Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

„Minister honoru” kontra „postrzelony staruszek”

Przewaga Władysława Studnickiego nad Józefem Beckiem – postawmy hipotezę – polegała na tym, że ten ostatni zaniedbał refleksję nad strategicznym celem polskiej polityki zagranicznej
Wesprzyj NK

Władysław Studnicki – działacz niepodległościowy, polityk, ekonomista, publicysta i pisarz polityczny – ma na swoim koncie bodaj najbardziej niesamowitą książkę w dziejach polskiego pisarstwa politycznego. „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”, broszura napisana wiosną 1939 roku, skonfiskowana przez władze II Rzeczypospolitej jako podważająca ówczesną linię polityki zagranicznej, to lektura, wobec której trudno przejść obojętnie. Studnicki przewidział w niej, między innymi, że:

  • dołączenie przez Warszawę do koalicji antyniemieckiej spowoduje w pierwszej kolejności atak niemiecki na Polskę;
  • dysproporcja sił między Niemcami a Polską sprawi, że Polska przegra;
  • wciągnięcie Polski do koalicji nie wystarczy Brytyjczykom, którzy będą działali na rzecz pozyskania ZSRR;
  • Sowiety pozostaną początkowo na uboczu konfliktu, korzystając z okazji do zagarnięcia państw bałtyckich;
  • wojna w Polsce będzie szybka, a na Zachodzie przewlekła;
  • Stany Zjednoczone dołączą do wojny w jej trzecim lub czwartym roku;
  • Polskę czeka okupacja niemiecka i sowiecka…
  • … a na koniec, kosztem wyczerpanego kraju, wynagrodzony zostanie właściwy zwycięzca, ZSRR, któremu Zachód odda polskie Kresy.

Każda polityka oparta jest na jakiejś wizji przyszłości. Zestawmy te proroctwa Studnickiego z założeniami, na których oparł swoją politykę minister Józef Beck (względnie założeniami, które przypisują mu jego dzisiejsi obrońcy):

  • sojusz z Zachodem powstrzyma Hitlera przed wojną;
  • nawet jeśli nie powstrzyma, to Niemcy wojnę z Zachodem przegrają…
  • …a Polska, nawet pokonana u progu wojny, finalnie znajdzie się w obozie zwycięzców;
  • poza tym porozumienie z Niemcami nie wchodzi w grę, bo oznaczałoby sprowadzenie Polski do roli wasala Rzeszy.

Beck jest żeglarzem, który wypływając na morze nie wie, dokąd płynie

W poszukiwaniu strategicznego celu

Jak wiemy, żadne z tych założeń się nie sprawdziło. Sojusz z Zachodem Hitlera nie powstrzymał, Polska nie tylko straciła niepodległość, ale otarła się o krawędź fizycznej zagłady, a przy stole zwycięzców nie usiadł, tylko asystował, i nie polski rząd, ale agentura sowiecka przeplatana agenturą brytyjską. Nie brak jednak głosów, że założenia Becka były w ówczesnych realiach właściwe, a oparta na nich polityka jedynie słuszna i nie było dla niej żadnej alternatywy.

Skoro jednak było tak dobrze – chciałoby się zapytać – to dlaczego było tak źle? Czy zestawienie przewidywań Studnickiego z założeniami Becka nie powinno przynajmniej skłonić do zastanowienia: skoro jeden przewidywał tak trafnie, a drugi tak błędnie, to czy koncepcje tego pierwszego nie zasługują na większą uwagę?

Przewaga Studnickiego nad Beckiem – postawmy hipotezę – polegała na tym, że ten ostatni zaniedbał refleksję nad strategicznym celem polskiej polityki zagranicznej. „Dla Becka dyplomacja” – pisał jeden z uczniów Studnickiego, Stanisław Cat-Mackiewicz – „to lawirowanie pomiędzy sprzecznymi interesami państw europejskich, w tym przekonaniu, że sytuacja nie ulegnie żadnej zmianie radykalnej, żadnej burzy. Beck jest żeglarzem, który wypływając na morze burzę uważa za fantazję godną dzieci lub poetów i nie sposobi swego statku na tę ewentualność”. Do tej opinii dodać można, że Beck jest żeglarzem, który wypływając na morze nie wie, dokąd płynie.

Jak to!? – oburzą się obrońcy Becka. – Celem było zachowanie niepodległości! W momencie, w którym jest zagrożona, przychodzi nasze non possumus!

Skoro celem była obrona niepodległości – odpowiadamy – a przyjęte środki nie tylko nie pozwoliły jej zachować, ale utrata połączona została ze szczególnym udręczeniem, to znowu trudno powstrzymać podejrzenie, że w logice tego rozumowania kryje się jakaś dziura.

Wzmocnić antagonizm rosyjsko-niemiecki

Tym słabym punktem linii obrony Becka jest przemycane między wierszami przekonanie, że niepodległość jest zerojedynkowa. Państwo ma niepodległość albo jej nie ma, tertium non datur. W związku z tym taktyka przyjęta przez Becka, przekazana rzekomo przez Piłsudskiego („balansujcie, dopóki się da, a gdy się już nie da, podpalcie świat!”), była słuszna.

Zasadniczym założeniem koncepcji stworzonej przez Studnickiego i jego uczniów było przekonanie, że najgorszą koniunkturą dla Polski jest sojusz niemiecko-rosyjski

Tymczasem niepodległość nie jest właściwością zerojedynkową, ale jednym ze szczebli hierarchii międzynarodowej. Od mocarstwa światowego do kompletnego wyniszczenia fizycznego – jak tłumaczył inny adept szkoły Studnickiego, Aleksander Bocheński – jest wiele takich szczebli. O tym, który stopień dane państwo zajmuje, decyduje stosunek sił, którego z kolei właściwością jest zmienność w czasie. Zmiana stosunku sił danego państwa do państw sąsiednich może warunkować spadek w hierarchii międzynarodowej. W tym momencie od działań konkretnego polityka zależy, czy uda się ten upadek zamortyzować, czy przeciwnie – pogłębić.

W takiej sytuacji byliśmy w drugiej połowie lat 30. XX wieku. Państwa, których kosztem utworzono niepodległą Polskę, wychodziły z okresu osłabienia i przystępowały do rewizji porządku wersalskiego. Studnicki przyjął do wiadomości, że w nowym układzie sił Polska niepodległości zachować nie jest w stanie, i uznał, że zależność od Niemiec będzie wyjściem najbezpieczniejszym.

Oto dlaczego: zasadniczym założeniem koncepcji stworzonej przez Studnickiego i jego uczniów było przekonanie, że najgorszą koniunkturą dla Polski jest sojusz niemiecko-rosyjski. Wobec tego pierwszym przykazaniem polityki polskiej musi być podtrzymanie antagonizmu niemiecko-rosyjskiego; drugim – rozbicie jednego z ramion zaciskających się wokół Rzeczypospolitej kleszczy, aby trwale odsunąć widmo rozbiorów.

Podtrzymywanie antagonizmu wymaga zastosowania pewnego uniwersalnego schematu stosunków międzynarodowych. Jeżeli mamy dwóch przeciwników wzajemnie również skłóconych, to – jeśli chcemy ten antagonizm podtrzymać – powinniśmy popierać stronę nastawioną bardziej agresywnie. Wzmocnienie antagonisty nastawionego bardziej ugodowo doprowadzi bowiem do zażegnania konfliktu.

Mniej źle z Niemcami

Nawet najdoskonalsza polityka Warszawy nie byłaby jednak w stanie podtrzymywać antagonizmu niemiecko-rosyjskiego w nieskończoność. W związku z tym długofalowym celem polskiej polityki zagranicznej powinno być osłabienie jednego z potężnych sąsiadów, tak aby zminimalizować zagrożenie z jego strony – a to najlepiej zrobić przez rozbicie go na mniejsze państwa, wzajemnie się neutralizujące. Taka możliwość istniała tylko po jednej stronie granicy, ze względu na siłę obudzonych w XIX wieku nacjonalizmów, dążących do politycznego zorganizowania każdej narodowości w odrębnym państwie.

W latach 30. XX wieku trwałe rozbicie jednolitej etnicznie Rzeszy trzeba było uznać za niemożliwe, w przeciwieństwie do ZSRR, obejmującego mozaikę ludów podporządkowanych Moskwie. Nie było też wątpliwości, że w konflikcie niemiecko-sowieckim to Berlin jest stroną agresywną. Szczęśliwie więc z obu stron wywodu – zarówno z punktu widzenia celu krótko-, jak i długofalowego – dochodzimy do tego samego wniosku: Polska powinna opowiedzieć się po stronie Niemiec.

W razie pokonania ZSRR Polska zostałaby sam na sam z Hitlerem – powiadają „antyrewizjoniści”, uważając najwyraźniej, że pozostawanie w pojedynkę wobec tandemu Hitler-Stalin jest lepszym rozwiązaniem

Oto, ujęta w najprostszy możliwy sposób, racja stanu II Rzeczypospolitej. Jasny cel strategiczny (strategiczny – podkreślamy – a więc taki, któremu należy podporządkować całość działań i na rzecz którego, w razie potrzeby, można poświęcić mniej ważne odcinki) i logicznie uargumentowane, prowadzące do niego środki. Jeśli sojusz Berlina i Moskwy definiujemy jako koniunkturę najgorszą, to podporządkowanie jednemu z tych sąsiadów, choć na pewno niemiłe, nie będzie rozwiązaniem równie złym.

Ucieczka od odpowiedzialności

Alternatywą dla porozumienia z Niemcami były:

  1. polityka „równowagi”, czyli odmowa sprzymierzenia się z jednym z sąsiadów przeciw drugiemu (innymi słowy: próba stworzenia buforu między nimi), która, ze względu na dynamizm polityki, musiała prędzej czy później przynieść ich koalicję przeciw Polsce (vide „Między Niemcami a Rosją” Adolfa Bocheńskiego – kolejnego ucznia Studnickiego), i to raczej prędzej niż później, zważywszy agresywny charakter obu mocarstw;
  2. postawa antyniemiecka i prosowiecka, która, zgodnie z opisanym powyżej schematem, zostałaby wykorzystana przez sąsiada nastawionego ugodowo do ułożenia – kosztem Polski – stosunków z sąsiadem bardziej agresywnym (jak to już wcześniej zrobiły Prusy w 1790 i 1863).

Nie jest przypadkiem, że całość analizy nie wychodzi z trójkąta Polska-Rosja-Niemcy. Zwrócenie uwagi na prymat stosunków z wielkimi sąsiadami jest bodaj najważniejszym elementem dorobku Studnickiego i jego uczniów. Sojusz z Zachodem nie był żadnym poszerzeniem pola wyboru, ponieważ:

  1. Zachód nie byłby w stanie, nawet gdyby chciał, obronić Polski przed koalicją niemiecko-sowiecką (gdyby taka się utrzymała);
  2. poszukując sojusznika przeciw Niemcom lub Rosji (kiedy tę koalicję udałoby się rozbić), Zachód poszukiwałby sojusznika możliwie najpotężniejszego, i jego interesom poświęcałby interesy mniejszych państw (co Studnicki opisał na przykładzie Anglii, Polski i ZSRR).

Sojusz z Zachodem był więc de facto próbą ucieczki od decyzji i odpowiedzialności. Polska miała do wyboru Niemcy lub Rosję. Ci sąsiedzi byli jednak tak straszni, że w Polsce nie znalazł się nikt o wystarczającym rozumie, autorytecie i odwadze cywilnej, kto gotów byłby powiedzieć społeczeństwu: „Trudno, trzeba iść z Niemcami” albo: „Trudno, trzeba iść z Moskwą”. Scedowano więc tę decyzję na Anglików, nie biorąc pod uwagę, że jeżeli już trzeba być obiektem targu, to lepiej być także sprzedającym.

Zaniedbanie teoretycznej refleksji

W razie pokonania ZSRR, Polska zostałaby sam na sam z Hitlerem – powiadają „antyrewizjoniści”, uważając najwyraźniej, że pozostawanie w pojedynkę wobec tandemu Hitler-Stalin jest lepszym rozwiązaniem. Tymczasem z geopolitycznego punktu widzenia czasowe wyeliminowanie ZSRR z rozgrywki mocarstw poprawiłoby sytuację międzynarodową Polski w dwójnasób: po pierwsze, pozbawiając Niemców partnera do nowych rozbiorów, po drugie, podnosząc wartość Polski jako czynnika antyniemieckiego w oczach Paryża i Londynu, co czyniłoby alians z Zachodem pewniejszym dla Warszawy. Nie ma żadnego powodu, by ewentualne rozbicie ZSRR uznawać za „koniec historii”, skazujący Polskę na wieczną podległość Rzeszy, która miałaby rzekomo w sprawie wschodniego sąsiada rozwiązane ręce.

Obrońcy polityki Becka reagują czasem tak, jak gdyby „rewizjoniści” stali już w drzwiach wehikułu czasu – zaraz cofną się do 1939 roku i zmarnują wszystkie „osiągnięcia” ministra!

Społeczeństwo było wówczas w takim nastroju – obrońcy Becka wycofują się na ostatnią redutę – że prędzej zbuntowałoby się, niż zgodziło na sojusz z Niemcami! Kwestia ta – odpowiadamy – ma charakter drugorzędny. Jej wartość leży w tym, że skoro zdefiniowaliśmy rację stanu II Rzeczypospolitej, możemy zastanowić się nad tym, co uniemożliwiło jej realizację. Jeśli jednym z czynników była opinia publiczna, to może następnym razem warto kształtować opinię publiczną zgodnie z interesem państwa, a nie odwrotnie.

Dyskusja o dylematach przedwojennej polityki zagranicznej jest cenna jako lekcja myślenia politycznego, formułowania racji stanu, dostrzegania związków przyczynowo-skutkowych. Sekwencję wydarzeń prowadzących do Jałty dyktowała sama logika mechanizmów polityki, niezależnie od choćby najszlachetniejszych intencji wciągającego Polskę do koalicji antyniemieckiej Chamberlaina. W dorobku Studnickiego i jego uczniów te mechanizmy zostały opisane, a ich założeń teoretycznych nikt do tej pory nie podważył ani nie przeciwstawił im równie spójnej wizji interesu narodowego II RP. Pozbawiamy się bezcennego narzędzia rozumienia polityki, odrzucając ich dorobek pod pretekstem rzekomego podważania ideowych podstaw patriotyzmu, jakie dziś może przynieść jego roztrząsanie (tak jakby kształtowanie poświęcenia i rozumu, odwagi i odpowiedzialności miało się wzajemnie wykluczać).

Tych niebezpieczeństw nie należy przeceniać. Obrońcy polityki Becka reagują czasem tak, jak gdyby „rewizjoniści” stali już w drzwiach wehikułu czasu – zaraz cofną się do 1939 roku i zmarnują wszystkie „osiągnięcia” ministra! Domagają się wręcz dostarczenia dowodów, że w razie sojuszu z Niemcami Polska przeszłaby przez huragan wojenny suchą stopą. Tymczasem bronią polityki, która zakończyła się katastrofą bezprecedensowych rozmiarów. Mało tego – już wcześniej, w sposób teoretyczny, zostało dowiedzione, że do katastrofy prowadzi.

Zgódźmy się więc nawet – jeśli tego wymaga kompromis – że w 1939 roku, wobec nastrojów społeczeństwa, polityka Becka była jedyną możliwą. Zgódźmy się jednak również, że była to polityka błędna, wynikająca z zaniedbania teoretycznej refleksji nad polską racją stanu.

Wesprzyj NK
doktorant na Wydziale Historycznym UJ (przygotowuje pracę poświęconą myśli politycznej Aleksandra Bocheńskiego). Wicedyrektor krakowskiego wydawnictwa Universitas. Autor książki „»Ci, którzy przekonać nie umieją«. Idea porozumienia polsko-niemieckiego w publicystyce Władysława Studnickiego i wileńskiego »Słowa« (do 1939)” (Kraków 2012). Redaktor „Pism wybranych” Stanisława Cata-Mackiewicza.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

10 odpowiedzi na “„Minister honoru” kontra „postrzelony staruszek””

  1. Wojciech Toporkiewicz pisze:

    Szanowny Panie! W jakim stopniu kryterium 'agresywności’ strony konfliktu jest decydujące? Pojawia się bowiem pytanie: czy to rzeczywiście Niemcy były wtedy bardziej agresywnie nastawione względem 'Rosji’? Biorąc pod uwagę wysiłek zbrojeniowy Sowietów w latach trzydziestych ubiegłego wieku, można się pokusić o postawienie tezy przeciwnej… Czy więc jednak Rosja???

  2. Zwykły Polak pisze:

    Po, nawet powierzchownej, analizie sytuacji Polski przed IIWWŚ – wyszło mi, że minister Beck to dyletant i nigdy nie powinien mieć wpływu na politykę zagraniczną. Wydaje mi się, że także wielu ówczesnych decydentów zdawało sobie z tego sprawę. O Studnickim i jego pracy dowiedziałem się dopiero z powyższego artykułu, za co bardzo jestem wdzięczny autorowi. Pytanie: dlaczego Studnicki, pomimo realizmu jego myśli, tak brutalnie został odsunięty od realnej polityki?

  3. tiktak pisze:

    Beck, Rydz i Mościcki nie mieli prawa zajmować kluczowych stanowisk w II RP. Ciekawe czy dowiemy się kiedyś co działo się na szczytach ówczesnej władzy po śmierci Piłsudskiego?

  4. Krzysztof Olesiński pisze:

    Co z tych rozważań wynika dla Polski dziś? Kto obecnie jest bardziej agresywny, Rosja czy Niemcy? Chyba Rosja…

  5. Marcin pisze:

    Przecież polityka Becka była proniemiecka i zarazem antyczeska i antyfrancuska. „Antyniemiecki” stał się dopiero wtedy, gdy jego własna polityka poniosła fiasko.

  6. Jarek pisze:

    Ten artykuł to próba przewartościowania bezalternatywności (rzekomej) polskiej polityki lat 1934-1939, której hołdują niemal wszyscy polscy historycy (nawet Krzysztof Kawalec – biograf Dmowskiego). Jednak proniemieccy Studnicki i jego uczeń Bocheński nie są najlepszym przykładem owego przewartościowania – do droga donikąd, do przedwojennej granicy zachodniej, a wschodniej na linii Curzona i protektoratu aktualnie zwycięskiego sąsiada, Rosji lub Niemiec po II wojnie. Prawdziwą alternatywą lat 1935-1939 byłaby ewentualna polityka ND z jej antyniemieckością (Dmowski już w 1919 r. pisał, że czeka nas jeszcze ciężka wojna z Niemcami” – dodajmy niepogodzonymi z utrata zaboru pruskiego) i tradycyjną endecji prorosyjskością. Kluczowe pytanie brzmi: jaką politykę przed 1939 r prowadziłaby zawsze antyniemiecka i historycznie prorosyjska Endecja ? Otóż zupełnie INNĄ: 1. Nie poszłaby – do spółki z Hitlerem – na zniszczenie traktatu wersalskiego (zajęcie Zaolzia). 2. Nie psułaby relacji z Francją izolując i nieudolnie wyłączając z polityki europejskiej ZSRR, tylko w tej czy innej formie włączyłaby Rosję Sowiecką w nową Ententę. A niby czemu nie ? Czy Hitler nie stanowił zagrożenia także dla Rosji sowieckiej ? 3. Nie oparłaby się na Anglii i jej gwarancjach, pomna antypolskiej polityki Lloyda George’a w 1919 r. Resumując: dlaczego to właśnie środowisko postendeckie (Piasecki, Dobraczyński, Stomma, Mazowiecki) mogło prowadzić dialog z sowieckimi komunistami, a Beck i powojenne środowisko postpiłsudczykowskie – nie ? Do tej pory jesteśmy zakładnikami tej błędnej postsanacyjnej polityki nie zdając sobie sprawy, że II RP pod względem granic była Polską Dmowskiego (linia Dmowskiego), a nie federacyjnej koncepcji Piłsudskiego. Spójrzmy na mapę polityczną 1914 r. i 1921 oraz na mapę 1939 r. i 1945, a uzmysłowimy sobie, że II RP była dziełem ND, które zostało zniszczone przez sanację, której zawdzięczamy półwiecze PRLu.

  7. NK wyważa otwarte drzwi pisze:

    Nowa Konfederacja jakby obudziła się kilka lat po dyskusji wywołanej książką red. Zychowicza. Oczywiście, że Beck działał racjonalnie, bo wszystkie wywody postulujące sojusz z Niemcami zakładają, że Hitler tego chciał. Tymczasem są znane dowody źródłowe wskazujące, że było inaczej.

    Przywoływanie Studnickiego jest kiepskim żartem, bo ten człowiek był tak skrajnie filoniemiecki, że wołało to o pomstę do nieba. Proszę poczytać jego wywody o wyższości rasowej aryjczyków.

    Problem sojuszu z Niemcami polega też na tym, że ustawiał on automatycznie przeciw nam aliantów zachodnich i ZSRR. Niemcy (wraz z sojusznikami) i Polska miały mniejszy potencjał niż alianci i ZSRR, więc po prostu przystawanie do Niemiec nie miało sensu.

    Artykuł jest pisany tendencyjnie i ogólnikowo, polecam znacznie bardziej merytoryczny tutaj: https://www.krzysztofwojczal.pl/historia/pakt-z-iii-rzesza-alternatywa-czy-najgorszy-sen-polakow/

  8. dziwak pisze:

    A gdyby Wielka Trójka została utworzona w 1939 r (Antanta z IWŚ – Francja, Anglia i ZSRR + Polska) podczas rozmów w sierpniu w Moskwie?
    Nasze wątpliwości wobec zamiarów ZSRR mogłyby być rozwiane obecnoscią np. 3 dywizji francuskich w Polsce, lotnictwa angielskiego w okolicach Warszawy oraz marynarki na Bałtyku . Wojsk ZSRR nie byłoby na tym etapie w Polsce, wkroczyłyby do niej na podstawie decyzji rzadów Wielkiej Trójki +Polska (i Francja i Anglia mialy powazne siły za granicami swoich krajów – nie byłby to żaden precedens ).
    Ten plan ma jedną wade – oczywiście skutecznie powstrzymywałby Niemcy przed jakąkolwiek agresją , pytanie jednak jak długo taka Antanta (Niemcy zresztą też) by wytrzymała taki stan?
    Osobiscie uwazam, że II WŚ w takiej postaci jaką miała w rzeczywistości musiała mieć miejsce.
    Sytuacja jak na błednie zaprojektowanej tamie w trakcie wielkiej ulewy. Napór wody bedzie tak silny, że przerwie ona tame i zatopi okoliczne tereny.
    Całe szczescie, że zwyciezcy w IIWŚ wykazali madrośći podjeli decyzje , które pozwalaja nam juz prawie 100 lat żyć bez wojny. Szanujmy to!!

  9. @Antyk69 pisze:

    Uznając konieczność prowadzenia racjonalnej i trzeźwej polityki, scenariusz „sojuszu” z Niemcami (a de facto wasalizacji Polski na wzór Czechosłowacji, czy wszystkich innych sojuszników III Rzeszy) nie uwzględnia podstawowych faktów znanych już w czerwcu 1939 – nieuniknionego zaboru przez Niemcy Wielkopolski, Górnego Śląska i Pomorza – jak całych Czech, co byłoby niemożliwe do zaakceptowania ani przez społeczeństwo, ani przez racjonalnie działające władze. a po drugie znanego nastawienia Niemców do narodów słowiańskich, które w 1941 zablokowało szerszą współpracę z Ukraińcami oraz jednoznacznie deklarowanego i brutalnie realizowanego poszukiwania Lebensraum na wschodzie. Los krajów blisko sprzymierzonych z III Rzeszą, jak Włochy, Słowacja, czy Węgry pokazuje, że wszelkie próby późniejszego wybijania się na niezależność w obliczu klęsk Niemców były skazane na niepowodzenie i wiązały się z ogromnymi stratami. Zatem scenariusz sojuszu z Hitlerem nie był dla Polski żadną opcją, którą natomiast była wojna prewencyjna, którą postulował w 1934/5 marszałek Piłsudski. A na marginesie – ciekawe, że powojenny los sojuszników III Rzeszy nie okazał się ani trochę gorszy, niż jego zadeklarowanego wroga – Polski…

  10. Sgalazka pisze:

    „Nie ma żadnego powodu, by ewentualne rozbicie ZSRR uznawać za „koniec historii”, skazujący Polskę na wieczną podległość Rzeszy, która miałaby rzekomo w sprawie wschodniego sąsiada rozwiązane ręce.” – Dostęp do zasobów naturalnych ZSRR przez Niemcy to niebagatelna sprawa. Nie mogę się zgodzić, że nie mielibyśmy związanych rąk po ewentualnej niemieckiej wygranej z sowietami

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo