Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Chiński sen

Niedawno na uniwersytecie w Harwardzie przebadano sytuację, w której dotychczasowemu hegemonowi nagle wyrasta rywal i pretendent do tronu. Wyspecyfikowano 15 takich przypadków od XV wieku do dziś. Spośród tych 15 przypadków jedenaście i pół doprowadziło do wojny
Wesprzyj NK
Niedawno na uniwersytecie w Harwardzie przebadano sytuację, w której dotychczasowemu hegemonowi nagle wyrasta rywal i pretendent do tronu. Wyspecyfikowano 15 takich przypadków od XV wieku do dziś. Spośród tych 15 przypadków jedenaście i pół doprowadziło do wojny Najczęściej przytaczanym argumentem przeciwko możliwości wybuchu wojny między Chinami a USA jest tzw. „kapitalistyczny pokój”, czyli więzi gospodarcze łączące oba kraje. To trafny argument? To jest argument zachodni. Chińczycy mają oczywiście – jak prawie we wszystkich sprawach – inne argumenty przemawiające za pokojem. Uważają, że ich transformacja wewnętrzna nie jest jeszcze zakończona. I mają w tym dużo racji. Nie ulega wątpliwości, że znany od trzydziestu lat model rozwojowy Chin, oparty głównie na strategii proeksportowej i przyciąganiu inwestycji zagranicznych, powoli przechodzi do historii. Obecna, piąta...

Chcesz uzyskać darmowy dostęp do całości materiału?

Zaloguj się do swojego konta lub utwórz nowe konto i zapisz się do newslettera

politolog i sinolog, profesor. Dyrektor Centrum Europejskiego UW w latach 2016-2020. Był również ambasadorem Polski na Filipinach, w Tajlandii oraz w dawnej Birmie w latach 2003-2008. Zajmuje się stosunkami międzynarodowymi we współczesnym świecie. Specjalizuje się w tematyce Chin. Bogdan Góralczyk pracował jako profesor wizytujący na zagranicznych uniwersytetach, w tym na terenie Chin i Indii. Autor wielu pozycji poświęconych Państwu Środka, w tym książki "Wielki Renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje" oraz "Nowy Długi Marsz. Chiny w erze Xi Jinpinga"

Komentarze

3 odpowiedzi na “Chiński sen”

  1. Zbigniew Łupikasza pisze:

    Najpoważniejsze zagrożenie dla rozwoju Chin to demokracja i chrześcijaństwo. Już obecnie prawie 300 milionów Chińczyków to chrześcijanie. Komunistyczne władze nie tolerują ani demokracji ani chrześcijaństwa. Jeśli jednak nadejdzie kolejny wspólny dla naszej historii 4 czerwca to drogi rozwoju Polski i Chin ponownie się przetną, tym razem w przeciwnym kierunku. I będzie to czas dobry dla Polski, nie dla Chin. Do chińskiego ogrodu wpełznie wcześniej czy później jakiś wąż-Balcerowicz i zatruje gospodarkę wychładzającym jadem. Może nie ma w Chinach zbyt wielu żydów czy masonów, ale wystarczą chrześcijanie żeby zachwiać światem konfucjańskich wartości i rozpalić umysły wizją spisków i zdrad. A nie daj Boże jeszcze pojawią się jakieś „demokratyzacje”!
    Wystarczy popatrzeć, jak łatwo poradzili sobie Amerykanie z Europą. Wywołali kilka bliskowschodnich „wiosen ludów” a Europa poszła na dno.
    Stany nie obudziły się z ręką w chińskim nocniku dopiero dzisiaj.
    Mają plany i działają systematycznie od środka. „W Państwie Środka od środka”. To pewnie teraz motto CIA. A jakie wewnętrzne konflikty zaczną wkrótce rozsadzać Chiny dowiemy się niebawem. Ja obstawiam dwa tematy: demokratyzację i chrześcijaństwo.
    W końcu demokratyzacja i islam sprawdziły się w tej roli świetnie w ciągu ostatnich lat, prawda?

  2. Socar pisze:

    Panie Łukaszu nie 300 milionów ,a 33 miliony.Dane z 2010 roku mówią o 30 milionach protestantów i 3 milionach katolików.To 2,4% procent populacji.Inne dane z 2012 roku mówią o 2,2% populacji.Nie wiem kto Panu powiedział ,że chrześcijaństwo jest zagrożeniem dla Chin ,ale skłamał.Co do demokracji ,gdzie ją Pan ostatnio widział?.

    • Zbigniew Łupikasza pisze:

      Władze Chin mówią o 30 milionach, nieoficjalne statystyki o 130 a szacunki „kościoła podziemnego” o 300. Zależy, gdzie się ucho przyłoży. I komu dane potrzebne. Roczny przyrost liczby chrześcijan w Chinach wynosi 7%, tak więc niezależnie od liczby problem dla władz narasta.

      Druga poruszona przez Pana kwestia: „demokracja”.
      Tu nie o to chodzi, żeby ją wprowadzać, tylko, żeby za pomocą samego hasła uzyskiwać swoje cele. Usuwanie bliskowschodnich dyktatorów to było „demokratyzowanie” przez CIA Egiptu, Libii, Syrii itd w sposób przećwiczony wcześniej w krajach Ameryki Łacińskiej. Nie chodzi o to, żeby wprowadzać gdzieś demokrację, raczej za pomocą chwytliwego hasła destabilizować sytuację w wybranym regionie. Kto jak kto ale Amerykanie, Rosjanie czy Chińczycy, są ostatnimi, którzy uwierzyliby w jakąś głupią demokrację. Do szerzenia destrukcyjnej propagandy natomiast nadaje się to hasło znakomicie.

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo