Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Dużo się mówi o zmarnowanym czasie na przygotowania na drugą falę COVID-19. Jak to wyglądało od strony praktycznej? Jak typowy szpital powiatowy spędził czas od czerwca do października?
Mówiąc zupełnie szczerze, to my też się trochę daliśmy nabrać temu spadkowi z wakacji. No, nie powiem, żebyśmy się jakoś dramatycznie do tego przygotowywali. Wystarczało w tym czasie miejsc w dedykowanych szpitalach. Niewiele osób spodziewało się takiego rozwoju sytuacji, z tak mocnym uderzeniem pandemii. Nawet najbardziej renomowane zespoły prognozujące przebieg pandemii podawały bardzo szerokie przedziały liczbowe, uzasadniając to nie do końca poznaną transmisyjnością wirusa w szkołach oraz nieznaną skalą obostrzeń w przyszłości. Więc w wakacje w zasadzie kontynuowaliśmy to, co było robione wcześniej, czyli testowanie, izolowanie zakażonych i odsyłanie do szpitali jednoimiennych i zakaźnych.
To zgłaszanie liczby wolnych miejsc w szpitalach to była jakaś czysta fikcja. Dany szpital wykazywał kilkadziesiąt wolnych łóżek, a gdy się tam dzwoniło, to w ogóle ich nie było
To kiedy coś zaczęło się dziać?
Przygotowanie ruszyły pełną parą, gdy już wszystko zaczęło się palić. Przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy. Ale na usprawiedliwienie nastrojów z wakacji muszę powiedzieć, że zerknąłem przed wywiadem, jak to wyglądało czasowo. Deklaracja z Great Barrington opublikowana na początku października to była rekomendacja wydana przez epidemiologów światowej sławy. I oni zalecali powrót do szkół, w miarę normalne życie gospodarcze.
Z jednej strony nic nie usprawiedliwia zaniedbań, a z drugiej nie wiem, czy my jakoś dramatycznie odstajemy od innych krajów europejskich, jeśli chodzi o poziom zaskoczenia.
Ostatecznie jednak prawda jest taka, że wielu ofiar można było uniknąć, i to nie tylko ofiar covidowych.
Czy byłby pan w stanie wskazać jakieś konkretne błędy popełnione podczas tych „nieprzygotowań” do drugiej fali? Czego szczególnie zabrakło, co było najbardziej brzemienne w skutkach?
Moim zdaniem trzeba było przygotowywać się jak do wojny, tzn. robić manewry, ćwiczyć różne warianty, sprawdzić, co nie działa. Trzeba było opracować modułowość rozwiązań tak, żeby w możliwie prosty sposób system ochrony zdrowia mógł przygotowywać się na różne scenariusze: zwłaszcza jeśli chodzi o zapotrzebowanie na łóżka covidowe. Potrzebny był jasny plan, jak uruchamiać kolejne etapy w zależności od potrzeb.
A tu nie było żadnego planu. Chaos, jaki zaistniał w szpitalach, kiedy skoczyły zachorowania, był ogromny. Ja jako lekarz nie zajmowałem się leczeniem, tylko logistyką: gdzie upchnąć tych pacjentów? Gdzie ich położyć? System komunikacji między szpitalami w ogóle nie działał. To zgłaszanie liczby wolnych miejsc w szpitalach to była jakaś czysta fikcja. Dany szpital wykazywał kilkadziesiąt wolnych łóżek, a gdy się tam dzwoniło, to w ogóle ich nie było.
Mój osobisty rekord z października to wysłanie pacjentki do szpitala odległego o ponad 320 km, dwa województwa dalej… Nigdzie bliżej nie było miejsc
Nawet zrobiliśmy w pewnym momencie taki eksperyment: sprawdzaliśmy w czasie rzeczywistym dane o łóżkach podawane podczas spotkania z wojewodą. Po prostu dzwoniliśmy sprawdzać, czy są te łóżka, o których powiedziano dosłownie przed kilkoma minutami na spotkaniu. I tych łóżek nie było. A 5 minut wcześniej ktoś zaraportował, że są.
To były dramatyczne sytuacje. Ja w szczycie epidemii zatrudniałem wszystkich ludzi, jakich miałem do wydzwaniania po całym województwie. Państwo bardzo tu zawiodło. Koordynator wojewódzki nie miał nawet bezpośrednich numerów telefonów do osób odpowiedzialnych za przyjęcia, godzinami szukało się ich po całym szpitalu przez centralę telefoniczną. Gdyby ktoś to wcześniej przećwiczył, ustalił, jak zbierać dane, to do wielu tragedii by nie doszło. Nie wydarzyłyby się te wszystkie historie, gdzie ratownicy wzywali policję, żeby ich wpuścili z pacjentem na SOR, albo reanimacje w karetce pod szpitalem, albo wielogodzinne wożenie ludzi od szpitala do szpitala… Mój osobisty rekord z października to wysłanie pacjentki do szpitala odległego o ponad 320 km, dwa województwa dalej… Nigdzie bliżej nie było miejsc.
Żołnierze pomogli? Policzyli łóżka poprawnie?
To oddelegowanie żołnierzy do liczenia po prostu ujawniło totalną bezsilność Ministerstwa. Oni też nie mieli pojęcia co się dzieje, i co zrobić, żeby te dane się zgadzały. Tak samo jak my w szpitalach. Niemniej trzeba przyznać żołnierzom, że nie zajmowali się tylko liczeniem łóżek, ale na poważnie pomagali jako sanitariusze np. przy transporcie chorych po szpitalu. Ratownicy wojskowi do tej pory wspierają nas przy robieniu wymazów. To konkretna pomoc.
A szpitale tymczasowe? Nie są tą gwarancją, że jest konkretna liczba łóżek?
No właśnie: one powinny w tym pomóc, ta idea ma sens, ale nie pomagają! Szpital Narodowy to ogromne środki wpompowane w prawie pustą placówkę, która w szczycie epidemii chciała przyjmować tylko najmniej chorych, wyselekcjonowanych pacjentów. W innych miejscowościach wygląda to jeszcze gorzej. Gdyby to działało, były by to cenne „bezpieczniki” dla systemu. Pozwalałyby pracować innym szpitalom częściowo normalnie.
Ale jak się rozwiązał ten problem komunikacyjny? Ktoś w końcu liczy te łóżka na bieżąco?
Minął szczyt zachorowań, z tego, co do mnie dochodzi, są sugestie ze strony wojewodów, żeby stopniowo zamieniać łożka covidowe na niezakaźne. Ale koordynacja w pandemii dalej nie jest przećwiczona. Ja nadal nie jestem pewien, czy jak przyjdzie kolejna fala, uda się nam uniknąć znowu takich sytuacji jak wożenie ludzi godzinami w karetce w poszukiwaniu wolnych miejsc.
Jak wygląda sytuacja innych pacjentów?
I tu dochodzimy do sedna problemu. Ten brak planu, koordynacji skutkuje tym, że w październiku nie mogliśmy udzielić pomocy ludziom z koronawirusem, bo nie było dla nich miejsc. Teraz jest spadek fali, ale przez to blokowanie łóżek jest tyle miejsc covidowych, że trudno przyjąć pacjenta bez COVID. Wtedy bez pomocy umierali ludzie z COVID, teraz nie wiadomo gdzie przekazać np. trudny przypadek cukrzycy, wymagający wysokospecjalistycznego ośrodka, bo nie ma miejsc dla takich ludzi.
My na poziomie szpitala bardzo się wahamy, nie wiemy co zrobić, czy już otworzyć więcej miejsc, planowe przyjęcia dla pacjentów bez COVID, czy cały czas trzymać te miejsca na wypadek kolejnej fali. Nie ma wystarczającej komunikacji i jest bardzo dużo nieufności pomiędzy placówkami. Gdybyśmy my naprawdę wiedzieli, że na poziomie województwa jest dana liczba łóżek, to moglibyśmy szybciej uwolnić część łóżek dla pacjentów bez COVID, bo liczylibyśmy na pomoc innych placówek w razie potrzeby.
A jak na wiosnę i latem wyglądał stan świadomości i wiedzy na temat potencjalnych problemów pacjentów niecovidowych?
Wiosną to w ogóle był szok, a temat nie istniał. Ludzie się pochowali, przestali się badać i leczyć. Żadnej strategii na to nie było i dalej nie ma. Słyszymy jakieś ogólne hasła typu „zbadamy ludzi po 40-stce od stycznia”.
A przecież skoro mamy gwałtowne skurczenie się zasobów dla innych chorych, to potrzebna jest maksymalna racjonalizacja. A ja nie słyszę nic takiego, co brzmiałoby jak dobry plan. Wszyscy są zajęci koronawirusem, a większe szkody i tak będą z powodu zaniedbań innych chorych. Ludzie z chorobami przewlekłymi trafiają teraz do lekarzy w stanie tragicznym, dużo gorszym niż przed pandemią.
Minister Zdrowia mówił o planie dla zdrowia Polaków…
Na poziomie operacyjnym nic konkretnego do nas nie przychodzi. My u nas sami coś myślimy, szukamy możliwości przyjmowania ludzi. Ale to działa tak: mamy okienko na krótko, możemy jakichś ludzi zbadać i podleczyć. Ale nikt nie wskazuje w praktyce najbardziej strategicznych kierunków..
Liczba błędów w komunikacji ze środowiskiem medycznym przeraża. Ludzie momentami byli tak wściekli, że naprawdę rozważali strajk z odejściem od łóżek
Mamy może dwa miesiące oddechu, potem dzieci wrócą do szkół i znów się może zacząć. Warto tego czasu nie zmarnować. Np. dobre zaprojektowanie przesiewowych badań o długoterminowym znaczeniu jest kluczowe.
Co jeszcze powinniśmy zrobić póki jest chwila oddechu?
Przede wszystkim, rząd powinien wreszcie dogadać się ze środowiskiem medycznym, ale moim zdaniem do tego trzeba podejść naprawdę na poważnie. Stopień nieufności między lekarzami a rządem jest tak wysoki, że tu potrzeba profesjonalnego negocjatora. Sytuacja jest fatalna!
Liczba błędów w komunikacji ze środowiskiem medycznym przeraża. Ludzie momentami byli tak wściekli, że naprawdę rozważali strajk z odejściem od łóżek. To trzeba było załatwić już dawno, właśnie wiosną, latem. Trzeba było jasno ustalić, na jakiej zasadzie ludzie są delegowani do walki z COVID-em, za co, jakie mają gwarancje bezpieczeństwa. Ten cały cyrk z ustawami, cofaniem ustaw, z dodatkowymi karami dla lekarzy za błędy, brak rozwiązania kwestii ubezpieczeń dla medyków. Nikt teraz nie wie, co mu w ogóle przysługuje. Ja na przykład dopiero teraz, po szczycie zachorowań, dowiem się, czy w ogóle dostanę jakiś dodatek. Przecież nawet jeśli dostanę, to chyba lepiej by było dla wszystkich, gdybym o tym wiedział od początku. Tak samo z odpowiedzialnością: to były wojenne warunki, a lekarze nie wiedzieli co ich czeka. Rząd jedną ustawą wprowadza zawieszenie odpowiedzialności, a inną zaostrzenie kar dla lekarzy za błędy medyczne.
A czy coś się w ogóle udało?
Na racjonalizację działań pozytywnie wpłynęło zaangażowanie przez Ministerstwo Zdrowia wczesną jesienią lekarzy rodzinnych, dzięki temu duża część pacjentów była bezpiecznie leczona w domach.
Udanym projektem Ministerstwa Zdrowia, wprowadzonym w stosunkowo krótkim czasie, jest zdalna Domowa Opieka Medyczna. Pacjenci z koronawirusem leczeni w domu, mogą być zdalnie monitorowani za pomocą pulsoksymetru połączonego z odpowiednią aplikacją. To jest bardzo dobry krok. Recenzje lekarzy są niezłe.
Oprócz tego, wprowadzona w końcu ubiegłego roku dalsza informatyzacja systemu, czyli obowiązkowe e-recepty. W grudniu ubiegłego roku nikt o nich nie myślał w kontekście pandemii. Wolę nie myśleć, co by się działo, gdyby nadal recepty były na papierze i nie można by było w pełni wykorzystać potencjału telemedycyny.
Generalnie, paradoksalną korzyścią z pandemii może być przyspieszenie cyfryzacji i wprowadzania nowych technologii. Przełamania barier mentalnych w tym zakresie, bo często nie ma innego wyjścia. Istnieją świetne technologiczne rozwiązania, które są gotowe do wdrażania i zdrowie publicznego mogłoby odnieść z tego ogromne korzyści. Może częściowo naprawią ogromne długoterminowe szkody spowodowane niewydolnością systemu.
Już na początku pierwszego lockdown-u było sporo historii o ludziach z zagrożeniem życia, którzy nie mogli uzyskać pomocy, bo Covid. Bardzo czekam na rzetelną analizę, która zweryfikuje, czy ograniczony dostęp dla pacjentów nie-covidowych nie spowodował większych strat, niż sam covid. Czy nie lepiej było wprowadzać ograniczenia wszędzie indziej, ale służbę zdrowia pozostawić otwarte dla pacjentów.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Premier zapowiada ograniczenie prawa do azylu. Kim Dzong-un wysadza infrastrukturę. Rosjanie wypierają Ukraińców z obwodu kurskiego
Globalna cena baryłki ropy na poziomie 50 dolarów byłaby jednym z największych ciosów dla Rosji od początku wojny. Taka cena przybliżyłaby również zwycięstwo Ukrainy
Już za chwilę możemy się obudzić z dwoma Sądami Najwyższymi i dwoma Prokuratorami Krajowymi. Jeśli to demokracja walcząca – to walczy sama ze sobą
Czy państwo zdaje egzamin w obliczu tragedii? Zarówno do narracji PiS-u, jak i PO należy podejść sceptycznie
Decyzja PKW o odrzuceniu sprawozdania finansowego PiS to dopiero początek. Prawdopodobnie konflikt zaostrzy się zgodnie z liniami partyjnych podziałów
Model rozwojowy Niemiec i Francji wypala się. Raport ZUS przedstawia szokujące prognozy – czy jesteśmy gotowi na multi-kulti? Orbán oskarża Polaków o zachwianie europejskim ładem
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie