Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Tekst ten jest fragmentem książki „O dwóch takich, co podzieliły Polskę”, którą znajdziesz TUTAJ.
Uważam minione trzydziestolecie za jeden z najbardziej udanych okresów w dziejach Polski. Taka deklaracja z mojej strony może być zaskakująca dla czytelników tej książki, w której sformułowałem bardzo wiele krytycznych zdań i gorzkich ocen pod adresem kolejnych ekip rządzących III Rzeczpospolitą. A jednak równocześnie nie mam wątpliwości, że po 1989 roku nasz kraj dokonał znaczącego skoku cywilizacyjnego. Większość wskaźników ekonomicznych i społecznych wskazuje, że nastąpiła w tym czasie znacząca redukcja cywilizacyjnej przepaści dzielącej nas od Europy Zachodniej.
Skąd zatem mój krytycyzm, zwłaszcza wobec polityków rządzących Polską po wejściu naszego państwa do NATO i Unii Europejskiej? Z przekonania, że nie wykorzystali oni wielu szans, jakie stworzyła nam skuteczna ucieczka z rosyjskiej strefy wpływów, będąca – obok zbudowania fundamentów zdrowej gospodarki rynkowej – najważniejszym dokonaniem lat 90. Szans na zorganizowanie skuteczniejszej administracji państwowej, bardziej efektywnego systemu edukacji, sprawnego wymiaru sprawiedliwości, zadowalająco funkcjonującej służby zdrowia czy też nowoczesnej energetyki. I wielu innych. Szanse te wciąż jeszcze mamy, choć nie ulega wątpliwości, że ich wykorzystanie będzie teraz znacznie trudniejsze niż w latach poprzedzających wybuch pandemii. Dobra koniunktura ma bowiem to do siebie, że nie trwa nigdy zbyt długo. Zwłaszcza gdy mówimy o kraju położonym na styku Wschodu i Zachodu, z wszystkimi tego geopolitycznymi konsekwencjami.
Skąd zatem mój krytycyzm, zwłaszcza wobec polityków rządzących Polską po wejściu naszego państwa do NATO i Unii Europejskiej? Z przekonania, że nie wykorzystali oni wielu szans, jakie stworzyła nam skuteczna ucieczka z rosyjskiej strefy wpływów
Głównym, choć nie jedynym, negatywnym bohaterem tej książki stały się dwie partie, które po 2005 roku zdominowały polską politykę, oraz ich liderzy. Fundamentem supremacji duopolu PO–PiS na scenie politycznej był i wciąż pozostaje bardzo trudny do zmiany niski poziom całej naszej klasy politycznej oraz potęgujący go proces negatywnej selekcji do zawodu polityka. To on sprawia, że konkurenci Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska, obecnych w naszym życiu publicznym od ponad trzydziestu lat, nie wydają się większości wyborców atrakcyjną alternatywą. Tymczasem ludzie, którzy osiągnęli spektakularne sukcesy w innych dziedzinach życia, w zdecydowanej większości omijają świat polityki szerokim łukiem. Trudno im się dziwić, skoro w kolejnych rankingach prestiżu zawodów ostatnie miejsca zwykle zajmują działacz partii politycznej i poseł na Sejm, zaś minister jest w nich daleko za górnikiem, pielęgniarką, a nawet robotnikiem niewykwalifikowanym. Wysokie funkcje publiczne, których piastowanie w wielu krajach uchodzi za ukoronowanie życiowej kariery, u nas są traktowane z lekceważeniem, niechęcią i podejrzliwością.
Nie wynika to wyłącznie z historycznych zaszłości. Wciąż bowiem zbyt wielu polskich polityków dostarcza kolejnych argumentów zwolennikom krzywdzącej opinii, że polityka z definicji musi być brudna i koncentrować się wokół walki o miejsce przy przysłowiowym korycie. Niestety rządy PiS-u, mimo powtarzania przez lidera tej partii sloganów o polityce jako służbie społeczeństwu, dokonały na tym polu kolejnych znaczących szkód. Przede wszystkim przez prymitywną antyelitarną retorykę, podszytą naiwną wiarą w możliwość wykreowania siłą jednej partii, z trudem utrzymującej chwiejną sejmową większość, jakiejś całkowicie nowej elity społecznej. Nowej elity jednak nie będzie i albo uda nam się mozolnie poprawiać jakość tej, którą mamy, albo też będzie ona podlegać dalszej degeneracji, w rytm ataków ze strony kolejnych populistów i demagogów.
Fundamentem supremacji duopolu PO–PiS na scenie politycznej był i wciąż pozostaje bardzo trudny do zmiany niski poziom całej naszej klasy politycznej oraz potęgujący go proces negatywnej selekcji do zawodu polityka.
Niechęć polskiego społeczeństwa do własnej klasy politycznej oraz do instytucji publicznych ma oczywiście swoje głębokie historyczne uzasadnienie. Najpierw w erozji Rzeczpospolitej szlacheckiej i ponad stu latach bez własnego państwa, a później w sanacyjnej dyktaturze i skrajnie demoralizujących realiach PRL-u. To wtedy powstał wciąż utrzymujący się stan bardzo niskiego poziomu zaufania społecznego. Przez chwilę, w krótkim okresie solidarnościowej rewolucji lat 1980–1981, wydawało się, że można go przezwyciężyć z pomocą masowego ruchu społecznego. Dziś jednak widać wyraźnie, że nie da się w tak krótkim czasie odwrócić procesów trwających przez stulecia. Nie jest zatem sprawą przypadku, że w prowadzonych w całej Europie badaniach poziomu zaufania społecznego prym wiodą kraje skandynawskie na czele z Danią, a także Holandia i Szwajcaria. Polska zaś, wraz ze Słowacją i Bułgarią, znajduje się niestety na dole tego rankingu. Taki jest rezultat historycznych, religijnych i kulturowych uwarunkowań sięgających kilkaset lat wstecz, których nie można było usunąć w ciągu zaledwie trzydziestu lat. Można było jednak zrobić na tym polu znacznie więcej, niż uczyniono. Tyle tylko, że to wymagałoby osłabienia, a nie permanentnej eskalacji wojny polsko-polskiej.
Jestem przekonany, że bez zwiększenia zaufania społecznego nie uda się w sposób trwały poprawić poziomu klasy politycznej, co z kolei warunkuje efektywne porządkowanie kolejnych dziedzin funkcjonowania państwa. Dlatego nie kryję sceptycyzmu wobec sporej części działań podejmowanych przez obecny obóz rządzący, choć uważam też, że jego posunięcia na rzecz zmniejszenia poziomu rozwarstwienia majątkowego Polaków, są uzasadnione i korzystne dla poprawy kondycji całego narodu. W tym rozwarstwieniu, a także we frustracji narosłej zwłaszcza w okresie rządów koalicji PO–PSL u sporej części Polaków, którzy uznają, że nie było im dane skorzystać w zadowalającym zakresie z sukcesu ekonomicznego III RP, szukać należy zresztą przyczyn zwrotu politycznego, jaki dokonał się w 2015 roku. Zwrotu, który jednak, wbrew pozorom i hałaśliwej propagandzie wysokich zwaśnionych stron, w niewielkim tylko stopniu zmienił oblicze naszego państwa – częściowo na lepsze, czego chcą zwolennicy PiS-u, a częściowo na gorsze, o czym mówią ich adwersarze. Stało się tak za sprawą „oporu materii”, na który składa się m.in. zachowawcza mentalność urzędników, opór korporacji zawodowych (nie tylko tej sędziowskiej) przed ograniczeniem ich niezależności, ale także naciski naszych sojuszników z USA na czele. Jednak fiasko większości pisowskich prób zmiany naszego aparatu państwowego tylko uwydatniło smutny fakt, że III Rzeczpospolitej wciąż jeszcze daleko do najlepiej zorganizowanych państw Zachodu.
Nadal istnieją ważne sprawy, które potrafią reanimować polską wspólnotę.
Niestety wyjście z błędnego koła, w jakim tkwimy od ponad dwudziestu lat, będzie wymagać długiego czasu, bo jak wiadomo kulturę polityczną znacznie szybciej się psuje, niż naprawia. Będzie to tym trudniejsze, że niebagatelną rolę w utrwalaniu stereotypu polityków jako ludzi gruntownie zdemoralizowanych odgrywają media. Wprawdzie po wybuchu afery Rywina, która zachwiała dominacją środowiska „Gazety Wyborczej” w przestrzeni medialnej, środki masowego przekazu stały się bardziej pluralistyczne, ale zbiegło się to w czasie z procesem ich stale postępującej tabloidyzacji. Dwuznaczną rolę odegrał też rozwój internetu, który stał się wprawdzie szansą dla różnych marginalizowanych dotąd środowisk oraz relatywnie bezpiecznym narzędziem rozładowywania społecznych frustracji, ale widoczne w nim kolejne fale hejtu czyniły spustoszenie szczególnie w głowach najmłodszych Polaków, z socjalizacją których kompletnie nie poradziło sobie nasze szkolnictwo wszystkich szczebli. Nawet pobieżna analiza mediów społecznościowych potwierdza, że kultura przesady, której niewolnikami pozostaje zarówno większość polityków, jak i dziennikarzy, opanowała też umysły dominującej części obywateli. W ślad za liderami opinii oskarżają się oni o wszystko, co najgorsze, powielając przy tym najbardziej absurdalne zarzuty. Wciąż mam wrażenie, że to igranie z ogniem może doprowadzić nas do pogłębiającego się paraliżu państwa, który już przerabialiśmy w XVIII wieku, z wszystkimi tego dramatycznymi konsekwencjami.
Na szczęście wciąż jeszcze nic nie jest ostatecznie przesądzone, co pokazał ostatnio bardzo szeroki społeczny konsensus wokół poparcia dla walczącej Ukrainy oraz zrozumienie przez większość obywateli konieczności przyjęcia milionów uchodźców z tego kraju. Dowodzi to, że nadal istnieją ważne sprawy, które potrafią reanimować polską wspólnotę. Problem w tym, że jest ich wciąż bardzo mało, a nasz konsensus bywa zwykle bardzo krótkotrwały.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Kim są nowi rządzący Syrią? Czym wsławił się Mohammad al-Dżulani? Czy prezydent Korei Południowej zmienił zdanie w sprawie wprowadzonego przez siebie stanu wojennego?
Donald Trump zrobił wiele, aby uniknąć chaosu znanego z pierwszej jego kadencji. Nie mam jednak przekonania, że oznacza to, że teraz uda mu się zupełnie uniknąć oporu materii. Dojdzie natomiast, moim zdaniem, do tego, co określiłbym mianem instytucjonalizacji w USA sporu pomiędzy globalizmem a lokalizmem.
Postanowiłem przeprowadzić wywiad z polską antynatalistką. Jest to dorosła kobieta przed czterdziestką, żyjąca w bezdzietnym małżeństwie, w jednym z największych miast w Polsce.
Uzmysłowiłem sobie, że nie chcę żyć w Europie, którą za kilka dekad będą wstrząsały konflikty społeczne, kryzysy gospodarcze i zapaść strukturalna – na tle demograficznym. Fragment książki „Jałowe łono Europy”
Poszukujemy osoby do zarządzania procesem wydawniczym! Jeśli masz doświadczenie w branży, świetnie organizujesz pracę swoją i innych oraz lubisz wyzwania – to oferta dla Ciebie!
Globalna cena baryłki ropy na poziomie 50 dolarów byłaby jednym z największych ciosów dla Rosji od początku wojny. Taka cena przybliżyłaby również zwycięstwo Ukrainy
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie