Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Zacznę od pewnego obrazka. Miałem w ostatnim półroczu okazję towarzyszyć prof. Adamowi Strzemboszowi w jego tournée po Polsce promując wywiad-rzekę „Między prawem i sprawiedliwością”. W czasie naszego ostatniego spotkania w Kielcach wywiązał się gorący spór między większą częścią audytorium z jednej, a profesorem z drugiej strony. Spór dotyczył potencjalnej odpowiedzialności konstytucyjnej, a nawet karnej, którą za łamanie konstytucji mieliby po utracie władzy ponieść rządzący dziś Polską politycy. O ile publiczność, wśród której nie brakowało licznych zasłużonych prawników, domagała się surowej kary, o tyle profesor był sceptyczny. Argumentował, że mimo ewidentnych deliktów, pokój społeczny jest również wartością konstytucyjną i że nie można przechodzić do porządku dziennego nad faktem, że działania obecnej władzy popiera ponad jedna trzecia społeczeństwa.
To jest naprawdę dobra konstytucja. Z ładną, inkluzywną preambułą, dobrze zarysowanymi przepisami ogólnymi, szerokim nawet jak na standardy europejskie katalogiem praw i wolności obywatelskich oraz wreszcie niezłym kształtem przepisów ustrojowych
W tym punkcie w pełni się z profesorem zgadzam. Choć od grudnia 2015 roku zaliczyłem pewnie kilkanaście manifestacji ulicznych w proteście przeciwko działaniom obecnej władzy, to wiem że „antypisowska” opozycja nie dostrzega głębi problemu, jakim jest delegitymizacja III RP na rozmaitych płaszczyznach. Zdaję sobie sprawę, że restauracja status quo ante byłaby głęboko niezadowalająca. Pomysł „Norymbergi dla PiS-u” wydaje mi się tyleż kuszący, co trudny do realizacji pod względem prawnym i potencjalnie kosztowny społecznie. Dziwi mnie zresztą zwłaszcza w ustach osób sławiących Okrągły Stół jako idealny model przejęcia władzy.
Niemniej jednak trudno mi przyjąć argumentację Trudnowskiego, że chwila bezpardonowego złamania dotychczasowego ładu konstytucyjnego jest idealnym momentem do tego, żeby go przekształcać.
To jest dobra konstytucja
Zanim jednak o tym, muszą paść inne słowa: to jest naprawdę dobra konstytucja. Z ładną, inkluzywną preambułą, dobrze zarysowanymi przepisami ogólnymi, szerokim nawet jak na standardy europejskie katalogiem praw i wolności obywatelskich oraz wreszcie niezłym kształtem przepisów ustrojowych. Problem z nią był i jest taki, że nie była i nie jest traktowana do końca poważnie: ani przez rządzących, ani przez społeczeństwo.
Paradoksalnie twierdzę jednak, że nasza konstytucja z 1997 roku ma szansę stać się twórczą inspiracją i punktem odniesienia w przemianie tej rzeczywistości
Żeby była jasność, w tej materii w pełni zgadzam się z tezą prof. Rafała Matyi postawioną w „Wyjściu awaryjnym”: rządy PiS-u są multiplikacją patologii występujących już wcześniej. Nikt wcześniej nie odważył się na tak otwarte łamanie podstaw porządku konstytucyjnego, ze szczególnym uwzględnieniem trójpodziału władzy (niezaprzysięganie sędziów, brak publikacji wyroków, skracanie kadencji prezesa Sądu Najwyższego, polityczne wyznaczanie członków Krajowej Rady Sądownictwa itd.), ale już wcześniej był problem z jego przestrzeganiem. Dość spojrzeć, jak wiele ważnych ustaw było kwestionowanych w całości lub w części przez Trybunał Konstytucyjny. Bankowy tytuł egzekucyjny, ograniczenia zrzeszania się w związkach zawodowych osób na „śmieciówkach”, brak koszyka świadczeń gwarantowanych w ustawie o Narodowym Funduszu Zdrowia, możliwość wzruszania decyzji administracyjnych sprzed kilkudziesięciu lat (to ważne zwłaszcza w kwestii reprywatyzacji) – to tylko niektóre przykłady prawnych bubli w konkretny sposób uderzających w grupy słabsze, które po latach funkcjonowania eliminował z obiegu TK.
Problem był jednak szerszy i nie ograniczał się tylko i wyłącznie do sfery prawa, ale dotykał całej politycznej praktyki. Mamy bowiem:
– „państwo sprawiedliwości społecznej” (art. 2), które wciąż ma jeden z najmniej sprawiedliwych i najbardziej obciążających osoby uboższe systemów podatkowych,
– „państwo chroniące życie prywatne” (art. 47), które inwigiluje obywateli na rzadko spotykaną skalę właściwie bez kontroli,
– państwo wspomagające „rodziny znajdujące się w trudnej sytuacji materialnej” (art. 71) z powszechnym do niedawna ubóstwem wśród dzieci,
– Rzeczpospolitą, pod której „ochroną znajduje się praca” (art. 24), z rekordową na skalę europejską liczbą umów śmieciowych,
– kraj gwarantujący „każdemu prawo do ochrony zdrowia” (art.68), który przeznacza na ten cel jedną z najniższych kwot w OECD.
To tylko nieliczne przykłady. Gołym okiem widać, że polska rzeczywistość nie zdawała egzaminu z prawa konstytucyjnego.
Czy Polacy chcą zmiany konstytucji?
Paradoksalnie twierdzę jednak, że nasza konstytucja z 1997 roku ma szansę stać się twórczą inspiracją i punktem odniesienia w przemianie tej rzeczywistości. Zauważmy, jak bardzo „polifoniczny” jest to tekst, z jak licznych źródeł ideowych czerpie. Dostrzec w niej można nuty personalizmu chrześcijańskiego, demokratycznego liberalizmu, konserwatyzmu czy socjaldemokracji. Piotr Trudnowski stwierdził, że „konstytucja straciła – jeżeli kiedykolwiek ją miała – powszechną legitymizację jako nienaruszalny zbiór najwyższych norm polskiego ustroju”. Absolutnie nie można się z tą tezą zgodzić. Cóż bowiem stało się przez ostatnie lata? Ustawa zasadnicza została brutalnie pogwałcona przez rządzących. Czy to jest powód, dla którego świadomi obywatele powinni przystać na konieczność jej zmiany? Wręcz przeciwnie! W polskiej tradycji królowi nieprzestrzegającemu przywilejów (czy później umowy) wypowiadano posłuszeństwo. Albo przynajmniej dawano do zrozumienia, że uczyni się to w przypadku braku zmiany jego zachowania. Nie widzę powodu, aby od tej tradycji odstępować.
Zamiast więc marzyć, z jednej strony, o konstytucyjnym crowdsourcingu i ustanawianiu kolejnej ustawy zasadniczej, a z drugiej o trybunałach stanu i sądach karnych dla obecnej władzy, skupmy się na tym, co wychodziło nam wszystkim najsłabiej
Nie widać też, aby specjalną chęć w tym kierunku przejawiali Polacy. W sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” jedynie co trzeci ankietowany uznał inicjatywę prezydencką za dobry pomysł. Obywatele nie palą się więc do decydowania o kształcie, być może całkiem nowej, ustawy zasadniczej. Uważny czytelnik może mi zarzucić, że być może po prostu nie podoba im się sposób, w jaki referendum jest pomyślane i krytykują ideę plebiscytu, a nie zmiany jako takiej. Wątpię.
Spójrzmy na przykład islandzki tak wychwalany przez redaktora Trudnowskiego. Czy rzeczywiście 49-procentowa frekwencja w referendum będącym zwieńczeniem procedury oddolnej to wielki sukces, o którym „moglibyśmy pomarzyć”? Jest to przecież wynik w okolicach frekwencji wyborczej w powszechnych głosowaniach w Polsce. A przypomnijmy, osiągnięto go w sytuacji, w której państwo islandzkie przeszło moment egzystencjalnego kryzysu, związanego również z załamaniem gospodarczym. Z niczym podobnym w Polsce nie mamy obecnie do czynienia.
Potrzeba konstytucyjnego patriotyzmu
Poza wszystkim mam wrażenie, że redaktor z Klubu Jagiellońskiego ulega pokusie, której niejednokrotnie ulegali już polscy prawnicy, politycy i myśliciele. Jeśli przyjrzymy się historii prawa polskiego, to ze zdumieniem skonstatujemy, że jeśli chodzi o liczbę aktów konstytucyjnych od XVIII wieku, nasz kraj znajduje się w ścisłej światowej czołówce. Akty takie uchwalano lub nadawano w latach: 1791, 1807, 1815, 1918, 1919, 1921, 1926, 1935, 1947, 1952, 1992 i 1997. Jak widać, obecna ustawa zasadnicza jest najdłużej obowiązującą nowożytną konstytucją niepodległej Polski. Obrosła już orzecznictwem sądowym, pewną prawniczą tradycją. Jak już jednak wskazywałem, zabrakło jej głębszego społecznego i politycznego zakorzenienia. I nad nim właśnie powinniśmy pracować.
Sądzę, że ostatnie lata są paradoksalnie ważnym krokiem w tym kierunku. Po raz pierwszy ludzie masowo wyszli na ulice, z konstytucją w ręku broniąc podstaw ustrojowego ładu przez nią ustanowionego. Mało tego, do praw konstytucyjnych w czasie swoich protestów zaczęli odwoływać się lekarze, nauczyciele czy niedawno osoby z niepełnosprawnościami. Konstytucję częściej niż do tej pory cytują w swych wyrokach sądy powszechne. To bardzo pozytywne symptomy.
Jest też oczywiście wiele niebezpieczeństw. Największe z nich jest takie, że ustawa zasadnicza zostanie uznana za totem jednej ze stron politycznego sporu. Tymczasem jest ona wymaganiem wobec każdej władzy i żadna dotychczasowa temu wymaganiu nie umiała sprostać. Zamiast więc marzyć, z jednej strony, o konstytucyjnym crowdsourcingu i ustanawianiu kolejnej ustawy zasadniczej, a z drugiej o trybunałach stanu i sądach karnych dla obecnej władzy, skupmy się na tym, co wychodziło nam wszystkim najsłabiej. Na budowaniu codziennego konstytucyjnego patriotyzmu.
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie