Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Złudzenie emerytalnego wyboru

Prędzej czy później PiS będzie musiał się zderzyć z brutalną rzeczywistością. Może wówczas zerwie z podejściem, że nasza emerytura ma w pierwszej kolejności zależeć od państwa.

Prędzej czy później PiS będzie musiał się zderzyć z brutalną rzeczywistością. Może wówczas zerwie z podejściem, że nasza emerytura ma w pierwszej kolejności zależeć od państwa.

Politycy znów bawią się suwakiem. Obniżka wieku emerytalnego, jaką przegłosował 16 listopada sejm, niczego nie zmienia w systemie emerytalnym. I jako taka oznaczać będzie – dla tych, którzy będą chcieli zakończyć pracę odpowiednio w 60. (kobiety) lub 65. (mężczyźni) roku życia, bardzo niskie świadczenia.

Albo dla podatników wyższe obciążenia na rzecz Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, bez względu na to, czy oznaczać to będzie podwyższenie składek, czy też dodatkowe obciążenie budżetu dofinansowaniem FUS. W ramach tego systemu nie ma innego wyjścia.

Argumenty te są znane, pojawiają się od pięciu lat, od kiedy rząd Donalda Tuska realnie myślał o podwyższeniu wieku emerytalnego. Jednak w ostatnim czasie na jeden z pierwszych planów wybijać się zaczęło inne uzasadnienie. Przecież nikt nikogo nie będzie zmuszał do przechodzenia na emeryturę w momencie osiągnięcia wieku emerytalnego. Jeśli dla kogoś świadczenie będzie za niskie, może pracować dalej. Świeżo przyjęte zmiany tak naprawdę dają ludziom wybór, w przeciwieństwie do obowiązujących jeszcze uregulowań, które zmuszają ich do pracy do 67. roku życia, by (w uproszczeniu) otrzymać świadczenia.

To bałamutne podejście. Ten argument podnoszą często ci sami ludzie, którzy atakują samozatrudnionych za to, że płacą stosunkowo niskie składki, lub wcale ich nie płacą, jeśli nie zakładają działalności gospodarczej. Oczywiście mają rację, że w ramach obecnego powszechnego systemu emerytalnego takie podejście odbija się negatywnie na budżecie ZUS.

Podejrzewam, że ci, którzy głosowali na Prawo i Sprawiedliwość ze względu na obietnicę przeprowadzenia tej zmiany, nie zrobili tego po to, by mieć wybór, ale po to, by przejść wcześniej na emeryturę

Tyle, że tak się dzieje tylko krótkookresowo, bowiem długookresowo osobom, które nie odprowadzają składek, nie trzeba będzie wypłacać świadczeń. Osoby, które podejmują taką decyzję dobrowolnie, nie są wypychane na „śmieciówki” przez pracodawców, korzystają z wolności wyboru o wiele szerszej, niż proponują apologeci obniżenia wieku emerytalnego. Nie tylko mogą decydować, kiedy otrzymywać państwowe świadczenie, opłacane poniekąd z własnych składek, ale także, czy w ogóle je opłacać i – czy je otrzymywać.

Oczywiście, gdyby każdy wybrał taką opcję, system by się zawalił z powodu braku środków na wypłaty świadczeń dla obecnych emerytów. I to jest argument na rzecz generalnej zmiany systemu, z którą obniżenie wieku emerytalnego nie ma nic wspólnego. Zwłaszcza, że nawet w ramach logiki jego zwolenników stanowi ono tylko złudzenie wyboru. Podejrzewam, że ci, którzy głosowali na Prawo i Sprawiedliwość ze względu na obietnicę przeprowadzenia tej zmiany, nie zrobili tego po to, by mieć wybór, ale po to, by przejść wcześniej na emeryturę.

Jeśli nic się nie zmieni w systemie, to w dniu 60/65 urodzin wściekną się widząc, na jakie uposażenie mogą liczyć. Być może jeszcze bardziej, niż gdyby mieli świadomość, że muszą pracować dłużej – czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Prędzej czy później PiS będzie musiał się zderzyć z brutalną rzeczywistością. Mam nadzieję, że wtedy nie będzie zrzucał winy na zaistniałą sytuację na paskudnych przedsiębiorców popierających PO, którzy nie chcą płacić jeszcze wyższych składek – tylko weźmie się w końcu za zmianę, która w swej filozofii zerwie z podejściem, że nasza emerytura ma w pierwszej kolejności zależeć od państwa.

 

Politolog, dziennikarz, tłumacz, współpracownik Polskiego Radia Lublin. Pisze doktorat z ekonomii i finansów w Szkole Doktorskiej Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Publikował i publikuje też m.in. w "Gościu Niedzielnym", "Do Rzeczy", "Rzeczpospolitej", "Gazecie Wyborczej", "Tygodniku Powszechnym" i "Dzienniku Gazecie Prawnej". Tłumaczył na język polski dzieła m.in. Ludwiga von Misesa i Lysandera Spoonera; autor książkek "W walce z Wujem Samem", "Żadna zmiana. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku", "Mała degeneracja", współautor z Tomaszem Pułrólem książki "Upadła praworządność. Jak ją podnieść". Mąż, ojciec trójki dzieci. Mieszka w Lublinie.
Świat intelektualny – od uniwersytetów po media – nie nadąża dziś za gwałtownymi przemianami rzeczywistości politycznej, gospodarczej i społecznej, opisując je za pomocą kategorii z poprzednich epok. To zasadniczo obniża jakość rządzenia, które musi rozstrzygać dylematy przy użyciu wiedzy dostępnej w danej chwili. Deficyt tej ostatniej zwiększa ryzyko decyzji błędnych lub wręcz katastrofalnych, jak również – dominacji fałszywych ideologii. Polski dotyczy to w stopniu szczególnym, ze względu na trudne położenie geopolityczne i słabość intelektualną (uniwersytetów, mediów, think tanków).

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo