Jeśli chcesz przeczytać ponownie ten artykuł lub brak Ci teraz czasu aby przeczytać całość, możesz dodać go do swojej listy artykułów. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Przestańmy udawać, że pytanie o migrantów zaczyna się od „czy”

Społeczeństwo jest niechętne obcym, przybyszom bardzo ciężko się z nim zintegrować, a jednocześnie są mu coraz bardziej potrzebni. Polska powtarza tym samym najgorsze błędy państw zachodnich, które tak bardzo lubi wytykać i hiperbolizować

Prawo i Sprawiedliwość objęło władzę w 2015 roku. Był to moment, w którym masowe migracje zaczęły dotyczyć Polski. Dlatego, że na dobre rozhulała się wówczas migracja z Ukrainy – pokłosie kryzysu ekonomicznego wywołanego wojną na Donbasie. Ale i dlatego, że do Polski na mocy decyzji ministrów spraw wewnętrznych UE trafić miało niecałe 7000 uchodźców przybyłych do Europy podczas tzw. kryzysu migracyjnego.

Dziś ciężko to sobie wyobrazić, ale jeszcze latem 2015 roku o masowej migracji nikt w Polsce nie dyskutował, choć był to dla Europy temat palący od dekad. Ustępująca wtedy Platforma Obywatelska migała się od zajęcia jednoznacznego stanowiska, więc inicjatywę w ostatnich tygodniach kampanii wyborczej przejął PiS. I wygrał wybory.

Pomieszanie pojęć

Temat wszedł do polskiej debaty w najgorszy możliwy sposób. Nie towarzyszyła mu merytoryczna dyskusja, tylko polityczna gra na najniższych emocjach: strachu i niechęci do obcych. Jeszcze na początku 2015 roku za przyjmowaniem uchodźców z terenów objętych konfliktem wypowiadało się 72% Polaków – w sondażach deklarowaliśmy większą gościnność nawet niż Niemcy. W następnych latach podobny odsetek respondentów wypowiadał się już przeciwko przyjmowaniu uchodźców. Postawa polityków Prawa i Sprawiedliwości i przychylnych im mediów była jedną z przyczyn tej zmiany.

PiS mobilizował swój elektorat upartym odmawianiem przyjęcia kilku tysięcy uchodźców na podstawie mechanizmu tzw. relokacji, jednocześnie nie ograniczając napływu migrantów do kraju. Doprowadził też do pomieszania pojęć. Początkowo dowodził, że uchodźców nie przyjmie, bo w rzeczywistości są to migranci ekonomiczni, by w efekcie przyjmować migrantów ekonomicznych, bo… nie są uchodźcami.

Prawica argumentuje, że chodzi tu tak naprawdę o bliskość kulturową – po pracę do Polski przyjeżdżają głównie Ukraińcy. Ale dziś nad Wisłą pracuje coraz więcej ludzi z innych krajów, przede wszystkim azjatyckich, w tym również muzułmańskich (a Ukraińcy mogą wkrótce wyjechać do Niemiec). W 2017 roku Polska przyjęła największą ilość imigrantów w UE. A rząd w obliczu nacisków biznesu i katastrofy demograficznej planuje dalszą liberalizację prawa migracyjnego (choć wiele wskazuje na to, że nie dojdzie do niej przed wyborami).

Jednocześnie rozbudowa odpowiedniego aparatu biurokratycznego idzie bardzo opornie. Na decyzję dotyczące prawa do pobytu czy pracy migranci czekają miesiącami, a nawet latami. O polityce integracyjnej ani widu, ani słychu. Imigranci są pozostawieni sami sobie, jeśli chodzi o naukę języka, poznanie polskiej kultury czy oszustwa pracodawców. Co gorsza, rząd zamroził środki z unijnego Funduszu Azylu, Migracji i Integracji, które pozwalały NGO-som w tym zakresie choć częściowo wyręczać państwo. Wiele wskazuje na to, że była to decyzja polityczna.

Choć wciąż ciężko nam w to uwierzyć, Polska w skali świata należy do grupy krajów bogatych
Pytanie „czy” jest nie tylko niemoralne, ale i nieodpowiedzialne oraz nierealistyczne

Tykająca bomba

Efekt przypomina tykającą bombę. Społeczeństwo jest niechętne obcym, przybyszom bardzo ciężko się z nim zintegrować, a jednocześnie są mu coraz bardziej potrzebni. Polska powtarza tym samym najgorsze błędy państw zachodnich, które tak bardzo lubi wytykać i hiperbolizować. Wszystko to w imię krótkotrwałych zysków politycznych i ze strachu przed ksenofobiczną retoryką nacjonalistów, której akceptację w debacie publicznej właśnie PiS-owi zawdzięczamy.

Nie chodzi tylko o to, że imigranci są nam jako państwu potrzebni. A są, chociażby dlatego, że łagodzą skutki kryzysu demograficznego, który będzie towarzyszył nam przez najbliższe dekady, i gwarantują wzrost gospodarczy poprzez zapewnienie potrzebnych rąk do pracy. Ale chodzi też o to, że migracji w świecie rosnących nierówności po prostu nie da się powstrzymać. A choć wciąż ciężko nam w to uwierzyć, Polska w skali świata należy do grupy krajów bogatych.
Nie da się, bo choć migracja towarzyszy ludzkości od zarania dziejów, w wyniku globalizacji jest z roku na rok coraz łatwiejsza: nowe technologie ułatwiają podróż do ziemi obiecanej, czynią ją tańszą i bardziej dostępną.

Mnożą się również jej przyczyny: eksperci Banku Światowego przewidują, że do 2050 roku nawet 143 miliony ludzi mogą stać się uchodźcami klimatycznymi z powodu braku dostępu do wody pitnej, żywności oraz ekstremalnych zjawisk pogodowych. No i po prostu przegrzania. Już teraz niektóre tereny, do tej pory zamieszkałe przez ludzi, niemal się do tego nie nadają. Jeśli dla kogoś to wszystko brzmi jak science fiction, radzę doczytać o przyczynach wojny w Syrii.

Nie „czy”, ale „jak”

Migracji nie da się też powstrzymać siłą: przynajmniej do momentu, w którym nie staniemy się państwem totalitarnym, które nie uznaje zapisów prawa międzynarodowego ani prawa innych do życia. Ale to, mam nadzieję, jasne.

Prawica wzywa do „pomagania na miejscu”, czyli likwidowania przyczyn migracji. Imigranci z pewnością byliby za taką pomoc wdzięczni – większość ludzi wcale nie ma ochoty opuszczać swoich domów, rodzin i krajów, żeby ciężko pracować na obczyźnie i zazwyczaj spotykać się z dyskryminacją. Kłopot w tym, że Polska tego nie robi, a już na pewno nie w stopniu odpowiadającym jej możliwościom. Z raportu Grupy Zagranica wynika, że pod względem wielkości udzielanej pomocy w stosunku do wielkości gospodarki Polska znalazła się na 27 miejscu na 29 państw należących do Komitetu Pomocy Rozwojowej OECD. Tuż przed innymi zwolennikami „pomocy na miejscu” – Słowacją i Węgrami.

Nie wygląda też na to, żeby Polska miała wkrótce stanąć w awangardzie walki z przyczynami przemian klimatycznych – najważniejszej być może przyczyny migracji w XXI wieku. Wręcz przeciwnie.

Skończmy więc udawać, że pytanie o migrację brzmi: „czy należy przyjmować migrantów”. Skupmy się na tym, „jak” to zrobić. Z myślą o migrantach, ale i o społeczeństwie przyjmującym, które musi się w trakcie tego procesu czuć bezpiecznie i sprawiedliwie. Pytanie „czy” jest nie tylko niemoralne, ale i nieodpowiedzialne oraz nierealistyczne. A szczucie Polaków przeciwko obcym przy jednoczesnym ich przyjmowaniu to wariant najgorszy z możliwych dla obu stron.

z wykształcenia kulturoznawczyni i filozofka, studiowała w Krakowie, Berlinie i Tbilisi. Zajmuje się Europą Środkowo-Wschodnią, Kaukazem Południowym i tematyką migracyjną. Publikuje m.in. w Krytyce Politycznej, „Nowej Europie Wschodniej” i „Polityce”.

Spięcie 2018/12

Zobacz więcej

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo