Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Telewizyjna transmisja na żywo spowodowała, że miliardy ludzi w bodaj wszystkich zakątkach globu stały się bezpośrednimi świadkami dramatu. To przeorało ich świadomość: nagle załamały się rozliczne mity dotyczące polityki i bezpieczeństwa. Po pierwsze, okazało się, że nawet supermocarstwo absolutne, dysponujące największą w dziejach nowożytnych przewagą militarną nad „resztą świata”, może zostać boleśnie ugodzone na własnym terytorium. Po drugie – że skutecznym agresorem nie musi być wcale inne państwo, lecz równie dobrze nielegalna organizacja, podmiot nieterytorialny, funkcjonujący do tego momentu na dalekich obrzeżach światowej polityki i znany de facto tylko wąskiemu gronu ekspertów. Po trzecie – że do tego ataku nie są potrzebne najnowsze technologie wojskowe ani żadna broń masowego rażenia. Wystarczy pomysłowość w zaadaptowaniu powszechnie dostępnych i pozornie niewinnych narzędzi oraz odpowiedni poziom determinacji.
Po pierwsze, okazało się, że nawet supermocarstwo absolutne, dysponujące największą w dziejach nowożytnych przewagą militarną nad „resztą świata”, może zostać boleśnie ugodzone na własnym terytorium. Po drugie – że skutecznym agresorem nie musi być wcale inne państwo
Zmieniło się tego dnia znaczenie słowa „wojna”. W powszechnej świadomości do 11 września rezerwowano je dla opisania konfliktów, toczonych przez parę ostatnich stuleci na lądzie i morzu, a potem też w powietrzu, pomiędzy państwami (względnie między państwem a rewolucjonistami bądź separatystami wewnątrz jego granic), przez zazwyczaj umundurowane armie, posługujące się z grubsza podobnymi rodzajami broni i sprzętu, stosujące symetryczne strategie i taktykę. Celem takich wojen było opanowanie terytorium lub zadanie przeciwnikowi strat w ludziach i sprzęcie, paraliżujących jego możliwości dalszej walki – a w konsekwencji narzucenie korzystnych dla siebie warunków pokoju. Stopniowo ludzkość wypracowała ponadto pewne reguły prawne, wedle których (z pewnymi wyjątkami) te wojny toczono: jak choćby sposób wypowiadania wojny, traktowania jeńców i rannych, itp.
Atak, który nastąpił 11 września nijak się miał do tego opisu – a jednak był faktycznie aktem wojny. I tak też został potraktowany przez społeczność międzynarodową, przez światową opinię publiczną, przez instytucje oraz cywilnych i wojskowych ekspertów. W odpowiedzi Amerykanie dokonali inwazji militarnej na Afganistan (odrzucając przy okazji, w tej fazie, ofertę i flagę NATO, a stawiając w zamian na „koalicję zdolnych i chętnych”, co po raz pierwszy istotnie podważyło rolę Paktu jako fundamentu wspólnej polityki bezpieczeństwa krajów Zachodu).
Proklamowana wówczas „wojna z terroryzmem” stała się popularnym wytrychem, pchanym w zamki bardzo różnych drzwi. Próbowano wykorzystywać ten termin, także jako alibi, i do zupełnie zbędnego ograniczania swobód i praw obywatelskich, i do wzmacniania instytucji państwa niekoniecznie w sposób sensowny, i do opisu nieco późniejszych działań w Iraku, bo tak było politykom po prostu wygodniej. Tymczasem tam, w wojnie o przebudowę stosunków geostrategicznych na Bliskim Wschodzie, problem terroryzmu owszem, pojawił się – ale dopiero jako skutek klasycznej operacji wojskowej, a nie jej przyczyna. Z drugiej strony Władimir Putin użył tej samej dogodnej zbitki słownej, by przedstawiać światowej (i w pewnym stopniu także rosyjskiej) opinii publicznej operację pacyfikacji Czeczenii jako fragmentu „globalnej wojny z terroryzmem”. To akurat była manipulacja na wielką skalę – zapewniła Kremlowi wolną rękę w stosowaniu dowolnie brutalnych metod, w tym świadomego eksterminowania umiarkowanych działaczy, jak najdalszych od islamizmu czy terroryzmu, przy jednoczesnym przyzwoleniu na wzrost znaczenia psychopatów i fanatyków. W pewnym momencie ta przewrotna strategia obróciła się zresztą przeciw Rosji, gdyż operacja najwyraźniej wymknęła się spod kontroli, a faktycznie islamistyczny Emirat Kaukazu, złożony już nie ze „słupów” GRU, lecz z prawdziwych dżihadystów, urósł w siłę i zaczął być problemem dla bezpieczeństwa wewnętrznego kraju.
Tymczasem prawdziwą batalię Zachód toczył wtedy nie z abstrakcyjnym „terroryzmem” – lecz z bardzo konkretnym przeciwnikiem, jakim była Al-Kaida. „Traktowanie tego konfliktu jako wojny z terroryzmem przypomina traktowanie II wojny światowej jako wojny z blitzkriegiem” – zauważył kiedyś przytomnie Zbigniew Brzeziński. I rzeczywiście, terroryzm tak naprawdę to po prostu specyficzny sposób prowadzenia wojny. Asymetryczny pod względem strategicznym, operacyjnym i taktycznym. Ukierunkowany raczej nie na wymuszenie korzystnych dla siebie warunków pokoju, ale na podtrzymywanie chaosu i niepewności (a w tle, bardzo często, na czerpanie z tego stanu korzyści nie tylko politycznych, ale również materialnych). Posługujący się strachem opinii publicznej i szantażujący przy jego pomocy decydentów. Stosujący rozproszone, asymetryczne ataki (lub wiarygodną groźbę takowych), na bardzo różną skalę, przy użyciu dowolnych rodzajów broni albo czegoś, co za broń nigdy nie było uważane, ale też nadaje się do zadawania śmierci. Wykorzystujący dla swoich celów media tradycyjne, ale przede wszystkim Internet – który nie tylko rozpowszechnia (i często wyolbrzymia) informacje o zagrożeniu, ale też ułatwia komunikację pomiędzy komórkami terrorystycznymi, pozyskiwanie środków oraz zwolenników.
Pomysł, by wykorzystać terroryzm jako narzędzie walki konkurencyjnej na rynku – na przykład poprzez zastraszenie klientów sieci sklepów (ataki bezpośrednie, zatrucie partii towaru), konkretnego banku (sponsorowane ataki hakerskie, ale także bezpośredni atak w obiekcie) czy firmy komunikacyjnej (ataki na środki transportu) – jest tyleż przerażający, co niestety dość oczywisty
Al-Kaida oczywiście tego wszystkiego nie wymyśliła – ale twórczo rozwinęła wcześniejsze doświadczenia przeróżnych organizacji terrorystycznych i udoskonaliła taktykę. Padła przy tym, w gruncie rzeczy, ofiarą własnego sukcesu – ataki z 11 września trudno było jej później „przebić” pod względem dramatyzmu i siły oddziaływania na emocje szerokiej publiki, wiec siłą rzeczy została stopniowo zepchnięta do defensywy. Sprawdziła się też, mimo popełnianych po drodze błędów, zachodnia strategia przeniesienia punktu ciężkości wojny na teren przeciwnika. Zasoby ludzkie i materialne dżihadystów, choć wielkie, nie są jednak niewyczerpane – więc im większa ich część musiała być angażowana w Afganistanie, potem w Iraku, a równocześnie na paru innych frontach w Azji czy Afryce, tym mniej potencjału bojowego było przeznaczanego na akcje wymierzone w USA i kraje europejskie. Sprawdziła się też metoda stopniowego odcinania organizacji od źródeł finansowania i blokowania kanałów przepływu pieniędzy oraz powrót starych, dobrych metod wywiadowczych, opartych bardziej na konsekwentnej pracy z dobrze uplasowaną agenturą (tzw. HUMINT) niż na nowoczesnych środkach technicznych (SIGINT i MASINT). Zabicie przez amerykańskich komandosów Osamy Bin Ladena było tyleż symbolicznym gestem i zadośćuczynieniem dla wielu rodzin ofiar ataków z 11 września, co ważnym elementem walki informacyjnej i przewagi propagandowej. Ale nie było bynajmniej realnym przełomem. Al-Kaida słabła i bez tego, albo – jak kto woli – zmieniała swój charakter na jeszcze bardziej rozproszony i sieciowy oraz schodziła jeszcze głębiej do podziemia. Śmierć charyzmatycznego lidera była tego procesu raczej efektem, niż przyczyną.
Ale życie nie znosi próżni. Zachodnie sukcesy w zwalczaniu terroryzmu są wciąż bardziej leczeniem objawów choroby, niż jej przyczyn. Na świecie jest wciąż wystarczająco dużo niesprawiedliwości, nierzadko bardzo rażących, by ludzie w różnych zakątkach globu byli gotowi do buntu przeciw prawdziwym bądź wyimaginowanym winowajcom swych nieszczęść. Niski poziom edukacji sprzyja fanatyzmowi, nie tylko w wersji islamistycznej – a cyniczni gracze, sprawnie manipulujący emocjami tłumu, umiejętnie tworzą nowe bądź reanimują stare ideologie, przy pomocy których oferują bardzo proste odpowiedzi na bardzo skomplikowane wyzwania i pytania. W efekcie wciąż nie brakuje desperatów, gotowych zabijać (a w skrajnych wypadkach także umierać) za przeróżne Sprawy. Radykalnie pojmowany islam jest tylko jedną z nich. Niezwykle medialną, to fakt. Dostarczającą szeroko pojętemu Zachodowi rozlicznych kłopotów – bo gdy osłabła Al-Kaida, pojawiło się Państwo Islamskie, a gdy z kolei jemu zadano klęskę, natychmiast uaktywniła się cała masa pomniejszych organizacji, walczących z grubsza o to samo. Nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale także w czarnych gettach miast północnoamerykańskich, imigranckich dzielnicach starej Europy, w Azji Centralnej i Południowo-Wschodniej, w Afryce Subsaharyjskiej… Ale błędem, potencjalnie bardzo groźnym w skutkach, jest utożsamianie terroryzmu tylko i wyłącznie z islamizmem. Po spektrum metod terrorystycznych wciąż sięgają przecież organizacje etnoseparatystyczne, radykałowie polityczni z lewa i z prawa, a ostatnio coraz częściej także pojedynczy frustraci, motywowani nie tyle ideologiami czy religią, ale po prostu najzwyklejszymi ludzkimi frustracjami.
Dość powiedzieć, że – wedle danych Europolu z ostatnich kilku lat – co prawda zamachy o podłożu islamistycznym wciąż zbierają znaczne żniwo śmiertelne w Europie, to jednak pod względem liczby ataków przeważają nad nimi te o charakterze separatystycznym. I to pomimo faktu, że niektóre państwa (np. Francja) ze względów wynikających z założeń polityki wewnętrznej, często-gęsto fałszują przekazywane statystyki i ukrywają tego rodzaju zdarzenia w innych rubrykach.
Najbardziej przerażającym aspektem „nowego-nowego” terroryzmu jest jednak potencjalny wzrost zagrożenia ze strony tzw. „samotnych wilków”
Można zaryzykować tezę, że „nowy terroryzm” który narodził się 11 września i był pod wieloma względami jakościowo odmienny od swej znanej wcześniej wersji – wyczerpał w skali świata swój impet. Jednak jego miejsce zajmuje stopniowo „nowy-nowy terroryzm”, z którym ludzkości przyjdzie żyć bardzo długo.
Jest on bardziej zróżnicowany: jak wspomniano, do znanych, starych motywacji religijno-ideologicznych oraz politycznych dochodzą nowe powody, by szerzyć śmierć, zniszczenie i strach. Na szczególną uwagę zasługują tu tzw. „terroryzmy jednej sprawy”, np. walka o prawa zwierząt czy sprzeciw wobec praktyk aborcyjnych. Potencjalnie groźny jest renesans terroryzmu lewicowego, czy raczej lewackiego. Po załamaniu, związanym ze zgonem hojnego sponsora w postaci ZSRR, w wielu raportach i analizach znów pojawia się ostrzeżenie przed radykalizacją np. środowisk anarchistycznych, co jest wprost związane z narastającymi problemami społeczno-ekonomicznymi krajów wysoko rozwiniętych oraz impotencją tradycyjnych, umiarkowanych partii lewicowych wobec wielu kwestii Jeszcze niedawno wielu ekspertów twierdziło z kolei, że mało znaczące, przynajmniej w Europie, jest ryzyko odrodzenia terroryzmu skrajnie prawicowego. Życie podważa ten optymizm: to nie tylko Anders Behring Breivik, który dokonał znanego ataku na wyspie Utoya, napędzany fanatyzmem o podłożu jak najbardziej prawicowym, ale też rosnąca fala przemocy w różnych krajach, wymierzona bądź to w osoby należące do grup społecznych uznanych za „zagrażające tradycyjnemu porządkowi społecznemu” (imigranci, społeczność LGBT, itd.), bądź w instytucje państwowe, uznane za prowadzące politykę wrogą owemu porządkowi. Bardzo niepokojące były stosunkowo niedawne doniesienia z Włoch, Niemiec czy z Czech i Słowacji, gdzie ujawniono działanie grup konspiracyjnych, planujących także akcje terrorystyczne, a których aktywnymi członkami lub przynajmniej cichymi sojusznikami byli m.in. funkcjonariusze służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo publiczne.
Ale nie tylko polityka i ideologia może dostarczać motywu. W środowiskach eksperckich coraz częściej dostrzegane jest zagrożenie terroryzmem o podłożu ekonomicznym. Co prawda wykracza to poza klasyczne definicje, lecz nie one są tu najważniejsze. Pomysł, by wykorzystać terroryzm jako narzędzie walki konkurencyjnej na rynku – na przykład poprzez zastraszenie klientów sieci sklepów (ataki bezpośrednie, zatrucie partii towaru), konkretnego banku (sponsorowane ataki hakerskie, ale także bezpośredni atak w obiekcie) czy firmy komunikacyjnej (ataki na środki transportu) – jest tyleż przerażający, co niestety dość oczywisty. Bardzo prawdopodobne, że do tego rodzaju aktów już zresztą doszło, tyle, że albo ich prawdziwe motywy i charakter nie zostały odkryte, albo zdołano je utrzymać w tajemnicy (co wydaje się zresztą słuszną polityką zarówno firm, jak i państw). Niemniej, w ramach przywykania do „życia w cieniu terroryzmu” musimy jako obywatele liczyć się i z tym ryzkiem, że padniemy zupełnie przypadkowo ofiarą brutalizującej się rywalizacji pomiędzy podmiotami komercyjnymi.
Najbardziej przerażającym aspektem „nowego-nowego” terroryzmu jest jednak potencjalny wzrost zagrożenia ze strony tzw. „samotnych wilków”. To zarówno działający na własną rękę zwolennik jakiejś ideologii lub organizacji, zadaniowany jedynie pośrednio (np. poprzez Internet) i niekoniecznie w pełni celowo – jak i zupełnie niezwiązany z żadną strukturą indywidualny szaleniec bądź frustrat. W tym drugim przypadku powody, dla których może się on zdecydować na przemoc o charakterze terrorystycznym mogą być niemal dowolne: poczynając od zawodu miłosnego, poprzez problemy w pracy, po sympatie/antypatie sportowe. Wspólnym mianownikiem bardzo zróżnicowanych przypadków jest zredukowana niemal do zera szansa wykrycia i powstrzymania takiego osobnika, zanim nie przystąpi on do fizycznego ataku. W przypadku struktur wieloosobowych bowiem – paradoksalnie – służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo mają łatwiej. Grupa ludzi, działających w sposób zorganizowany, musi się bowiem komunikować (co stwarza szansę przechwycenia ich korespondencji, rozmów lub zaobserwowania spotkań, nawet przypadkowego czy w ramach działań rutynowych). W odniesieniu do grupy, nawet nieformalnej i niejawnej, ale wykazującej jakąkolwiek aktywność w obszarach identyfikowanych jako potencjalnie generujące zagrożenia (np. skrajna prawica lub lewica, islamiści, separatyści, itp.) – istnieje szansa, by dokonać jej infiltracji zanim przejdzie od słów do czynów. W odniesieniu do „samotnego wilka” pozostaje natomiast liczyć na łut szczęścia czy na jego nieostrożność. Na przykład – na denuncjację przez podejrzliwych sąsiadów lub nawet członków rodziny albo na nieprzemyślane próby zakupu materiałów, uznawanych za wrażliwe i objętych pewnymi formami monitoringu.
Kiedyś, w czasach zamierzchłych, by skonstruować nawet prostą bombę trzeba było przejść stosowne szkolenie wojskowe (a wtedy silą rzeczy było się „pacjentem specjalnej troski” dla dobrze pracującego kontrwywiadu czy policji), ewentualnie ukończyć studia, obejmujące elementy przydatnej wiedzy. Dziś wszystko, co niezbędne, da się bez większego trudu znaleźć za pośrednictwem np. Google’a
Na marginesie – warto zauważyć, że postęp technologiczny oraz rozwój Internetu zwiększył zagrożenie, poszerzył bowiem znacząco grono osób, zdolnych do podjęcia akcji o charakterze terrorystycznym. Kiedyś, w czasach zamierzchłych, by skonstruować nawet prostą bombę trzeba było przejść stosowne szkolenie wojskowe (a wtedy silą rzeczy było się „pacjentem specjalnej troski” dla dobrze pracującego kontrwywiadu czy policji), ewentualnie ukończyć studia, obejmujące elementy przydatnej wiedzy. Dziś wszystko, co niezbędne, da się bez większego trudu znaleźć za pośrednictwem np. Google’a. Nie brak też w sieci inspiracji – dziś już nawet dziecko wie, że zamiast męczyć się z konstruowaniem „ajdika” (od IED, czyli improvised explosive device), można po prostu ukraść furgonetkę, rozpędzić ją i wjechać w tłum, gdy wzywa nas do tego głos Allaha w naszej głowie, nienawiść do gejów lub kapitalistów, ewentualnie żal za Krysią, która wybrała Józka, a nie nas.
Odrębną cechą współczesnego terroryzmu jest zresztą dalsze różnicowanie środków i sposobów dokonania ataku. Bomba, broń strzelecka lub biała, samochód i samolot – to już właściwie klasyka. Punkty za innowacyjność należą się członkom grupy związanej pośrednio z Hezbollahem, którzy kilkanaście lat temu, bez wątpienia w pogoni za czymś, co przyćmi wyczyn ludzi Bin Ladena, dokonali na Morzu Śródziemnym porwania tankowca, z zamiarem rozbicia go o nabrzeże w Wenecji, zalania laguny (a więc miasta) ropą oraz spowodowania gigantycznego pożaru. Wedle jednej z prawdopodobniejszych wersji, które nieoficjalnie krążą w branży, o ich makabrycznej akcji ostrzegł zawczasu wywiad niemiecki, tradycyjnie (tzn. od czasów wilhelmińskich) dysponujący świetną agenturą na Bliskim Wschodzie, dzięki czemu włoscy komandosi morscy odbili statek w bezpiecznej odległości od lądu (do wiadomości publicznej trafiła wówczas tylko finalna część akcji, a i to przez niedyskrecję pewnego emerytowanego admirała).
Terroryzm morski – nie tylko akcje takie, jak opisana, ale także uderzenia w wielkie porty (gdzie mimo ostrych procedur bezpieczeństwa, przy ogromnym ruchu, ryzyko przeoczenia np. kontenera z bombą jest jednak spore) oraz w morskie instalacje przesyłowe ropy i gazu – to w ogóle odrębna subdyscyplina studiów nad problemem. Wynika to i z potencjalnie dużej medialności takiego ataku, i z jego ewentualnych znaczących skutków dla wielu sektorów gospodarki oraz dla wielu krajów. A dalej w kolejce stoją takie pomysły, jak sparaliżowanie lub zakłócenie systemów automatycznej kontroli ruchu lotniczego – nie trzeba wielkiej wyobraźni, by uzmysłowić sobie skalę kataklizmu, dokonującego się w takim przypadku nad wielką metropolią. No i dalej – ataki bronią chemiczną (precedensy były) lub biologiczną.
„Nowocześniejszy” terroryzm zaczął koncentrować się na celach, zwanych „miękkimi”. Instalacje przemysłowe, zwłaszcza infrastruktura krytyczna, owszem – ale coraz częściej szkoły, placówki kultury, galerie handlowe, miejsca kultu, obiekty sportowe, kawiarnie
Co do tego ostatniego scenariusza – ewidentnie mamy do czynienia z paradoksem. Z jednej strony odpowiednie substancje są stosunkowo łatwo dostępne, a hipotetyczna skala szoku i realnych strat ogromna, więc ten kierunek wydaje się dla potencjalnych terrorystów bardzo atrakcyjny. Z drugiej jednak – procesy, zapoczątkowane atakiem, są praktycznie niemożliwe do kontrolowania, a wbrew potocznej opinii, jednak bardzo niewielu strategów i sztabowców terroryzmu chce umrzeć wraz ze swoimi ofiarami (szeregowi wykonawcy to co innego). Ale – tu niestety wypada być pesymistą – co się odwlecze… Nieprzypadkowo w niektórych analizach dotyczących pandemii COVID pojawił się wątek możliwości sztucznego wyhodowania wirusa, który „umiałby” odróżniać członków konkretnej populacji. Postęp – w tym przypadku biochemii oraz inżynierii genetycznej – ma i tę ciemną stronę.
Odrębną kwestią są trendy co do wyboru celów ataku. O ile „tradycyjny” terroryzm zazwyczaj uderzał bezpośrednio w instytucje i urzędy, w polityków i wyższych wojskowych, ewentualnie w przedstawicieli służb porządkowych albo konkretnych grup społecznych – jeszcze ataki z 11 września były przecież wymierzone w cele symbolizujące polityczną, gospodarczą i wojskową hegemonię USA – to ten „nowocześniejszy” zaczął koncentrować się na celach, zwanych „miękkimi”. Instalacje przemysłowe, zwłaszcza infrastruktura krytyczna, owszem – ale coraz częściej szkoły, placówki kultury, galerie handlowe, miejsca kultu, obiekty sportowe, kawiarnie. Miejsca kojarzone przez niewinne ofiary cudzych wojen z relaksem i bezpieczeństwem. Bo wtedy szok jest jeszcze większy, a oddziaływanie psychologiczne skuteczniejsze. To też element doskonalenia taktyki przez terrorystów różnych odmian.
* * *
Przyczyn terroryzmu nie wyeliminujemy nigdy, nie łudźmy się. Możemy je co najwyżej znacząco ograniczyć. Musimy więc doskonalić metody pracy wywiadu i kontrwywiadu (stanowiących pierwszą, wysuniętą linię obrony) i nie żałować pieniędzy na te służby, bo im wcześniej ostrzegą o konkretnym zagrożeniu, tym łatwiej będzie w porę zadziałać wojsku czy policji. Są też w stanie działać ofensywnie, paraliżując struktury ewentualnych agresorów. Musimy umożliwiać im jak najszerszą współpracę międzynarodową, a to oznacza odpowiedni klimat polityczny oraz pracę nad procedurami wymiany informacji, choćby w ramach NATO czy UE (tu nadal jest wiele do poprawy). Warto też, co często jest lekceważone, doskonalić służby i procedury mające działać już po ewentualnym zamachu – bowiem z punktu widzenia potencjalnego terrorysty elementem kalkulacji jest nie tylko łatwość uderzenia, ale i spektakularność skutku. Sprawna akcja ratownicza znacznie ją ogranicza, natomiast wielogodzinny bałagan, ludzie umierający z powodu braku fachowej pomocy na ulicy, paraliż łączności, służb ratowniczych i brak leków w szpitalach to multiplikacja efektów pożądanych przez agresora.
W różnych okolicznościach i w różnych częściach świata zagrożenie terrorystyczne przyjmuje i będzie przyjmować różne formy i występować z różnym nasileniem. Ale praktycznie wszyscy są i będą narażeni – bez względu na narodowość, rasę, religię, poglądy czy stopień zamożności. I to jest smutne memento na kolejną rocznicę zamachów z 11 września.
Nie czytałem, bo nie dam jedynie 9,90 zł za taką możliwość. Wystarczą w sumie te pierwsze zdania, które widać. Ciekawe czy autor wie, że w Stanach w przeprowadzonym badaniu 5% osób stwierdziło, że zamachy są dziełem UFO! Całe 5% co w sumie nie jest aż tak dziwne, dziwne jest to że tych wierzących, że to dzieło terrorystów jest mniej 😀
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Wojna na Ukrainie może zakończyć się jedynie na jeden z dwóch sposobów: albo Ukraińcy stracą wolę oporu z powodu ogromnych strat i wewnętrznego kryzysu politycznego, albo problemy ekonomiczno-demograficzne pogrążą Rosję
Czy szczyt BRICS w Kazaniu był tryumfem Rosji? Kto zginął w ataku w Turcji? Czy Gruzja odejdzie od autorytaryzmu?
Izrael osiągnął już zwycięstwo taktyczne oraz operacyjne nad Hamasem. Obecna faza wojny skupia się na niwelowaniu strategiczno-wojskowych możliwości organizacji. Aby to osiągnąć, konieczne jest zlikwidowanie rozległych tuneli pod Gazą
W obliczu rosyjskiej ofensywy i wielkich strat, Ukraina staje przed wyzwaniem: walczyć dalej czy szukać pokoju? Zachód sugeruje kompromisy, które mogą zmienić losy wojny
Od użycia broni jądrowej przeciw Polsce do wasalizacji Moskwy przez Pekin. Scenariusze są różne – na każdy z nich Warszawa musi się przygotować
Modele SI mają większą łatwość w eskalowaniu wojny kinetycznej do poziomu wojny nuklearnej niż ludzie. Jednak są też najważniejszą szansą rozwojową, także dla Polski
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie