Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Niezgodne NATO patrzy na Rosję

NATO pobrzękuje wprawdzie szabelką, ale dość cicho. Przyzwyczajeni do życia w pokoju politycy Zachodu uznali, że z Moskwą należy się jakoś ułożyć. 

NATO pobrzękuje wprawdzie szabelką, ale dość cicho. Przyzwyczajeni do życia w pokoju politycy Zachodu uznali, że z Moskwą należy się jakoś ułożyć. 

Zakończony właśnie szczyt NATO w Warszawie pokazał, że Sojusz Północnoatlantycki wyciągnął wnioski z aneksji Krymu oraz militarnych działań Kremla na wschodniej Ukrainie. Uznał, po raz pierwszy od 1989 r., że Rosja „może być” zagrożeniem dla bezpieczeństwa w Europie. To ewidentny ukłon w kierunku państw frontowych, leżących na wschodniej flance NATO. I bezsporny sukces tego szczytu, a co za tym idzie, jego gospodarzy. To, że zajęło mu tak dużo czasu (aneksja Krymu miała miejsce dawno przed ostatnim szczytem NATO dwa lata temu w Newport) pokazuje jednak, że młyny Sojuszu mielą powoli. A jego działania są co najwyżej reaktywne.

Starania sekretarza generalnego NATO Jensa Stoltenberga, by decyzje, które zapadły na szczycie, nie zostały odebrane jako chęć konfrontacji z Kremlem, dodatkowo pokazały, że rozmieszczenie czterech batalionów i sprzętu jednej ciężkiej amerykańskiej brygady na wschodniej flance to maksimum tego, co państwa frontowe mogły uzyskać i czego mogą w chwili obecnej od NATO oczekiwać. Tym bardziej iż zaangażowanie USA w Europie znacznie osłabło, a co za tym idzie chęć finansowania „wysuniętej obecności” wojsk Stanów Zjednoczonych. Nie wiadomo też, czy Waszyngton nie dokona niespodziewanej wolty, na przykład w kierunku izolacjonizmu, po zbliżających się wyborach prezydenckich za Oceanem. To rodzi uzasadnione pytanie jak będzie wyglądało nasze bezpieczeństwo za pięć, dziesięć czy piętnaście lat. Było to pytanie najczęściej zadawane, szczególnie przez przedstawicieli państw Bałtyckich, na szczycie: Dobrze, ale co dalej? Pozostało w dużej mierze bez odpowiedzi. Nikt nie miał też wątpliwości, że militarnie rozlokowanie czterech batalionów na wschodniej flance ma znaczenie symboliczne. Cztery tysiące żołnierzy to nie jest wielka siła jak na cztery państwa. NATO liczy, że te niewielkie oddziały zadziałają jak linka lub sznurek, że będą pierwszą linią oporu w przypadku agresji. Jest to ciekawa pułapka zastawiona na Rosję, ale nie wiadomo czy zadziała ona w praktyce. Nie uspokoiło to w każdym razie Bałtów. Podczas forum eksperckiego na szczycie Maris Riekstins, były minister spraw zagranicznych Łotwy, wyraził to co wszyscy myśleli: „Rosjanie w dwie godziny dotrą do Rygi. Państw Bałtyckich w zasadzie nie da się obronić. Dlaczego nikt nie powie tego otwarcie?”.

Niepokojące było także to, że obok „odstraszania” głównym hasłem szczytu był „dialog”. Z Rosją. To pokazuje, że działania Kremla podjęte w ostatnich miesiącach – wtargnięcie rosyjskich myśliwców do przestrzeni powietrznej państw Sojuszu, groźby zniszczenia sprzętu NATO, ostrzeganie przed wybuchem III wojny światowej – odniosły skutki. Przyzwyczajeni do życia w pokoju politycy Zachodu, których główną cechą jest gotowość do kompromisu, uznali, że z Moskwą należy się jakoś ułożyć. Choć podtrzymanie linii komunikacji jest sensownym elementem Realpolitik, to fakt, że prezydent Francji oświadczył, na przekór wszystkim, że Rosja nie jest zagrożeniem, tylko partnerem, pokazuje, że demonstrowana na szczycie jedność państw NATO jest co najwyżej powierzchowna. Nie dało się także ukryć, że członkowie Sojuszu mają dość przeciwstawne interesy – kraje Południa dały wyraźnie do zrozumienia, że nie interesuje je wschodnia flanka i lobbowały za wzmocnieniem obecności Sojuszu w basenie Morza Śródziemnego.

Podczas forum eksperckiego na szczycie Maris Riekstins, były minister spraw zagranicznych Łotwy, wyraził to co wszyscy myśleli: „Rosjanie w dwie godziny dotrą do Rygi. Państw Bałtyckich w zasadzie nie da się obronić. Dlaczego nikt nie powie tego otwarcie?”.

NATO pobrzękuje wprawdzie szabelką, parafrazując szefa MSZ Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera, ale dość cicho. Otwiera to Putinowi drogę do zabezpieczenia, także siłą militarną, wpływów na Ukrainie, w Gruzji, Mołdawii, Azerbejdżanie oraz Armenii. Wszystkie te państwa objęte są konfliktami, które podsycane są przez Rosję. Tym samym żadne z nich nie może zostać członkiem NATO. Na lata, a może i na dekady. Fakt, że tylko dzięki wysiłkom Warszawy kwestia rozszerzenia Sojuszu na Gruzję i Mołdawię znalazła się na agendzie szczytu pokazuje, że co najmniej zachodni członkowie NATO nie zamierzają spierać się z Putinem o strefy wpływów. Wręcz przeciwnie, znów było słychać głosy, że przecież Zachód potrzebuje Rosji, choćby w Afganistanie czy Syrii. Nie bez powodu prezydent Rosji odbył także tuż przed szczytem wizytę w Finlandii. Dał Finom, którzy od czasu do czasu zastanawiają się nad członkostwem w Sojuszu, wyraźnie do zrozumienia, że mają długą i trudną do obrony granicę.

Dialog z Rosją ma uczynić z niej bardziej przewidywalnego przeciwnika. To się raczej nie sprawdzi. Rosja traktuje tę nieprzewidywalność jako taktyczną przewagę nad NATO i z niej nie zrezygnuje. Kreml nie bawi się w transparentność. Wszystko jest owiane tajemnicą, i jeszcze przykrywane dezinformacją i nachalną propagandą. Rosja wyciągnęła wnioski z niezbyt udanej ofensywy w Gruzji. Dostosowała się. Teraz NATO również musi dostosować się do nowej rzeczywistości. Stworzyć przeciwwagę do ogromnych wysiłków modernizacyjnych i zbrojeniowych Rosji. Szczyt NATO w Warszawie to dopiero początek długiej i wyboistej drogi w bardzo niepewnych czasach.

 

Aleksandra Rybińska
Stały współpracownik Nowej Konfederacji, publicystka wPolityce.pl, członek zarządu Fundacji Macieja Rybińskiego. Urodzona w epoce późnego Gierka, zmuszona do emigracji za Jaruzelskiego, dorastała za Kohla w Niemczech i Thatcher w Wielkiej Brytanii. Zanim los zaprowadził ją nad Sekwanę, za pierwszej kadencji Chiraca. Wróciła nad Wisłę za rządów Jarosława Kaczyńskiego. Ukończyła studia magisterskie z zakresu polityki unijnej i prawa unijnego na Narodowym Instytucie Nauk Politycznych w Paryżu (Sciences-Po). Pracowała m.in. w niemieckim „Welt am Sonntag”, „Der Tagesspiegel”, a także w „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Interesuje się wszystkim, co polityczne, w Polsce i za jej granicami. Oraz ekonomią, kulturą i historią. Wciąż czeka na drugą Irlandię i rozpad strefy euro. W międzyczasie żyje sobie spokojnie i biega z psem po lesie.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo