Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Jest jeszcze miejsce na podwyżkę podatków

Mamy jeszcze trochę miejsca, zanim osiągniemy szczyt krzywej Laffera. Dzięki podwyżce podatków można by zwiększyć wydatki publiczne na ochrona zdrowia czy przeciwdziałanie zmianom klimatycznym. Te wydatki miałyby dużą wartość społeczną
Wesprzyj NK

Czytając pana opracowanie przyszedł mi do głowy klikbajtowy tytuł, jaki mogłoby nosić: „Liberałowie go nienawidzą. Udowodnił, że podatki w Polsce nie są za wysokie”. Rzeczywiście?

Byłbym tu jednak bardziej konserwatywny. Z samego mojego opracowania nie wynika, że podatki są za wysokie czy za niskie, a jedynie, że mogłyby być wyższe, gdybyśmy chcieli je podwyższyć.  Krzywa Laffera opisuje nam maksymalną stopę podatku, która przy pewnej koncepcji sprawiedliwości społecznej czy potrzeb budżetowych mogłaby mieć sens. Nigdy nie chcielibyśmy mieć podatków, które przewyższają szczyt krzywej Laffera – to nasze maksimum.

Samozatrudnieni są dużo bardziej wrażliwi na podwyżki podatków i dużo bardziej ograniczają wtedy swoje dochody

To się nie opłaca z punktu widzenia budżetu, ponieważ gdybyśmy podwyższyli jeszcze bardziej podatki, wpływy budżetowe zaczęłyby spadać.

Tak. Wszyscy moglibyśmy wtedy zyskać obniżając podatki, bo i obciążenia podatkowe by spadły i wzrosłyby wpływy do budżetu. Na krzywą Laffera zazwyczaj powołują się ludzie o bardziej prawicowych poglądach politycznych czy ekonomicznych, którzy twierdzą, że podatki mogą być zbyt wysokie. Było ciekawe dla mnie sprawdzić, jak to wygląda w odniesieniu do Polski.

I co się okazało?

Konserwatywnie opisałbym wnioski z tego raportu, że mamy jeszcze trochę miejsca na podwyżki podatków, zanim osiągniemy szczyt krzywej Laffera. Oczywiście gdybyśmy chcieli to zrobić – za czym zresztą przemawiają sensowne argumenty – ale to już inny temat.

To opracowanie dotyczy dochodów powyżej 200 tys. zł rocznie (ok. 16,7 tys. miesięcznie) i to w różnych formach. Takie dochody osiąga ok. 1 proc. Polaków. Z pańskiego opracowania wynika, że pracownicy osiągający takie dochody mogliby płacić podatku dochodowego i składek łącznie 65 proc. od dochodu powyżej 200 tys. zł, a przedsiębiorcy – 44 proc. Skąd ta ogromna różnica?

Wynika ona z tego, że zatrudnieni i samozatrudnieni inaczej reagują na podwyższanie stawek podatków. Samozatrudnieni są dużo bardziej wrażliwi na podwyżki podatków i dużo bardziej ograniczają wtedy swoje dochody.

Niskie podatki dla bogatych należą do kanonicznych rozwiązań wolnorynkowych w myśl założenia, że należy im zostawić jak najwięcej dochodu w rękach, gdyż wynika on z ich wysiłku, i że wpłynie to pozytywnie na całą gospodarkę

Dlaczego?

Tego do końca nie wiemy, ale jest parę intuicyjnych przyczyn, które mogą na to wpływać. Po pierwsze, gdy pracujemy dla kogoś, mamy mniejszą możliwość dostosowania naszych godzin pracy do stawek podatków. Prawdopodobnie część pracowników musiałaby zmienić pracę, żeby zmienić swoje dochody, gdyby stawki poszły w górę. Samozatrudnieni mogą dużo łatwiej zaakceptować mniej zleceń, żeby dostosować do nowych stawek skalę swojej działalności. Ponadto mają oni dużo większą możliwość odliczania kosztów pracy i w ten sposób zmniejszania sobie dochodów do opodatkowania. Badania pokazują, że koszty pracy odliczane od podatku są bardzo wrażliwe na stopy podatkowe. Trzeci powód jest taki, że samozatrudnieni mają większą możliwość uchylania się od opodatkowania. Na przykład urząd skarbowy USA szacuje, że tamtejsi samozatrudnieni chowają średnio 50% swoich dochodów.

Jak pan właściwie obliczył te stawki?

Wynikają one ze wzoru na szczyt krzywej Laffera, opracowanego przez Emannuela Saeza z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Bierzemy tu pod uwagę dwie statystyki: elastyczność dochodów, czyli wrażliwość dochodów na podwyższanie stawek podatków, o której przed chwilą rozmawialiśmy, i średnie dochody w najwyższym progu podatkowym. Te statystyki znamy z najnowszych badań dr Tomasza Zawiszy z Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji oraz zespołu ekonomistów z Ministerstwa Finansów. Im wyższe są te średnie dochody w progu podatkowym, tym wyżej możemy je opodatkować. To jest ciekawe, bo w przypadku samozatrudnionych te średnie dochody w tym hipotetycznym najwyższym progu podatkowym, powyżej 200 tys. zł, są dwukrotnie wyższe niż u pracowników. To efekt, który niweluje różnice między szczytem krzywej Laffera dla obu form zatrudnienia, ale nie niweluje go w pełni, bo efekt elastyczności dominuje.

W takiej sytuacji pracownicy mogą przejść na samozatrudnienie i te pieniądze nie trafią do budżetu.

Z tego co mi wiadomo, badania nie wskazują na to, by wysokie dochody najlepiej zarabiających wpływały pozytywnie na dochody mniej zarabiających

Tak może być – i to też uwzględniłem w moim opracowaniu. W po uwzględnieniu tego aspektu szczyt krzywej Laffera dla pracowników się obniża do 58 proc., a dla samozatrudnionych – podwyższa do 50 proc.

Dlaczego?

To naturalne, skoro zaczynamy od sytuacji w której dochody z pracy najemnej są opodatkowane wyżej niż dochody z działalności gospodarczej.  Zmniejszenie różnicy w opodatkowaniu tych dwóch form pracy sprawi, że mniej pracowników przejdzie na samozatrudnienie oraz więcej samozatrudnionych podejmie pracę najemną, co prowadzi do wzrostu przychodów budżetowych.

Zatem ta mobilność między obiema formami zatrudnienia w sposób naturalny powoduje, że nie chcemy zbytnio różnicować obu form zatrudnienia pod względem podatkowym, choć opodatkowanie pracy najemnej nadal może pozostać wyższe niż samozatrudnionych.

Jednak pracownicy mogą nie tylko przeskakiwać między dwoma formami zatrudnienia, ale mogą też wyjechać za granicę.

I na to pytanie próbowałem odpowiedzieć w moim opracowaniu. Jednak istnieje tu pewna różnica. O ile dwa pierwsze modele, o których już rozmawialiśmy, są oparte na oszacowaniach, które mamy dla polskiej gospodarki i są bardzo wiarygodne liczbowo, to w przypadku migracji podatkowej wiemy niewiele, jeśli chodzi o wpływ opodatkowania w Polsce na nią. Bazuję na danach z innych krajów, dlatego są one mnie wiarygodne w odniesieniu do naszego kraju. W takim przypadku szczyt krzywej Laffera dla pracowników spada do 48 proc., a dla samozatrudnionych do 45 proc. Możliwość emigracji podatkowej zawsze będzie nam zmniejszać możliwość opodatkowania dochodów. To jeszcze bardziej sprawia, że zyski z różnego opodatkowania samozatrudnienia i pracy najemnej spadają.

Właściwie można by zastosować taką samą stawkę dla jednych i drugich.

To miałoby najwięcej sensu.

Pisze pan jednak nie o samym PIT ale także o składkach na ubezpieczenie społeczne. Jak przy tych obliczeniach mogłaby wyglądać najwyższa stawka PIT?

Aby osiągnąć szczyt krzywej Laffera od dochodów z pracy najemnej przy zachowaniu obecnego obciążenia składkowego, najwyższą stawkę PIT należałoby podwyższyć z obecnej 32% do 43%.

Czyli nieco wyżej, niż wynosiła najwyższa stawka przed ostatnią dużą obniżką PIT za pierwszego rządu Prawa i Sprawiedliwości.

Zgadza się, z kolei dla samozatrudnionych taki podatek mógłby wynieść 45 proc., bo tu nie ma żadnych składek.

Politycy w Polsce unikają tematu wyższego opodatkowania najbogatszych jak ognia. Dlaczego tak się dzieje?

Trudno powiedzieć. Wydaje mi się, że wynika to częściowo z historii. Nasz kraj był mocno doświadczony przez komunizm, więc jest tendencja do popierania rozwiązań wolnorynkowych. Niskie podatki dla bogatych należą do kanonicznych rozwiązań wolnorynkowych w myśl założenia, że należy im zostawić jak najwięcej dochodu w rękach, gdyż wynika on z ich wysiłku, i że wpłynie to pozytywnie na całą gospodarkę.

Może słusznie?

Badania wskazują, że to nie jest takie proste. Z tego co mi wiadomo, badania nie wskazują na to, by wysokie dochody najlepiej zarabiających wpływały pozytywnie na dochody mniej zarabiających.

Czy to w ogóle ma znaczenie? PIT to kilkanaście procent naszych wpływów budżetowych, VAT jest zdecydowanie ważniejszy.

Konsensusem obecnie wśród ekonomistów jest to, że wpływom do budżetu powinien służyć VAT, natomiast PIT – redystrybucji dochodów. To, że relatywnie niewielkie dochody budżetowe pochodzą z PIT, nie znaczy, że to nie jest ważny podatek. Oczywiście sam PIT może być tu mylący, bo musimy pamiętać też o składkach na ubezpieczenie społeczne.

Nasz system podatkowy jest dość regresywny – klin podatkowy jest wysoki na początku, on później maleje, zwłaszcza jeśli chodzi o samozatrudnionych. Czy nie osiągnęliśmy już szczytu krzywej Laffera w przypadku niższych dochodów?

Dobre pytanie – poprawnym myśleniem o krzywej Laffera byłoby spojrzenie na wszystkie progi podatkowe…

… jest ich w Polsce mało, a w pierwszym progu jest ok. 97 proc. płatników PIT. Mamy prawie podatek liniowy.

Z tym bym nie przesadzał, ale faktycznie być może byłoby zasadne wprowadzenie większej liczby tych progów, gdybyśmy chcieli w większym stopniu redystrybuować dochody. Opodatkowanie i oskładkowanie pracy najemnej nie jest jako takie regresywne. Nie chcę jednak teraz spekulować, czy przekroczyliśmy szczyt krzywej Laffera w przypadku niższych dochodów, gdyż tego dla Polski nikt jeszcze nie policzył. Można jednak domyślać się, że opodatkowanie działalności gospodarczej o najniższych dochodach jest zbyt wysokie, ze względu na wysokie składki ZUS. Są mocne przesłanki do tego, by to zmienić.

Jak? Czy z czysto budżetowego punktu widzenia musimy koniecznie wprowadzać progresywność? Może wystarczyłoby objęcie wszystkich jednolitym liniowym podatkiem, który obejmowałby PIT i składki.

To na pewno by spowodowało, że system nie byłby regresywny, ale wydaje się, że można po prostu przedsiębiorców objąć analogicznym oskładkowaniem jak zatrudnionych. Nie mówię tu nawet o zniesieniu trzydziestokrotności, to temat kontrowersyjny, ale w przypadku obecnego systemu gdybyśmy proporcjonalnie oskładkowali przedsiębiorców, ta regresywność byłaby znacznie mniejsza.

Kilka tygodni temu przez Polskę przeszła burza wokół takiej propozycji. Gdyby objąć przedsiębiorców takimi składkami, jakie płacą dziś łącznie pracownicy najemni i pracodawcy, stratni na tym w porównaniu z obecnym systemem byliby już ci, którzy zarabiają powyżej 3000 zł brutto miesięcznie.

To naturalne, gdyż obecnie samozatrudnieni mogą i w ogromnej większości decydują się by odprowadzać składki od minimalnej podstawy, równej 60 proc. prognozowanego przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego. Taki system powoduje jednak, że samozatrudnieni zarabiający mniej są obciążeni bardzo wysokimi składkami. Na przykład, średnie obciążenie podatkowo-składkowe osoby samozatrudnionej zarabiającej 1500 zł brutto miesięcznie wynosi 50 proc., i obciążenie do jest jeszcze wyższe w przypadku jeszcze niższych dochodów.

Z tego co mi wiadomo, badania nie wskazują na to, by wysokie dochody najlepiej zarabiających wpływały pozytywnie na dochody mniej zarabiających

„Ale czy warto te podatki podnosić? To zależy od indywidualnego poczucia sprawiedliwości społecznej oraz od wiary w instytucje państwowe, które dobrze funkcjonując mogą przekuwać dodatkowe wpływy budżetowe w dobrobyt społeczeństwa” – pisał pan w informacji prasowej dotyczącej raportu, o którym rozmawiamy. Z pańskiego punktu widzenia warto czy nie warto podnosić te podatki?

Moim zdaniem są dobre argumenty za tym, by to zrobić. Z jednej strony dzięki podniesieniu podatków możemy zwiększyć wydatki publiczne w takich obszarach jak edukacja, ochrona zdrowia czy przeciwdziałanie zmianom klimatycznym. Te wydatki miałyby dużą wartość społeczną dla przyszłych pokoleń. Trudno zakwestionować ten argument, jeśli wierzy się w naukę i to, co wiemy dzięki jej odkryciom. Te inwestycje w dużej mierze się w przyszłości zwrócą w postaci wyższych dochodów budżetowych albo niższych wydatków na ochronę zdrowia. Z drugiej strony są grupy społeczne, które moglibyśmy bardziej wesprzeć, np. niepełnosprawni czy generalnie osoby z niskimi dochodami bez względu na to, ile posiadają dzieci. Podatność na ten drugi argument zależy jednak od tego, jaką mamy koncepcję sprawiedliwości społecznej.

Jestem zwolennikiem koncepcji, w której jeśli wzrost czyichś dochodów nie pociąga za sobą spadku cudzych dochodów – nazwijmy to optimum Pareto na poziomie etycznym – to taki wzrost jest usprawiedliwiony i nie ma powodu, by taką osobę karać wyższym podatkiem. Czy można mnie w jakiś sposób przekonać do podwyżek podatków do poziomu szczytu krzywej Laffera?

Na pewno nie przekona pana argument redystrybucyjny, ale jest dużo potencjalnych inwestycji publicznych, które będą się zwracać w przyszłości – wspomniana już edukacja, ochrona zdrowia czy czyste powietrze. Ale w tym celu już dziś musimy ponieść pewne koszty.

Koniecznie przez opodatkowanie najlepiej zarabiających?

Ono jest zawsze w pewnym sensie kwestią ideologiczną. Jeśli tak samo traktujemy dochody osób więcej i mniej zarabiających, wówczas trudno to uzasadnić. Ale jeśli nie mamy aż tak radykalnego ideologicznie nastawienia i uważamy, że każda dodatkowa złotówka w ręce osoby więcej zarabiającej ma jednak nieco mniejszą wagę niż w przypadku osoby mniej zarabiającej, to wtedy łatwiej nam jest opodatkować więcej zarabiających.

Wesprzyj NK
Makroekonomista badający redystrybucję dochodów. Absolwent SGH, odbył pobyt badawczy na Uniwersytecie Pensylwanii w Filadelfii i obronił doktorat w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji. Obecnie wykłada Finanse Publiczne na Uniwersytecie w Bristolu. W swoich badaniach (o których więcej na jego stronie) zajmuje się między innymi redystrybucją dochodów w gospodarkach z szarą strefą oraz dualnym rynkiem pracy. Więcej na jego stronie https://pdoligalski.github.io/
Politolog, dziennikarz, tłumacz, współpracownik Polskiego Radia Lublin. Pisze doktorat z ekonomii i finansów w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Publikował i publikuje też m.in. w "Gościu Niedzielnym", "Do Rzeczy", "Rzeczpospolitej", "Gazecie Wyborczej", "Tygodniku Powszechnym" i "Dzienniku Gazecie Prawnej". Tłumaczył na język polski dzieła m.in. Ludwiga von Misesa i Lysandera Spoonera; autor książkek "W walce z Wujem Samem", "Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku", "Mała degeneracja", współautor z Tomaszem Pułrólem książki "Upadła praworządność. Jak ją podnieść". Mąż, ojciec trójki dzieci. Mieszka w Lublinie.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo