Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
– Z powodzią walczy się tu i teraz, a susza to taki pełzający problem, do którego zdążamy się przyzwyczaić, zanim poczyni prawdziwe szkody – mówi „Nowej Konfederacji” dr hab. Mateusz Grygoruk ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, gdy pytam go o przyczynę suszy w Polsce. – Ograniczanie skutków suszy to praca u podstaw: zatrzymywanie wody w krajobrazie w różnych formach retencji, na przykład w bagnach, w meandrujących rzekach, w oczkach śródpolnych czy starorzeczach i równinach zalewowych. Praca ta jest mozolna, a jej rezultaty – niepewne i uwidaczniające się dopiero po kilkunastu, a nawet kilkudziesięciu latach. Zapobieżenie powodzi w jakimś miejscu poprzez ułożenie worków z piaskiem jest bardziej dynamiczne i spektakularne. Dlatego przyzwyczailiśmy się do bohaterów walki z powodzią, a o bohaterach walki z suszą nikt nie myślał i nikt ich nie zna.
Dr hab. Andrzej Mikulski z Zakładu Hydrobiologii Uniwersytetu Warszawskiego wskazuje jako przyczynę odprowadzanie wody z krajobrazu i brak retencji. To nie tylko melioracje, ale również prace utrzymaniowe, szczególnie na małych rzekach. Zamiast pozwolić im swobodnie i wolno płynąć, sprawiliśmy, że rzeki przyspieszyły spływ w wyniku odmulania i prostowania ich biegu. Do tej listy Łukasz Misiuna, przyrodnik, prezes Stowarzyszenia MOST dodaje likwidację tam i żeremi bobrowych, wycinkę lasów górskich i przekształcanie terenów zalewowych na miejsca pod zabudowę mieszkalną.
Susza, która dotknęła Polskę na początku wiosny, sprawiła, że rządzący przyspieszyli prace nad specustawą, która ma przeciwdziałać jej skutkom
Susza, która dotknęła Polskę na początku wiosny, sprawiła, że rządzący przyspieszyli prace nad specustawą, która ma przeciwdziałać jej skutkom. Opracowali Plan Przeciwdziałania Skutkom Suszy (PPSS), który zawiera niezbędne wytyczne do realizacji stosownych działań. Sam plan wskazuje na konieczność odbudowy naturalnej retencji w dolinach rzek, na polach uprawnych, terenach wodno-błotnych i na obszarze lasów, jak i retencji podziemnej. O takie zatrzymywanie wody od lat bezskutecznie zabiegały środowiska naukowe. A zatem w tym punkcie należy program pochwalić. Niestety, zaraz obok retencji naturalnej pojawia się w rządowych planach retencja zbiornikowa, i to pomimo tego, że PPSS zawiera następujące sformułowanie: „należy promować działania zakładające naturalne metody retencji, a budowanie retencji sztucznej w postaci sztucznych zbiorników traktować jako działania ostatecznego wyboru, w sytuacji, gdy przeanalizowano wszystkie możliwe warianty, bardziej korzystne ze środowiskowego punktu widzenia”. To jeden z wielu braków programu, na który uwagę zwrócili niedawno eksperci z Polskiego Towarzystwa Hydrobiologicznego (PTH) i inicjatywy „Nauka dla przyrody” (NdP).
Czy zbiorniki zatrzymają suszę? – pytam dra hab. Mateusza Grygoruka. Grygoruk pokazuje mi zdjęcie satelitarne. Jest na nim zbiornik małej retencji. – Zanim zastanowimy się, co jest nie tak – proszę spojrzeć na to, co już mamy.
– Co widać na zdjęciu satelitarnym? – kontynuuje po chwili Grygoruk. – Wpływająca do tego zbiornika rzeka jest szeroka, a wypływa z niej mały strumyk. Gdzie podziała się woda? Olbrzymia część wody z takiego zbiornika paruje. Ze względu na to, że powierzchnia zbiornika jest wielokrotnie większa od powierzchni zwierciadła rzeki płynącej niegdyś na odcinku tego zbiornika, parowanie z niego jest wielokrotnie większe. A zatem dopływająca do niego woda „rozlewa się” na relatywnie dużym obszarze, z którego latem, w okresach niskiego stanu wód, gdy najbardziej brakuje ich w rzekach, efektywnie z takiego zbiornika znika. Poniżej zbiornika jest więc w rzece mniej wody, niż do niego dopływa. Rzeka poniżej wysycha.
W opinii ekspertów takich jak Grygoruk czy Mikulski, budowa zbiorników retencyjnych nic nie da. Grygoruk podkreśla, że zbiorniki te są punktowe, położone zwykle w dole rzeki, a ich objętość jest za mała w stosunku do prognozowanych, coraz dłuższych i głębszych niżówek, oraz do szybkich i gwałtownych powodzi. I proponuje prostą kalkulację. – Załóżmy, że do zbiornika dopływa 2 m3/s, a więc 2 x 86 400 m3/dzień. Zbiornik ma powierzchnię X, a dobowe parowanie latem ze zbiornika wynosi średnio 4 litry na dobę z metra kwadratowego. Ile wody musi odpływać ze zbiornika, żeby utrzymać w nim stały poziom wody? Od razu widać, że na pewno mniej niż 2m3.
– Jak to jest, że część zbiorników małej retencji wybudowanych w latach 2000-2010 nie jest już w stanie dziś pełnić swoich funkcji? – pyta Grygoruk i wskazuje na zbiornik małej retencji „Karpowicze” na małej rzece Brzozówce, dopływie Biebrzy. – Podczas ostatnich pożarów Bagien Biebrzańskich nie dało się z tego zbiornika pozyskać wody do gaszenia bagien! Brano ją z Biebrzy – naturalnej rzeki. To jak to? Mamy zbiornik retencyjny, a nie da się go wykorzystać? Tak. Bo on nie działa. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że musimy budować zbiorniki, bo przecież „taki mamy klimat” i one nie działają, bo mamy susze, przez które wiosną nie dajemy rady napełnić zbiorników, a w rzekach brakuje wody. Ale właśnie – może nie trzeba ich budować właśnie dlatego? Bo nie da się ich napełniać i utrzymywać tak, by realizowały wszystkie pokładane w nich nadzieje i zakładane funkcje?
– Zbiorniki zaporowe pozwalają zadowolić elektorat, pokazać, że władza działa na dużą skalę – dodaje Mikulski. – W świadomości społecznej zbiorniki zaporowe stanowią skuteczne antidotum na susze i powodzie. Roztaczane utopijne wizje zbiorników wielozadaniowych działają na wyobraźnię społeczności lokalnych, pozwalają wierzyć w spowodowany budową zapory szybki rozwój turystyki, powstanie atrakcyjnych terenów rekreacyjnych, wskrzeszenie transportu rzecznego i tanią energię. Jednak w naszych warunkach retencja zbiornikowa jest absurdalnym pomysłem.
Za planami budowy zbiorników kryje się specustawa, która ma spowodować przyspieszenie takich inwestycji, odbierając głos stronie społecznej, reprezentowanej przez zewnętrznych ekspertów i organizacje pozarządowe. W ten sposób wykluczy się możliwość skutecznego protestu wobec wydawania pieniędzy na inwestycje, które okażą się nieskuteczne. Wygrywa wizja ujarzmiania rzek, a nie ich przywracania naturze.
– Zamiast takich obostrzeń potrzebna jest specustawa, która pozwoli przeznaczyć środki dla tych, którzy gospodarują na obszarach nad rzekami i jeziorami, oraz dla tych, którzy mogą na swojej działce zwiększać infiltrację – uważa Grygoruk. – To jest prawdziwa inwestycja, a jej efekty będą trwałe i widoczne za kilka, maksymalnie kilkanaście lat. Natomiast budowa zbiorników to wielki koszt o wątpliwej stopie zwrotu. Nie powinno być pośpiechu przy ich planowaniu i budowie.
Nie tylko zbiorniki budzą kontrowersje w rządowych pomysłach na walkę z suszą. Niepokojącą kwestią jest sprawa „wykonania prac dotyczących utrzymania urządzeń melioracji wodnych”, która znalazła się w dokumencie. W Polsce rozumie się przez te prace działania, ale nie zatrzymujące wodę, tylko odwrotnie – przyspieszające jej odprowadzanie ze zlewni, co zwiększa zagrożenie suszą.
W opinii ekspertów takich jak Grygoruk czy Mikulski, budowa zbiorników retencyjnych nic nie da. Grygoruk podkreśla, że zbiorniki te są punktowe, położone zwykle w dole rzeki, a ich objętość jest za mała w stosunku do prognozowanych, coraz dłuższych i głębszych niżówek, oraz do szybkich i gwałtownych powodzi
W PPSS brakuje również kwestii związanej z odniesieniem się do problemu odwodnień kopalnianych – czytamy w opinii PTH i NdP, które przedstawiło właśnie polskiemu rządowi swoje stanowisko w tej sprawie. Jak zauważają eksperci z PTH: „Problem najostrzej widoczny jest w przypadku kopalń odkrywkowych węgla brunatnego. Generowane przez nie wielkoobszarowe odwodnienia obniżają poziom wód gruntowych, powodują zanik wód powierzchniowych, zmniejszają zdolności retencyjne krajobrazu, a w konsekwencji wywołują dotkliwą suszę rolniczą. W obliczu groźby ogromnych strat tym spowodowanych, czas najwyższy zrewidować plany budowy kolejnych kopalń i stopniowo rezygnować z energetyki opartej na węglu brunatnym”. Tego jednak w projekcie brakuje.
Nie ma w nim również ogólnopolskiego planu działania na rzecz zatrzymywania wody w dorzeczach, który nie powinien mieć formuły nieskoordynowanych działań na poziomie lokalnym. W tym przypadku kluczowy wydaje się brak odniesienia do gospodarki leśnej na obszarach górskich i podgórskich, gdzie pozyskuje się drewno, do czego w części nadleśnictw trzeba dopłacać z funduszu innych regionalnych dyrekcji Lasów Państwowych, ponieważ wycinka w trudnym terenie kosztuje więcej. Zdaniem ekspertów, lepiej zaprzestać takiej wycinki i skoncentrować się na odtworzeniu górskich torfowisk, spowolnić tempo spływu górskich potoków poprzez ich rzeczywistą renaturyzację.
Z kolei na obszarach nizinnych należałoby przystąpić do oddania rzekom części ich dolin i terenów zalewowych poprzez odsuwanie wałów i ich likwidację w miejscach, gdzie jest taka możliwość. Skuteczność polderów zalewowych, na które woda wezbraniowa w przypadku zagrożenia powodzią mogłaby się rozlać, jest znacznie większa niż w przypadku kosztownych przegrodzeń rzek, tworzących fałszywe poczucie bezpieczeństwa wśród osób zamieszkujących poniżej zbiornika.
Jednocześnie należałoby zachęcić rolników do tego, aby nie pozbywali się wody z pól i łąk, jeśli na nich długo się zatrzymuje. W zamian za to należałoby wypłacać rolnikom rekompensaty za to, że ich ziemia znajduje się pod wodą. Zamiast tego władze pracują dziś nad specustawą, która ma ograniczać suszę, ale tak naprawdę ma pomóc w realizacji planów przegradzania rzek i kosztownych inwestycji hydrotechnicznych. Ma temu służyć przepis zakładający ograniczenie możliwości odwoławczych, pozwalających niezależnym ekspertom i organizacjom pozarządowym na kontrolę inwestycji mających na celu przeciwdziałanie suszy. Wśród nich znajdą się duże zbiorniki retencyjne.
Jeszcze większym absurdem w czasach suszy jest planowanie wielkich dróg wodnych. W ostatnich latach idea regulacji i ujarzmiania rzek w celu dostosowania ich do żeglugi śródlądowej przeżywa swój renesans w resorcie gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej. Wszyscy zdają się zapominać, że przy takich okresach suszy czeka nas niski stan wody, uniemożliwiający kursowanie statków. A jeśli tak będzie, to co dalej? Kaskadyzować i spiętrzać? Budować tamy i zapory?
– Czy da się skaskadyzować Wisłę? Oczywiście. Czy da się pojechać metrem z Warszawy do Berlina? Tak. Tylko po co? Co będziemy wozić? Skąd? Jaki będzie czas przewozu? Jakie będzie ryzyko niedostarczenia towaru z powodu powodzi, niżówki czy zjawisk lodowych ograniczających żeglugę? Czy nie lepiej zainwestować te pieniądze w inne formy transportu? – wylicza Grygoruk.
A zatem należałoby zrobić wszystko, żeby – zamiast przyspieszania spływu rzek – spowolnić ich bieg. To z kolei można zrobić najtaniej, pozwalając rzekom meandrować, zostawiając im tereny zalewowe i pozwolić się zamulać. Zostawiać w nich zatopione drzewa. Tymczasem od lat w Polsce są prowadzone prace utrzymaniowe na rzekach. Załóżmy że odmulenie kilometra małej rzeki może kosztować około 40 tysięcy złotych. Potem pomnóżmy to przez kolejne odmulania.
Podobnie wygląda sytuacja z wycinką drzew wzdłuż cieków wodnych w ramach prac utrzymaniowych. Łukasz Misiuna podaje dwa przykłady niedawnej dewastacji w Ostoi Żyznów.
– W pierwszym przypadku wycięto olchy porastające brzegi Kacanki i wywleczono z niej martwe drewno zalegające w korycie. Drugi przypadek to bezimienny ciek kilka kilometrów dalej. Unikatowe przyrodniczo miejsce. Pośród wspaniałych grądów – nadrzeczny łęg z wymierającymi gatunkami roślin i zwierząt, ekstremalnie rzadko występującymi w świętokrzyskiem. Tymczasem Nadleśnictwo Staszów dokonało tam rzezi drzew. Miejsce wygląda obecnie, jakby obrzucono je bombami. Można mnożyć przykłady. Takich małych rzek i cieków wodnych, prostowanych, ogołacanych i obkładanych kamieniami lub betonem często nie dostrzegamy.
Tego typu prace utrzymaniowe i odmulanie sprawiają, że z publicznych pieniędzy finansuje się suszę. Bo jak inaczej nazwać przyspieszanie spływu wód, nawet z obszarów leśnych? Wiele już zrobiono i wciąż się robi, żeby pozbyć się jak najszybciej wody.
To co ludziom udaje się zniszczyć, dziś mogą naprawić m.in. bobry. Te gryzonie, które w niektórych miejscach stają się wrogiem publicznym, podgryzając drzewa i zalewając łąki, okazują się stosunkowo najtańszym sposobem na zatrzymywanie wody. – Bobry to nasi wielcy sprzymierzeńcy. Jestem codziennie nad rzekami i w lasach – mówi Łukasz Misiuna. – Tylko tam, gdzie są bobry, jest jakaś woda. Gdzie indziej wszystko jest wyschnięte na wiór i nawet trzydniowe opady nie poprawiły sytuacji.
To co ludziom udaje się zniszczyć, dziś mogą naprawić m.in. bobry. Te gryzonie, które w niektórych miejscach stają się wrogiem publicznym, podgryzając drzewa i zalewając łąki, okazują się stosunkowo najtańszym sposobem na zatrzymywanie wody
Był pomysł na to, żeby dopłacać rolnikom za to, że zgadzają się na zalanie części swoich gruntów w rezultacie działalności bobrów. Spowolniłoby to znacznie ucieczkę wody z pola. Niestety, tak się nie stało. Pomysł nie znalazł zrozumienia wśród osób decydujących o systemie dopłat. A bóbr zamiast za sprzymierzeńca coraz częściej uchodzi za wroga.
– Z suszą nie da się walczyć – podsumowuje Mateusz Grygoruk. – Można próbować ograniczać jej skutki. Odpowiedzialność za ograniczanie skutków suszy spoczywa tak na rządzie, jak i na każdym mieszkańcu naszego kraju i użytkowniku wody. Polska powinna zacząć patrzeć na wodę jako na element narodowego bogactwa. Powinniśmy jak najszybciej wdrożyć mechanizm dopłat za retencję wody, ale nie dla właścicieli zbiorników, a dla rolników, miast, wsi… A przede wszystkim, jak kiedyś powiedziałem w jednym z wywiadów – powinniśmy się cieszyć, gdy pada deszcz.
Misiuna podaje przykład, jak próbował zatrzymać niszczenie jednej ze świętokrzyskich rzek. – Zmagałem się z procederem zasypywania działek gruzem w terasie zalewowej rzek. Właściciel postanowił zasypać gruzem nadrzeczne, zalewowe łąki. Gmina na to przymknęła oko, a mi grożono. Następnie działki zostały przekształcone w budowlane. I stało się to, co się musiało stać. Zabudowane działki zaczęły być zalewane, bo na innym odcinku wykonano prace utrzymaniowe, co spowodowało gwałtowne przyśpieszenie spływu wód, a że nie miały one swoich starych łąk do rozlewania się, rozlały się właśnie na podwórkach nowo wybudowanych domów. Ich właściciel wystąpił o odszkodowania i je dostał. I co dalej? A dalej uznano, że rzeka stanowi zagrożenie, i znowu ją potraktowano pracami utrzymaniowymi.
Natomiast Andrzej Mikulski mówi krótko: – Zmienić logikę gospodarowania wodą.
Inaczej będzie za późno na radzenie sobie ze skutkami suszy – na własne życzenie.
Może trzeba nawrócić redaktora Warzechę który niedawno gościł na swoim wideoblogu miłośnika budowy zbiorników retencyjnych i zredukowania procedur odwoławczych w sprawie pozwoleń na takowe? Pozdrawiam
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Zielony Ład jest w obecnym kształcie nie do utrzymania i musi zostać głęboko zrewidowany
Może zamiast pomstować na firmy azjatyckie i demonizować ich rządy, wraz z przypisywaniem im nieczystych intencji, warto by było po prostu je naśladować
Wierzymy w świętość prywatnej własności. Przez to penetracja naszej gospodarki przez obcy kapitał sięgnęła poziomu, z jakim mieliśmy do czynienia przed II wojną światową. Czas zmienić myślenie
Rosyjskie twierdzenia, że Moskwa może wojnę prowadzić wiele lat, mają tyle wspólnego z rzeczywistością, co sowiecka propaganda sukcesu
Globalna cena baryłki ropy na poziomie 50 dolarów byłaby jednym z największych ciosów dla Rosji od początku wojny. Taka cena przybliżyłaby również zwycięstwo Ukrainy
Już za chwilę możemy się obudzić z dwoma Sądami Najwyższymi i dwoma Prokuratorami Krajowymi. Jeśli to demokracja walcząca – to walczy sama ze sobą
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie