Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
21 maja 2020 zmarł Oliver E. Williamson, ostatni z „wielkiej trójki” twórców nowej ekonomii instytucjonalnej (obok Ronalda H. Coase’a, zm. 2013 i Douglasa C. Northa, zm. 2015), i podobnie jak oni – laureat Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla. Jego wkład w rozwój ekonomii był istotny, zaś wnioski, jakie można z tego dorobku wyciągnąć, mogą wykraczać poza tę dyscyplinę, i okazać się interesujące nie tylko dla jej pasjonatów.
Jak się wydaje – zgodnie z ideą zależności od ścieżki (path dependence), postulowaną przez ekonomistów ewolucyjnych, również w przypadku kariery naukowej wczesne wybory w znacznym stopniu określają jej dalszy przebieg. Williamson, mimo że uzyskał doktorat z ekonomii i z tą dziedziną związał swoje badania, rozpoczynał pracę (po ukończeniu studiów w MIT w 1955 r.) jako inżynier pracujący dla General Electric. Pięć lat później ukończył Uniwersytet Stanforda z tytułem Master of Business Administration. Te wczesne wybory rzutowały na jego sposób myślenia i zainteresowanie problemami „tarcia” w relacjach gospodarczych oraz zagadnieniami wewnętrznej organizacji i podejmowania decyzji w dużych przedsiębiorstwach – niedostrzeganymi przez ekonomię głównego nurtu.
O ile w fizyce, podobnie jak w ekonomii, używa się hipotetycznych modeli idealnych (np. ruch bez tarcia, gaz doskonały itp.), to jednak inżynierowie, tworząc projekty, uchylają te upraszczające założenia na rzecz realizmu. Tymczasem w ekonomii nurt neoklasyczny – oparty o model idealnego rynku – stał się dogmatycznym mainstreamem. Obok niego rozwijały się nurty heterodoksyjne stawiające sobie zwykle za cel większą otwartość na realia świata gospodarczego. Wśród nich największe obecnie znaczenie zdają się mieć ekonomia behawioralna i właśnie nowa ekonomia instytucjonalna.
W ujęciu Williamsona oportunizm to silna forma kierowania się własnym interesem, wyrażająca się w przebiegłym dążeniu do realizacji własnych korzyści bez zważania na innych, w szczególności poprzez próby zatajania informacji w celu gmatwania sytuacji, a nawet – w skrajnych przypadkach – kłamstwa czy kradzieży. Założenie oportunizmu nie oznacza, że wszyscy zawsze zachowują się w ten sposób, ale jedynie, że trudno jest określić ex ante wiarygodność partnera do współpracy
W mojej opinii, chcąc syntetycznie przedstawić wkład Williamsona, należy skupić się na trzech filarach jego dorobku, z których każdy wskazuje na przekraczanie ciasnych granic neoklasycznej ortodoksji. Te trzy filary to: (1) zwrócenie należnej uwagi na rolę i odmienny od rynku sposób działania „widzialnej ręki” w gospodarce, (2) uświadomienie znaczenia oportunizmu, którego wpływ na funkcjonowanie gospodarki Williamson ilustruje analogią do zjawiska tarcia w fizyce, ja zaś porównuję go do idei grzechu pierworodnego, (3) wskazanie na rolę instytucji pełniących funkcje mechanizmów poskramiających oportunizm – i dlatego nieodzownych dla kooperacji ludzi w warunkach podziału pracy.
Z „niewidzialną ręką rynku” Adama Smitha jest trochę tak jak z „grubą kreską” Tadeusza Mazowieckiego, czy „końcem historii” Francisa Fukuyamy. Każde z tych określeń stało się szlagwortem, żyjącym własnym życiem – niezależnym, a nierzadko odległym od pierwotnego kontekstu i sensu nadanego im przez twórców. W tym miejscu przyjmijmy, że „niewidzialna ręka” oznaczała dla Smitha mechanizm harmonizowania działań i dążeń podmiotów gospodarczych oparty na konkurencji rynkowej, działający jako spoiwo tworzące ład – bez wspólnego planu czy centralnego kierownictwa.
W opozycji do spontanicznie wyłaniającej się harmonii sił rynkowych, Alfred Chandler ukuł pojęcie „widzialnej ręki” – sposobu koordynacji działań gospodarczych poprzez zarządzanie, charakterystycznego dla wielkich korporacji z wynajętym menedżmentem, które zyskały istotnie na znaczeniu wskutek drugiej rewolucji przemysłowej. To właśnie „widzialna ręka” stała się obszarem zainteresowań Williamsona w początkowym okresie pracy naukowej. Jego rozprawa doktorska na ten temat została wydana jako książka, wpisując się w nurt tzw. menedżerskich teorii firmy.
Stanowiąca fundament ekonomicznego mainstreamu ekonomia neoklasyczna właściwie nie wypracowała teorii przedsiębiorstwa jako takiego. Tak zwana teoria firmy jest w istocie bardziej teorią rynków niż teorią przedsiębiorstwa. Dla ekonomii neoklasycznej firma jest „czarną skrzynką” (systemem, którego wewnętrzne elementy i ich sprzężenia jej nie interesują) z wejściami, przez które docierają nakłady i wyjściami, z których wyłaniają się produkty – w sposób zdeterminowany jedynie technologią i sygnałami cenowymi z rynku, przy założeniu, że funkcją celu jest maksymalizacja zysku. Teoria neoklasyczna praktycznie sprowadza rolę menedżera do swego rodzaju kalkulatora, którego decyzje ograniczają się do zrównania kosztu marginalnego z utargiem krańcowym. Poza obszarem zainteresowania pozostają zagadnienia: podejmowania decyzji w warunkach niepełnej i trudnej do zdobycia informacji, niepewności, nieuczciwości agentów ekonomicznych (np. kontrahentów, pracowników), specyficznych (niemobilnych) zasobów, zróżnicowanych rozwiązań własnościowych i wewnętrznej organizacji.
Williamson w swoim doktoracie stworzył jedną z wiodących menedżerskich teorii firmy. Wspólnym elementem tych teorii jest założenie o maksymalizacji celów menedżerów w miejsce założenia maksymalizacji zysku (cel właścicieli). Williamson przyjął, że menedżerowie dążą do maksymalizacji swojej użyteczności, wynikającej ze swobody podejmowania dyskrecjonalnych decyzji umożliwiających dodatkowe gratyfikacje dla zarządzających – przy założeniu wypracowania minimalnego, niezbędnego dla utrzymania stanowiska, zysku dla właścicieli kapitału.
Kluczem do efektywności jest podział pracy, ten jednak wymaga współdziałania wyspecjalizowanych elementów. Kooperują komórki, organizmy, społeczności owadów i ludzi. Posłużmy się zatem nośną analogią ewolucji. Przyjmijmy, że jednostka kooperująca, to osobnik który ponosi koszt c, dzięki któremu inny osobnik otrzymuje korzyść b. Innymi słowy, współpraca oznacza, że dana jednostka zrzeka się części możliwych korzyści, po to aby pomóc innemu osobnikowi, zwiększając jego potencjalne korzyści. Wyzwanie dla kooperacji stanowią odstępcy (defectors) łamiący współpracę. Odstępca to ktoś, kto nie chce ponieść kosztu c, ale jednocześnie czerpie od innych korzyści. Brzmi znajomo, prawda?
W nowej ekonomii instytucjonalnej podkreśla się, że działania transakcyjne nie są realizowane za darmo, jak zakłada ekonomia neoklasyczna, lecz wiążą się one z mniejszym lub większym „tarciem”, którego wyrazem są koszty transakcyjne. Instytucje są smarem, który pomaga minimalizować to tarcie
W nomenklaturze Williamsona tego typu zachowanie określa się mianem oportunizmu (słowo to w języku polskim najczęściej jest rozumiane jako synonimu konformizmu, tu jednak jest używane w innym znaczeniu). O ile ekonomia głównego nurtu zakłada po prostu jawny egoizm aktorów ekonomicznych (czyli tzw. półsilną formę kierowania się własnym interesem), o tyle w ujęciu Williamsona oportunizm to silna forma kierowania się własnym interesem, wyrażająca się w przebiegłym dążeniu do realizacji własnych korzyści bez zważania na innych, w szczególności poprzez próby zatajania informacji w celu gmatwania sytuacji, a nawet – w skrajnym przypadku – kłamstwa czy kradzieży. Założenie oportunizmu nie oznacza, że wszyscy zawsze zachowują się w ten sposób, ale jedynie, że trudno jest określić ex ante wiarygodność partnera do współpracy.
Istota problemu odstępców zasadza się na tym, że ewolucja bazująca na doborze naturalnym zmusza jednostki do rywalizacji, w związku z czym zdaje się nagradzać tylko egoistyczne zachowania. Według Martina Nowaka, w mieszanej populacji odstępcy uzyskują wyższy poziom dostosowania ewolucyjnego niż altruiści. Jednakże populacja zdominowana przez osobników o skłonności do kooperacji miałaby wyższe średnie dopasowanie ewolucyjne niż populacja złożona z samych oportunistów. Z perspektywy nauk społecznych reprodukcja ma charakter kulturowy – skłonność do kooperacji lub do oportunizmu możemy „odziedziczyć” w procesie socjalizacji. Podsumowując – dobór naturalny wymusza konkurencję, a zatem nie sprzyja kooperacji, chyba że pojawią się wspierające ją mechanizmy. I tu właśnie objawia się rola instytucji.
Williamson ukuł i spopularyzował określenie „nowa ekonomia instytucjonalna” (NEI) – wskazując na wspólne dziedzictwo ze „starymi” instytucjonalistami (m.in.: Thorstein Veblen, John R. Commons, Wesley C. Mitchell), jakim jest uznanie roli instytucji w życiu gospodarczym. Jednocześnie w znacznej mierze dystansował się od swoich poprzedników. Wyjątkiem jest John R. Commons. Jego kluczową myślą z punktu widzenia NEI, która stała się kamieniem węgielnym w budowie gmachu nowego instytucjonalizmu było uznanie transakcji za podstawową jednostkę analizy ekonomicznej. O ile w tradycyjnej ekonomii podstawą badań jest rynkowa wymiana towarów, o tyle w ekonomii instytucjonalnej „atomem” analizy powinna być transakcja, którą należy w tym kontekście rozumieć znacznie szerzej niż potocznie w języku polskim. Commons określa transakcje jako przeniesienie praw do własności i do wolności stworzonych przez społeczeństwo. Transakcje mogą być oparte na przetargu (wymiana rynkowa), na zarządzaniu (relacja zwierzchnik-podwładny) oraz na przydzielaniu przez zbiorowego zwierzchnika (np. tworzenie przepisów podatkowych przez parlament).
W NEI podkreśla się, że działania transakcyjne nie są realizowane za darmo, jak zakłada ekonomia neoklasyczna, lecz wiążą się one z mniejszym lub większym „tarciem” – którego wyrazem są koszty transakcyjne. Instytucje są smarem, który pomaga minimalizować to tarcie. Instytucje limitują bowiem swobodę działań ludzi (to jest dozwolone, a tego nie wolno), oddziałując pozytywnie na ich zdolność poznawczą (ograniczając niepewność) oraz motywację (poskramiając oportunizm). Jak pisze Benito Arruñada, „Instytucje umożliwiają silniejsze interakcje między ludźmi, zwiększając specjalizację i zwielokrotniając naszą produktywność. Instytucjonalne wymuszenia nie tylko zwiększają współpracę wewnątrz grupy przez karanie „jeżdżących na gapę”, ale także powiększają współpracującą grupę”.
O ile ekonomiści głównego nurtu przyjmują istnienie zawodności rynku, to jednak zbyt łatwo wyciągają stąd wniosek o konieczności zastąpienia rynku „widzialną ręką” państwa – wpadając w pułapkę czegoś, co Ronald Coase nazwał ekonomią szkolnej tablicy. Polityka jest realizowana „na tablicy” – zakłada się dostępność wszelkich niezbędnych informacji, a nauczyciel w imieniu państwa odgrywa wszystkie konieczne role, które w rzeczywistości należą do rozmaitych organów i agencji, z których każde ma swoje własne interesy, politykę i władze
W ujęciu Johna R. Commonsa, instytucja to działanie zbiorowe mające na celu wyzwolenie (np. od przymusu, dyskryminacji, nieuczciwej konkurencji) działania indywidualnego i rozszerzenie go poza wątłe możliwości jednostki a także regulowanie nim (poprzez ograniczenia etyczne, prawne oraz sankcje zysku i straty). Jak pisał Williamson („Instytucje kierujące”, „Gospodarka Narodowa” Nr 3/1999, s. 104-109), „instytucje o kluczowym dla nowej ekonomii instytucjonalnej znaczeniu obejmują otoczenie instytucjonalne (bądź inaczej reguły gry (…)) oraz instytucje kierujące (lub inaczej sposoby prowadzenia gry – wykorzystanie rynków, hybryd, przedsiębiorstw oraz urzędów)”. W konsekwencji Williamson wyodrębniał cztery poziomy analizy społecznej:
(1) społeczne osadzenie – społeczno-kulturowe fundamenty obejmujące instytucje nieformalne, zwyczaje, tradycje, normy, religię;
(2) otoczenie instytucjonalne – instytucje tworzące formalne reguły gry takie jak: konstytucja, przepisy prawa i sądownictwo, funkcje sprawowane przez państwo i stopień ich decentralizacji (federalizacja/samorząd);
(3) instytucje koordynujące – sposoby prowadzenia gry, instytucje takie jak np. rynek czy przedsiębiorstwo;
(4) wykorzystywanie i alokacja zasobów – bieżąca aktywność ekonomiczna realizowana w ramach instytucji zdefiniowanych na wyższych poziomach.
Williamson skupiał swoje zainteresowanie głównie na instytucjach koordynujących.
Laureat nagrody im. Nobla z ekonomii stworzył zręby analizy porównawczej rynków i firm. Czy transakcje będą wykonywane poprzez rynek, czy też w ramach struktury wewnętrznej przedsiębiorstwa – wynika ze względnej efektywności każdej z tych form, na którą wpływ mają nie tylko zawodności rynku (market failures) – dostrzegane już wcześniej przez ekonomię głównego nurtu, ale także nieodłącznie związane z hierarchią zawodności organizacyjne (organizational failures). Nie ma jednej, uniwersalnej odpowiedzi na pytanie o wybór pomiędzy rynkiem a hierarchią. Optymalna forma koordynacji koresponduje bowiem z konkretnymi uwarunkowaniami sytuacyjnymi: dotyczącymi otoczenia tj. zakresem niepewności i dostępnością lub brakiem alternatyw rynkowych (np. wskutek specyficzności zasobów, których nie można wykorzystać bez istotnej straty w przypadku zmiany kontrahenta) oraz związanymi z ludźmi, tj. ograniczoną racjonalnością oraz oportunizmem.
Wydaje mi się, że przede wszystkim realizmu. Świadomość zagrożenia oportunizmem stanowi antidotum na uleganie utopijnym złudzeniom fetyszyzującym określony sposób koordynacji: rynek bądź hierarchię (na poziomie makro „widzialną rękę” można utożsamiać z państwem). Sądzę, że można tu dostrzec paralelę z myślą konserwatywną – jeśli przyjmiemy, że opiera się ona na świadomości odrębności świata idei od świata empirycznego, doskonałych modeli od niedoskonałej rzeczywistości. Zakładając oportunizm – nie zamykamy oczu na obecną w działaniach ludzkich nieusuwalną dozę zła (skażenie natury ludzkiej – grzech pierworodny), którą możemy jedynie z trudem ograniczać. Wskutek tego niemożliwy jest projekt społeczny, który mógłby ją całkowicie wyeliminować – ani w formie utopii libertariańskiej, ani etatystycznej.
Ten realizm jest potrzebny w wyborach w skali mikro, w których dokonuje się rozstrzygnięć o granicach pomiędzy przedsiębiorstwem a rynkiem (np. outsourcing, integracja pionowa). Problem jest szczególnie aktualny dziś, gdy jesteśmy świadkami rozrywania globalnych łańcuchów wartości. To właśnie Williamson wprowadził w obieg pojęcie hybrydy – pośredniej pomiędzy rynkiem a przedsiębiorstwem formy koordynacji gospodarczej, obejmującej takie spektrum form jak: wspólne marki, franczyza, alianse pomiędzy firmami, spółdzielnie czy zintegrowane łańcuchy dostaw. Raison d’être quasi-integracji przedsiębiorstw w formie skoordynowanych łańcuchów wartości jest optymalizacja kosztów transakcyjnych. Nie da się tych sieci sensownie zaprojektować na nowo nie uwzględniając tego aspektu.
Ale ten realizm jest również potrzebny na poziomie makro. O ile ekonomiści głównego nurtu przyjmują istnienie zawodności rynku, to jednak zbyt łatwo wyciągają stąd wniosek o konieczności zastąpienia rynku „widzialną ręką” państwa, wpadając w pułapkę czegoś, co Ronald Coase nazwał ekonomią szkolnej tablicy. Polityka jest realizowana „na tablicy” – zakłada się dostępność wszelkich niezbędnych informacji, a nauczyciel w imieniu państwa odgrywa wszystkie konieczne role, które w rzeczywistości należą do rozmaitych organów i agencji, z których każde ma swoje własne interesy, politykę i władze.
W istocie, działanie państwa – jak każdej formy koordynacji – wiąże się z „tarciem” i generuje znaczne polityczne koszty transakcyjne. Piszę o tym szerzej w innym miejscu, tu podkreślmy tylko, że obejmują one koszty utworzenia, użytkowania, utrzymania oraz zmiany wszelkich organów, agencji i polityk państwa. Koszty te można podzielić na część stałą (koszt ustanowienia nowych struktur i polityk) oraz część zmienną, zależną od skali regulacji. Polityczne koszty transakcyjne wynikają z takich zjawisk jak: rozproszenie wiedzy, często mającej cechy wiedzy ukrytej (tacit knowledge); straty informacji wskutek jej transferu; przeciążenia informacyjne decydentów; problem relacji pryncypał-agent; problem kosztów wpływu (który pojawia się tam, gdzie decyzja centralnego koordynatora wpływa na podział i dystrybucję bogactwa) – określany również jako pogoń za rentą. Dopiero mając na uwadze wielkość politycznych kosztów transakcyjnych, można wiarygodnie rozstrzygać o zasadności interwencji państwa celem eliminacji zawodności rynku.
Skoro o polityce mowa, to warto również zapamiętać lekcję Williamsona na temat kształtowania się celów w dużych organizmach społecznych. Czy nie zakładamy zbyt często – podobnie jak czyni to ekonomia neoklasyczna w odniesieniu do korporacji – jedności myśli, woli i działania rozmaitych osób, organów i agencji o niekoniecznie w pełni zbieżnych interesach oraz podatnych na pokusę oportunizmu? Być może taka spekulacja abstrahująca od rzeczywistości ma czasem zalety analogiczne do idealnych modeli fizyki teoretycznej, ale chyba warto – idąc tropem inżynierskiego podejścia Williamsona – otwierać się bardziej na świat rzeczywisty, w którym każdy ruch zawsze wymaga pokonania „siły tarcia”.
W ujęciu NEI instytucje to mechanizmy ułatwiające transakcje dzięki redukcji oportunizmu, a tym samym wpływające na rozwój społeczno-gospodarczy. Można tu dostrzec paralelę z postawą republikańską – instytucje czasem wychowują, a czasem przymuszają do zachowań obywatelskich, zabezpieczając wspólne dobro (res publica) przed destrukcyjnym wpływem, jaki na racjonalność zbiorową wywiera dominacja racjonalności jednostkowej. Williamson koncentrował się na instytucjach trzeciego poziomu analiz społecznych, dostrzegał jednak wagę instytucji poziomów pierwszego i drugiego.
O ile najstarsze instytucje nieformalne skłonni jesteśmy widzieć jako wynik procesów ewolucyjnych, to – wraz z rosnącą rolą nowoczesnego państwa – rośnie w nas gotowość do postrzegania instytucji jako rezultatu kreacjonistycznych projektów rekonstrukcji interakcji społecznych. Tymczasem racja często leży pośrodku
Każdy z poziomów charakteryzuje się specyficznym „kalendarzem” adaptacji. Poziom pierwszy (społeczne osadzenie) adaptuje się bardzo powoli, a okres zmian liczony jest w setkach, a nawet tysiącach lat; adaptacje na poziomie drugim (formalne reguły gry) dokonują się w okresie około 10-100 lat; ramy czasowe zmian adaptacyjnych zachodzących na poziomie trzecim (instytucje koordynujące: rynki, firmy, hybrydy) to około 1-10 lat; zmiany na poziomie czwartym (codzienna aktywność ekonomiczna) mają charakter ciągły.
Powyższe ujęcie pozwala rzucić światło na dylemat związany z genezą instytucji – czy są one rezultatem świadomego projektowania, czy raczej spontanicznych procesów, eksperymentowania metodą prób i błędów? O ile najstarsze instytucje nieformalne skłonni jesteśmy widzieć jako wynik procesów ewolucyjnych, to – wraz z rosnącą rolą nowoczesnego państwa – rośnie w nas gotowość do postrzegania instytucji jako rezultatu kreacjonistycznych projektów rekonstrukcji interakcji społecznych. Tymczasem racja często leży pośrodku. Przykładowo, w niedawnym wywiadzie na temat polskiego systemu ochrony zdrowia Maria Libura określa jego obecny kształt raczej jako efekt instytucjonalnego dryfu niż w pełni świadomego projektu.
Podejścia projektujące (kreacjonistyczne) oraz ewolucyjne można widzieć jako dwa wektory o przeciwnych zwrotach. Na czwartym poziomie analiz społecznych Williamsona mamy do czynienia z pełną ekspresją kreacjonizmu w odniesieniu do ludzkich zachowań. Gdy przesuwamy się w górę, aż do poziomu pierwszego – podejście projektujące stopniowo oddaje pola podejściu ewolucyjnemu. Sądzę, że obszarem szczególnie interesującym dla większości czytelników NK jest poziom drugi, o którym Williamson pisał następująco: „kumulatywne zmiany o charakterze doskonalącym bardzo trudno jest zsynchronizować”, wyjątkiem są sytuacje gwałtownej dyskontynuacji, takie jak: wojny domowe, rewolucje, okupacje, upadki systemów politycznych, kryzysy itp., w czasie których „otwierają się rzadkie okienka szans na realizację szeroko zakrojonych reform”. Warto zwrócić uwagę na wymowę chińskiego ideogramu oznaczającego słowo kryzys: 危 機. Symbol po lewej stronie oznacza niebezpieczeństwo, zaś symbol po prawej stronie interpretuje się jako szansę, krytyczny punkt zwrotny. Czy kryzys związany z pandemią SARS-CoV-2 okaże się tego typu wydarzeniem?
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Zielony Ład jest w obecnym kształcie nie do utrzymania i musi zostać głęboko zrewidowany
Może zamiast pomstować na firmy azjatyckie i demonizować ich rządy, wraz z przypisywaniem im nieczystych intencji, warto by było po prostu je naśladować
Wierzymy w świętość prywatnej własności. Przez to penetracja naszej gospodarki przez obcy kapitał sięgnęła poziomu, z jakim mieliśmy do czynienia przed II wojną światową. Czas zmienić myślenie
Rosyjskie twierdzenia, że Moskwa może wojnę prowadzić wiele lat, mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co sowiecka propaganda sukcesu
Czy to koniec strefy Schengen? Czy będzie rozejm w Palestynie? Czy Putin zje Trumpa na lunch?
Czy rozpoczną się rozmowy pokojowe w sprawie Ukrainy? Dlaczego zwolniono ministra Kułebę? Kim jest nowy premier Francji?
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie