Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Misterny plan posypał się. Niemiecki błąd w relacjach z Chinami

Przez dwie dekady Chiny wnosiły niskie płace i koszty produkcji, zaś Niemcy – techniczny know-how i badania. Dziś ta współpraca przynosi Niemcom coraz więcej kłopotów
Wesprzyj NK

Wybuch wojny postawił pod pręgierzem związki Niemiec – a zwłaszcza niemieckiego przemysłu – z Rosją. Nad funkcjonowaniem gospodarki i społecznym błogostanem naszych zachodnich sąsiadów od dawna unosi się jednak dużo groźniejsze widmo w postaci Chin.

Niemieckie silniki dla chińskich okrętów

W związku z rosyjską napaścią na Ukrainę, niemieckie media zaczęły poświęcać więcej uwagi związkom biznesu z państwami autokratycznymi. W czerwcu pierwszy program telewizji publicznej ARD i gazeta „Welt am Sonntag” przedstawiły rezultaty swojego dochodzenia w sprawie dostaw niemieckiego sprzętu wojskowego do Chin. Okazało się, że MTU i francuska filia MAN-a przez lata dostarczały silniki wysokoprężne dla chińskich okrętów wojennych lub pomagały w ich opracowaniu.

Tak naprawdę dziennikarze nie odkryli nic nowego. O wykorzystaniu niemieckich diesli w chińskich okrętach i czołgach wiadomo od lat. Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem (SIPRI) od lat publikuje dane na ten temat, a firmy nawet się z tym nie kryły, informując o kolejnych umowach na swoich stronach internetowych. Różnica jest w tym, że teraz takie interesy budzą wątpliwości opinii publicznej. Pekin, zachowujący wobec Moskwy bardzo życzliwą neutralność, znalazł się bowiem na celowniku.

MTU i francuska filia MAN-a przez lata dostarczały silniki wysokoprężne dla chińskich okrętów wojennych lub pomagały w ich opracowaniu

Pojawiło się oczywiście pytanie, czy sprzedaż silników jest naruszeniem embarga na sprzedaż broni, jakim Chiny zostały objęte po masakrze na placu Tiananmen. Odpowiedź jest negatywna. Po pierwsze wszelkie silniki zaliczane są do kategorii technologii podwójnego zastosowania. Jednostki napędowe z niszczycieli można równie dobrze wykorzystać w zwykłych statkach. Do tego, chińskie służby nabrały wprawy w kupowaniu technologii podwójnego zastosowania z Zachodu przez szereg pośredników.

Po drugie, istnieją luki prawne ułatwiające takie działania. Specjalizujący się w takich zagadnieniach Sebastian Rossner powiedział ARD, że embargo na sprzedaż broni do Chin nie zostało nałożone zgodnie z traktatami europejskimi. Zostawia to dużą szarą strefę. Na marginesie dodajmy, że według danych SIPRI najwięcej na sumieniu w tej sprawie mają nie Niemcy, lecz Szwecja, która dostarczała do Chin radary kontroli ognia i amunicję do działek przeciwlotniczych.

Chiny osaczają Niemcy

Zważywszy rozległe interesy, jakie w Państwie Środka mają Volkswagen, BASF, czy Siemens, sprzedaż diesli to najmniejszy powód do zmartwień. Podobnie jak w przypadku Rosji zarządy firm, a zwłaszcza dużych koncernów dają popis krótkowzroczności, lekkomyślności i próbują przedstawić wątpliwe politycznie i moralnie decyzje jako optymalne rozwiązania. Najlepszego przykładu dostarcza były już dyrektor zarządzający Volkswagena Herbert Diess, który uparcie bronił zakładów koncernu w Sinciangu mimo pojawiających się dowodów na wykorzystywanie w nich pracy przymusowej Ujgurów. Przypomnijmy, chińskie władze w tym teoretycznie autonomicznym regionie zamknęły ok. miliona Ujgurów i przedstawicieli innych mniejszości w tzw. obozach reedukacyjnych, będących de facto obozami koncentracyjnymi.

Tylko w pierwszej połowie 2016 chińskie fundusze inwestycyjne wykupiły ponad 40 niemieckich spółek i pozyskały udziały w 6 kolejnych

Kolejny problem to rosnąca konkurencja ze strony chińskich przedsiębiorstw. Proces ten narastał stopniowo, jednak przez lata był ignorowany. Były ambasador Niemiec w Chinach, Konrad Seitz, już ok. 2000 r. ostrzegał, że za kilkanaście lat chińscy podwykonawcy staną się groźnymi rywalami. Prognozy sprawdziły się nawet szybciej. Na początku wieku Niemcy były jednym z liderów fotowoltaiki. Nieco ponad dziesięć lat temu niemiecki potencjał w tej branża została zniszczony przez chińską konkurencję.

Mimo wszystko system niemiecko-chińskich joint-venture funkcjonował sprawnie. Radykalna zmiana nastąpiła w 2015, gdy w Pekinie ogłoszono program Made in China 2025. Do tego roku chińskie firmy miały znaleźć się w światowej czołówce, a na swoje stulecie, przypadające w 2049, Chińska Republika Ludowa ma stać się wiodącą potęgą przemysłową. Oznaczało to zwiększone zainteresowanie niemieckimi firmami, a konkretnie ich know-how. Tylko w pierwszej połowie 2016 chińskie fundusze inwestycyjne wykupiły ponad 40 niemieckich spółek i pozyskały udziały w 6 kolejnych. Zdecydowana większość z nich działa w branży hi-tech lub IT. Ogółem chińskie inwestycje w Niemczech w ciągu roku wzrosły ośmiokrotnie i dziś osiągają 11,3 mld euro.

Zaślepieni decydenci

Tak intensywne działania niemal natychmiast doprowadziły do ogłoszenia alarmu. Symbolami chińskiej ekspansji stało się wykupienie producenta robotów przemysłowych KUKA i pozyskanie przez Geely tylnymi drzwiami udziałów Daimlera. Berlin wprowadził wówczas ściślejszą kontrolę zagranicznych inwestycji i podjął próbę redefinicji swoich relacji z Pekinem. Jest to proces trudny. Wprawdzie media zastanawiały się, czy można już ogłosić koniec niemiecko-chińskich relacji specjalnych, jednak Chińczycy umiejętnie wykorzystują zdobytą przewagę. Ówczesny minister gospodarki Sigmar Gabriel określił rozmowy w Pekinie mianem „zapasów z czterystukilowym gorylem”.

Zmiana nastrojów nad Renem jest powolna, ale widoczna. W 2019 Związek Niemieckiego Przemysłu, zrzeszający głownie małe i średnie przedsiębiorstwa uznał Chiny za jednocześnie szansę i zagrożenie, i wezwał Berlin do silniejszej obrony interesów niemieckich firm. Podobnie jak w przypadku Rosji, tak w przypadku Chin można mówić o zaślepieniu decydentów. Chiny mogą być największym partnerem handlowym Niemiec, w ubiegłym roku wzajemne obroty handlowe osiągnęły blisko 246 mld euro, jednak pozostają daleko w tyle za Grupą Wyszehradzką liczoną jako całość (334 mld euro). Biorąc pod uwagę liczbę ludności, Chiny wypadają jeszcze bardziej blado w porównaniu z partnerem handlowym Niemiec nr 2, czyli Holandią. Obroty z Niderlandami w 2021 wyniosły 205 mld euro. Jeśli do towarów doliczymy usługi, odgrywające we współczesnej gospodarce nie mniej istotną rolę, jasnym się staje, że znaczenie handlu z Chinami jest zawyżone.

Rząd socjaldemokratów, liberałów i zielonych zapowiadała bardziej stanowcze podejście w stosunku do Chin

Koalicyjny rząd socjaldemokratów, liberałów i zielonych zapowiadała bardziej stanowcze podejście w stosunku do Chin. Interesy gospodarcze miały zostać zrównoważone interesami bezpieczeństwa i obroną praw człowieka. Faktycznie rząd poczynił kilka radykalnych jak na Niemcy kroków. W swojej pierwszej podróży do Azji kanclerz Olaf Scholz pominął Chiny. Co więcej, podczas pobytu w Tokio poparł Japonię w sprzeciwie wobec „jednostronnych prób siłowej zmiany status quo na Morzach Południowo- i Wschodniochińskim”. Była to otwarta krytyka działań Pekinu. Wkrótce potem Berlin nie przedłużył gwarancji inwestycyjnych dla kontrowersyjnej fabryki Volkswagena w Sinciangu.

Chiński filar niemieckiego biznesu

Wygodne przyzwyczajenia trudno zmienić. Wspomniany już Herbert Diess w wywiadzie dla tygodnika Spiegel ostrzegał przed odwracaniem się od Chin. Jego zdaniem taki krok pogłębiłby inflację i negatywnie wpłynął na wzrost gospodarczy, zamożność i zatrudnienie w samych Niemczech. Nie można odmówić racji tym prognozom, jednak trwanie przy status quo przynosi jeszcze gorsze perspektywy. Jak zwraca uwagę brytyjska firma doradcza Enodo Economics, Chiny od lat inwestują duże środki w branże, w których Niemcy są liderami, a duża część ich kompetencji została zbudowana właśnie z niemiecką pomocą. W przemyśle motoryzacyjnym Chińczycy już przegonili swoich niemieckich mistrzów pod względem wielkości produkcji, a być może za jakiś czas przegonią ich także pod względem jakości.

W przemyśle motoryzacyjnym Chińczycy już przegonili swoich niemieckich mistrzów pod względem wielkości produkcji

Niemieckiej branży motoryzacyjnej, robotycznej czy chemicznej grozi los niemieckiej fotowoltaiki. O niebezpieczeństwie dalszego inwestowania w Chinach i nadmiernej zależności od tamtejszego rynku ostrzega już wpływowy dziennik gospodarczy „Handelsblatt”. Do tego chińscy konsumenci coraz chętniej sięgają po krajowe marki, powoli, choć systematycznie zmniejszając pole działania dla zagranicznych koncernów.

Czemu zatem mimo oczywistego zagrożenia koncerny uparcie trzymają się dotychczasowych rozwiązań, a BASF, Volkswagen i Mercedes planują inwestycje liczone w miliardach euro? W dużym uproszczeniu, biznes z Chinami był drugim obok tanich surowców z Rosji filarem niemieckiego sukcesu gospodarczego. Przez dwie dekady Chiny wnosiły niskie płace i koszty produkcji, zaś Niemcy – techniczny know-how i owoce dziesięcioleci prac badawczo-rozwojowych. Powstała synergia przynosząca krociowe zyski. Do tego zagrożone są przede wszystkim małe i średnie przedsiębiorstwa, wielkie koncerny mogą zmienić poddostawców.

Według Diany Choylevej z Enodo Economics w obliczu takich zmian niemiecki biznes postanowił wycisnąć ile jeszcze się da z chińskiego rynku. Takie paradoksalne podejście mogło pozwolić utrzymać Europę w roli czynnika równoważącego między Chinami a USA i wyciągnąć korzyści z nowej sytuacji. Misterny plan posypał się wraz z rosyjską napaścią na Ukrainę. Zdaniem Marcela Disrusa z uniwersytetu w Kilonii, mówiąc w dużym uproszczeniu, możemy obserwować w czasie rzeczywistym załamywanie się niemieckiego modelu działania.

Kluczowy błąd Niemiec

O związkach niemieckiej gospodarki z władzą oraz wadach i zaletach tego systemu obszernie pisał już na łamach Nowej Konfederacji Piotr Andrzejewski. Dlatego w tym miejscu zajmiemy się jednym, za to kluczowym błędem, jakie niemieckie koncerny popełniły w swoich interesach z Chinami. Japońskie i południowokoreańskie firmy już w drugiej połowie pierwszej dekady obecnego stulecia przyjęły politykę „Chiny+1”. W praktyce oznacza to, że na każdą inwestycję w Chinach przypada druga w krajach Azji Płd.-Wsch. lub Płd. Było to pokłosiem prowokowanych przez Pekin antyjapońskich i antykoreańskich protestów i bojkotów konsumenckich.

Podobną politykę przyjęły tajwańskie przedsiębiorstwa, chociaż powodem takiej decyzji był przede wszystkim wzrost kosztów w Chinach. Amerykańskie koncerny zostały zmuszone do reorganizacji swoich łańcuchów dostaw i modeli biznesowych przez administrację Trumpa. Często zresztą podążają za swoimi chińskimi poddostawcami, którzy w celu ograniczenia kosztów i uniknięcia ceł przenoszą produkcję do Azji Płd.-Wsch. Z kolei firmy brytyjskie i francuskie postawiły na dywersyfikację rynków. Podejście to polega na wykorzystaniu infrastruktury biznesowej i produkcyjnej chińskich kontrahentów do uzyskania dostępu do nowych projektów i umów na nowych rynkach.

Zamknięcie na przeszło dwa miesiące Szanghaju, największego portu świata, miało katastrofalne skutki – w czerwcu po raz pierwszy od kryzysu w 2008 niemiecki import przerósł eksport

Niemieckie koncerny nie podejmowały żadnych podobnych działań. Kubłem zimnej wody był wybuch pandemii, jednak nawet wówczas podjęte kroki były niemrawe. Gdy tuż po wprowadzeniu lockdownu Szanghaju pod koniec marca br, legenda niemieckiego i europejskiego biznesu w Chinach, przewodniczący Europejskiej Izby Handlu w Chinach Jörg Wuttke ostrzegał, że za kilka miesięcy Niemcy boleśnie odczują tego skutki, było już za późno. Zamknięcie na przeszło dwa miesiące największego portu świata miało katastrofalne skutki – w czerwcu po raz pierwszy od kryzysu w 2008 niemiecki import przerósł eksport.

Niemcy, a zwłaszcza niemiecka gospodarka stoją nie tylko w obliczu konieczności obrania nowego kursu. Konieczne jest wymyślenie zupełnie nowego modelu gospodarczego i pogodzenie się z końcem odcinania kuponów od sukcesów lat 70., 80. i 90. Im prędzej do tego dojdzie tym lepiej. Nie tylko dla Niemiec, ale wszystkich powiązanych z nimi gospodarek europejskich.

Wesprzyj NK
Stały współpracownik „Nowej Konfederacji”, doktorant na wydziale Nauk Politycznych Uniwersytetu Wiedeńskiego, publicysta, tłumacz, redaktor portalu Konflikty.pl. Związany z Instytutem Boyma, gdzie zajmuje się sprawami bezpieczeństwa, konfliktami oraz zbrojeniami.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Jedna odpowiedź do “Misterny plan posypał się. Niemiecki błąd w relacjach z Chinami”

  1. Stefan Traczyk pisze:

    Gratuluję dobrego artykułu.

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo