Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Po co nam ten raport?

Z efektów „audytu” wnioski powinni wyciągnąć także sami rządzący. Dziwnie brzmią zarzuty zadłużania państwa w ustach polityków realizujących i proponujących drastyczne zwiększenie wydatków publicznych

Z efektów „audytu” wnioski powinni wyciągnąć także sami rządzący. Dziwnie brzmią zarzuty zadłużania państwa w ustach polityków realizujących i proponujących drastyczne zwiększenie wydatków publicznych

Teoretycznie publikacja audytu podsumowującego działania poprzedniego rządu na początku kadencji kolejnego to bardzo dobre rozwiązanie. Z takiego dokumentu dowiadujemy się, gdzie jesteśmy, ale i powinniśmy się dowiedzieć, dokąd zmierzamy. Teoretycznie, bo to, co przedstawił rząd w środę, to, wbrew nieustannemu powtarzaniu tego pojęcia, nie był żaden „audyt”. Zabrakło dokumentu, mieliśmy raczej do czynienia z maratonem przemówień, wygłoszonych w mniej lub bardziej publicystycznej formie przez ministrów, będących osobiście zainteresowanych w postawieniu poprzedników w złym świetle.

Aż się prosiło, by poprosić o sporządzenie takiego badania Najwyższą Izbę Kontroli, która posługując się przejrzystą metodologią pokazałaby plusy i minusy działań ekip Donalda Tuska i Ewy Kopacz. W efekcie mieliśmy do czynienia z festiwalem utyskiwań, zdarzało się, że nie opartych na twardych danych. Jak kwota 340 mld złotych, którą rzekomo straciliśmy w ciągu ośmiu lat rządów PO-PSL.

Jednak ten festiwal trwał aż do po północy nie bez powodu. Zarzutów było sporo – część z nich znana jest od dawna, jak choćby to, że marnotrawi się potężne środki publiczne choćby w zakresie budowy dróg. Jedno z ciekawszych, choć na pewno nie najbardziej spektakularnych wystąpień miał minister finansów Paweł Szałamacha. Wskazywał na to, że udział dochody podatkowe państwa w PKB spadł w ciągu 8 lat rządów PO-PSL z 22,7 proc. do 19,8 proc. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że przecież za poprzednich rządów nie obniżano, a wręcz podwyższano podatki – i to nie tylko podnosząc stawki VAT, ale także w sposób ukryty, np. zamrażając kwotę wolną od podatku czy progi podatkowe. W tym samym czasie wzrosła luka VAT-owska, wzrosło także zadłużenie państwa. Nie jest niespodzianką także wzrost zadłużenia kraju.

Jednocześnie dzięki obecności w poszczególnych resortach politycy PiS zdobyli dodatkową wiedzę na temat szczegółów – choćby zaniżania wartości prywatyzowanych spółek. Minister Mariusz Kamiński potwierdził także informację o inwigilacji 52 dziennikarzy, a także dodał nowe: o obserwacji uczestników protestów antyrządowych czy pro-life, a także umieszczeniu przez ABW tajnego współpracownika wśród tzw. obrońców krzyża. Te ostatnie fakty wystawiają marne świadectwo dzisiejszym obrońcom demokracji spod szyldów PO i PSL.

I chyba właśnie o to chodziło. Jarosław Kaczyński już zapowiedział, że powstanie bardziej obszerny raport, który będzie prezentowany przez – uwaga – kilka dni. Odbiorcy będą więc bombardowani coraz to nowymi doniesieniami na temat wykroczeń i zaniedbań poprzedników Beaty Szydło. Może to i dobrze, w końcu wyborcy łatwo mogą, parafrazując dzisiejszych „obrońców demokracji”, zapomnieć, jak to było za rządów PO-PSL.

Jednak zdecydowanie ważniejsze jest to, jakie z tych podsumowań wyciągniemy wnioski.

Zarzutom trzeba przyjrzeć się bez emocji. Proszę nie traktować tego jako obrony wcześniejszych służb, jednak nie każdą ich działalność należy traktować jako atak na wolność i demokrację. Takim dojrzałym podejściem wykazał się minister Kamiński nie publikując nazwisk tych dziennikarzy, których podsłuchiwano bądź śledzono w kontekście np. kontaktów z obcą agenturą. Z drugiej strony w dobie wojen hybrydowych służby muszą niestety mieć rozeznanie, kto organizuje demonstracje w głośnych sprawach – byśmy jako państwo nie padli ofiarą zagranicznej prowokacji. I choć raczej nie wydaje mi się, by rządzący Polską w 2010 roku brali taką ewentualność pod uwagę (stąd raczej nie przypisuję umieszczenie TW pod Pałacem Prezydenckim dalekowzroczności), to jednak z konieczności zbalansowania bezpieczeństwa państwa i prawa do wyrażania swojej opinii w przestrzeni publicznej trzeba zdawać sobie sprawę.

Ważne jest też, by politycy oskarżani o przekręty i uchybienia mieli prawo do obrony. Tego, niestety, obecnie rządząca ekipa im nie dała, nie wydając choćby „audytu” w formie drukowanej. Warto więc się wsłuchiwać w to, co w najbliższym czasie do powiedzenia na temat zarzutów będą mieli politycy opozycji – to pomoże nam je zweryfikować. Ale nie tylko to, bo przecież z trybuny sejmowej padało wiele oskarżeń, także kryminalnych. I tu do prokuratur muszą jak najszybciej trafić doniesienia o możliwości popełnienia przestępstwa.

Na końcu wreszcie z efektów własnych badań wnioski powinni wyciągnąć sami rządzący. Dziwnie brzmią zarzuty zadłużania państwa w ustach polityków realizujących i proponujących drastyczne zwiększenie wydatków publicznych (m.in. 500+ czy obniżenie wieku emerytalnego). Także jeśli minister Kamiński i podwładne mu służby wrócą do, delikatnie mówiąc, kontrowersyjnych metod pracy, jakimi zasłynął w czasach kierowania CBA, trudno będzie nie posądzić go o hipokryzję. By za cztery (albo osiem) lata to Beata Szydło i jej koledzy nie wylądowała na dywaniku nowego premiera.

Tagi: , , ,
Politolog, dziennikarz, tłumacz, współpracownik Polskiego Radia Lublin. Pisze doktorat z ekonomii i finansów w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Publikował i publikuje też m.in. w "Gościu Niedzielnym", "Do Rzeczy", "Rzeczpospolitej", "Gazecie Wyborczej", "Tygodniku Powszechnym" i "Dzienniku Gazecie Prawnej". Tłumaczył na język polski dzieła m.in. Ludwiga von Misesa i Lysandera Spoonera; autor książkek "W walce z Wujem Samem", "Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku", "Mała degeneracja", współautor z Tomaszem Pułrólem książki "Upadła praworządność. Jak ją podnieść". Mąż, ojciec trójki dzieci. Mieszka w Lublinie.
Świat intelektualny – od uniwersytetów po media – nie nadąża dziś za gwałtownymi przemianami rzeczywistości politycznej, gospodarczej i społecznej, opisując je za pomocą kategorii z poprzednich epok. To zasadniczo obniża jakość rządzenia, które musi rozstrzygać dylematy przy użyciu wiedzy dostępnej w danej chwili. Deficyt tej ostatniej zwiększa ryzyko decyzji błędnych lub wręcz katastrofalnych, jak również – dominacji fałszywych ideologii. Polski dotyczy to w stopniu szczególnym, ze względu na trudne położenie geopolityczne i słabość intelektualną (uniwersytetów, mediów, think tanków).

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

2 odpowiedzi na “Po co nam ten raport?”

  1. JSC pisze:

    Ten audyt powinna też jutro ocenić agencja Moody’s:
    zasłużyli na najwyższy wymiar kary.

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo