Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Niedługo w Stanach Zjednoczonych rozpocznie się kampania prezydencka [2008 r. – przyp. tłum.]. Choć na tym etapie trudno przewidzieć jej wynik, pewne jej cechy łatwo już teraz określić. Nieuniknione jest to, że kandydaci różnić się będą pod względem poglądów na sprawy wewnętrzne, takie jak służba zdrowia, aborcja, małżeństwa par homoseksualnych, podatki, polityka imigracyjna czy oświata. Z pewnością zobaczymy też ożywione dyskusje o sprawach polityki zagranicznej. Jaki kurs powinny obrać Stany Zjednoczone w Iraku? Jak najlepiej odpowiedzieć na kryzys w Darfurze, na atomowe ambicje Iranu, na rosyjską wrogość wobec NATO czy na wzrost potęgi Chin? Co USA zamierza zrobić w sprawie globalnego ocieplenia, jak walczyć z terroryzmem i jak poprawić pogarszający się wizerunek Ameryki na arenie międzynarodowej? W tych i w wielu innych kwestiach możemy spodziewać się ostrych różnic zdań między kandydatami.
Jednak możemy też być pewni, że w jednej sprawie kandydaci przemówią jednym głosem. W kampanii prezydenckiej 2008 r., podobnie jak w ubiegłych kampaniach, poważni kandydaci na najwyższy urząd w państwie przejdą samych siebie, by wyrazić swoje osobiste zaangażowanie w sprawy jednego obcego państwa – Izraela. Z równą determinacją wyrażą chęć utrzymania nieustępliwego poparcia Stanów Zjednoczonych dla państwa żydowskiego. Każdy kandydat lub kandydatka okaże swoje głębokie zrozumienie rozlicznych zagrożeń, przed którymi stoi Izrael, i jasno da do zrozumienia, że jeśli zostanie wybrany/a, USA zobowiąże się do ochrony interesów Izraela w każdych okolicznościach. Żadne z nich nie skrytykuje Izraela w żaden znaczący sposób ani nie zasugeruje, by Stany Zjednoczone spróbowały prowadzić bardziej partnerską politykę w tym rejonie. Natomiast każdy kandydat, który spróbuje to zrobić, szybko zostanie zepchnięty na boczny tor.
Każdy kandydat lub kandydatka okaże swoje głębokie zrozumienie rozlicznych zagrożeń, przed którymi stoi Izrael, i jasno da do zrozumienia, że jeśli zostanie wybrany/a, USA zobowiąże się do ochrony interesów Izraela w każdych okolicznościach
Trudno byłoby uznać to za śmiałe prognozy, zwłaszcza że już na początku 2007 r. wielu kandydatów na urząd prezydenta wyrażało swoje poparcie dla Izraela. Zaczęło się to już w styczniu, gdy czwórka potencjalnych kandydatów przemawiała na konferencji w Herclijji na temat bezpieczeństwa wewnętrznego.
Jak Joshua Mitnick zauważył w „Jewish Week”, kandydaci „zdawali się walczyć o pozycję największego obrońcy państwa żydowskiego”. John Edwards, kandydat Partii Demokratycznej na stanowisko wiceprezydenta, powiedział przez łącze satelitarne do izraelskich słuchaczy, że „wasza przyszłość jest naszą przyszłością”, a także zapewnił, że więź istniejąca między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem „nigdy nie zostanie przerwana”. Mitt Romney, były gubernator stanu Massachusetts, mówił, że jest „w kraju, który kocha, z ludźmi, których kocha” i zdając sobie sprawę z głębokiego niepokoju, jaki wyraża Izrael wobec możliwości posiadania energii jądrowej przez Iran, ogłosił, że nadszedł czas, aby świat mówił o trzech prawdach: (1) Iran trzeba powstrzymać; (2) Iran można powstrzymać; (3) Iran zostanie powstrzymany!”. Senator John McCain (republikanin z Arizony) oznajmił, że „nie możemy pozwolić sobie na kompromis, gdy chodzi o obronę Izraela”. Z kolei były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich (republikanin z Georgii) powiedział, że „Izrael stoi przed największym zagrożeniem [sic!] swego istnienia od czasu zwycięstwa w 1967 roku”. Niedługo potem, na początku lutego [2007 r. – przyp. tłum.], senator Hillary Clinton (demokratka ze stanu Nowy Jork) przemawiała w Nowym Jorku w lokalnym oddziale wpływowej organizacji o nazwie Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych (AIPAC), gdzie powiedziała, że w „tej bardzo trudnej i niebezpiecznej dla Izraela chwili […] niezwykle istotnym jest, byśmy wsparli naszego sojusznika i byśmy postąpili zgodnie z naszymi wartościami. Izrael rozświetla swym dobrem rejon pokryty cieniem radykalizmu, ekstremizmu, despotyzmu i terroryzmu”. Jeden z jej rywali o nominację Partii Demokratycznej, senator Barack Obama (demokrata z Illinois), przemawiał miesiąc wcześniej w Chicago przed członkami AIPAC. Obama, który w przeszłości wyrażał pewną dozę współczucia dla sytuacji Palestyńczyków, a także krótko wspomniał o ich „cierpieniu” w trakcie kampanii w marcu 2007 r., teraz bardzo jednoznacznie wyrażał swoje pochwały dla państwa Izrael i jasno dał do zrozumienia, że nie uczyni niczego, co zmieniłoby stosunki między USA a Izraelem. Inni kandydaci na prezydenta, między innymi senator Sam Brownback (republikanin z Kansas) i gubernator Nowego Meksyku Bill Richardson, wyrazili proizraelskie sympatie z równą lub nawet większą żarliwością.
Jak można wytłumaczyć takie zachowanie? Skąd taka zgodność wśród kandydatów na prezydenta w sprawie Izraela, gdy w praktycznie każdej innej istotnej kwestii dotyczącej Stanów Zjednoczonych istnieją między nimi duże różnice w poglądach? Szczególnie że oczywistym jest to, że amerykańska polityka na Bliskim Wschodzie poszła w bardzo złym kierunku. Czemu Izrael ma taryfę ulgową u kandydatów na prezydenta, skoro sami obywatele tego kraju są często bardzo krytyczni wobec jego obecnej polityki, a ci sami kandydaci chętnie krytykują rozliczne działania innych państw? Czemu to właśnie Izrael, a nie żadne inne państwo, cieszy się tak konsekwentnie wyrażanym poważaniem wśród czołowych amerykańskich polityków?
Ktoś mógłby powiedzieć, że to dlatego, że Izrael jest niezwykle istotnym strategicznie atutem Stanów Zjednoczonych. Faktycznie, mówi się o nim jako o niezastąpionym sojuszniku w „wojnie z terroryzmem”. Inni odpowiedzą, że za znacznym wspieraniem Izraela stoją mocne argumenty moralne, gdyż jest to jedyny kraj w tym rejonie, który „podziela nasze wartości”. Jednak żaden z tych argumentów nie przetrwa uczciwej analizy. Bliski związek Waszyngtonu z Jerozolimą sprawia, że pokonanie terrorystów, których celem są Stany Zjednoczone, jest trudniejsze, a nie łatwiejsze. Jednocześnie podważa to reputację Stanów Zjednoczonych w relacjach z pozostałymi ważnymi sojusznikami. Teraz, gdy zimna wojna się skończyła, Izrael stał dla USA się strategicznym ciężarem. Ale żaden ambitny amerykański polityk nie tylko nie powie o tym publicznie, ale nawet nie rozważy takiej możliwości.
Nie ma też przekonujących argumentów moralnych za bezkrytycznym i bezkompromisowym związkiem Ameryki i Izraela. Są silne argumenty moralne za istnieniem państwa Izrael, są także dobre powody, by Stany Zjednoczone pomogły Izraelowi przetrwać w chwilach zagrożenia. Jednak biorąc pod uwagę brutalność, z jaką Izrael traktuje Palestyńczyków na terenach okupowanych, moralna ocena mogłaby wskazać, że Stany Zjednoczone powinny prowadzić tam bardziej uczciwą politykę wobec dwóch stron konfliktu, a może nawet powinny skłaniać się w kierunku Palestyńczyków. Jednak to mało prawdopodobne, byśmy usłyszeli podobne zdanie od któregoś z kandydatów na prezydenta lub kogokolwiek, kto chce zająć stanowisko w Kongresie.
Bliski związek Waszyngtonu z Jerozolimą sprawia, że pokonanie terrorystów, których celem są Stany Zjednoczone, jest trudniejsze, a nie łatwiejsze
Prawdziwym powodem, dla którego amerykańscy politycy są tak ulegli, jest siła izraelskiego lobby. Lobby to jest luźną koalicją ludzi i organizacji, która chce tak wpłynąć na amerykańską politykę zagraniczną, by jak najbardziej sprzyjała ona państwu Izrael. Jak później to opiszemy, lobby nie jest zjednoczonym ruchem z centralnym kierownictwem, a tym bardziej koterią czy grupą spiskowców, która „kontroluje” amerykańską politykę zagraniczną. To po prostu wpływowa grupa interesu, złożona zarówno z Żydów, jak i z gojów, której celem jest przeforsowanie sprawy Izraela w Stanach Zjednoczonych i wpłynięcie na amerykańską politykę zagraniczną w taki sposób, który według członków tej grupy przysłuży się państwu żydowskiemu. Rozmaite grupy tworzące to lobby nie zgadzają się we wszystkich kwestiach, choć łączy je chęć promowania specjalnych stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Izraelem. Podobnie jak starania każdego etnicznego lobby czy grupy interesu, działania różnych elementów lobby izraelskiego są legalną formą demokratycznego uczestnictwa i zwykle pozostają w zgodzie z długą amerykańską tradycją aktywnych grup interesu.
Ponieważ lobby izraelskie stopniowo stało się jedną z najbardziej wpływowych grup interesu w Stanach Zjednoczonych, kandydaci na wysokie stanowiska państwowe zwracają baczną uwagę na jego życzenia. Zarówno ugrupowaniom, jak i pojedynczym osobom, z których składa się lobby w Stanach Zjednoczonych, bardzo zależy na Izraelu i nie chcą, by go amerykańscy politycy krytykowali, nawet wtedy, gdy krytyka jest zasłużona i nawet wtedy, gdy leży ona w interesie Izraela. Zamiast tego, organizacje te chcą, by amerykańscy przywódcy traktowali Izrael jak pięćdziesiąty pierwszy stan. Zarówno republikanie, jak i demokraci obawiają się reprymendy ze strony lobby. Zdają sobie bowiem sprawę z tego, że każdy polityk, który odważy się zakwestionować jego politykę, ma małe szanse, żeby zostać prezydentem.
Lobby i polityka Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie
Polityczne naciski izraelskiego lobby nie są jednak ważne jedynie dlatego, że mają wpływ na słowa kandydatów w czasie kampanii prezydenckiej. Są ważne, ponieważ wywierają istotny wpływ na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Ludzie na całym świecie, a szczególnie ludzie tam żyjący, ponoszą poważne konsekwencje działań Ameryki w tym niezwykle zapalnym rejonie. Pomyślmy tylko o tym, jak okropna wojna w Iraku, rozpoczęta przez administrację prezydenta Busha, wpłynęła na długie cierpienie mieszkańców tego zniszczonego kraju. Dziesiątki tysięcy zabitych, setki tysięcy uchodźców i okrutna wojna religijna, której końca nie widać. Wojna ta była też strategiczną klęską Stanów Zjednoczonych, która zaniepokoiła i naraziła na niebezpieczeństwo sojuszników USA, zarówno tych na Bliskim Wschodzie, jak i poza nim. Trudno wyobrazić sobie bardziej jaskrawy i tragiczny przykład tego, jaki wpływ – dobry czy zły – mogą wywrzeć Stany Zjednoczone, gdy użyją potęgi, którą dysponują.
Aktywność Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie sięga początków historii Republiki. Wtedy sprowadzała się ona głównie do programów edukacyjnych i pracy misjonarskiej. Inspirowana Biblią fascynacja Ziemią Świętą i rolą, jaką judaizm odgrywał w jej historii, skłoniła niektórych do poparcia idei odnowienia państwa żydowskiego; idei popieranej przez niektórych przywódców religijnych i – w ogólny sposób – przez część amerykańskich polityków. Błędem byłoby jednak doszukiwanie się korzeni amerykańskiego zaangażowania w tym rejonie po II wojnie światowej, a zwłaszcza obecnych nadzwyczajnych relacji z Izraelem, w tych skromnych i w większości prywatnych przedsięwzięciach. W okresie między rozgromieniem piratów berberyjskich dwieście lat temu a II wojną światową Stany Zjednoczone nie odgrywały żadnej większej roli dla bezpieczeństwa w tym rejonie, a amerykańskim politykom na tym nie zależało. Co prawda, Woodrow Wilson poparł Deklarację Balfoura, która wyrażała poparcie dla Wielkiej Brytanii w kierunku utworzenia państwa żydowskiego w Palestynie w 1917 r., ale nie uczynił praktycznie nic, by ten cel dało się osiagnąć. Na dobrą sprawę, największym przejawem amerykańskiego zaangażowania w tym czasie była ekspedycja naukowa wysłana do tego rejonu w 1919 r. na mocy traktatu wersalskiego, której przewodzili Amerykanie: Henry Churchill King i Charles Crane. Rezultatem przeprowadzonych badań były wnioski, że mieszkańcy rejonu są przeciwni trwającym podjazdom syjonistów, a także argumenty przeciwko utworzeniu niezależnego państwa żydowskiego. Jednak, jak zauważyła historyk Margaret Macmillan: „Nikt nie przywiązywał do tego żadnej wagi”. Przez moment rozważano możliwość kontrolowania części Bliskiego Wschodu, ale nigdy nie wcielono jej w życie i to Wielka Brytania oraz Francja podzieliły między siebie najważniejsze części Imperium Osmańskiego.
To po prostu wpływowa grupa interesu, złożona zarówno z Żydów, jak i z gojów, której celem jest przeforsowanie sprawy Izraela w Stanach Zjednoczonych
Stany Zjednoczone zaczęły odgrywać znaczącą rolę w kwestiach bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie po II wojnie światowej, początkowo kierując się chęcią zdobycia ropy naftowej, później antykomunizmem, a z czasem umacniającymi się relacjami z Izraelem. Pierwszym poważnym amerykańskim krokiem na Bliskim Wschodzie była rodząca się przyjaźń z Arabią Saudyjską w połowie lat czterdziestych ubiegłego wieku (obu stronom zależało na pohamowaniu brytyjskich ambicji w tym rejonie), a także pierwsze sojusze, które sprawiły, że w 1952 r. Turcja została przyjęta do NATO, a w 1954 r. podpisano antysowiecki Pakt Bagdadzki. Po tym jak Stany Zjednoczony wsparły powstanie Izraela w 1948 r., amerykańskim przywódcom zależało na utrzymywaniu zbalansowanej pozycji między Izraelem a państwami arabskimi. Dlatego też unikali wszelkich oficjalnych wyrazów poparcia dla państwa żydowskiego z obawy przed narażeniem istotnych interesów strategicznych w tym rejonie. Sytuacja stopniowo się zmieniała wraz z upływem czasu i w odpowiedzi na wojnę sześciodniową, handel bronią między Sowietami a Arabami, a także na rosnący wpływ organizacji proizraelskich na terenie Stanów Zjednoczonych. Biorąc pod uwagę tak znaczną przemianę roli, jaką Stany Zjednoczone odgrywają w tym rejonie, niewiele sensu ma tłumaczenie obecnej polityki amerykańskiej, a w szczególności rozrzutnej pomocy udzielanej Izraelowi, przez odnoszenie się do poglądów religijnych dawno minionej epoki czy do diametralnie różnych form amerykańskiej aktywności. Nie ma nic z góry ustalonego czy nieuniknionego w obecnej, specjalnej relacji między Stanami a Izraelem.
Od czasu wojny sześciodniowej w 1967 r. uderzającą cechą i prawdopodobnie głównym celem amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie było utrzymanie relacji z Izraelem. Na dobrą sprawę, przez ostatnie czterdzieści lat ilość materialnej i dyplomatycznej pomocy udzielanej przez Stany Zjednoczone Izraelowi znacznie przewyższa pomoc udzielaną innym krajom. W dużej mierze pomoc ta jest bezwarunkowa, niezależnie od działań Izraela pozostaje na praktycznie niezmienionym poziomie. Stany Zjednoczone w szczególności faworyzują Izrael w konflikcie z Palestyńczykami i z rzadka naciskają, by Izrael przestał budować osiedla mieszkaniowe i drogi na Zachodnim Brzegu Jordanu. I chociaż prezydenci Bill Clinton i George W. Bush otwarcie popierali utworzenie niezależnego państwa palestyńskiego, żaden z nich nie użył wpływów Stanów Zjednoczonych, by wcielić tę ideę w życie.
Stany Zjednoczone prowadziły też taką politykę bliskowschodnią, która odzwierciedlała preferencje Izraela. Na przykład od początku lat dziewięćdziesiątych amerykańska polityka wobec Iranu była silnie zdeterminowana życzeniami następujących po sobie rządów Izraela. Teheran w ostatnich latach wielokrotnie próbował poprawić swoje relacje z Waszyngtonem i rozstrzygnąć nieuregulowane spory. Jednak Izrael i jego zwolennicy w Stanach zdołali utrudnić wszelkie próby załagodzenia sytuacji między Iranem a USA i utrzymać oba kraje w poróżnieniu. Innym przykładem może być postępowanie administracji Busha w czasie izraelskiej wojny z Libanem w 2006 r. Praktycznie każdy inny kraj na świecie ostro skrytykował izraelską kampanię bombardowań, która kosztowała życie ponad tysiąca Libańczyków, głównie cywili, ale nie Stany Zjednoczone. Zamiast tego, Stany pomogły Izraelowi kontynuować wojnę poprzez otwartą obronę postępowania Izraela przez prominentnych członków obydwu partii politycznych. To jednoznaczne poparcie Izraela podkopało pozycję proamerykańskiego rządu w Bejrucie, wzmocniło Hezbollah, a także zbliżyło Iran, Syrię i Hezbollah do siebie. To wyniki, które ciężko nazwać dobrymi zarówno dla Waszyngtonu, jak i dla Jerozolimy. Wiele działań prowadzonych w imieniu Izraela stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych. Połączenie nieprzerwanego wsparcia udzielanego przez USA Izraelowi i przedłużająca się okupacja terytorium Palestyny napędza antyamerykańskie nastroje wśród Arabów i w całym świecie islamu, co skutkuje zwiększeniem zagrożenia ze strony międzynarodowego terroryzmu. Utrudnia to też Waszyngtonowi rozwiązywanie innych problemów, takich jak powstrzymanie irańskiego programu atomowego. Ponieważ Stany Zjednoczone są tak niepopularne w całym rejonie, przywódcy krajów arabskich, którzy w innych okolicznościach znaleźliby wspólne z amerykańskimi cele, bardzo niechętnie pomagają USA w sposób otwarty. Jest to bardzo kłopotliwe położenie, które utrudnia Stanom Zjednoczonym radzenie sobie z rozmaitymi wyzwaniami w tym rejonie.
Od czasu wojny sześciodniowej w 1967 r. uderzającą cechą i prawdopodobnie głównym celem amerykańskiej polityki na Bliskim Wschodzie było utrzymanie relacji z Izraelem
Sytuacja ta, niespotykana wcześniej w amerykańskiej historii, wynika głównie z aktywności izraelskiego lobby. Gdy inne grupy interesu, w tym lobby etniczne reprezentujące interesy Amerykanów kubańskiego, irlandzkiego, armeńskiego czy indyjskiego pochodzenia, zdołały nagiąć amerykańską politykę zagraniczną w kierunku przez nie preferowanym, żadna z nich nie zdołała zmienić tej polityki, by była aż tak odległa od amerykańskiego interesu narodowego. Lobby izraelskiemu udało się przekonać wielu Amerykanów, że interesy Stanów Zjednoczonych i Izraela są właściwie identyczne. Tymczasem to nieprawda.
Choć nasza książka skupia się głównie na wpływie izraelskiego lobby na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, te wpływy były też nieumyślnie szkodliwe dla Izraela. Weźmy osiedla mieszkaniowe budowane przez Izrael, o których nawet tak sprzyjający Izraelowi autor jak Leon Wieseltier ostatnio pisze jako o „moralnej i historycznej gafie o historycznych proporcjach”. Sytuacja Izraela byłaby dziś o wiele lepsza, gdyby Stany Zjednoczone użyły swoich finansowych i dyplomatycznych wpływów, by odwieść Izrael od budowania osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy, a zamiast tego pomogły mu zbudować niezależne państwo palestyńskie na tych ziemiach. Waszyngton tego nie zrobił, głównie dlatego, że dużo kosztowałoby to politycznie każdego prezydenta, który by tego spróbował. Jak wspomnieliśmy wcześniej, Izrael o wiele lepiej wyszedłby na wojnie w Libanie w 2006 r., gdyby Stany Zjednoczone powiedziały mu, że sposób, w jaki prowadzi tę wojnę, jest z góry skazany na porażkę, zamiast bezrefleksyjnie tę strategię popierać. Przez utrudnianie lub uniemożliwianie rządowi Stanów Zjednoczonych wyrażania uzasadnionej krytyki wobec postępowania Izraela, czy też stosowanie nacisków, mających na celu zmianę jego nieskutecznej polityki, lobby izraelskie mogło przyczynić się do narażenia długofalowych interesów państwa żydowskiego.
Sposób działania izraelskiego lobby
Trudno mówić, przynajmniej w amerykańskich mediach głównego nurtu, o wpływach lobby izraelskiego na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych bez narażania się na oskarżenia o antysemityzm lub by nie zostać określonym jako Żyd-antysemita. Równie trudno krytykować politykę Izraela lub podważać amerykańskie wsparcie dla tego kraju w kulturalnym towarzystwie. Hojne i bezinteresowne wsparcie udzielane Izraelowi jest z rzadka kwestionowane, gdyż organizacje tworzące lobby używają swych wpływów, by debata publiczna stanowiła odbicie jego moralnych i strategicznych argumentów za istnieniem tej specjalnej relacji.
Reakcja na książkę byłego prezydenta Jimmy’ego Cartera „Palestyna. Pokój, nie apartheid” doskonale ilustruje to zjawisko. Książka Cartera jest osobistą prośbą o wznowienie amerykańskiego zaangażowania w proces pokojowy i opiera się na jego rozległym doświadczeniu w tych kwestiach, które zdobył w ciągu ostatnich trzydziestu lat. Rozsądni ludzie mogliby podważać rzetelność jego źródeł albo nie zgodzić się z jego wnioskami, ale ostatecznym celem autora jest pokój między tymi dwoma narodami, a do tego Carter jednoznacznie broni prawa Izraela do życia w pokoju i bezpieczeństwie. Jednak ponieważ sugeruje on, że polityka Izraela na Palestyńskich Terytoriach Okupowanych przypomina reżim apartheidu w Republice Południowej Afryki, oraz powiedział publicznie, że proizraelskie organizacje w USA utrudniają amerykańskim przywódcom wymuszenie pokoju na Izraelu, liderzy wspomnianych organizacji rozpoczęli przeciwko niemu złośliwą kampanię oszczerstw. Carter został nazwany antysemitą i kimś, kto „nienawidzi Żydów”, a przez część krytyków – sympatykiem nazistów. Ponieważ lobby zamierza utrzymać obecną sytuację niezmienioną, a jego strategiczne i moralne argumenty są, na dobrą sprawę, tak marne, nie pozostaje mu nic innego, jak tylko próba uciszenia i zmarginalizowania poważnej debaty. Jednak mimo wysiłków izraelskiego lobby znaczna część Amerykanów, ponad 40 proc., zdaje sobie sprawę, że poparcie Izraela przez Stany Zjednoczone jest jedną z głównych przyczyn antyamerykanizmu na świecie. Wśród elity intelektualnej ta liczba jest o wiele wyższa. Do tego, zadziwiająco duża część Amerykanów rozumie, że lobby ma znaczny i nie zawsze pozytywny wpływ na amerykańską politykę zagraniczną. W ogólnonarodowym badaniu opinii publicznej przeprowadzonym w październiku 2006 r. 39 proc. respondentów powiedziało, że „nacisk izraelskiego lobby na Kongres i na administrację Busha był znaczącym czynnikiem mającym wpływ na rozpoczęcie wojny w Iraku i konfrontacji z Iranem”. W 2006 r. w ankiecie przeprowadzonej wśród badaczy stosunków międzynarodowych w Stanach Zjednoczonych 66 proc. ankietowanych zgodziło się ze stwierdzeniem, że „lobby izraelskie ma zbyt duży wpływ na amerykańską politykę zagraniczną”. Choć wielu Amerykanów sympatyzuje z Izraelem, część z nich krytycznie odnosi się do poszczególnych praktyk tego państwa i chciałaby wstrzymania amerykańskiej pomocy w sytuacji, gdy działania Izraela są sprzeczne z interesem Stanów Zjednoczonych.
Oczywiście amerykańskie społeczeństwo byłoby jeszcze bardziej świadome wpływów izraelskiego lobby i jeszcze bardziej stanowcze odnośnie Izraela i jego specjalnych relacji ze Stanami Zjednoczonymi, gdyby dochodziło do otwartej dyskusji na ten temat. Ale nawet biorąc pod uwagę zdanie społeczeństwa odnośnie lobby i Izraela, zastanawiające jest to, że politycy i decydenci tak niechętnie krytykują Izrael i tak bardzo nie chcą, by pomoc udzielana Izraelowi zależała od tego, czy jego działania sprzyjają Stanom Zjednoczonym. Amerykanie z pewnością nie chcą, by ich politycy wspierali działania Izraela w każdym przypadku. W istocie, między tym, jak Amerykanie myślą o Izraelu i jego relacjach z USA, a tym, jak elity w Waszyngtonie prowadzą amerykańską politykę, jest widoczna przepaść.
Przez ostatnie czterdzieści lat ilość materialnej i dyplomatycznej pomocy udzielanej przez Stany Zjednoczone Izraelowi znacznie przewyższa pomoc udzielaną innym krajom
Głównym powodem istnienia tej różnicy jest onieśmielająca reputacja izraelskiego lobby w Waszyngtonie. Wywiera ona znaczny wpływ nie tylko na tworzenie polityki w administracji demokratycznej czy republikańskiej. Jego największa siła ujawnia się na Kapitolu. Dziennikarz Michael Massing donosi, że sympatyzujący z Izraelem pracownik Kongresu powiedział mu, że „możemy liczyć na to, że grubo ponad połowa Izby, od 250 do 300 członków, będzie odruchowo robić to, czego życzy sobie AIPAC”. Podobnie wyrażał się Steven Rosen, były urzędnik AIPAC, oskarżony o domniemane przekazywanie tajnych dokumentów państwowych Izraelowi, gdy zilustrował wpływy AIPAC w rozmowie z Jeffreyem Goldbergiem, dziennikarzem „New Yorkera”, kładąc przed nim serwetkę i mówiąc: „W ciągu dwudziestu czterech godzin możemy zdobyć podpisy siedemdziesięciu senatorów na tej serwetce”. To nie są tylko czcze przechwałki. Już wkrótce stanie się jasne, że gdy tylko sprawy związane z Izraelem trafiają pod dyskusję, Kongres praktycznie zawsze głosuje zgodnie ze stanowiskiem lobby i zwykle robi to przeważającą liczbą głosów.
Czemu tak trudno rozmawiać o izraelskim lobby?
Ponieważ Stany Zjednoczone są pluralistyczną demokracją, w której wolność słowa i zrzeszania się została zagwarantowana, nieuniknionym jest to, że grupy interesu zdominują świat polityki. W kraju założonym przez imigrantów nie do uniknięcia było też to, że owe grupy interesu zorganizują się w grupy etniczne, które będą chciały wpłynąć na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych na rozmaite sposoby. Amerykanie kubańskiego pochodzenia lobbowali za utrzymaniem embarga wobec reżimu Castro. Amerykanie armeńskiego pochodzenia naciskali na Waszyngton, by ten uznał ludobójstwo Ormian w 1915 r., a ostatnio, by ograniczył stosunki z Azerbejdżanem. Z kolei Amerykanie azjatyckiego pochodzenia urządzali demonstracje poparcia dla niedawno podpisanego porozumienia w kwestii bezpieczeństwa i porozumienia nuklearnego. Tego typu działalność jest kluczową cechą amerykańskiego życia politycznego od początku istnienia kraju i wskazywanie tego faktu rzadko kiedy bywa kontrowersyjne.
Jednak rozmawianie o izraelskim lobby przychodzi Amerykanom z o wiele większą trudnością. Jednym z powodów jest samo lobby, które bardzo chętnie afiszuje się ze swoją siłą przebicia, a jednocześnie od razu rzuca wyzwanie każdemu, kto będzie sugerował, że wpływy lobby na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych są zbyt duże lub mogą szkodzić amerykańskim interesom. Jednak istnieją też inne powody, które sprawiają, że trudno o otwartą dyskusję na temat wpływów izraelskiego lobby.
Pierwszym powodem jest to, że w opinii niektórych osób kwestionowanie działań izraelskiego lobby i ich konsekwencji jest równoznaczne z kwestionowaniem słuszności istnienia Izraela. Ponieważ pewne państwa odmawiają uznania istnienia państwa Izrael, a niektórzy krytycy lobby podważają jego zasadność, wielu zwolenników lobby może uznać każdą krytykę, nawet wyrażaną w dobrych intencjach, za ukrytą krytykę istnienia Izraela. Jeśli weźmiemy pod uwagę silne uczucia, które wielu ludzi żywi wobec Izraela i jego znaczenia jako bezpiecznej przystani dla Żydów, którzy uniknęli Holocaustu, a także rolę, jaką odgrywa on w kształtowaniu współczesnej tożsamości Żydów, wrogość i defensywne reakcje, pojawiające się, gdy ci ludzie sądzą, że atakuje się zasadność istnienia państwa Izrael, są nieuchronne.
Jednak, tak naprawdę, analizowanie polityki Izraela, a także wysiłku jego amerykańskich zwolenników nie implikuje uprzedzeń wobec samego Izraela. Podobnie jak analizowanie politycznej działalności Amerykańskiego Stowarzyszenia Emerytów [American Association of Retired Persons, AARP] nie implikuje uprzedzeń wobec starszych osób. Nie rzucamy wyzwania prawu do istnienia Izraela i nie kwestionujemy prawowitości państwa żydowskiego. Są tacy, którzy twierdzą, że państwo Izrael nigdy nie powinno powstać, lub tacy, którzy chcieliby przekształcenia Izraela z państwa żydowskiego w dwunarodową demokrację. Nie podzielamy tych poglądów. Przeciwnie, wierzymy, że historia narodu żydowskiego i zasada narodowego samostanowienia stanowią wystarczające uzasadnienie istnienia państwa żydowskiego. Uważamy, że Stany Zjednoczone powinny być gotowe do udzielenia mu pomocy, jeśli jego istnienie zostanie narażone na niebezpieczeństwo. Choć skupiamy się tu głównie na negatywnym wpływie lobby izraelskiego na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, to jesteśmy przekonani, że ten wpływ był szkodliwy także dla Izraela.
Sytuacja Izraela byłaby dziś o wiele lepsza, gdyby Stany Zjednoczone użyły swoich finansowych i dyplomatycznych wpływów, by odwieść Izrael od budowania osiedli na Zachodnim Brzegu Jordanu i w Strefie Gazy
Do tego, samo wspomnienie, że grupa interesu składająca się głównie z Żydów ma znaczny, a do tego negatywny wpływ na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, z pewnością spowoduje uczucie dyskomfortu, a może nawet strachu i gniewu u wielu Amerykanów. Brzmi to bowiem jak oskarżenie wyniesione z niesławnych Protokołów mędrców Syjonu, znanego antysemickiego fałszerstwa, spreparowanego po to, by ujawnić wszechpotężny żydowski spisek mający na celu przejęcie władzy nad światem.
Każda dyskusja na temat politycznych wpływów Żydów toczyć się będzie w cieniu dwóch tysięcy lat historii, a w szczególności wieków bardzo prawdziwego antysemityzmu w Europie. Chrześcijanie zabili setki tysięcy Żydów w trakcie wypraw krzyżowych, masowo wysiedlano ich z Wielkiej Brytanii, Francji, Hiszpanii, Portugalii i innych krajów w latach 1290–1497. W innych częściach Europy Żydzi zmuszeni byli do życia w gettach. Brutalnie represjonowano ich w trakcie działań hiszpańskiej inkwizycji, morderczych pogromów wielokrotnie mających miejsce w Europie Wschodniej i w Rosji. Do niedawna wiele form antysemickiej bigoterii było szeroko rozpowszechnionych. Ten haniebny proceder osiągnął swą kulminację w trakcie nazistowskiego Holocaustu, który kosztował życie prawie 6 mln Żydów. Żydzi byli też represjonowani w świecie arabskim, choć już znacznie mniej poważnie.
Biorąc pod uwagę tę długą historię prześladowań, można zrozumieć amerykańskich Żydów i ich wrażliwość na każdy argument, który wygląda jak obwinianie ich za źle prowadzoną politykę. Tę wrażliwość wzmacniają dziwaczne teorie spiskowe, podobne do zaprezentowanych w Protokołach. Przerażające ostrzeżenia przed „wpływem Żydów” pozostają domeną neonazistów i innych ekstremistów, takich jak nienawistny David Duke, były przywódca Ku Klux Klanu. To jeszcze umacnia obawy Żydów.
Głównym elementem tych antysemickich oskarżeń są twierdzenia, jakoby Żydzi bezprawnie „kontrolowali” banki, media i inne kluczowe instytucje. Zatem, jeśli ktoś powie, że amerykańska prasa ma w zwyczaju faworyzowanie Izraela, a nie jego przeciwników, może to dla niektórych brzmieć jak stara plotka o tym, że „Żydzi kontrolują media”. Podobnie, gdy ktoś wskaże na bogatą tradycję amerykańskich Żydów przekazujących pieniądze zarówno na cele charytatywne, jak i polityczne, brzmi to, jakby sugerował, że „żydowskie pieniądze” kupują sobie wpływy polityczne w sposób podstępny czy konspiratorski. Oczywistym jest, że każdy, kto przekazuje pieniądze na kampanie polityczne, robi to, by forsować jakiś polityczny cel. Praktycznie wszystkie grupy interesu chciałyby też kształtować opinię publiczną i otrzymywać przychylne komentarze mediów. Ocenianie roli, jaką odgrywają wkłady finansowe w kampanie polityczne, lobbowanie i inna aktywność polityczna grup interesu, powinno być raczej mało kontrowersyjnym przedsięwzięciem. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę miniony antysemityzm, możemy zrozumieć, czemu łatwiej o tym dyskutować, gdy mówi się o wpływie lobby farmaceutycznego, związków zawodowych, producentów broni, organizacji amerykańsko-azjatyckich etc. A nie jest to łatwe, gdy mówi się o lobby izraelskim. Do tego stare oskarżenie o „podwójną lojalność” czyni dyskusję o proizraelskich organizacjach i osobistościach w Stanach Zjednoczonych jeszcze trudniejszą. Według tej starej plotki, Żydzi będący członkami diaspory zawsze byli obcymi, którzy nigdy nie mogli się zasymilować i być dobrymi patriotami, ponieważ zawsze pozostawali bardziej lojalni względem siebie samych niż kraju, w którym mieszkali. Istnieje obawa, że Żydzi popierający Izrael zostaną uznani za nielojalnych Amerykanów. Jak powiedział kiedyś Hyman Bookbinder, były reprezentant Komitetu Amerykańsko-Żydowskiego w Waszyngtonie: „Żydzi bardzo ostro reagują, gdy tylko ktoś sugeruje, że jest «coś niepatriotycznego» w ich poparciu dla Izraela”. Żeby sprawa była jasna, kategorycznie odrzucamy wszelkie antysemickie twierdzenia tego typu.
Trudno mówić, przynajmniej w amerykańskich mediach głównego nurtu, o wpływach lobby izraelskiego na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych bez narażania się na oskarżenia o antysemityzm lub by nie zostać określonym jako Żyd-antysemita
W naszym mniemaniu zupełnie normalne jest to, że każdy Amerykanin może czuć się mocno związany z obcym krajem. Amerykanie mogą posiadać podwójne obywatelstwo i służyć w obcych armiach. Oczywiście pod warunkiem, że tamten kraj nie prowadzi działań wojennych przeciwko Stanom Zjednoczonym. Jak już wspomnieliśmy, wiele grup etnicznych ciężko pracuje, by przekonać rząd Stanów Zjednoczonych, a także swoich rodaków, aby wsparł obcy kraj, do którego odczuwają silny sentyment. Obce rządy zwykle zdają sobie sprawę z działalności sympatyzujących z nimi grup interesu i oczywiście próbowały wykorzystać je w celu wpłynięcia na rząd amerykański tak, by osiągać własne cele polityczne. Pod tym względem amerykańscy Żydzi nie różnią się od swoich rodaków. Lobby izraelskie nie jest koterią, spiskiem ani czymkolwiek w tym rodzaju. To organizacja zaangażowana w starą dobrą politykę grup interesu, równie amerykańską co ciasto jabłkowe. Organizacje proizraelskie uczestniczą w tej samej formie aktywności co każda inna grupa interesu, jak National Rifle Association (NRA), AARP czy stowarzyszenia zawodowe, takie jak Amerykański Instytut Paliw, które też ciężko pracują, by wpłynąć na ustawodawstwo czy przyciągnąć uwagę prezydenta, i które zwykle działają otwarcie. Poza paroma wyjątkami, o których wspomnimy w późniejszych rozdziałach, działania lobby izraelskiego są w pełni legalne i zgodne z amerykańskim duchem.
Nie uważamy, by izraelskie lobby było wszechpotężne lub by kontrolowało ważne instytucje w Stanach Zjednoczonych. Omówimy później kilka przypadków, gdy wydarzenia nie potoczyły się po myśli lobby. Mimo to, można znaleźć liczne dowody na jego znaczny wpływ. Do niedawna Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych, jedna z najważniejszych organizacji proizraelskich, chwalił się swoimi wpływami na własnej stronie internetowej. Nie tylko przywoływał swoje imponujące osiągnięcia, ale też zamieszczał cytaty z wypowiedzi prominentnych polityków, które świadczyły o jego możliwości wpływania na bieg wydarzeń w sposób, który sprzyjałby Izraelowi. Na przykład na stronie można było znaleźć twierdzenie byłego przewodniczącego opozycji w Kongresie, Richarda Gephardta, który na zebraniu AIPAC powiedział, że „bez waszego nieustającego poparcia […] i bez waszej ciągłej walki o jej [relacji Izraela z USA] wzmocnienie, nie mogłaby ona istnieć”. Nawet obdarzony ostrym językiem profesor prawa na Harvardzie, Alan Dershowitz, któremu często łatwo przychodzi nazywanie każdego krytyka Izraela antysemitą, napisał w swojej rozprawie, że „moje pokolenie Żydów […] stało się częścią czegoś, co jest prawdopodobnie najskuteczniejszym narzędziem lobbowania i zbierania funduszy w historii demokracji. Wykonaliśmy naprawdę solidną robotę, na tyle, na ile mogliśmy i nam pozwolono”.
Jonathan Jeremy Goldberg, wydawca żydowskiego tygodnika „Forward”, a także autor Jewish Power. Inside the American Jewish Establishment, celnie przedstawił problemy towarzyszące dyskutowaniu o lobby: „Wydawać by się mogło, że jesteśmy zmuszeni wybierać pomiędzy rozległymi i zgubnymi w skutkach wpływami a brakiem jakichkolwiek żydowskich wpływów”. Dodaje też, że„gdzieś pośrodku istnieje możliwość, o której nikt nie chce rozmawiać, możliwość istnienia żydowskiej społeczności złożonej z organizacji i osobistości będących częścią twardej politycznej rozgrywki. Nie ma nic złego w graniu w tę grę na tych samych zasadach co inni”. W pełni się z tym zgadzamy. Uważamy jednak, że uczciwe i na dobrą sprawę konieczne jest przeprowadzenie analizy konsekwencji, jakie ponosi Ameryka i reszta świata, spowodowanych tą „twardą” polityką grup interesu.
Jak przedstawiamy swoją argumentację
Aby skutecznie przedstawić naszą argumentację, musimy wykonać trzy zadania. Konkretnie, musimy przekonać naszych czytelników, że Stany Zjednoczone udzielają Izraelowi wyjątkowo dużego materialnego i dyplomatycznego wsparcia, że lobby izraelskie jest główną przyczyną udzielania tego wsparcia, a także, że ten bezkrytyczny i bezwarunkowy związek nie leży w narodowym interesie Stanów Zjednoczonych. Dokonamy tego w następujący sposób.
Mimo wysiłków izraelskiego lobby znaczna część Amerykanów, ponad 40 proc., zdaje sobie sprawę, że poparcie Izraela przez Stany Zjednoczone jest jedną z głównych przyczyn antyamerykanizmu na świecie
Rozdział pierwszy („Wielki dobroczyńca”) bezpośrednio zajmuje się pierwszym problemem, opisując zarówno ekonomiczną i wojskową pomoc udzielaną Izraelowi przez Stany Zjednoczone, jak i dyplomatyczne wsparcie ze strony Waszyngtonu, czy to w czasie pokoju, czy wojny. Kolejne rozdziały omawiają różne elementy bliskowschodniej polityki Stanów Zjednoczonych, które częściowo lub w całości zostały zaprojektowane tak, by służyć Izraelowi w starciach z jego rywalami. Rozdziały drugi i trzeci oceniają główne argumenty przywoływane po to, by usprawiedliwić nadzwyczajny poziom wsparcia otrzymywanego przez Izrael od Stanów Zjednoczonych. Taka krytyczna ocena jest niezbędna z powodów metodologicznych. Aby prawidłowo ocenić wpływ izraelskiego lobby, musimy wziąć pod uwagę możliwość istnienia innych wyjaśnień „specjalnej relacji” istniejącej między obydwoma krajami.
W rozdziale drugim („Izrael: strategiczny atut czy obciążenie?”) analizujemy znany wszystkim argument, jakoby Izrael zasługiwał na hojne wsparcie, ponieważ stanowi on cenny kapitał strategiczny. Pokazujemy tam, że o ile Izrael mógł być dobrym kapitałem w czasie zimnej wojny, to obecnie staje się coraz większym balastem strategicznym. Tak silne popieranie Izraela napędza terroryzm i sprawia, że Stanom Zjednoczonym trudniej poradzić sobie z innymi problemami na Bliskim Wschodzie. Bezwarunkowe wspieranie Izraela komplikuje też relacje Stanów Zjednoczonych z innymi krajami na całym świecie, co powoduje, że USA ponoszą kolejne koszty. Jednak mimo że koszty wspierania Izraela wzrosły, a płynące z tego korzyści spadły, ilość amerykańskiej pomocy wzrasta. Sugeruje to wpływ czegoś innego niż cele strategiczne.
Rozdział trzeci („Słabnący argument moralny”) analizuje różne moralne uzasadnienia wsparcia państwa żydowskiego przez Stany Zjednoczone, używane zarówno przez Izraelczyków, jak i ich amerykańskich zwolenników. W szczególności poddajemy próbie twierdzenia, że USA wspierają Izrael ze względu na podzielanie tych samych „wartości demokratycznych”, że Izrael jest słabym i wrażliwym Dawidem walczącym z potężnym arabskim Goliatem, że jego przeszłe i obecne postępowanie jest bardziej etyczne niż postępowanie jego przeciwników albo że zawsze szukał pokojowego rozwiązania, gdy jego sąsiedzi wybierali wojnę. Taka analiza jest konieczna nie ze względu na naszą niechęć wobec Izraela i nie dlatego, że uważamy jego postępowanie za gorsze niż działania innych państw. Potrzebna jest ona dlatego, że te, moralne z natury, argumenty są tak często używane, by uzasadnić, czemu Stany Zjednoczone powinny udzielać Izraelowi nieprzeciętnie dużej pomocy. Naszym zdaniem istnieją silne argumenty za istnieniem państwa Izrael, ale moralna argumentacja za udzielaniem mu hojnej i zwykle bezwarunkowej pomocy nie jest przekonująca. Po raz kolejny okazuje się, że zestawienie ze sobą słabnącego argumentu moralnego i ciągle rosnącego poziomu amerykańskiego wsparcia sugeruje, że prawdziwym powodem jest coś innego.
Po ustaleniu, że ani strategiczne argumenty, ani moralne uzasadnienia nie tłumaczą w pełni amerykańskiego wsparcia udzielanego Izraelowi, kierujemy naszą uwagę na „coś innego”. Rozdział czwarty („Czym jest «izraelskie lobby»?”) identyfikuje różne części składowe lobby i opisuje ewolucje tej luźnej koalicji. Podkreślamy, że nie jest to zjednoczony ruch, że jego elementy czasem nie zgadzają się ze sobą w pewnych kwestiach oraz że na ten ruch składają się zarówno Żydzi, jak i wyznawcy innych religii, w tym chrześcijańscy syjoniści. Pokazujemy też, jak jedne z najważniejszych organizacji w lobby przesunęły się z czasem na prawą stronę sceny politycznej i jak coraz słabiej reprezentują ogół społeczeństwa, w imieniu którego rzekomo przemawiają.
W rozdziale tym zastanawiamy się też, czy arabsko-amerykańskie organizacje, tak zwane lobby naftowe lub arabscy producenci ropy, stanowią skuteczną przeciwwagę dla lobby izraelskiego i czy faktycznie decydują oni o bliskowschodniej polityce Stanów Zjednoczonych. Na przykład wiele osób uważa, że w inwazji na Irak chodziło głównie o ropę, a interesy producentów ropy zadecydowały o amerykańskim ataku na ten kraj. Nie jest to jednak prawda. O ile dostęp do ropy naftowej oczywiście leży w interesie Stanów Zjednoczonych, o tyle są dobre powody, by sądzić, że Amerykanie arabskiego pochodzenia, firmy wydobywające ropę i rodzina królewska Arabii Saudyjskiej wywierają na amerykańską politykę zagraniczną o wiele mniejszy wpływ niż lobby izraelskie.
Choć skupiamy się tu głównie na negatywnym wpływie lobby izraelskiego na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych, to jesteśmy przekonani, że ten wpływ był szkodliwy także dla Izraela
W rozdziale piątym („Kształtowanie polityki”) i szóstym („Zdominowanie publicznej debaty”) opisujemy różne strategie działania stosowane przez lobby na rzecz interesów Izraela w Stanach Zjednoczonych. Poza bezpośrednim lobbowaniem w Kongresie, lobby nagradza lub karze polityków głównie poprzez zdolność kontrolowania przepływu pieniędzy przeznaczonych na kampanie wyborcze. Organizacje tworzące lobby wywierają też naciski na władzę wykonawczą, używając do tego różnych mechanizmów, takich jak działania urzędników państwowych, którzy podzielają ich poglądy. Równie istotne jest to, że lobby podjęło usilne starania, by ukształtować debatę publiczną na temat Izraela przez wywieranie presji na media, na środowisko akademickie, a także wyraźnie zaznaczając swoją obecność w think tankach zajmujących się polityką zagraniczną. Próby kształtowania opinii publicznej często obejmują oskarżanie krytyków Izraela o antysemityzm. Jest to taktyka obliczona na zdyskredytowanie i zmarginalizowanie każdego, kto kwestionuje obecnie istniejące relacje międzynarodowe.
W części drugiej książki odtwarzamy rolę, jaką lobby odegrało w kształtowaniu amerykańskiej polityki zagranicznej na Bliskim Wschodzie. Powinniśmy tu podkreślić, że nie twierdzimy, iż jedynym czynnikiem wpływającym na politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych na tym obszarze są działania lobby. Nie jest ono wszechmocne i nie zawsze udaje się mu osiągnąć swoje cele. Jednak skutecznie nadawaje polityce Stanów Zjednoczonych wobec Izraela i otaczających go krajów taki kształt, by służyła ona Izraelowi i teoretycznie Stanom Zjednoczonym. Niestety, polityka, którą lobby skutecznie promuje, wyrządziła znaczną szkodę zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i samemu Izraelowi.
Po krótkim wstępie, rozdział siódmy („Lobby kontra Palestyńczycy”) pokazuje, jak Stany Zjednoczone konsekwentnie wpierają Izraelskie próby stłumienia lub ograniczenia narodowych aspiracji Palestyńczyków. Nawet jeśli zdarza się, że amerykańscy prezydenci wywierają na Izrael presję, by ten poszedł na pewne ustępstwa, lub próbują zdystansować Stany Zjednoczone wobec polityki prowadzonej przez Izrael, czego kilkakrotnie po atakach z 11 września próbował prezydent George W. Bush, lobby natychmiast interweniuje i pokazuje wszystkim ich miejsce w szeregu. W rezultacie wizerunek Stanów Zjednoczonych uległ pogorszeniu, cierpienie obu stron izraelsko-palestyńskiego konfliktu trwa, a poziom radykalizacji wśród Palestyńczyków rośnie. Żaden z tych rezultatów nie leży w interesie Stanów Zjednoczonych.
W rozdziale ósmym („Irak i sen o transformacji Bliskiego Wschodu”) pokazujemy, że lobby, a szczególnie jego neokonserwatywne skrzydło, było główną siłą stojącą za podjęciem decyzji o ataku na Irak w 2003 r. przez administrację Busha. Podkreślamy, że lobby nie wywołało tej wojny samodzielnie. Ataki z 11 września wywarły znaczny wpływ na politykę zagraniczną administracji Busha i na decyzję o obaleniu Saddama Husajna. Jednak w tym wypadku wojna wybuchałby prawie na pewno, nawet bez wpływu lobby. Zaangażowanie lobby było koniecznym, ale niewystarczającym warunkiem do zaistnienia wojny, która była strategiczną katastrofą dla Stanów Zjednoczonych, a prezentem dla Iranu, najpoważniejszego przeciwnika Izraela na Bliskim Wschodzie.
Rozdział dziewiąty („Syria wzięta na cel”) opisuje ewolucję trudnych relacji między Ameryką a reżimem Baszara al-Assada w Syrii. Przedstawiamy tam, jak lobby pchało Waszyngton w kierunku konfrontacyjnej polityki w stosunku do Syrii (w tym posunięcia się do groźby zmiany ustrojowej) w momencie korzystnym dla izraelskiego rządu. Nawet gdyby izraelskie lobby było mniej wpływowe, Stany Zjednoczone nie stałyby się sojusznikiem Syrii, chociaż mogłyby prowadzić znacznie mniej agresywną politykę w stosunku do tego kraju, a może nawet współpracować z nim na nielicznych, ale istotnych płaszczyznach. Gdyby nie wpływy lobby, być może już Syria i Izrael podpisałyby traktat pokojowy, a rząd w Damaszku nie wspierałby Hezbollahu w Libanie. Byłby to korzystny rozwój sytuacji zarówno dla Waszyngtonu, jak i Jerozolimy.
Jeśli ktoś powie, że amerykańska prasa ma w zwyczaju faworyzowanie Izraela, a nie jego przeciwników, może to dla niektórych brzmieć jak stara plotka o tym, że „Żydzi kontrolują media”
W rozdziale dziesiątym („Iran na celowniku”) prześledzimy politykę Stanów Zjednoczonych wobec Iranu. Relacja Waszyngtonu i Teheranu jest trudna od czasów rewolucji w 1979 r., która obaliła szacha i sprawiła, że Izrael zaczął postrzegać Iran w kontekście jego nuklearnych ambicji i wparcia, jakiego udziela organizacjom takim jak Hezbollah, jako swojego największego przeciwnika. Dlatego też Izrael i jego lobby wielokrotnie popychały Stany Zjednoczone w kierunku konfliktu z Iranem, a do tego udało im się zaprzepaścić kilka wcześniejszych okazji do odprężenia w relacjach. W rezultacie, ambicje atomowe Iranu niestety wzrosły, a do władzy doszły bardziej ekstremistyczne ugrupowania (takie jak obecny prezydent Iranu Mahmud Ahmadineżad), co jeszcze pogorszyło obecną i tak trudną sytuację.
Liban jest tematem rozdziału jedenastego („Lobby i druga wojna libańska”). Tutaj wzór jest właściwie taki sam. Twierdzimy, że odpowiedź Izraela na nieuzasadnioną prowokację Hezbollahu latem 2006 r. była strategicznie głupia i moralnie zła. Jednak wpływ lobby utrudnił amerykańskim politykom zrobienie czegokolwiek poza udzieleniem silnego poparcia Izraelowi. Przypadek ten w sposób klasyczny ilustruje niefortunny wpływ izraelskiego lobby na interesy Stanów Zjednoczonych i Izraela. Utrudniając Stanom Zjednoczonym zdystansowanie się i udzielenie Izraelowi i jego oponentom uczciwych i krytycznych porad, lobby ułatwia prowadzenie polityki, która jeszcze bardziej szkodzi wizerunkowi Stanów Zjednoczonych, osłabia demokratycznie wybraną władzę w Bejrucie i wzmacnia siłę Hezbollahu.
W rozdziale ostatnim („Co należy zrobić?”) szukamy rozwiązania, które poprawiłoby tę niefortunną sytuację. Zaczynamy od zdefiniowania głównych interesów Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, a następnie głównych zasad strategii, nazwanej przez nas offshore balancing, która pomogłaby bronić tych interesów w sposób bardziej efektywny. Nie wzywamy do porzucenia zobowiązań USA wobec Izraela, a nawet otwarcie popieramy wspieranie Izraela w sytuacji zagrożenia jego istnienia. Jednak argumentujemy za tym, że nadszedł czas, by traktować Izrael jak każde inne państwo oraz by Stany Zjednoczone udzielały mu pomocy pod warunkiem zakończenia okupacji Palestyny i podporządkowania izraelskiej polityki amerykańskim interesom. Aby urzeczywistnić taką przemianę, trzeba odnieść się do politycznej potęgi lobby izraelskiego, a także do jego obecnego programu politycznego. Przedstawimy kilka sugestii odnośnie tego, jak można byłoby ukierunkować potęgę lobby, by jego wpływy służyły zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i Izraelowi.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Donald Trump zrobił wiele, aby uniknąć chaosu znanego z pierwszej jego kadencji. Nie mam jednak przekonania, że oznacza to, że teraz uda mu się zupełnie uniknąć oporu materii. Dojdzie natomiast, moim zdaniem, do tego, co określiłbym mianem instytucjonalizacji w USA sporu pomiędzy globalizmem a lokalizmem.
Postanowiłem przeprowadzić wywiad z polską antynatalistką. Jest to dorosła kobieta przed czterdziestką, żyjąca w bezdzietnym małżeństwie, w jednym z największych miast w Polsce.
Uzmysłowiłem sobie, że nie chcę żyć w Europie, którą za kilka dekad będą wstrząsały konflikty społeczne, kryzysy gospodarcze i zapaść strukturalna – na tle demograficznym. Fragment książki „Jałowe łono Europy”
Poszukujemy osoby do zarządzania procesem wydawniczym! Jeśli masz doświadczenie w branży, świetnie organizujesz pracę swoją i innych oraz lubisz wyzwania – to oferta dla Ciebie!
Globalna cena baryłki ropy na poziomie 50 dolarów byłaby jednym z największych ciosów dla Rosji od początku wojny. Taka cena przybliżyłaby również zwycięstwo Ukrainy
Bartłomiej Radziejewski w rozmowie z Witoldem Juraszem
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie