Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Absurd „skalowalnej wojny światowej” Bartosiaka

Narracja Bartosiaka o apokaliptycznym koncercie supermocarstw przypomina opowieści grozy dla znudzonych mieszczan. A przy tym potencjalne spektrum jej społecznej szkodliwości wydaje się duże 
Wesprzyj NK

 

Jeśli język jest wadliwy, wówczas słowa rozchodzą się z ich znaczeniem. Jeśli słowa rozchodzą się z ich znaczeniem, wówczas to, co konieczne do zrobienia, pozostaje niezrobione.

— Konfucjusz

 

Żyjemy w czasach pomieszania pojęć. Każda większa partia polityczna, każde „plemię” społeczne usiłuje nazywać sprawy po swojemu i wprowadza nowe słowa w miejsce starych, coraz bardziej zbliżając nas do antywzorca wieży Babel. A więc do przestrzeni pomieszania języków, gdzie racjonalna rozmowa o rzeczach wspólnych jest niemożliwa. Niestety w ten bardzo zły trend wpisuje się ostatnio coraz mocniej także dr Jacek Bartosiak, w przeszłości bardzo zasłużony dla polskiej debaty publicznej. Nie będę się jednak teraz zajmował całokształtem jego twórczości. Skupię się na narracji Bartosiaka o „skalowalnej wojnie światowej”, którą od dłuższego już czasu elektryzuje on wielotysięczną rzeszę swoich zwolenników i licznych dziennikarzy, a która w mojej ocenie jest z gruntu absurdalna i szkodliwa. 

Zacznijmy od samego pojęcia. Nie ma ono żadnego sensu, gdyż każda wojna jest z natury swojej skalowalna (czyli mogąca eskalować, zwiększać skalę swojego oddziaływania). Już w roku 1960 wykazał to Lewis Fry Richardson (w pracy „Statistics of Deadly Quarrels”). Zatem mówienie o „skalowalnej wojnie światowej” jest równie zasadne, jak twierdzenia o mokrej wodzie czy maślanym maśle. 

Mówienie o „skalowalnej wojnie światowej” jest równie zasadne, jak twierdzenia o mokrej wodzie czy maślanym maśle 

Co jednak „poeta” ma na myśli? Bartosiak używa tego błędnego językowo i rzeczowo pojęcia dla opisu rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Jego zdaniem wkroczyła ona lub wkracza w coś w rodzaju preludium do III wojny światowej. W wywodach autora „Końca końca historii” na ten temat – powtarzanych konsekwentnie w kolejnych występach i w najnowszej książce – trudno jednak znaleźć jakiekolwiek konkrety wykraczające poza gawędy o czasie wielkich niepokojów i niebezpieczeństw, który nadchodzi. Tymczasem mówimy o najpoważniejszym procesie geopolitycznym naszych czasów, bo tym jest rywalizacja amerykańsko-chińska. I o słowach, używanych tu do tego fenomenu opisu, które mają określone znaczenie. Tak samo, jak „skalowalność” jest od dawna obecna w naukach społecznych i ścisłych, tak i „wojna światowa” została dawno zdefiniowana. Oznacza konflikt zbrojny, w którym uczestniczy przynajmniej większość spośród najważniejszych państw świata, toczony na wielu kontynentach i na wielką skalę. W każdej z dwóch dotychczasowych wojen światowych zginęły dziesiątki milionów ludzi, miały miejsce katastrofalne straty materialne, dochodziło do likwidacji szeregu państw i powstawania nowych. 

Tak więc tezy o III wojnie światowej otwierają mrożącą krew w żyłach perspektywę. Zwłaszcza jeśli do dorobku dwóch poprzednich tego typu konfliktów dodamy współczesną technikę, w tym tysiące głowic nuklearnych będących w dyspozycji głównych mocarstw. Czy to właśnie prognozuje Bartosiak? Po uważnym zapoznaniu się z całym szeregiem jego wywodów na ten temat muszę stwierdzić, że… nie wiem. Przykładowo w bestsellerowej książce sprzed 2 lat „Nadchodzi III wojna światowa” (rozmowie-rzece z Piotrem Zychowiczem) mamy bardzo klarowny, przerażający tytuł i równie straszliwą okładkę z atomowym grzybem. Ale po chwili czytamy, że w zasadzie to ten konflikt już trwa, bo… USA i Chiny nawzajem łamią lub próbują łamać swoją wolę. Chwila, moment! Każdy z nas prawie codziennie doświadcza jakiegoś łamania czyjejś woli (np. rodzice skłaniający dzieci do mycia zębów), ale co to ma wspólnego z walką na śmierć i życie?

No właśnie. Słuchając przed laty dyskusji o pewnym głośnym wówczas manifeście ideowym, zapamiętałem kontrujący głos współuczestniczącego w niej intelektualisty. Ów profesor filozofii zauważył, że jeśli autorzy chcą mówić o kreślonych przez siebie apokaliptycznych perspektywach na poważnie, to ma to szereg oczywistych konsekwencji, pochylenia się nad którymi tu jednak nie widać. Czy zatem nie przypomina to dziewiętnastowiecznych opowieści dla dziewcząt z dobrych domów, które na koniec nudnego dnia, pośród aksamitów i przy ciepłym kominku, mają ochotę trochę się pobać? – pytał.  

Na jakich kontynentach miałby się taki konflikt zbrojny toczyć i dlaczego nie li tylko na Zachodnim Pacyfiku? Czy z udziałem Indii i Rosji, zaliczanych do drugiej ligi mocarstw? 

Podobnie ma się rzecz z narracją Bartosiaka o „skalowalnej wojnie światowej” czy „nadchodzącej III wojnie światowej”. Jeśli to na poważnie, to czy jest to diagnoza stanu obecnego (co jawiłoby się jako zupełnie absurdalne), czy prognoza przyszłego rodzaju wypadków? Jeśli to drugie, to o jakim stopniu prawdopodobieństwa? Na jakich kontynentach miałby się taki konflikt zbrojny toczyć i dlaczego nie li tylko na Zachodnim Pacyfiku? Czy z udziałem Indii i Rosji, zaliczanych do drugiej ligi mocarstw? Czy także w Europie, czy z udziałem Japonii? Z jakim ryzykiem eskalacji nuklearnej? Z jakimi blokami sojuszniczymi? I – last but not least – z jakimi perspektywami dla Polski? 

Gdyby padły wreszcie odpowiedzi, można by na przykład polemicznie wykazywać, że zbrojny konflikt amerykańsko-chiński jest wprawdzie mało prawdopodobny, choć nie niemożliwy, jednak nie ma żadnych przesłanek, by przypisywać mu nie tylko skalę wojny światowej, ale choćby czegoś więcej niż ograniczone starcie konwencjonalne na Zachodnim Pacyfiku. Albo podnosić, jak potężne i liczne powody przemawiają przeciwko wielkiej wojnie supermocarstw, o jej światowości nie wspominając. Jednak do takiej strategicznej dyskusji o sprawach fundamentalnych niezbędna jest pewna dawka konkretów i powagi. 

Póki jej nie ma, przypomina narracja o „skalowalnej wojnie światowej” bardziej opowieści grozy dla znudzonych mieszczan. A i to w wariancie optymistycznym. Bo czyż wielu spośród setek tysięcy odbiorców tej narracji nie mogło jej jednak wziąć na poważnie? I w związku z tym uznać na przykład, że wobec nadciągającej globalnej apokalipsy nie ma sensu ani być przyzwoitym, ani pracować żmudnie nad polskimi instytucjami w horyzoncie dekad do przodu – tylko zagarnąć co się da i uciekać w jakieś odległe, stosunkowo bezpieczne miejsce? Trudno powiedzieć bez konkretnych badań. Jednak potencjalne spektrum społecznej szkodliwości – wydaje się duże.  

Słowa mają konsekwencje. Ich pomieszanie – także. W szczególności powinni o tym pamiętać ci, którzy mają moc oddziaływania na duże rzesze ludzi.

*********************************************

SIĘGNIJ TAKŻE PO:

Coraz zimniejsza wojna

Logika chaosu. 9 jeźdźców niestabilności

*********************************************

Wesprzyj NK
Bartłomiej Radziejewski – prezes i założyciel Nowej Konfederacji, ekspert ds. międzynarodowych zainteresowany w szczególności strukturą systemu międzynarodowego, rywalizacją mocarstw, sprawami europejskimi. Autor książki "Nowy porządek globalny", a także "Między wielkością a zanikiem", współautor "Wielkiej gry o Ukrainę", opublikował także setki artykułów, esejów i wywiadów. Pomysłodawca i współtwórca dwóch think tanków i dwóch redakcji, prowadził projekty eksperckie m.in. dla szeregu ministerstw, międzynarodowych korporacji, Komisji Europejskiej. Politolog zaangażowany, publicysta i eseista, organizator, dziennikarz. Absolwent UMCS i studiów doktoranckich na UKSW. Pierwsze doświadczenia zawodowe zdobywał w Polskim Radiu i, zwłaszcza, w "Rzeczpospolitej" Pawła Lisickiego, później był wicenaczelnym portalu Fronda.pl i redaktorem kwartalnika "Fronda". Następnie założył i w latach 2010–2013 kierował kwartalnikiem "Rzeczy Wspólne". W okresie 2015-17 współtwórca i szef think tanku Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. W roku 2022 współtwórca i dyrektor programowy Krynica Forum. Publikował w wielu tytułach prasowych, od "Gazety Wyborczej" po "Gazetę Polską".

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

14 odpowiedzi na “Absurd „skalowalnej wojny światowej” Bartosiaka”

  1. mal1999 pisze:

    Polemika według mnie trafna. I spod ręki osoby współpracującej nieraz z Jackiem Bartosiakiem, więc wymagająca trochę odwagi. Dzięki Panie Bartłomieju.

  2. greendog pisze:

    Niby tak ale pan prezes trochę się czepia. Okręty podwodne o napędzie nuklearnym dla Australii będą w służbie pod koniec lat 30-tych, Japonia jeszcze nie zmieniła konstytucji a piece do wytopu stali zbrojeniowej w Europie jeszcze stoją zimne. Na konkrety w postaci kto pójdzie do bitki jeszcze zwyczajnie za wcześnie. Plus za szpilkę dla Bartosiaka, każdemu się przyda jako motywacja.

  3. Wojciech Dudziak pisze:

    Zgadzam się z tym, że słowa mają określone znaczenie, i zgodnie z tym znaczeniem powinny być używane – bez tego trudno o debatę, a tym bardziej o porozumienie się. A szczególnie dotyczy to tak dużych słów jak „wojna światowa”.

    Tylko żeby było jasne – nie oznacza to, że należy tych trudnych, czy kontrowersyjnych słów unikać – i chwała Jackowi Bartosiakowi, że podnosi tematy trudne i niewygodne.

  4. GrzeM pisze:

    No to prawda. Gdyby stosować nomenklaturę Bartosiaka, „skalowalna II wojna światowa” wybuchłaby z remilitaryzacją Nadrenii a najpóźniej w momencie wybuchu Hiszpańskiej Wojny Domowej. A trzecią jak liczyć? Od „żelaznej kurtyny” Churchilla, czyli marca 1946?

  5. mihal pisze:

    to że JB jedzie na clikbajtowych tytułach to nie nowina – zresztą które medium tego nie robi 😉 Ja pana Jacka cenię jednak że oprócz tych clikbajtów i rokokowych ornamentów potrafi poruszać tematy których prawie nikt nie chciał (jak wojna kiedyś) albo nadal nie chce (jak zły stan naszej kadry oficerskiej czy szerzej sektora publicznego) poruszać.
    I czekam aż jego krytycy dojrzeją do tego aby zająć się nie pierdółkami (których u JB też jest sporo ) ale własnie prawdziwymi TEMATAMI … ( np perspektywa stosunków z Berlinem i UE – no chyba że ktoś myśli że nie mają alternatywy..)

  6. Olguś pisze:

    Bezkrytycznym wyznawcą Bartosiaka nie jestem, ale powyższy tekst trąci czepianiem się na siłę. Bohater wywodu wielokrotnie mówił o scenariuszu: starcie amerykańsko-chińskie na Pacyfiku, które skutkuje przerzuceniem większości sił i uwagi amerykańskiej właśnie tam, a w tym czasie Rosja mówi NATO: sprawdzam i dalej destabilizuje region Europy środkowo-wschodniej, co rzeczywiście może grozić konfliktem światowym, w którym uczestniczą USA, Chiny, Rosja i NATO. Mało czy to już zadowala przyklejonego do definicji redaktora?

  7. Piter pisze:

    Faktem jest, że pomimo wielu trafnych diagnoz JB od wielu lat bazuje na strachu, poszerzając w ten sposób grono odbiorców o ludzi kompletnie niezaznajomionych tematem. Faktem też jest, że na Ukrainie doszło do „pełnoskalowej wojny” i JB jako jeden z niewielu, trafnie opisywał kolejne szczeble drabiny eskalacyjnej nie wyklucząc rosyjskiej inwazji, a jako jedyny odważył się w mediach mówić: „nie wiem” lub „tak może zaatakować”, podczas, gdy reszta niedoceniała ryzyka ataku i nawijała makaron na uszy optymistyczną gadką…
    I absolutnie nie zgadzam się z tezą, że tego typu sformułowania powodują paraliż i zniechęcają do dalszego starania się. JB właśnie próbuje ciągle wbijać nam do głowy, że na świecie toczy się wielka rywalizacja, a budowa skutecznego i odpornego Państwa, może okazać się kluczowa, jeśli w pewnym momencie sił amerykańskich u nas zabraknie.

  8. Adam pisze:

    Co do pojęć.
    1. Wojna światowa. Czy ewentualny pełnoskalowy konflikt zbrojny amerykańsko-chiński wyczerpuje znamiona wojny światowej? Może tak być, jeśli wciągnie to w tą wojnę inne państwa sprzymierzone i uzależnione od tych mocarstw. Np. dozbrojona przez Chiny Rosja nie będzie się kwapić do zaatakowania Europy. W innych regionach świata też mogą się niektórzy poczuć silniejsi i kogoś zaatakują. Jest to bardzo prawdopodobne i pójdzie z automatu, a więc wojna światowa wisi na włosku. Chyba, że USA podkulą ogon i zaakceptują utratę swojej dominacji w pewnych obszarach, być może zadowalając się co najwyżej jakimś układem pokojowym, aby „trzymać” ład światowy razem z Chinami.
    2. Skalowalność. Ze strony JB brakuje tu chyba doprecyzowania, o jaki rodzaj skali chodzi. Bo może nie musi to być tożsame z eskalowalnością.

  9. Mm pisze:

    Od porażki JB z jego anw już go nie słucham tak często. Też mam wrażenie że żeruje on tylko na strachu. Parafrazując klasyka Bartosiak skończył sie na pacyfiku i euroazji… Nic ciekawego i budującego od niego już dawno nie wyszło.

  10. Jarosław Jan pisze:

    Dobrym punktem wyjścia do mojej wypowiedzi jest podany powyżej przez jednego z dyskutujących przykład, że gdyby przełożyć narrację JB na II WŚ, to jej początek datowałby się być może od wojny domowej w Hiszpanii, a może od remilitaryzacji Nadrenii. Tymczasem kto jak kto, ale my Polacy wiemy w sposób absolutnie pewny i nieomylny, że przecież 01.09.1939 na Westerplatte…
    Tylko że – trzymając się dalej terminologii JB – mówilibyśmy wtedy wyłącznie o jej kinetycznej fazie. A co ze zjawiskami, które nadejście zawieruchy zapowiadają? Anschluss Austrii – przecież „połączenie tego samego narodu”, rozbiór Czechosłowacji pod pretekstem ujęcia się za uciskanymi Niemcami sudeckimi? Przecież słyszymy obecnie całkiem głośno, że Ukraińcy nie są osobnym narodem, że Kijów to kolebka państwowości rosyjskiej (bujda na resorach). Brzmi jakby znajomo?
    Jeżeli przyjmiemy, a JB wyraźnie o tym mówi, że za wojnę uważamy m.in. wykorzystanie stworzonych wcześniej zależności w branży energetycznej, próbę przejęcia narracji w mediach, a także różne nieprzyjazne działania poniżej progu konfliktu kinetycznego, to Rosja toczy wojnę nie tylko z Ukrainą.
    Czy światową? Hmm, zaangażowanie pomocowe po stronie Ukrainy – polityczne, sprzętowe, humanitarne, udział w sankcjach, lub po stronie Rosji -polityczne i sprzętowe – przez wiele państw, w tym mocarstwa, jakimi są z jednej strony US, z drugiej Chiny, może, choć nie musi, stać się katalizatorem jakiejś erupcji napięcia pomiędzy tymi dwiema stronami.
    Bronię zatem sposobu opisania rzeczywistości przez pana Jacka Bartosiaka, nawet jeśli nazywa burzą dopiero zbierające się chmury, a nie czeka na pierwsze błyski i grzmoty. Zarzut, że mógłby wprawić w niepokój tych odbiorców jego publicystyki, którzy czytają bez należytego zrozumienia, lub tworzą sobie wyobrażenie przyszłości na podstawie okładki z grzybem atomowym, jest niczym wobec tego, że alarmując, być może obudzi z letargu naszych co poniektórych decydentów, którzy sadzą naiwnie, że autokreacja na prymusa w pomaganiu Ukrainie czy też powtarzanie mantry o punkcie 5. natowskich zobowiązań sojuszniczych jest wystarczającym działaniem na obecne czasy.
    Podsumowując – to jak pretensje do czujnego sąsiada, że reagując na palący się obok dom, budzi śpiących kopiąc w drzwi, zamiast użyć dzwonka.

  11. mario bross pisze:

    Przypominam wszystkim o wystąpieniu Pana JB, to było takie nocne wystąpienie, w którym Pan JB przyznał, że kompletnie nie przewidział wybuchu wojny i kompletnie zignorował stanowisko w tej sprawie USA. JB wyolbrzymił możliwości i wyolbrzymia dalej możliwości Rosji. Zgadzam się, iż jest to bardzo szkodliwe dla Polski, która wyjałowi się ekonomicznie do tego stopnia, iż nie będzie miała żadnego pola manewru. Za dużo straszenia, za mało merytoryki, a przede wszystkim za mało pracy u podstaw nad budową faktycznie silnego państwa. Wojny i konflikty prawie zawsze wygrywa silniejszy ekonomicznie.

  12. Jan Frejlak pisze:

    Znakomite wypunktowanie powodów, dla których ja od dłuższego już czasu nie słucham ani nie czytam Bartosiaka.

  13. Marek Talarek pisze:

    Dobrze, że książka z „grzybem” na okładce jest do kupienia w księgarni NK (może nawet jest jedna z lepiej sprzedanych?) Szkoda, ze certyfikat na stronie ksiegarni NK wygasł – taka poważna działalność.

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo