będzie garstka) – czy ludzi czyniących świat lepszym? A może, na modłę kalwińską, kanadyjski psycholog utożsamia te dwie kwestie?

„12 życiowych zasad” to bez wątpienia coś dużo więcej niż poradnik z dziedziny pop-psychologii sukcesu

Jordan Peterson nie jest typowym, kapitalistycznym coachem, o co oskarża go Majmurek, ani apostołem indywidualistycznego egoizmu, jak twierdzi Muniowski. Z drugiej strony do głębokiego humanizmu Viktora Frankla wiele mu brakuje, a wiele jego stwierdzeń zahacza o społeczny darwinizm. „12 życiowych zasad” to bez wątpienia coś dużo więcej niż poradnik z dziedziny pop-psychologii sukcesu. Można wiele zarzucić tej nieraz barokowo przegadanej, obfitującej w powtórzenia, nadmiernie obszernej książce, ale nie można odmówić Petersonowi trafności pytań i głębokich poszukiwań, choć materiał empiryczny uzasadniający jego tezy bywa niewystarczający. Zalecam więc czytanie Petersona z dużym dystansem, ale też bez pospiesznego używania politycznych czy ideologicznych filtrów; mamy bowiem do czynienia z kimś, kto zmaga się z najważniejszymi problemami świata i czasem dochodzi do interesujących wniosków. To jednak nie przekreśla faktu, że popełnia przy tym błędy, przemawia często tonem nieznośnie mentorskim, a jego „szpagat” między różnymi wizjami świata i człowieka nieraz wydaje się bolesny.

Jordan Peterson, 12 życiowych zasad. Antidotum na chaos, Fijorr Publishing, Warszawa 2018, ss. 432

Wesprzyj NK
główny ekspert do spraw społecznych Nowej Konfederacji, socjolog, publicysta (m.in. "Więź", "Rzeczpospolita", "Dziennik Gazeta Prawna"), współwłaściciel Centrum Rozwoju Społeczno-Gospodarczego, współpracownik Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego i Ośrodka Ewaluacji. Główne obszary jego zainteresowań to rozwój lokalny i regionalny, kultura, społeczeństwo obywatelskie i rynek pracy. Autor zbioru esejów "Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji" (Wydawnictwo Nowej Konfederacji 2020) oraz dwóch wywiadów rzek; z Ludwikiem Dornem oraz prof. Wojciechem Maksymowiczem. Wydał też powieść biograficzną "G.K.Chesterton"(eSPe 2013).

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

6 odpowiedzi na “Bolesny szpagat Jordana Petersona”

  1. iqula pisze:

    „Czym jest sukces dla Petersona? To rodzina, przyjaciele, kariera, osiągnięcie celów edukacyjnych, plany na czas wolny: „Jeśli tego nie masz, to pozostała ci jedynie nędza i cierpienie”. Chce się wtedy zadać Petersonowi pytanie: o co tak naprawdę mu chodzi? Czy chce ze swoich czytelników uczynić materialnych „zwycięzców”, samców alfa, homary pokonujące wszystkich przeciwników w otoczeniu…” Nie do końca rozumiem co miał Pan na myśli. Od kiedy rodzina, cele edukacyjne to materializm i bycie samcem alfa? Najbardziej chyba chodzi o wzięcie indywidualnej odpowiedzialności za stan świata. Przynajmniej ja to tak rozumiem.

  2. Rita pisze:

    Dzień dobry. Ja nie widzę w tym co pisze Peterson sprzeczności. Wydaje mi się, że właśnie ludzie sukcesu (jakkolwiek by go nie rozumieć – czy jako sukces materialny, społeczny, czy nawet … duchowy) są w stanie uczynić świat lepszym. Zazwyczaj mają oni i więcej wolności, i więcej otwartości. Nie muszą walczyć o przetrwanie na podstawowym poziomie. Częściej doświadczają stanów zadowolenia niż stanów cierpienia. Z tego punktu wyjścia łatwo jest im o motywację, którą stara się Peterson obudzić – czyli by zmieniać siebie po to aby móc pomagać światu. Pozdrawiam

  3. Klaudiusz pisze:

    @Rita.
    Tak, każdy „człowiek sukcesu” czyni świat lepszym. Np Stalin po osiągnięciu wszystkiego na swoim polu (miał pod sobą pół cywilizowanego świata) też chciał czynić świat lepszym. I prawie by mu się udało, gdyby nie to, że go sk.syny otruly… A taki dobry człowiek sukcesu był…

  4. Rita pisze:

    @Klaudiusz
    Małe przeoczenie z Twojej strony, które podważa sens Twojej odpowiedzi: Ja nie napisałam „każdy”. Napisałam „zazwyczaj”.

    Raczej więc rozejrzyj się wokół siebie, i zobacz – czy nie jest tak, że ludzie, którzy są dobrzy dla otoczenia, również czują się dobrze ze sobą? A sukces, który przynosi poczucie spełnienia raczej pomaga niż przeszkadza w czuciu się dobrze ze sobą. (Mała dygresja – tak naprawdę nie wiemy, czy Stalin miał poczucie sukcesu i co za tym idzie – spełnienia:-} ). Zatem sięganie do takich przykładów jak podałeś jest bez sensu – statystyka jest inna.
    Pozdrawiam

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo