Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Macron gorszy niż Putin

Słowa Emmanuela Macrona o tym, że „Polska nie będzie definiować Europy jutra” znamionują narastającą sprzeczność interesów między nami a coraz wyraźniej nadającą ton Unii Europejskiej Francją

Słowa Emmanuela Macrona o tym, że „Polska nie będzie definiować Europy jutra” znamionują narastającą sprzeczność interesów między nami a coraz wyraźniej nadającą ton Unii Europejskiej Francją

To napięcie staje się coraz bardziej niebezpieczne dla Polski. Tylko pozornie główną osią konfliktu są uchodźcy i praworządność. To tematy ważne, ale owo napięcie istniałoby i radykalnie zmieniało rzeczywistość nawet bez nich. Rzecz w tym, że elity europejskie ewidentnie dojrzały już do przeświadczenia, że Unia w obecnym kształcie na długą metę trwać nie może. Coś trzeba zasadniczo zmienić, żeby zahamować nabrzmiewające tendencje dezintegracyjne. I coraz wyraźniej triumfuje pogląd, że rozwiązaniem powinna być swoista ucieczka do przodu: poprzez ściślejszą integrację w węższym gronie – nowa „Unia wielu prędkości”. Największym motorem napędowym tego sposobu myślenia jest Francja, tradycyjnie optująca za Unią małą, ale ściśle zintegrowaną, supermocarstwową na zewnątrz i mocarstwową (czyli rządzoną przez największe kraje) w środku, centralistyczną i protekcjonistyczną. Co więcej, a co w świetle powyższego w pełni zrozumiałe, wśród europejskich potęg to nad Sekwaną największy był – teraz odżywający z nową siłą – sceptycyzm wobec rozszerzenia z 2004 r. Tam też największe strachy budził przysłowiowy już „polski hydraulik”, a więc w istocie lęk przed konkurencyjnością firm z nowych krajów członkowskich, z naszymi na czele.

Pod rządami Macrona te tendencje francuskiej polityki unijnej osiągnęły apogeum. Trafiając zarazem w europejski „moment polityczny”: w zmęczonej kolejnymi kryzysami UE spotykają się z szerokim entuzjazmem, wynikającym z przekonania, że bardziej realistycznego (i wizjonerskiego zarazem) rozwiązania kontynentalnych bolączek obecnie nie ma, a porównywalnych długo nie było i być może już nie będzie. Szczególnie dotyczy to instytucji wspólnotowych, na czele z Komisją Europejską, dla których agenda Macrona jest szansą na odzyskanie utraconego w ostatnich latach znaczenia, a nawet na uzyskanie wpływów większych niż kiedykolwiek. Największym hamulcowym projektów „Unii wielu prędkości” były dotąd Niemcy. Między innymi ze względu na rozległość swoich interesów w Europie Środkowo-Wschodniej, a także przez wzgląd na fakt, że w mniejszej Unii trudniej byłoby im równoważyć sojusz Paryża z instytucjami wspólnotowymi. Jednak ostatnio Berlin mięknie w tej sprawie, a z drugiej strony, w kluczowych dla niego kwestiach polityki oszczędności i uwspólnienia długów coraz wyraźniej rysuje się możliwość kompromisu. Z kolei Brexit oznacza w tym kontekście odejście głównego hamulcowego wobec centralistycznych i protekcjonistycznych zapędów Paryża i Brukseli.

Polsce przypada w tych wizjach członkostwo w tej starej, fantomowej i obumierającej Unii albo akces do nowej, kosztem nie tylko politycznej, ale i gospodarczej kastracji, bo powyższe rozwiązania oznaczają likwidację naszych (i tak przecież niedruzgocących) przewag konkurencyjnych

Poglądowy wykład tak rozumianej przyszłości UE zawiera majowa publikacja KE („Reflection paper on the deepening of the economic and monetary union”). Obok oczywistej już selektywnej integracji projekt ten przewiduje unifikację polityk krajów „pierwszej prędkości” w tak fundamentalnych dziedzinach jak podatki dla firm, zasiłki, prawo pracy, standardy działania administracji. Spośród bardzo nielicznych polskich komentarzy do tego dokumentu najlepiej podsumował go Jan Rokita, mówiąc o zawoalowanym „planie likwidacji Unii Europejskiej w jej dotychczasowej postaci i powołania w to miejsce Nowej Unii, złożonej z mniejszej niż dotąd liczby krajów”. W puencie stwierdzając, że gdyby ten „przewrót  ustrojowy” miał się ziścić, „dotychczasowa Unia Europejska pozostałaby, jako twór zbędny i samoistnie obumierający. A na jej miejscu pojawiłaby się mniejsza Nowa Unia – zbudowana takimi właśnie metodami na potrzeby strefy euro. W końcu, jak z nieskrywaną satysfakcją piszą autorzy „reflection paper”, >>po opuszczeniu Unii przez Wielką Brytanię strefa euro produkuje 85 proc. unijnego PKB<<. Znikoma reszta nie stanowi jakiegoś poważniejszego problemu” (tygodnik „w Sieci”, nr 24/2017).

Nic nie jest jeszcze przesądzone. Ale to ten sposób myślenia jest dziś, jak się zdaje, najsilniejszy w dyskusji o przyszłości UE. Polsce przypada w tych wizjach członkostwo w tej starej, fantomowej i obumierającej Unii albo akces do nowej, kosztem nie tylko politycznej, ale i gospodarczej kastracji, bo powyższe rozwiązania oznaczają likwidację naszych (i tak przecież niedruzgocących) przewag konkurencyjnych. Inne kraje środkowoeuropejskie dostaną podobny wybór. Ich sytuacja jest jednak inna. Spójrzmy na sprawę oczami Czechów czy Bałtów: jest to dylemat trzeciorzędności w obrębie aspirującego supermocarstwa lub trzeciorzędności poza nim. Nie będzie więc nic dziwnego w tym, że wielu wybierze zapewne opcję pierwszą. Łatwość, z jaką Słowacy i Bałtowie przyjęli euro, a ostatnio z jaką część krajów regionu dała się Macronowi przekonać do niekorzystnej i dla nich przecież dyrektywy o pracownikach delegowanych, może uchodzić za zwiastun takich właśnie decyzji.

W tej dynamice politycznej Polska znalazłaby się w pułapce: jest zbyt duża na unijnego klienta i jednocześnie za słaba na zbudowanie alternatywnego ładu regionalnego. To przede wszystkim dlatego tak widowiskowo narastają ostatnio napięcia między Warszawą a Brukselą i Paryżem. A ponieważ jest to konflikt nierównych, jesteśmy bardzo wygodnym kozłem ofiarnym.

Niestety, rząd PiS ułatwia europejskim przeciwnikom długofalowych, polskich interesów zadanie, sam ustawiając się w roli dyżurnego eurosceptyka i awanturnika Unii. Z takiej pozycji – jak słusznie zauważa prof. Tomasz Grosse – nie sposób skutecznie głosić żadnych alternatywnych pomysłów. A przecież możliwości podmiotowej gry istnieją, z wyzyskaniem napięć między Niemcami a Francją i torpedowaniem projektów „wielu prędkości” z pozycji obrońcy wartości europejskich na czele. Jednak gdy po serii takich decyzji, jak niepodpisanie konkluzji ze szczytu w sprawie wyboru szefa Rady Europejskiej czy ostentacyjne zerwanie kontraktu na Caracale, polscy politycy nagle zaczynają wzywać Macrona, aby „nie rozbijał UE” (co jest argumentem ze wszech miar słusznym), nikt nie traktuje ich poważnie.

Rząd PiS ułatwia tę antypolską kampanię, ale przesłanki ku niej są strukturalne. Można więc sądzić, że w łagodniejszej wersji miałaby ona miejsce również w hipotetycznym scenariuszu rządów dzisiejszej opozycji

Obecny prezydent Francji jest pierwszym od niepamiętnych czasów politykiem europejskim, który regularnie pozwala sobie na ostentacyjnie antypolskie wypowiedzi. Nie przestał tego robić po kampaniach wyborczych. Kto nie wierzy, może w kilka sekund znaleźć na to dowody nawet w polskim internecie. W jego retoryce problemy z praworządnością, sprzeciw wobec relokacji uchodźców i rzekomy „dumping socjalny” tworzą przedziwne zbitki, zapakowane w kuriozalne pudełko „wartości europejskich”, jakby którykolwiek z Ojców Założycieli głosił wizję wspólnoty, w której duzi gracze mają chronić swoje rynki przed wolną konkurencją, a mniejsi ochoczo im usługiwać. Podkreślmy: rząd PiS ułatwia tę antypolską kampanię, ale przesłanki ku niej są strukturalne. Można więc sądzić, że w łagodniejszej wersji miałaby ona miejsce również w hipotetycznym scenariuszu rządów dzisiejszej opozycji.

Ponownie ma zatem rację Jan Rokita, pisząc, że „Macron jest więc obecnie niewątpliwie najpoważniejszym politycznym nieprzyjacielem Polski. Znacznie groźniejszym niźli np. władca Rosji, którego możliwości zwalczania polskich interesów są w dzisiejszych realiach nieco ograniczone” („Sieci Prawdy” nr 35/2017). To już nie przelewki. Tak negatywnie nastawiona do nas Francja jest wyzwaniem zbyt dużym, aby zmagać się z nim poprzez naprzemienne buńczuczne okrzyki i kładzenie Reytana. Polski rząd znalazł się w bardzo trudnym położeniu i należy mu się w tej sprawie wsparcie przez wzgląd na elementarne wymogi racji stanu. Ale jego polityka europejska zbankrutowała i powinna zostać jak najszybciej wymyślona na nowo.

 

Tagi:
Bartłomiej Radziejewski – prezes i założyciel Nowej Konfederacji, ekspert ds. międzynarodowych zainteresowany w szczególności strukturą systemu międzynarodowego, rywalizacją mocarstw, sprawami europejskimi. Autor książki "Nowy porządek globalny", a także "Między wielkością a zanikiem", współautor "Wielkiej gry o Ukrainę", opublikował także setki artykułów, esejów i wywiadów. Pomysłodawca i współtwórca dwóch think tanków i dwóch redakcji, prowadził projekty eksperckie m.in. dla szeregu ministerstw, międzynarodowych korporacji, Komisji Europejskiej. Politolog zaangażowany, publicysta i eseista, organizator, dziennikarz. Absolwent UMCS i studiów doktoranckich na UKSW. Pierwsze doświadczenia zawodowe zdobywał w Polskim Radiu i, zwłaszcza, w "Rzeczpospolitej" Pawła Lisickiego, później był wicenaczelnym portalu Fronda.pl i redaktorem kwartalnika "Fronda". Następnie założył i w latach 2010–2013 kierował kwartalnikiem "Rzeczy Wspólne". W okresie 2015-17 współtwórca i szef think tanku Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. W roku 2022 współtwórca i dyrektor programowy Krynica Forum. Publikował w wielu tytułach prasowych, od "Gazety Wyborczej" po "Gazetę Polską".

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

7 odpowiedzi na “Macron gorszy niż Putin”

  1. Realista pisze:

    Ale co by to „twarde jądro” miało oznaczać? Że Niemcy zrezygnują z interesów na wschodzie? Bo jeśli nie zrezygnują ich przewaga nad Francją będzie rosła, a w sytuacji wspólnej polityki po prostu zaczną Francję powoli zjadać. Francuzi zdają się to rozumieć, bo poparcie dla, realizującego taką politykę, Macrona raptownie spada. Możliwe, że Francuzi ockną się dopiero gdy VW zechce przejąć Peugeota, ale nie chce mi się wierzyć, że ich elity tego nie widzą. Jest też jeszcze kwestia Euro. Projekt twardojądrowy oznacza jego umocnienie i morderstwo na niemieckim eksporcie.

  2. Engelsstaub pisze:

    Niestety potwierdza się to, co chodziło mi po głowie od początku rządów PiS. Może cele w polityce zagranicznej brzmią fajnie, ale brak im kompetentnych kadr, które mogłyby je realizować.

  3. horszit pisze:

    Kaczyński postawił na populistyczną rewolucję w Europie Zach. i wygląda na to, że się przeliczył, ale chyba nie powinien być zaskoczony.. Dopóki zachodnie społeczeństwa mają pieniądze na typowe marzenia – dom/mieszkanie, samochód, edukacja, w miarę działająca służba zdrowia, 2 razy wakacje do ciepłych krajów czy 2 obiady w dobrej restauracji na tydzień, nowy iphone – nie postawią się swoim elitom przy urnach. Również dlatego, że elity tłoczą do głów tych ludzi, że żyją w fantastycznych społeczeństwach. To nic, że ich rodzicom żyło się 2 razy lepiej, nikt już tego dziś nie pamięta. Żeby to wszystko zapewnić, sprytne władze tną wydatki w miejscach, których gołym okiem nie widać a efekty tych cięć są tak liczne co niewiele znaczące dla przeciętnych ambicji obywatela. Z czegoś trzeba przecież finansować zmianę struktury etnicznej kontynentu, do którego władze są zobowiązane przed swoimi mocodawcami – potężnymi lobbies, fundacjami, mediami czy masą pożytecznych i hałaśliwych, upolitycznionych idiotów. Europa Karolińska powstanie i nie jest to wina filozofii politycznej Kaczyńskiego czy Orbana. Ona i tak by powstała tylko później, ze słabszą głęboko postkomunistyczną Polską lub bez niej. Dużo słabszą bo usitwowioną, zależną, uległą. Co ma się wydarzyć z unią i tak się wydarzy, a Kaczyński ma rację dokładając rękę do przyspieszenia tego procesu. Dobrze jest widzieć jak opadają niemieckie i francuskie maski bo przynajmniej sytuacja jest jasna. Inaczej kraje te robiłyby to samo tylko nasze plecy bolałyby od ich poklepywania co uśpiłoby naszą czujność na długie lata. Zresztą tak było za PO/PSL, nie trzeba tego nikomu przypominać.
    Dopóki w USA rządzi DT o dopóki USA nie mogą dogadać się z Niemcami powinniśmy reformować ile się da. Potem będzie czym negocjować w razie sytuacji krytycznej (do której i tak by doszło). To co mamy dzisiaj to dopiero początek wielkiej przemiany na kontynencie oraz na całym świecie.

  4. Robert pisze:

    Rząd PIS próbuje akcentować polskie interesy a te są rozbieżne z interesami dużych graczy unijnych. Wiara w kompromis jest złudna. Podobnie wygląda stan relacji w NATO. Można powiedzieć, że NATO to my + kraje skandynawskie i USA. Zachód realizuje już od dawna – ściślej od upadku Związku Sowieckiego, koncert mocarstw. Polska czy chce czy nie musi stanąć na nogi i tworzyć swoją strefę wpływu, może nasza siła rzeczywiście leży na wschodzie? Może Ukraina i Białoruś staną się z czasem taką strefą? Z całą pewnością nie możemy wracać do koncepcji kraju satelity, dominium zachodu.

  5. andrzej pisze:

    Bardzo optymistyczna wizja,że chrześcijańska Europa odrodzi się.Straciłem nadzieję i obawiam się,że cywilizacja zachodnia/łacińska podąża ku destrukcji.Indoktrynacja LGBT/gender,aborcja,eutanazja,”tolerancja”,”poprawność polityczna” i nihilizm sprawiają,że kierunek jest beznadziejny i poprzez prawa demografii Europa będzie się podporządkowywać obcej,wrogiej i antycywilizacyjnej dla nas cywilizacji arabskiej.

  6. Aleksander pisze:

    Szkoda, ze autor artykulu nie uzasadnil np. od strony ekonomicznej w kontekscie wspolnego rynku (dla towarow), konkurencyjnosci, dostepu do kapitalu czy funduszy UE dlaczego pozostawienie Polski poza scislym centrum Nowej Unii, ale caly czas pozostajacej w ramach Starej, byloby dla Polski niekorzystne.

    W sprawie Caracali dziwi mnie, ze autor pisze o zerwaniu kontraktu w sytuacji gdy kontraktu nie bylo poniewaz nie zostal podpisany. Toczyly sie negocjacje, ktore mogly zakonczyc sie jego podpisaniem co nie nastapilo. Biorac pod uwage, ze problemy na linii Polska Francja maja wg autora charakter strukturalny, nalezaloby uznac, ze podpisanie tego kontraktu nie usuneloby sprzecznych interesow co do reformy Unii wystepujacych pomiedzy Francja i Polska (moze byloby tylko mniej bolesnej retoryki naszego kraju w wydaniu Macrona w przypadku gdyby zostal on podpisany)

  7. Robert pisze:

    Autor przecenia wage Francji. Rowniez Macron tracacy popularnosc we Francji moze miec wkrotce wazniejsze problemy niz ataki na Polske.

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo