Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Białoruś ma dla Polski znaczenie fundamentalne. Ale traktowana jest zupełnie niewspółmiernie, jak gdyby to, co się w niej dzieje, to był odległy, mglisty, niemal egzotyczny problem. Dyrektor telewizji Biełsat Agnieszka Romaszewska zauważyła niedawno, że sądząc po popularności jej wpisów w mediach społecznościowych, Polaków o wiele bardziej zajmują problemy Afroamerykanów w USA niż sytuacja na Białorusi. To jednak pół biedy. Wraz z sierpniową eskalacją kryzysu politycznego za wschodnią granicą to zainteresowanie – nienadzwyczajnie, ale wyraźnie – wzrosło, wciąż jednak nie jest to właściwie zainteresowanie polityczne. Miażdżąca większość polskich komentarzy, które miałem okazję czytać, zatrzymuje się na poziomie prywatnych odruchów międzyludzkich. Współczujemy Białorusinom represji, solidaryzujemy się z nimi, chcemy dla nich jak najlepiej. Jednoczy to postaci tak różne, jak szef „Krytyki Politycznej” Sławomir Sierakowski i wspomniana już Agnieszka Romaszewska. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w miejscu, gdzie normalnie kończą się odruchy międzyludzkie i zaczyna polityka, w Polsce jedno zlewa się z drugim, jednocześnie to drugie udając i za nie uchodząc.
Sprawa nie jest błaha ani akademicka. Konflikt etyki przekonań (prywatnych i religijnych) z etyką odpowiedzialności (właściwą dla polityki), jak je nazywał niemiecki klasyk socjologii Max Weber, ma charakter fundamentalny. Rzecz w tym, że poważna polityka nie może kierować się tą pierwszą, zostaje jej tylko druga. Mąż stanu codziennie doświadcza tego, jak dobre czyny mogą prowadzić do złych skutków i odwrotnie. W myśl etyki odpowiedzialności polityk ma nie tylko prawo, ale wręcz moralny obowiązek zdradzić sojusznika czy ogólnoludzkie ideały, jeśli na przykład alternatywą jest zagłada jego narodu. Kto tego kluczowego rozróżnienia nie pojmuje, jest, jak mówił Weber, „dzieckiem pod względem politycznym”.
Liczne przykłady historyczne (w tym ze względnie niedawnej „arabskiej wiosny”) pokazują, że po fali nadziei i entuzjazmu związanych z końcem rządów konkretnego dyktatora zawsze następuje znój budowania nowej polityki, a nieraz – obok scenariuszy wspaniałej poprawy – dramat chaosu, konfliktów wewnętrznych i międzynarodowej degradacji. Jakie są realne alternatywy dla Łukaszenki? Wybitnie niejasne
Co to wszystko ma do Polski i Białorusi? Bardzo wiele. Warszawa w zeszłym tygodniu jednoznacznie wsparła protestujących przeciwko dyktatorowi Alaksandrowi Łukaszence, inicjując wymierzone w reżim sankcje Unii Europejskiej. Wykazując przy tym elementarną niezborność organizacyjną: po stonowanym oświadczeniu prezydentów Polski i Litwy szybko zdezawuował je premier RP, występując w duchu liberalnego aktywizmu (skądinąd ironicznie wobec własnych nieskrywanych dążeń do przekształcenia Polski w demokrację nieliberalną) o nadzwyczajne posiedzenie Rady Europejskiej. Nie miał (zgodnie z art. 15 ust. 3 Traktatu o Unii Europejskiej) do tego prawa, na europejskich salonach odpowiedziała mu więc cisza. Jego wystąpienie zdezawuował z kolei szef polskiego MSZ, występując (tym razem skutecznie) o zwołanie Rady UE, która finalnie nałożyła na reżim Łukaszenki symboliczne sankcje. Było to niewątpliwe ośmieszenie Polski jako państwa zdolnego do prowadzenia skoordynowanej akcji politycznej w kluczowej dla niej sprawie. Trudno powiedzieć, czy i bez niego Warszawa odgrywałaby w dalszym biegu tej sprawy rolę mniejszą niż Wilno, ale dla uważnych obserwatorów jasne jest, że w chwili obecnej tak właśnie jest.
Zostawmy jednak na razie na boku tę rudymentarną dezorganizację polityczną w tak ważnym momencie. Samo jasne postawienie na białoruską opozycję jest – na gruncie etyki przekonań – w pełni zrozumiałe. Czy jednak ktoś przeanalizował jego potencjalne skutki polityczne? Jeśli włączy się myślenie strategiczne, wyraźne staje się kilka poważnych zagrożeń jednocześnie polskich i białoruskich interesów, które mogą być efektem takiego działania. Po pierwsze, zdesperowany Łukaszenka może chwycić się brzytwy i spróbować utopić protesty we krwi za pomocą aparatu przemocy. Im bardziej masowe są wystąpienia przeciw niemu, a jego legitymacja słabsza, tym brutalniejsze musiałyby być represje. Byłoby to skądinąd tragiczne z perspektywy powodowanej etyką przekonań solidarności międzyludzkiej. A zarazem fatalne z perspektywy strategicznej: po takich wydarzeniach Białoruś niemal na pewno znalazłaby się w międzynarodowej izolacji i (w o wiele większym stopniu niż dotąd) byłaby zdana na łaskę Rosji.
Po drugie, mechanizm jest jasny: im słabszy na Białorusi i bardziej niepopularny na Zachodzie jest Łukaszenka, tym bardziej musi zabiegać o wsparcie Kremla. Robił to już zarówno w poprzednich latach, jak i zwłaszcza w ostatnich dniach, doświadczywszy bezprecedensowego upadku swoich wpływów w kraju. Nietrudno (wydawałoby się) sobie wyobrazić, że słabnąc bardziej, jeszcze głębiej wpada w objęcia Władimira Putina.
Po trzecie, na horyzoncie rysuje się też ryzyko rosyjskiej interwencji. Od pośredniej, poprzez sterowanie wydarzeniami za pomocą agentury wpływu (co z pewnością ma już miejsce, pytanie jednak o skalę i znaczenie), po bezpośrednią, łącznie z sugerowaną wielokrotnie w ostatnich dniach inwazją zbrojną. Niewątpliwie Moskwa nie życzy sobie, wobec ogromu innych problemów, dodatkowego kłopotu tego rodzaju. Jednak postawiona przed dylematem: utrata Białorusi lub jej finalne podporządkowanie – z pewnością zrobi wszystko, by zrealizować to drugie. Im więcej Zachodu – w tym Polski i Litwy – w wewnętrznym kryzysie nad Niemnem, tym bardziej jest to prawdopodobne.
Po czwarte, polityką rządzi zasada alternatywności. Usuwając jednego gracza, nieuchronnie robi się miejsce dla innego, powstrzymując daną decyzję, promuje się inną itd. Łatwo potępić dyktatora. Trudniej, ale wciąż względnie łatwo go obalić; i to wyzwanie blednie jednak wobec pytania o alternatywę. Liczne przykłady historyczne (w tym ze względnie niedawnej „arabskiej wiosny”) pokazują, że po fali nadziei i entuzjazmu związanych z końcem rządów konkretnego dyktatora zawsze następuje znój budowania nowej polityki, a nieraz – obok scenariuszy wspaniałej poprawy – dramat chaosu, konfliktów wewnętrznych i międzynarodowej degradacji. Jakie są realne alternatywy dla Łukaszenki?
Wybitnie niejasne. Zorganizowana opozycja jest słaba, rozproszona, i coraz bardziej oddzielona od spontanicznych protestów. Nawet te ostatnie nie mają, inaczej niż np. oba ukraińskie Majdany, jasno prozachodniej orientacji geopolitycznej, koncentrując się na buncie wobec Łukaszenki. Natomiast w przypadku całego triumwiratu liderów zorganizowanej opozycji widoczne są niebagatelne związki z Moskwą. Nie muszą, ale mogą one poważnie ograniczać możliwość ewentualnego zwrotu na Zachód w przypadku przejęcia władzy. Żaden z liderów nie głosi przy tym antyrosyjskiego lub prozachodniego programu, a Waleryj Cepkała ma na koncie list otwarty do Putina, w którym namawia go do zaprzestania wspierania Łukaszenki, zaś tego ostatniego oskarża o niewystarczającą integracją z Rosją i prowadzenie „antynarodowej i antyrosyjskiej” polityki.
Z pewnością takiej ewentualności – na razie czysto hipotetycznej, a w ramach typowego myślenia życzeniowego w Polsce powszechnie uznawanej za pewnik – będzie natomiast przeciwdziałać sam Kreml. Mający na Białorusi poważne aktywa (polityczne, wojskowe, gospodarcze. agenturalne). Nieporównywalne z USA czy UE, a co dopiero Polską czy Litwą. Moskwa ma też na Białorusi fundamentalne interesy strategiczne, sprawiające, że jej utrata będzie dla niej znacznie dotkliwsza niż dla mocarstw zachodnich ewentualne pogodzenie się z pełną kontrolą rosyjską nad Mińskiem. Kreml jest więc, w przeciwieństwie do USA i Europy Zachodniej, silnie zdeterminowany, aby co najmniej utrzymać swoje wpływy nad Niemnem. Im słabsza władza białoruska (czy to dyktatorska, demokratyczna czy oligarchiczna), im mniejsza stabilność polityczna – tym większe jego możliwości oddziaływania na sytuację w tym kraju.
Jeśli byłaby nad Wisłą zgoda co do tego, że nasz podstawowy interes na Białorusi obejmuje minimalizację wpływów Kremla i maksymalizację wpływów Warszawy w tym kraju, byłoby względnie jasne, jaką politykę powinniśmy w obecnej sytuacji prowadzić. Powinna ona obejmować: 1) przeciwdziałanie destabilizacji (chyba, że mogłaby ona służyć wyżej zdefiniowanemu interesowi, co obecnie wydaje się wariantem czysto akademickim), 2) powściągliwość reakcji, 3) utrzymywanie i rozwijanie zdolności oddziaływania na każdą stronę politycznego sporu na Białorusi, 4) utrzymywanie i rozwijanie zdolności pozyskiwania innych graczy międzynarodowych, zwłaszcza mocarstw zachodnich, dla tych celów
Wydaje się więc zupełnie jasne, że destabilizacja polityczna Białorusi niesie z punktu widzenia strategicznych interesów Polski – czytanych w kluczu realnej polityki i etyki odpowiedzialności, a nie prywatnych odruchów i etyki przekonań – wiele niepokojących znaków zapytania i niewiele satysfakcjonujących odpowiedzi. Dla nas to, co się tam dzieje, ma przy tym – inaczej niż dla USA czy Europy Zachodniej – fundamentalne znaczenie. Najmniej ważne jest tu to, że Białoruś to dawna składowa Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Najważniejsze: ewentualne podporządkowanie wschodniego sąsiada Kremlowi oznacza wojska rosyjskie niespełna 200 kilometrów od Warszawy i wielowymiarowe drastyczne pogorszenie sytuacji geostrategicznej Polski.
Jeśli byłaby nad Wisłą zgoda co do tego, że nasz podstawowy interes na Białorusi obejmuje minimalizację wpływów Kremla i maksymalizację wpływów Warszawy w tym kraju, byłoby względnie jasne, jaką politykę powinniśmy w obecnej sytuacji prowadzić. Powinna ona obejmować: 1) przeciwdziałanie destabilizacji (chyba, że mogłaby ona służyć wyżej zdefiniowanemu interesowi, co obecnie wydaje się wariantem czysto akademickim), 2) powściągliwość reakcji, 3) utrzymywanie i rozwijanie zdolności oddziaływania na każdą stronę politycznego sporu na Białorusi, 4) utrzymywanie i rozwijanie zdolności pozyskiwania innych graczy międzynarodowych, zwłaszcza mocarstw zachodnich, dla tych celów.
Takiej zgody jednak nie ma, a rząd Zjednoczonej Prawicy, próbujący wcześniej zmiany dotychczasowej polityki wschodniej na bardziej pragmatyczną i zmierzającą do ocieplenia relacji z Mińskiem, teraz gwałtownie wrócił na utarte tory liberalno-demokratycznego prometeizmu. Polskie przywództwo, po wstępnej fazie nienajgorszej w tej sytuacji bierności, postąpiło dokładnie odwrotnie do powyższych wskazań. Działając na rzecz destabilizacji, przejawiając liberalno-romantyczny aktywizm, jasno stawiając na jedną stronę sporu (czymkolwiek ona jest i cokolwiek się z niej ostatecznie wyłoni), wreszcie – redukując swoje zdolności zjednywania innych graczy dla swoich celów.
Po raz kolejny polska polityka okazuje się więc nie tylko nieskuteczna, ale elementarnie niedojrzała, infantylna. Właściwie w ogóle niepolityczna, nie wychodząca poza poziom prywatno-ludzki, poza etykę przekonań, „dziecinna pod względem politycznym”. Dlaczego taka właśnie jest – to już pytanie na inną okazję.
Warszawa, 18 sierpnia 2020 roku
Czy Polska wykonała jednak jakiekolwiek realne akcje w duchu prometejsko-słusznościowym, czy miały miejsce nieledwie rytualne i powszechnie uprawiane retoryczne tylko zaklęcia potępiające przemoc i promujące demokrację. Co do tego nie jestem pewien.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Waszyngton na pewno nie będzie miał środków na utrzymanie poziomu gwarancji bezpieczeństwa dla Europy. Europa musi się uzbroić
W imponującym stylu, w zaledwie 10 dni, siły rebeliantów z północy, południa i wschodu grzecznie „zapukały w mapę”, a reżim Al-Assada rozsypał się jak domek z kart od Aleppo po Damaszek
Dlaczego upada kolejny francuski rząd? Czy Korea Południowa pogrąży się w chaosie? Kto zablokował dodatkowe miliardy dolarów pomocy dla Ukrainy?
Czy zakończenie konfliktu między Izraelem a libańskim Hezbollahem faktycznie się dokonało? Jak Morze Bałtyckie zostanie zabezpieczone przed Rosją? Co sprawiło, że notowania dolara kanadyjskiego i meksykańskiego peso gwałtownie spadły?
Donald Trump zrobił wiele, aby uniknąć chaosu znanego z pierwszej jego kadencji. Nie mam jednak przekonania, że oznacza to, że teraz uda mu się zupełnie uniknąć oporu materii. Dojdzie natomiast, moim zdaniem, do tego, co określiłbym mianem instytucjonalizacji w USA sporu pomiędzy globalizmem a lokalizmem.
Czy wykorzystanie pocisków balistycznych ziemia-ziemia zmienia sytuację Ukrainy? Jak podziałało ono na Rosję? Jakie tematy podjęto podczas szczytu grupy G20 w Rio de Janeiro?
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie