Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Choć prawie wszystkie formacje popierają wprowadzenie w polityce samorządowej limitu dwóch kadencji dla włodarzy, to prawie nikt nie mówi o konieczności naprawy instytucji samorządowego referendum.
Jarosław Kaczyński zapowiedział konieczność przeprowadzenia przez większość parlamentarną zmian w prawie wyborczym. Najbardziej namacalnym konkretem zapowiadanej korekty ma być wprowadzenie ograniczenia możliwości pełnienia funkcji przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do dwóch kadencji. Postulat ten od kilku lat spotyka się z życzliwym przyjęciem różnych środowisk – tak wśród lewicowych i prawicowych formacji antysystemowych (Razem i Kukiz’15), jak i wśród ugrupowań postrzeganych jako centrowe (PO i Nowoczesna).
Oczywiście, wypowiedziany ustami przywódcy obozu rządzącego pomysł jest odbierany jest przez krytyków Prawa i Sprawiedliwości przede wszystkim jako instytucjonalny mechanizm umożliwiający „skok na samorządy”. Wszyscy zwolennicy wprowadzenia limitu kadencji deklarują jednak zgodnie, że ma on na celu systemowe „wietrzenie” lokalnej polityki, rozszczelnianie tworzących się w samorządach właściwie już na dekady układów władzy. Argumentują, że klientelistyczne układy skupione wokół włodarzy miast i gmin, których najbardziej namacalnym symbolem jest zanik niezależnych od samorządów mediów lokalnych, cementują status quo i czynią polityczną zmianę realizowaną „tradycyjną”, wyborczą ścieżką jeśli nie niemożliwą, to niezwykle trudną.
Zwolennicy „dwukadencyjności” zdają się jednak zapominać, że mamy w polskim systemie politycznym instytucję, która w naturalny sposób – również poprzez swoją definicyjną ekstraordynaryjność – powinna być wytrychem służącym do otwierania samorządów. To samorządowe referendum odwoławcze.
W każdej kadencji wydajemy pieniądze podatników na dziesiątki referendalnych zrywów, w czasie których lokalne układy rządzących prowadzą wśród obywateli propagandę „nieuczestniczenia” w demokratycznych mechanizmach
Niestety, mechanizm ten jest dziś wadliwy. Limit frekwencji wymagany do odwołania organów jednostek samorządu terytorialnego tworzy skrajnie antydemokratyczną logikę, która każe broniącym się włodarzom uprawiać wprost politykę antyfrekwencyjną – zniechęcać obywateli do wyrażenia swojej opinii przy referendalnej urnie. Do takiej demobilizacji zaprzęgany jest właśnie cały ów aparat medialno-instytucjonalny, który tak bardzo niepokoi, gdy patrzymy na lokalną demokrację.
Znakomity serwis www.referendumlokalne.pl wylicza, że w trwającej kadencji samorządów obyły się 33 referenda odwoławcze, z których tylko trzy (w Chrzanowie, Trzebiatowie i Sulmierzycach) osiągnęły zakładany próg frekwencji zapewniający ważność kosztownego głosowania. Charakterystyczne, że w każdym z nich rządzących odwołano, a w większości (jeśli nie we wszystkich), które progu frekwencji nie osiągnęły, zdecydowana większość biorących udział w referendum opowiadała się za odwołaniem.
Wzywaliśmy już na łamach „Nowej Konfederacji”, by zlikwidować antydemokratyczny absurd progu frekwencyjnego. Gdy go zniesiemy – w oczywisty sposób rządzący będą musieli mobilizować zwolenników do aktywności przy urnie. Od tego, czy w wyjątkowych i nie wspieranych ogólnopolską kampanią warunkach referendum uda im się zmobilizować swoich stronników do zagłosowania przeciwko odwołaniu zależeć będzie, czy pozostaną na stanowiskach. Referendum takie – już przez sam kontekst zorganizowania się obywatelskiego ruchu protestu zdolnego do złożenia inicjatywy referendalnej – to dla „układów” dużo trudniejsze okoliczności, niż regularne wybory.
Być może docelowo limit kadencji w samorządach ma sens i warto o tym rozwiązaniu dyskutować. Analiza samorządowej zmiany rozpoczęta w 2014 na łamach „Nowej Konfederacji” przez Rafał Matyja i pogłębiona przez Klub Jagielloński w niezbędniku Krzysztofa Mazura pt.: „Jak zdobyć władzę w mieście” wskazuje jednak, że odsunięcie od władzy lokalnych układów jest w coraz większym stopniu możliwie, a zależy przede wszystkim od „świeżości” alternatywnej ekipy i jej umiejętności zbudowania lokalnej emocji, upowszechnienia nadziei na „dobrą zmianę”. Postulat ograniczenia kadencji w samorządach do dwóch ma zaś dwie zasadnicze wady. Po pierwsze – nie przewiduje sytuacji, gdy lokalni rządzący są po prostu najlepszymi, na których stać daną społeczność, a przymusowa zmiana będzie zmianą na gorsze. Po drugie – że wymuszona zmiana personalna na stanowisku wójta, burmistrza czy prezydenta wcale nie musi oznaczać rozbicia lokalnego układu, bo scenariusz „namaszczenia następcy” jest bardzo realistyczny.
Równolegle w każdej kadencji wydajemy pieniądze podatników na dziesiątki referendalnych zrywów, w czasie których lokalne układy rządzących prowadzą wśród obywateli propagandę „nieuczestniczenia” w demokratycznych mechanizmach. Wielkie wietrzenie samorządów zacznijmy więc od zniesienia szkodliwego progu frekwencyjnego, zastanówmy się nad ewentualnym zakazem startu na to samo stanowisko odwołanych w referendum włodarzy i działajmy na rzecz racjonalizacji kosztów tego procesu poprzez wprowadzenie instytucji „dnia referendalnego”.
Jeszcze jedna wada limitu kadencji. W przeciwieństwie do prezydenta państwa,który ma zapewnioną dożywotnią emeryturę, wójt,burmistrz czy prezydent po upływie dwóch kadencji będzie musiał szukać sobie całkiem nowego zajęcia. Istnieje moim zdaniem duże ryzyko,że poszukiwania te rozpocznie już w trakcie drugiej kadencji, co może być niezbyt korzystne dla gminy czy miasta, którym kieruje.
Ale zniesienie limitu frekwencyjnego może być przepisem na chaos – bo władze miejskie będzie można względnie łatwo odwołać i to będzie oznaczało, że te władze będą unikały trudnych reform, skupiając się na aquaparkach i pomnikach JP2 i LK. Wszak wiadomo, że najłatwiej się mobilizuje przeciwko komuś.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Bartłomiej Radziejewski ostrzega: narracja o „skradzionych wyborach” może posłużyć jako pretekst do bezprecedensowego nacisku na Sąd Najwyższy i delegitymizacji prezydenta elekta
Program konferencji obejmował siedem paneli dyskusyjnych, koncentrujących się na priorytetach polskiej prezydencji w UE w kontekście Zielonego Ordokonserwatyzmu.
Jeżeli teraz mamy problemy z łącznością i komunikacją, to aż strach pomyśleć, jak będzie w sytuacji realnego niebezpieczeństwa
Czy Indie zmieniają bieg światowej polityki? Jak wyglądają relacje międzynarodowe z perspektywy jednego z najważniejszych graczy w Azji?
Jaką rolę odgrywają Indie w dynamicznie zmieniającym się ładzie światowym? Dlaczego ich pozycja w geopolityce Azji jest kluczowa dla przyszłości globalnych relacji międzynarodowych? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w najnowszej książce Shivshankara Menona byłego Sekretarza Spraw Zagranicznych Indii.
„Ostatni Etap” to nie tylko analiza polityczna – to także historia współczesnej Polski i jej miejsca na mapie świata.
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie