Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Czy pamiętają Szanowni Czytelnicy wrzesień 2016 r., kiedy w trakcie Forum Ekonomicznego w Krynicy Viktor Orbán mówił o konieczności przeprowadzenia „kontrrewolucji kulturowej”? Za „punkt konstytucyjny” węgierski premier wybrał moment Brexitu jako przełom. Orbán uznał bowiem, że Brexit jest swoistym „nie” wobec europejskiej tożsamości. Powiedział dokładnie: „Elita europejska, decydenci polityczni, liderzy mediów wmówili sobie, że właściwym kierunkiem rozwoju ludzkości jest to, aby zlikwidować nasze tożsamości. Że to nie jest nowoczesne być Polakiem, Czechem, Węgrem. Nie jest nowoczesne – być chrześcijaninem. W miejsce tego pojawiła się nowa tożsamość: europejska. (…) Brytyjczycy powiedzieli: nie. Chcieli pozostać Brytyjczykami. Jest możliwość kontrrewolucji kulturalnej. Nie ma czegoś takiego jak tożsamość europejska. Są Polacy i Węgrzy”.
Jednakże pomimo upływu lat nie zdarzyła się żadna kontrrewolucja, oparta o współpracę państw naszego regionu, z dominującym udziałem Polski i Węgier. Minęły ponad cztery lata, Brexit dopełnił się – i nic. W międzyczasie odbyły się wybory do Parlamentu Europejskiego w 2019 r., według węgierskiego premiera „decydujące o losach Europy”. Orbán mówił wówczas, że oto teraz będzie można wreszcie postawić na silne państwa narodowe, że konserwatywne wartości przeżyją swój renesans, że nie zrezygnujemy ze współpracy, ale będziemy stanowczo podkreślać różnorodność, akcentować swoje „ja”. Jednak po 2010 r., czyli od kiedy Fidesz powrócił do władzy na Węgrzech, nie ma już miejsca na wypracowywanie wspólnej tożsamości środkowoeuropejskiej – jednolitej, wspólnej, wymuszającej stworzenie pewnego kanonu wspólnych i akcentowanych cech, oraz po części wyrzeczenie się cech najsilniej różnicujących.
Warto zauważyć, że ani jedna, ani druga optyka nie traktowała Europy Środkowej jako punktu odniesienia
Przede wszystkim na Węgrzech widać potrzebę akcentowania własnej tożsamości, będącej nierzadko w konflikcie z tożsamościami sąsiadów. Homo sovieticus jako typ człowieka socjalistycznego prowadził do zaniku cech różnicujących poszczególne narody. Głównym zarzewiem konfliktu wewnątrz Bloku Wschodniego mogły być przesłanki historyczne. To historia bowiem wpływała na kształtowanie granic geograficznych, ale i etnicznych. Niesprawiedliwe, zdaniem Węgrów, podziały ziem podług kryterium wyłącznie geograficznego, pomijającego czynniki etniczne i religijne, rezonowały na konieczność silnej akcentacji własnej odrębności. Momentem takiego podziału był rok 1920 i Trianon, traktat pokojowy, w wyniku którego Węgry utraciły po I wojnie światowej 2/3 ludności oraz swojej powierzchni.
Od 1990 r. wyraźnie dostrzec można sinusoidę akcentowania węgierskiej tożsamości, uwypuklanej przy okazji rządów prawicy, pomijanej w czasie rządów socjalistów i liberałów. Za rządów tych drugich najmocniej podkreślano przynależność Węgier do Zachodu. To na rządy MSZP-SzDSz (Magyar Szocialista Párt i Szabad Demokraták Szövetsége, czyli Węgierska Partia Socjalistyczna i Związek Wolnych Demokratów) przypadają „kroki milowe” dotyczące węgierskiej drogi do Unii Europejskiej, w tym samo przystąpienie do niej 1 maja 2004 r. Orbán jeszcze za czasów swoich pierwszych rządów mówił o tym, że istnieje życie poza UE, i nic się nie stanie, gdy się nie przystąpi (bowiem Węgry przecież do UE wtedy nie przynależały). I to jedno zdanie konsekwentnie wędruje za premierem.
Warto zauważyć, że ani jedna, ani druga optyka nie traktowała Europy Środkowej jako punktu odniesienia. Trudno zresztą mówić o tym, że Węgrzy dadzą od siebie cząstkę do środowoeuropejskiej tożsamości, gdy nie ma zgody co do tego, czym jest węgierska tożsamość. Weźmy dwie historyczne daty, które są także świętami narodowymi. Obchodzony niedawno 15 marca – początek węgierskiej Wiosny Ludów 1848 r., oraz 23 października, dzień, w którym w 1956 r. Węgrzy powstali przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Święta wspólne, obywatelstwo wspólne – obchody zawsze osobne. Prawica w tych świętach upatruje wydarzeń wielkich i romantycznych, lewica i liberałowie cytują deklarację niepodległości węgierskiej, w której, w dziewiętnastym wieku, postulowano wolne i pluralistyczne media oraz likwidację cenzury. W 1956 r. wolność mediów była także jednym z najważniejszych postulatów, zresztą powstańcy tego roku silnie czerpali z Wiosny Ludów. Pluralizm medialny, wolne wybory… Moglibyśmy z tych postulatów uczynić kwestionariusz oceny współczesnych Węgier, a wówczas wielu punktów dzisiejsze państwo węgierskie nie zaliczyłoby. Rozłam tożsamościowy na Węgrzech jest niezwykle silny. Obecna władza zawłaszczyła terminy patriotyzmu, obywatelskości, historii – a także tożsamości. Kto z nami, ten Węgier i patriota. Reszta – to kosmopolici, z mózgami najczęściej wypranymi przez brukselskie elity, finansowane zresztą przez George’a Sorosa.
Słowa układają się w taki język bez problemu, wystarczy jednak interesować się Węgrami, by zrozumieć, jak bardzo sztuczny i nieprawdziwy jest ten podział. U podłoża tych różnic w rozumieniu patriotyzmu leży konflikt, który zaistniał już na początku XX w. pomiędzy wsią a miastem. W dużym uproszczeniu – „ludowcy”, skupieni głównie na wsi bądź w maleńkich ośrodkach miejskich, wyznawali bardziej konserwatywne wartości, z kolei „mieszczanie”, skupieni wokół ośrodków miejskich byli większymi kosmopolitami i liberałami. Ten dychotomiczny i najprostszy podział oddziałuje na współczesność. Patriotami w tym ujęciu są głównie ci, którzy podkreślają siłę państwa narodowego, a nie dążą do integracji z Unią Europejską, której głównym celem w tej narracji jest unifikacja europejskości poprzez zatarcie wszelkich cech narodowych, słowem „wyjałowienie”.
A my tu, ci Węgrzy, których nikt nie rozumie, bo nie ma wspólnego z nami pochodzenia, stajemy się jednym z ostatnich państw, które przyjmują na siebie niemal rolę zbawiciela regionu
Rok 2010 przerywa jednak sinusoidę akcentowania różnych elementów tożsamościowych, bowiem od tego czasu mamy do czynienia z tworzeniem nowej węgierskiej tożsamości. Jest to uznawane niemal za powinność, związaną z upadkiem moralnych obyczajów na Węgrzech po latach rządów socjalistów i liberałów. Takie twierdzenie znajdujemy zresztą wprost w ustawie zasadniczej: „Wyznajemy, że po prowadzących do kryzysu moralnego dziesięcioleciach XX wieku, mamy nieodpartą potrzebę duchowej i intelektualnej odnowy”. Owa odnowa determinuje zmiany tożsamościowe, silnie akcentujące z jednej strony chrześcijaństwo, z drugiej – wschodnie pochodzenie. Wszystko po to, by odróżnić się od podobnej masy narodów wokół: od Słowian, od Germanów. Chrześcijaństwo przez Orbána nie jest interpretowane jako życie zgodne z Dekalogiem, szczególnie, że sam premier jest kalwinistą, a duża część rządu to protestanci. Kościoły protestanckie mają zaś zgoła inne podejście wobec LGBTiQ czy aborcji niż Kościół rzymskokatolicki. Dla współczesnych Węgier chrześcijaństwo jest narzędziem w prowadzeniu polityki zagranicznej – m.in. to na wierze oparto kolejny rozdział relacji węgiersko-rosyjskich, podkreślając wspólną przynależność do jednego, chrześcijańskiego kręgu kulturowego. Inna kwestia związana jest z tym, że podkreślanie wschodnich korzeni – turanizm – nieodzownie wiąże się z islamem, który dominuje w państwach Wschodu, jednakże wiara ta stanowi istne religio non grata, odkąd na przełomie 2014/2015 wybuch kryzys migracyjny. Wówczas komponent chrześcijański nabrał jeszcze na znaczeniu.
Gdy piszę te słowa, minister spraw zagranicznych Węgier, Péter Szijjártó informuje, że na Węgry dotarło 1,5 mln chińskich szczepionek, a w najbliższym czasie dotrze kolejnych 680 000 rosyjskich. Przy każdym takim komunikacie pojawia się informacja o skuteczności polityki rządu we współpracy ze Wschodem. Mało kto wie, że premier Węgier, odwiedzając kraje Azji (bliższej bądź dalszej), lubi akcentować fakt, że my, Węgrzy, jesteśmy najbardziej wysuniętym na zachód państwem Wschodu, bądź odwrotnie – najbardziej wysuniętym na wschód państwem Zachodu. W zależności od potrzeb akcentuje się te lub inne cechy tożsamościowe.
Istnieje paranaukowy nurt, zgodnie z którym Węgrzy wywodzą się bezpośrednio od ludów wędrownych Azji, głównie mongolskich. Fakt ten, wraz z przynależnością do kultury chrześcijańskiej, ma dawać Węgrom nadzwyczajne poczucie rozumienia potrzeb tak Wschodu, jak i Zachodu. Ma stanowić pomost pomiędzy światami trudnymi do pogodzenia. To jednak w mojej opowieści daje się wytłumaczyć z punktu widzenia nie tyle antropologicznego, co politycznego. Takie balansowanie przydaje się w twardym recenzowaniu zachodniego lub wschodniego porządku. Zachód jest wynaturzony, pozbawiony odrębności kulturowej, zeświecczony (jakby wskaźnik religijności Węgrów nie spadał na łeb, na szyję!). Zachód w ramach integracji europejskiej pozbawia się swojej tożsamości. A my– ci Węgrzy, których nikt nie rozumie, bo nie ma wspólnego z nami pochodzenia – stajemy się jednym z ostatnich państw, które mogą odgrywać rolę zbawiciela regionu. Trzeba bowiem wiedzieć, że termin „mesjasza narodów” jest charakterystyczny nie tylko dla Polski – ale używa się go także na Węgrzech. Dlatego na wspólnej konferencji prasowej z Władimirem Putinem można podkreślać chrześcijańskie korzenie Węgier, Europy i Rosji. Kultury przecież nikt się nie wyrzeknie, a skoro nie sposób zaprzeczyć pochodzeniu, to i łatwiej się porozumieć. A i sankcje za Krym wydają się w takiej sytuacji mniej potrzebne. Od 2018 r. właśnie na czynniku kulturowym oparto (w sferze retoryki) relacje węgiersko-rosyjskie.
Ze względu na pandemię, dobre relacje z Chinami zyskały mocno na znaczeniu. Podkreślano przy tym, że gdy Europa nieufnie patrzy na Pekin, Budapeszt potrafi porozumieć się z każdym partnerem. Węgry otrzymywały stałe dostawy środków ochrony osobistej i respiratorów. Wprawdzie za dostawy z Chin przepłacono, były także problemy z jakością, ale w istocie do dostaw doszło. Dziś Węgry mają najwięcej respiratorów w przeliczeniu na 100 000 mieszkańców. Dodatkowej pomocy udzieliły Uzbekistan czy Kazachstan, jako dowód kooperacji w ramach Rady Ludów Turańskich, tj. sojuszu państw wschodnich, które uznają i rozwijają koncepcję wspólnego pochodzenia. Węgry są w tej radzie obserwatorem, ale korzyści płyną same.
Nawet gdyby teraz tworzyć z Węgrami tożsamość środkowoeuropejską, to w przypadku, gdyby w wyborach w 2022 r. wygrała opozycja i uzyskała w dodatku wysoką większość, będzie ona akcentowała ponownie czynnik Węgra-Europejczyka, a nie ksenofoba
Obecna tożsamość węgierska, czy raczej tożsamość zwolenników Fideszu, jest ściśle powiązana z agendą polityczną, tak krajową, jak i zagraniczną. Skoro, jak mówił premier, nie ma czegoś takiego jak tożsamość europejska, a są „Polacy i Węgrzy”, to niemożliwe jest stworzenie wspólnie z Węgrami silnej, środkowoeuropejskiej tożsamości. Chociaż dałoby się znaleźć punkty styczne, to budowanie takiej tożsamości byłoby dla węgierskiej polityki zabójcze. To na tej „fideszowo-węgierskiej” tożsamości oparto niechęć wobec UE, politykę migracyjną, czy politykę wobec Wschodu – filary rządów Viktora Orbána. Gdyby tworzyć wspólną tożsamość, trzeba byłoby wyzbyć się wszystkich czynników odróżniających Węgry od sąsiadów, a to tymi czynnikami argumentuje się takie, a nie inne decyzje polityczne. Bo tożsamość węgierska jest jedna – nie jest wypadkową mniejszych, lokalnych tożsamości. Gdyby Węgry wyzbyły się komponentów różnicujących, musiałyby sobie same zaprzeczyć. I choć Budapeszt prowadzi politykę niczym państwo z wyższej ligi, to wciąż się wyludnia, a węgierscy politycy drżą przed wynikami tegorocznego spisu powszechnego. Na przestrzeni dekady 2001-2011 liczba Węgrów spadła o ponad 800 000 osób. Gdyby dodać do tego wyniku ponad milion nowo przyznanych obywatelstw, niewiele to zmienia, bowiem otrzymały je osoby żyjące poza granicami, głównie w Rumunii.
Na przeszkodzie w tworzeniu wspólnej tożsamości w regionie mogą stać także czynniki polityczne. Jeśli w wyborach w 2022 r. wygra opozycja, i uzyska w dodatku wysoką większość, będzie znów akcentować tożsamość Węgra-Europejczyka, a nie ksenofoba; Węgra otwartego i tolerancyjnego, na którego religia nie wywiera żadnego wpływu. Byłby to wzorzec odmienny od tego, który w obecnych warunkach stanowiłby węgierską cząstkę wielkiego projektu środkowoeuropejskiej tożsamości.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Dziś część starych tekstów „Frondy” źle się zestarzała. Jednak szkoda, że żyjemy w czasach, w których takie świeże, intelektualnie prowokujące pismo zdaje się nie do pomyślenia
Horubała dokonuje polskiego rachunku sumienia. Wypada on fatalnie. Elity po transformacji ustrojowej nie umiały stworzyć dobrze działającego państwa, ale też upadały przez przyziemne słabości: chciwość, pijaństwo, pożądanie
Kiedy wielkie instytucje rywalizują z małymi organizacjami o ograniczone fundusze, pytanie brzmi: czy polski model finansowania publicznych działań nie jest na granicy absurdu?
Polski dorobek medalowy wynika z ponadprzeciętnego wysiłku jednostek, a nie z systemowych działań i ogólnej koncepcji rozwoju sportu – bo jej nie ma. Olimpiada w Polsce nie musi być złym pomysłem, pod warunkiem, że stworzymy taką koncepcję
Prezes Mikosz nie życzy sobie, by znaczki Poczty Polskiej projektowały jakieś korkucie. I nie zawaha się w tym celu sięgnąć po flipnięte w lustrze grafiki stockowe
Laureat literackiego Nobla stara się odmalować poruszającą do głębi wizję. Udaje mu się to, mimo że używa kolorów uważanych dziś za niemodne lub wręcz zapomnianych. I ani myśli flirtować z ideologiami.
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie