Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
W 2014 r. minęła 40. rocznica śmierci Eugeniusza Kwiatkowskiego. Przed laty Jan Nowak-Jeziorański tak wspominał jego postać na łamach „Tygodnika Powszechnego”: „Przeszedł do historii jako twórca Gdyni, ale określenie to znacznie zawęża jego rolę. Polegała ona na ocaleniu i umocnieniu niezależności gospodarczej, bez której Polska nie mogła się ostać jako niepodległe państwo”. Dzięki wydanej niedawno biografii Kwiatkowskiego, pióra prof. Andrzeja Romanowskiego, możemy nie tylko przypomnieć sobie biografię wybitnego polskiego polityka, ale też jego pisma. I raz jeszcze uzmysłowić sobie trudne społeczno-gospodarcze i polityczne realia, w jakich działał na rzecz Polski przez długie dekady życia”.
Przemysł, głupcze!
„Eugeniusz Kwiatkowski” Romanowskiego to książka dwuwarstwowa. Jej pierwszą część stanowi właściwa biografia polityka, drugą – znacznie obszerniejszą – reprinty dzieł wybranych. Sprawia to, że sama biografia jest nieco skromniejsza, niż oczekiwałem. Otrzymujemy za to bogaty i złożony materiał dokumentujący dorobek myślowy, zawodowy i polityczny Kwiatkowskiego. Wśród zawartych w książce reprintów są zarówno prace ściśle naukowe, jak i artykuły w rodzaju „O wielkość Rzeczpospolitej” (1938 r.), „Wczoraj, dziś i jutro Polski na morzu” z 1945 r. Tym cenniejsze to teksty, że pokazują nam poglądy i propozycje polityki gospodarczej Kwiatkowskiego w radykalnie zmieniających się warunkach historycznych, geopolitycznych i ustrojowych, w jakich przyszło mu żyć.
Kwiatkowski był nie tylko twórcą Gdyni i polskiej floty handlowej. Uratował od bankructwa zakłady chemiczne w Mościcach, stworzył fabryki Warszawskiego Okręgu Przemysłowego, Centralnego Okręgu Przemysłowego i Stalowej Woli. Był ministrem przemysłu i handlu w latach 1926–1930, wicepremierem i ministrem skarbu w latach 1935–1939. Jak przypomina Romanowski: „w ciągu ośmiu lat pracy w rządzie zdołał odmienić oblicze polskiej ziemi, zintegrować wewnętrznie i umocnić zewnętrznie młode, niepodległe państwo. Był gospodarczym wizjonerem: jego snute przed wojną plany rozwoju kraju sięgały połowy lat pięćdziesiątych. Po wojnie stał się zaś pionierem zagospodarowania nowego polskiego wybrzeża”.
Uderza głęboka różnica między Kwiatkowskim a poziomem dzisiejszych polityków, „zajmujących się” gospodarką, której najsmutniejszym i najwymowniejszym podsumowaniem są słowa Tadeusza Syryjczyka, ministra przemysłu w rządzie Mazowieckiego i ministra transportu i gospodarki morskiej w rządzie Jerzego Buzka: „najlepszą polityką przemysłową jest brak polityki przemysłowej”.
Jaką odpowiedź dałby Syryjczykowi Kwiatkowski? Warto przypomnieć tezy i argumentację z jego tekstu „Powrót Polski nad Bałtyk” (1930 r.), w którym wskazywał na konieczność uprzemysłowienia II Rzeczpospolitej, zarówno ze względu na potencjał rolny, surowcowy oraz ludnościowy.
W kwestii tak gorąco dyskutowanej i dziś, czyli emigracji zarobkowej, Kwiatkowski stwierdzał, że tylko pozornie daje ona rozwiązanie problemów społeczno-gospodarczych, w rzeczywistości zaś pozbawia społeczeństwa i państwa „jednostek najtęższych, najdzielniejszych”. Jak zatem przeciwdziałać emigracji zarobkowej? Poprzez industrializację. W jego opinii uprzemysłowienie państwa daje możliwość stworzenia na „rynku polskim silnej i ustabilizowanej sytuacji, bardziej odpornej na wpływy zmieniających się koniunktur”.
Jak przeciwdziałać emigracji zarobkowej? Poprzez industrializację
Intryguje fakt, że Kwiatkowski, wizjoner w służbie państwa i świadomie wdrażanej „polityki planowania gospodarczego”, był zdeklarowanym liberałem gospodarczym. Gdy pisał o Gdyni, jasno dawał do zrozumienia, że program jej budowy „musi szereg zagadnień pozostawić wyłącznym wysiłkom inicjatywy prywatnej”. To połączenie niewiarygodne z punktu widzenia dzisiejszych opinii na temat wzajemnych relacji państwa i rynku, bezrefleksyjnie w tym względzie opartej na zero-jedynkowej logice.
Sanacyjnego liberała gra z komunistami
Jeszcze w 1945 r. Kwiatkowski zdecydował się zamieszkać w kraju powstającym pod egidą ZSRS i pracować na jego rzecz. Jego decyzja budziła wiele kontrowersji. Był przecież prominentnym przedstawicielem rządów sanacji, która w ideologicznym opisie nowych włodarzy Polski stanowiła kwintesencję korupcji i słabości przedwojennego państwa. Ale i londyński rząd Tomasza Arciszewskiego odnosił się do Kwiatkowskiego ze sporą nieufnością – co także wiązało się z jego sanacyjną przeszłością. Romanowski przedstawia dylemat, jaki stał przed Kwiatkowskim: „czyż (…) ważniejsza od wszelkich rządów nie była po prostu Polska? I czy nie było dla narodu olbrzymią szansą, prawdziwym losem na loterii uzyskanie imponującego wybrzeża morskiego – dłuższego niż kiedykolwiek w dziejach?”.
Decyzja Kwiatkowskiego o powrocie do kraju spotkała się z potępieniem znacznej części kręgów emigracyjnych. Określano ją mianem „dezercji z obozu niepodległościowego” i „nikczemnością”. Nowe władze przyjęły wobec tak znamienitej osobistości znaną taktykę: najpierw marchewka, później kij. Początkowo był fetowany, otrzymał funkcję Delegata Rządu do Spraw Wybrzeża (1945–1948). Do nowych władz polskich zbliżało go, przeniesione jeszcze z epoki przedwojennej, jego zdecydowanie antyniemieckie nastawienie, choć po wojnie zyskało ono nowy kontekst. W październiku 1945 r., w trakcie obrad Komisji Morskiej KRN w Gdańsku, w obecności Bieruta, Kwiatkowski wołał: „Nie ma miejsca w Polsce ani dla jednego Niemca!”. Z czasem jednak jego relacje z władzami PRL układały się coraz gorzej. Wreszcie został kompletnie odsunięty od życia publicznego.
Warto zastanowić się nad przesłankami, jakie sprawiły, że Kwiatkowski zdecydował się powrócić do powojennej Polski. Autor jego biografii dość lekko traktuje tę sprawę, stwierdzając, że choć zmiany w kraju dokonywały się pod pieczą „sowieckich bagnetów”, to jednak „Wybrzeże Gdańskie, Środkowe i Zachodnie obejmowali Polacy, wkraczająca tam administracja była polska… A proces ten miał wszelkie cechy trwałości, w dodatku dokonywał się z poparciem wolnego świata”. A przecież słuszniej byłoby mówić o obojętności zachodu wobec losów Polski.
Sądzę, że Kwiatkowski racjonalizował sobie bardzo mocno swój wybór. Skłócony z emigracją londyńską (i tak wewnętrznie dość mocno podzieloną), traktowany przez nią dość nieufnie, łatwo brał za dobrą monetę zachęty do powrotu płynące ze strony Bolesława Bieruta i Jerzego Borejszy. Ważny jest jeszcze jeden czynnik: Kwiatkowski bardzo mało wiedział o tym, co działo się na terytoriach polskich po wejściu Sowietów w jej przedwojenne granice już w 1944 r., wszak lata 1939–1945 spędził w Rumunii, jako internowany. Skala jego ignorancji była ogromna.
A jak wyglądała ówczesna polska rzeczywistość? Wymownie opisywał ją na kartach swoich wspomnień Kazimierz Pużak, polityk PPS, który okupację spędził w kraju: „Od pierwszych dni wywożono z Polski literalnie wszystko, rekwirowano dla wojsk sowieckich chleb i mąkę i piekarnie, powodując powszechny głód. Kraj ogołocony i spustoszony w ciągu okupacji niemieckiej – musiał żywić nie tylko garnizony rosyjskie wewnątrz kraju, ale i te wojska, które ciągle przebiegały przez kraj i lądowały w Niemczech. (…) Całość była przyczepką do całego systemu okupacji sowieckiej i jej postępowanie było obowiązujące dla agentury Lubelskiej. Wybielaniem i motywacją tego systemu zajmowała się zglajszachtowana prasa, kryjąca się ze zrozumiałych względów za tytułami istniejących przed wojną wydawnictw prasowych, nie mających nic wspólnego z komuną i agenturą sowiecką”.
Być może właśnie ta niewiedza (albo przymykanie oczu na fakty) sprawiła, że Kwiatkowski, deklarujący się jako katolik i zwolennik ekonomicznego liberalizmu, w 1945 r. wziął za dobrą monetę zapewnienia nowych władz, że będzie mógł o czymkolwiek realnie i długofalowo decydować. A być może – jak wielu – dał się uwieść jej pochlebstwom. Wszak sam Bierut nazywał go „wybitnym fachowcem, patriotą i uczciwym, dobrym Polakiem”. To z całą pewnością rzeczywisty portret Kwiatkowskiego – cały kłopot w tym, że pochodził od człowieka, który nie był nikim więcej niż radzieckim namiestnikiem w Warszawie. A gdy kilka lat później budowniczy przedwojennej Gdyni na własnej skórze przekonał się już, że jest tylko pionkiem w wielkiej grze, to wyjazd z kraju był już dla niego niemożliwy.
Budowniczy nowej Polski
Nowy kształt terytorialny Polski wymuszał, wedle Kwiatkowskiego, nowe rozwiązania społeczno-gospodarcze: „skoro naturalną osią krystalizacji gospodarczej była linia południe-północ, nasuwała się konieczność »przebudowy – głębokiej i zasadniczej – całej struktury ekonomicznej kraju« z agrarno-przemysłowej na przemysłowo-morską”. W 1945 r., bez dzisiejszej wiedzy o tym, jak będzie wyglądała urządzona na radziecki wzór gospodarka, pewne wizje wydawały się do zrealizowania. Dlatego Kwiatkowski stwierdzał w tekście „Budujemy nową Polskę nad Bałtykiem”: „wżarcie się polskiej pracy w odzyskany Śląsk i w wybrzeże Bałtyku to synonim przesunięcia cywilizacyjnie na zachód, to równoważnik pomnażania produkcji, wymiany, to podniesienie stopy życiowej mas ludzkich w przyszłości, to nieskrępowany kontakt z całym nowoczesnym światem”.
Równocześnie – wraz z rosnącą świadomością, że od moskiewskiej kurateli nie uda się uwolnić nie tylko w najbliższym czasie – Kwiatkowski określał własną strategię działania: nie polityka, lecz gospodarka. Ale wkrótce okazało się, że jest to niemożliwe. Także dlatego, że nieodzownym warunkiem efektywnej polityki przemysłowej i gospodarczej była odbudowa realnie znaczącego, lecz kooperującego z instytucjami państwowymi rynku. A to od początku PRL stało pod znakiem zapytania.
Koncepcje Kwiatkowskiego, choć w ograniczonej formie, przetrwały PRL, ale niewiele z nich zostało w III Rzeczpospolitej
W początkach swej działalności po 1945 r. Kwiatkowski dążył do odbudowania polskiej samorządności, która, jego zdaniem, miała docelowo służyć przywróceniu normalnych gospodarczych realiów, poza „centralistyczną czapą” nadzorującej wszystko partyjnej nomenklatury. Plan okazał się nie do spełnienia, ale, co do zasady, mocno wiązał się z doświadczeniami polskiej samorządności i samoorganizacji jeszcze z czasów zaborów. Władze szybko zdały sobie sprawę, że – wedle określenia Romanowskiego – zamiast prominentnego zausznika i posłusznego wykonawcy nakazów, „wyhodowały sobie wroga”. Kwiatkowskiemu zarzucano, że chce osłabić wpływ władz centralnych na gospodarkę morską, że za swoich współpracowników obiera ludzi z przedwojnia, a nie z Polskiej Partii Robotniczej.
Strategia Kwiatkowskiego wobec władz PRL była następująca: tam, gdzie uważał to za dobro narodu i korzyść dla gospodarki, podnosił hasła miłe komunistom. Dotyczyło to ekonomicznej integracji nowo nabytych terytoriów z krajem w jego pojałtańskich granicach. Równocześnie – wbrew płynącym z Warszawy nakazom – „zaczął restytuować stare i zakładać nowe przedsiębiorstwa prywatne. Zamiast (…) wiązać Wybrzeże z morską gospodarką sowiecką, dopuszczał do przemysłu stoczniowego kapitał zachodni: skandynawski i anglosaski”. Sytuacja paradoksalna, ale dobrze oddaje myśl i sposób działania Kwiatkowskiego. I to niezależnie od ustroju. Łączył on w jedno polityczne planowanie gospodarki narodowej i dalekosiężne strategie publiczne, uwzględniające dobrostan całego państwa, z przeświadczeniem, że nie ma sensownej ekonomii bez swobodnych działań rynkowych.
Spuścizna nie dla III RP
Już w 1948 r. odsunięto Kwiatkowskiego od organizacji przemysłowo-morskiej strategii rozwoju wybrzeża i wysłano na przymusową emeryturę. Co po sobie zostawił? Romanowski tak podsumowuje jego nierówną walkę z systemem: „Po październiku 1956 r. do działalności na Wybrzeżu wrócili (…) wykształceni przez Kwiatkowskiego specjaliści, ministrem żeglugi został bezpartyjny Stanisław Darski, a polityka morska zaczęła w większym stopniu uwzględniać potrzebny gospodarki narodowej, (…) a wprowadzony przez niego przemysłowo-morski charakter kraju przetrwał rządy komunistyczne”.
Trzeba ze smutkiem dodać: koncepcje Kwiatkowskiego, choć w ograniczonej formie, przetrwały PRL, ale niewiele z nich zostało w III Rzeczpospolitej, u początku której postawiono na rabunkową i gwałtowną dezindustrializację państwa, rozproszono jego potencjał przemysłowy, a gospodarka morska i żegluga (także śródlądowa) praktycznie przestały istnieć jako gałęzie rodzimej gospodarki narodowej. Więcej jeszcze: sama idea „gospodarki narodowej”, tak bliska przecież zdeklarowanemu kapitaliście Kwiatkowskiemu, została we współczesnej Polsce niemal kompletnie zdyskredytowana przez ludzi co rusz powołujących się na kapitalizm i „wolny rynek”.
Dlaczego tak się stało? W mojej opinii dlatego, że w odróżnieniu od wielu ludzi, zafascynowanych dziś prywatyzacją i wolnym rynkiem, Kwiatkowski świetnie się orientował, że kapitał ma narodowość, a gospodarki narodowe są realnymi graczami na globalnej scenie. Wiedział ponadto, że dobro publiczne i dobro prywatnego, rodzimego kapitału wzajem się warunkują i mogą korzystnie na siebie wpływać. Ale do tego potrzebna jest filozofia działania zupełnie inna od tej, która głosi, że „najlepszą polityką przemysłową jest brak polityki przemysłowej”.
„Eugeniusz Kwiatkowski” prof. Romanowskiego to rzecz cenna. Biografia napisana jest rzeczowo, ale nie razi – tak częstym u polskich naukowców – drewnianym językiem. Kwestie kontrowersyjne naświetlane są rzetelnie, publiczny aspekt życia bohatera pracy dopełniony jest – niejednokrotnie tragicznym – obrazem jego życia prywatnego. Rzecz wydana jest solidnie, uzupełniają ją fotografie oraz indeksy, ułatwiające lepsze rozeznanie w lekturze i dorobku życiowym Kwiatkowskiego. Wzmiankowany już wybór tekstów, wydanych w formie reprintów, stanowiący integralną część książki, pozwala lepiej zrozumieć tok myśli i motywy działań tego polityka i działacza społeczno-gospodarczego.
Człowiek-Polska?
Ta biografia to równocześnie świadectwo epoki, czy ściślej kilku epok, gdyż, jak zauważa Romanowski, „był Kwiatkowski Wielkim Łącznikiem: jego życie spinało w całość autonomię galicyjską z gospodarką Królestwa Polskiego, niepodległe państwo i jego niezależną ekonomikę z Polską podbitą przez Moskwę, PRL z diasporą powojennej emigracji. (…) Był jedną z najciekawszych postaci polskich dziejów XX wieku, prawdziwym »człowiekiem-Polską« niedawno minionych czasów”. Pytanie, czy jego życie i działalność będą jeszcze kiedykolwiek stanowiły faktyczny punkt odniesienia w realnie uprawianej w III RP polityce społeczno-gospodarczej, uważam za otwarte.
„Eugeniusz Kwiatkowski”, Andrzej Romanowski, Biblioteka Polskiej Nauki i Techniki, Radom 2014
Dodaję również inny komentarz na niemal identyczny temat, który z tych samych powodów nie ukazał się pod tekstem: http://www.nowakonfederacja.pl/matyja-peryferyjnosc-wyzwanie-czy-fatum/ : ——————————————————————————————————————————————————————— „mobilizacja pogrążonych dziś w marazmie miast prowincjonalnych. Wizja rozwoju opartego na jednym ośrodku miejskim, prowadzi zawsze do pogłębienia peryferyjnego statusu państwa, demobilizuje pozostałe aglomeracje, z których powoli wyparowuje «kapitał ludzki», «kulturowy» i «ekonomiczny»” ——————————————————————————————————————————————————————— Tekst jest świetny, mądry i bardzo wnikliwy (jak zwykle!), ale ja tu zazwyczaj na ten temat polemizuję z p. Krzysztofem Wołodźką, jednak durnowaty layout NK blokuje chyba publikowanie komentarzy po pewnym czasie, choć zarazem nie blokuje okna wpisywania tych komentarzy — przez co czytelnicy NK piszą długie, rzetelne komentarze, które się w ogóle nie ukazują — stąd ogromna frustracja i widoczny spadek czytelników do zera ——————————————————————————————————————————————————————— A ponieważ p. Wołodźko ostatnio przestał wracać do tematu (mam nadzieję, że dostatecznie wykazałem dziury w teorii i potrzebny jest czas na ostateczne dopracowanie koncepcji), więc pozwolę sobie tutaj ledwie zaznaczony temat mocno rozszerzyć. ——————————————————————————————————————————————————————— Po pierwsze — należy sobie uświadomić, że pewien rozkład sił i zasobów między stolicę, ośrodki regionalne i kompletną prowincję jest w pełni naturalny i wszelkie próby jego sztucznego zaburzania zawsze się zemszczą — czy to będzie strategia „cały kraj buduje swoją stolicę”, czy też „prowincja albo śmierć” Czerwonych Khmerów — rzeczywistość społeczna jest tak skomplikowana i tak wielowymiarowa, że zawsze się zemści przeciwko totalniackim inżynierom społecznym — taka już jej natura. ——————————————————————————————————————————————————————— Po drugie, może nawet jeszcze ważniejsze — ten naturalny rozkład sił jest zmienny w czasie — w zależności od rozwoju cywilizacyjnego (np. epoka wielkich ośrodków przemysłowych kontra praca zdalna i Internet) — żaden mędrzec, mędrek, a już tym bardziej urzędnik państwowy nigdy nie nadąży za podskórnymi zmianami tej równowagi — tym bardziej należy to pozostawiać własnemu biegowi. ——————————————————————————————————————————————————————— Przykład w mniejszej skali — kiedyś centra miast tętniły najintensywniejszym życiem ulic handlowych, by samoistnie, jakieś 10 lat temu zamienić się w pustynię. I nie ma sensu wielkim kosztem z tym walczyć, wierzgać przeciwko ościeniowi i próbować zawrócić Wisłę kijem, bo źle to się skończy (koszty transakcyjne zawsze wyższe od potencjalnych zysków). Już lepiej pozostawić (przy zerowym koszcie) sprawy własnemu biegowi — jeśli zmienią się warunki, to sytuacja sama wróci do stanu poprzedniego.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Zielony Ład jest w obecnym kształcie nie do utrzymania i musi zostać głęboko zrewidowany
Może zamiast pomstować na firmy azjatyckie i demonizować ich rządy, wraz z przypisywaniem im nieczystych intencji, warto by było po prostu je naśladować
Wierzymy w świętość prywatnej własności. Przez to penetracja naszej gospodarki przez obcy kapitał sięgnęła poziomu, z jakim mieliśmy do czynienia przed II wojną światową. Czas zmienić myślenie
Rosyjskie twierdzenia, że Moskwa może wojnę prowadzić wiele lat, mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co sowiecka propaganda sukcesu
Czy to koniec strefy Schengen? Czy będzie rozejm w Palestynie? Czy Putin zje Trumpa na lunch?
Czy rozpoczną się rozmowy pokojowe w sprawie Ukrainy? Dlaczego zwolniono ministra Kułebę? Kim jest nowy premier Francji?
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie