Nie masz czasu na zapoznanie się z całością artykułu?
Wystarczy, że klikniesz ikonę „oznacz artykuł do przeczytania później”. Wszystkie zapisane publikacje znajdziesz w profilu czytelnika

Habilitacje z sufitu, przepisane doktoraty. Plagiaty i nierzetelności naukowe mnożą się w polskiej nauce

Plagiaty stały się plagą polskiej nauki. Dotykają też uniwersytetów czy politechnik z pierwszej dziesiątki. „Nierzetelni naukowcy to ‘zatrute drzewo’, a z niego rodzą się zatrute owoce” – alarmuje dr hab. Marek Wroński, tropiciel plagiatów
Wesprzyj NK

Od ponad 25 lat zajmuje się pan wykrywaniem plagiatów i naukowej nierzetelności. Czy plagiat to zjawisko powszechne w polskiej akademii?

Większość nauczycieli akademickich i naukowców jest rzetelna i nie narusza przepisów dotyczących etyki naukowej i publikacji. A jednak przypadków plagiatu w Polsce w ostatnich paru latach było stosunkowo dużo. I mówimy tylko o tych przypadkach, które wyszły na światło dzienne. Ostatnio znowu docierają do mnie jedna-dwie takie historie tygodniowo.

Sytuacja się pogarsza?

Zdecydowanie tak. Piętnaście-dwadzieścia lat temu różnorodne przypadki nierzetelności naukowych popełnianych przez nauczycieli akademickich, o których się dowiadywałem, dotyczyły małych, prowincjonalnych uczelni. W tej chwili dotykają uniwersytetów czy politechnik, które są w pierwszej dziesiątce czy piętnastce najlepszych polskich uczelni.

Plagiatowane są nawet całe doktoraty. Zajmowałem się w 2016 r. przypadkiem politologa z Piotrkowa Trybunalskiego, Kazimierza Borkowskiego, który w 2001 r. obronił doktorat na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. Ten były oficer Wojska Polskiego w swojej dysertacji przepisał sto kilkadziesiąt stron z książki nieżyjącej już profesor UŁ, Barbary Wachowskiej. Sprawa plagiatu wyszła na jaw, kiedy ten doktor (wtedy adiunkt w piotrkowskiej Filii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach) miał już prowadzone postępowanie habilitacyjne na Wydziale Nauk Politycznych UAM w Poznaniu. Powiadomiłem wtedy obydwu dziekanów i Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów. Przewód habilitacyjny został przerwany i umorzony, a doktorat wznowiony i unieważniony.

>> POSŁUCHAJ ARTYKUŁU <<

 

I jaki był dalszy los plagiatora?

Plagiatora zwolniono i poszedł na emeryturę. Ostatnio minęło ponad 7 lat od tamtych wypadków. Kilka tygodni temu przypadkowo stwierdziłem, że dr Kazimierz Borkowski ponownie od 1 października 2022 r. pracuje jako adiunkt na Wydziale Prawa i Nauk Społecznych w Instytucie Nauk o Bezpieczeństwie Filii kieleckiego Uniwersytetu w Piotrkowie Trybunalskim. Jak sprawdziłem, obronił on w 2021 r. nowy doktorat w Krakowie, na prywatnej uczelni. Promotorem był obecnie emerytowany, ale znany generał dywizji, Bogusław Pacek, który jest też profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zapytałem go e-mailowo, czemu podjął się prowadzenia tego doktoratu u nierzetelnego naukowca? Nie dostałem odpowiedzi. Takie rzeczy dzieją się teraz na naszych oczach i profesorowie nie reagują.

Na czym polega zło plagiatu? Jakie ma znaczenie dla ludzi spoza akademii?

Zasadniczo plagiat to przejęcie czyjegoś tekstu i przedstawienie go jako własnego – bez atrybucji do wcześniejszego autora. Ma on znaczenie nie tylko dla naukowców, ale także dla zwykłych ludzi; np. dla piekarza czy lekarza lub kierowcy. Jeśli ktoś popełnił plagiat w pracy awansowej (doktorskiej czy habilitacyjnej), to później otrzymawszy dzięki nierzetelnej pracy stanowisko profesorskie lub etat adiunkta, będzie wykładać dla studentów – dzieci piekarzy czy kierowców lub lekarzy – będących na studiach. To tak jakby w banku obsługiwał nas kasjer, który pięć lat temu odsiedział karę więzienia za kradzież pieniędzy z kont klientów. Czy chcemy, żeby taka osoba zajmowała się naszymi pieniędzmi?

Jakie są motywy plagiatorów?

W 90 procentach plagiaty popełniane są po to, by utrzymać własny status akademicki, przyspieszyć awans na uczelni, by utrzymać się w zawodzie naukowca czy nauczyciela akademickiego.

Kto najczęściej popełnia plagiaty? Czy są dyscypliny, w których jest ich więcej?

Niewątpliwie w dyscyplinach, gdzie w grę wchodzi pisanie, czyli w naukach humanistycznych i społecznych, takich jak pedagogika, socjologia, psychologia, językoznawstwo, literaturoznawstwo czy prawo – a więc tam, gdzie doktorant czy habilitant pisze pracę na podstawie wielu źródeł – tam plagiaty występują częściej. Natomiast w tych dziedzinach czy dyscyplinach, gdzie potrzebne są badania naukowe, plagiatów jest mniej, ale za to częściej pojawia się fałszerstwo i fabrykacja danych naukowych. Na przykład ktoś przeprowadził badania do doktoratu medycznego na 12 szczurach, a w pracy pisze, że te badania były wykonane na 120 szczurach. I prawdę mówiąc, bardzo trudno jest to udowodnić, bo średnie wyniki są przybliżone.

W 90 procentach plagiaty popełniane są po to, by utrzymać własny status akademicki, przyspieszyć awans na uczelni, by utrzymać się w zawodzie naukowca czy nauczyciela akademickiego.

Czy charakter plagiatów lub nierzetelności zmienia się na przestrzeni ostatnich lat?

O ile dawniej jeszcze plagiatowano głównie książki i prace polskie, to od niedawna zaczęto plagiatować z książek, doktoratów, a nawet prac magisterskich zagranicznych, zwłaszcza pisanych po angielsku. Takie naruszenie prawa autorskiego dużo trudniej wykryć, bo tę polską pracę należy przetłumaczyć na angielski i szukać odpowiedników w Internecie.

W ostatnich latach pojawiały się oskarżenia o plagiat wobec znanych osób – choćby wobec dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego czy dr. Jacka Bartosiaka. Jednego i drugiego ostro bronili zwolennicy.

W każdym takim przypadku zawsze znajdą się obrońcy. Często trudno nam się pogodzić, że bliska nam poglądowo i znana publicznie osoba dokonała plagiatu czy oszustwa naukowego. Mówimy bowiem tutaj o plagiatach, ale nie mała jest też skala innych nierzetelności naukowych, np. fałszowania danych badawczych. Zdarza się i w Polsce i za granicą, iż kompletne doktoraty i monografie habilitacyjne w naukach doświadczalnych opierane są na danych, które autor zobaczył „na suficie”. Plagiat można łatwo wykryć, natomiast z fałszerstwem naukowym jest o wiele trudniej, bo ocena danych (czy są prawdziwe, czy zmyślone) musi zostać dokonana przez placówkę, w której te badania powstawały. A te niechętnie chcą dokonywać takich ocen.

Jeśli chodzi o casus doktoratu Jacka Bartosiaka, to myślę, że w ciągu paru miesięcy to się wyjaśni, bo kilku naukowców analizuje obecnie ten tekst, co jest czasochłonne i nie jest łatwe. W tym przypadku widać kilka ewidentnych przesłanek, że to, co napisał w kilku podrozdziałach, może stanowić naruszenie praw autorskich.

Jakie?

Tekst kilku podrozdziałów, które pokazano w mediach internetowych, wskazuje znaczne „wady” cytowania – jak bym to ujął dyplomatycznie. Jeżeli wpłyną do mnie wyniki analiz tego doktoratu, które obecnie są jakoby prowadzone, to po ich ocenie i potwierdzeniu złożę formalny wniosek o wznowienie tego przewodu doktorskiego. W tej książce (bo doktorat został wydany drukiem) są np. całe fragmenty przetłumaczone z opracowania amerykańskiego think-tanku, RAND Corporation.

Jeśli chodzi o casus doktoratu Jacka Bartosiaka, to myślę, że w ciągu paru miesięcy to się wyjaśni, bo kilku naukowców analizuje obecnie ten tekst, co jest czasochłonne i nie jest łatwe. W tym przypadku widać kilka ewidentnych przesłanek, że to, co napisał w kilku podrozdziałach, może stanowić naruszenie praw autorskich.

Jednak wskazane są źródła.

Autor częściowo – prawie dosłownie – przetłumaczył całe zdania. Nie ma to znaczenia, że wskazane są tam na końcu źródła, skoro znaczne fragmenty przetłumaczonego z angielskiego tekstu, nie mają cudzysłowu. To rzadko są parafrazy. Jeżeli braknie jasnego oznaczenia, że przetłumaczony tekst jest innego autora (czyli nie ma cudzysłowu), to prawnie (za licznymi wyrokami sądowymi) ma miejsce naruszenie praw autorskich. Tak czy inaczej, trzeba bardzo dokładnie sprawdzić cały tekst pracy doktorskiej, aby móc postawić jakieś zarzuty. Jeśli w tekście wielu rozdziałów wykazany zostanie plagiat, to Instytut Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk, gdzie Jacek Bartosiak się doktoryzował, ma prawny obowiązek wznowienia tego przewodu doktorskiego i unieważnienia go. Ale to mało prawdopodobne.

Dlaczego?

Problem jest jednak taki, że wicepremier Jarosław Gowin jako minister nauki i szkolnictwa wyższego „ukręcił łeb” prawie wszystkim przepisom, które niemal 20 lat temu zostały wprowadzone z wielkim trudem, aby nierzetelnych naukowców wyrzucać ze środowiska akademickiego. Chodzi o unieważnioną ustawę o stopniach i tytułach naukowych. W tej chwili bardzo trudno odebrać nierzetelny doktorat. W dodatku nowy ustawodawca w 2018 r. oddał decyzję o unieważnieniu stopnia w ręce macierzystej uczelni, więc występuje tu konflikt interesów. Uczelnia więc milczy albo stara się pomniejszyć wagę tych zarzutów, na przykład stwierdzając, że to nie jest plagiat, a drobne zaniedbanie w sztuce cytowania. Nawet gdy wiadomo i są dowody, że to jednoznaczny plagiat.

Nic nie można zrobić?

W tej chwili Rada Doskonałości Naukowej – centralny organ nadzorujący nadawanie habilitacji i profesur, nie ma żadnych narzędzi, żeby taki doktorat samemu unieważnić jako organ wyższego stopnia albo przekazać zarzuty plagiatowe do rozpatrzenia innej uczelni. Sejm, w którym jest kilkunastu co najmniej profesorów zwyczajnych, nie ma chęci, żeby poprzez odpowiednie przepisy z tą nierzetelnością akademicką walczyć.

W tej chwili bardzo trudno odebrać nierzetelny doktorat. W dodatku nowy ustawodawca w 2018 r. oddał decyzję o unieważnieniu stopnia w ręce macierzystej uczelni, więc występuje tu konflikt interesów.

Dodatkową przeszkodą jest fakt, że ta książka-doktorat była wydana przed ponad 5 laty. A w Polsce prawo mówi, że naruszenia praw autorskich są ścigane z oskarżenia publicznego do 5 lat od opublikowania pracy. Sąd karny więc tym się zająć nie może. A zagranicznym autorom nie zależy na procesowaniu się cywilnym, że ktoś przepisał kilka stron z ich pracy. Polscy prokuratorzy uważają często, że plagiat jest nieznacznym naruszeniem norm społecznych i w związku z tym większość takich spraw jest umarzana. W dodatku postępowanie przygotowawcze z reguły prowadzą policjanci, którzy sami nie zawsze mają wyższe wykształcenie, więc jak mogą prawidłowo oceniać, czy praca doktorska lub habilitacyjna jest plagiatem?

Czy istnieje jakiś system ochrony antyplagiatowej, który mógłby być dla nas wzorem? Czy w Polsce jest szczególnie źle pod tym względem?

Wszystko zależy od rzetelności społecznej. Przykładem może być podobny kraj, Rumunia, która niedawno weszła do Unii. Kilka miesięcy temu tamtejszy Sąd Najwyższy uznał, że po trzech latach nie można odebrać stopnia doktora z powodu plagiatu. Następuje przedawnienie. W nauce przedawniają się tylko stare poglądy, ale nie plagiatowe i nierzetelne prace naukowe. W Rumunii udowodniono, że kilkunastu członków rządu ma albo miało doktoraty będące plagiatami. Stąd dla ich ochrony uchwalono takie absurdalne prawo!

Takie przypadki nierzetelności naukowej pojawiają się na najwyższych szczeblach władzy. Były prezydent Węgier, Pál Schmitt, kilka lat temu musiał podać się do dymisji. Odkryto bowiem, że Schmitt, znany szablista, wieloletni ambasador w Unii Europejskiej i członek Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, w 99 procentach przepisał swoją pracę doktorską z pracy kolegi Bułgara. Można wymienić kilkunastu wybitnych obecnie polityków europejskich, którym zarzucono plagiat doktoratu, a oni cały czas są na wysokich stanowiskach, bo ich uniwersytet uznał, że to zaniedbanie, a nie plagiat.

Kto to taki?

Choćby obecna przewodnicząca Komisji Europejskiej, pani Ursula von der Leyen. Jest lekarzem i jej doktorat z medycyny niewątpliwie narusza prawa autorskie. Jednak uczelnia uznała, że to tylko „oczywiste omyłki i zaniedbania przy cytowaniu”.

Jak to się dzieje, że plagiat zostaje uznany tylko za zaniedbanie? Przecież to jest jak matematyka. Nie jest trudno dowieść, że dana praca jest plagiatem. Kryteria są jasne.

Panie redaktorze, jeśli znajdzie się trzech świadków biegłych, którzy stwierdzą, że pan jest czarnoskóry, i podpiszą się pod tym, to taka opinia zostanie najprawdopodobniej przyjęta przez inny organ, szczególnie jeśli pan się przed nim nie pokaże. Tak jak mówiłem, wszystko zależy od rzetelności społecznej, która w byłym bloku komunistycznym jest na bardzo niskim poziomie – w porównaniu do tej, którą spotkałem w USA i generalnie w krajach protestanckich.

Można wymienić kilkunastu wybitnych obecnie polityków europejskich, którym zarzucono plagiat doktoratu, a oni cały czas są na wysokich stanowiskach, bo ich uniwersytet uznał, że to zaniedbanie, a nie plagiat.

Minister Gowin uchylił w 2018 r. ustawę o stopniach i tytułach naukowych, która powstała w 2003 roku. Były tam szczegółowe przepisy jako podstawa unieważniania stopni naukowych – z pominięciem KPA. Dzisiaj kwestie unieważniania reguluje właśnie KPA (kodeks postępowania administracyjnego). To powoduje, że postępowanie unieważniające jest bardzo skomplikowane prawnie i ze względu na wykazywanie nieznacznych błędów prawnych, plagiator może je w nieskończoność przeciągać, odwołując się nawet przez kilkanaście lat.

Co trzeba by zrobić w Polsce, by ochrona przed plagiatami i nierzetelnością naukową była skuteczniejsza?

Trzeba przywrócić ustawę o stopniach i tytułach naukowych, która pozwalała skutecznie i szybko unieważnić nierzetelne postępowania awansowe w nauce czyli nierzetelne doktoraty, habilitacje, profesury. Osoba, która naruszyła etykę naukową, powinna nie mieć możliwości zostania profesorem czy doktorem habilitowanym. Bo to tak, jakby nominować na generała kogoś, kto zostawił całą kompanię żołnierzy na śmierć, a sam uciekł z pola walki. Nierzetelni naukowcy to „zatrute drzewo”, a z niego rodzą się zatrute owoce. W wojsku czyny niehonorowe czy zachowania naruszające porządek wojskowy, z reguły hamują awans i prowadzą do usunięcia z szeregów za niesubordynację.

Obecnie do szkół wyższych wchodzi wielu nierzetelnych doktorów habilitowanych o olbrzymich ambicjach. Oni będą za jakiś czas profesorami, bo „poprzeczkę profesorską”, która była na wysokości np. metra osiemdziesięciu centymetrów, obniżono na dziewięćdziesiąt centymetrów. Większość łatwo teraz ją przeskakuje. Nominacje dostają nawet trzydziestoletni profesorowie medycyny, którzy nie mają specjalizacji i doświadczenia. To tak, jakby z pana zrobić generała w ciągu 5-7 lat.

A da się tak?

Jeśli powołają pana do służby czynnej i będzie tylko odpowiednie poparcie kolejnych zwierzchników, to pewnie bez specjalnego problemu… Ważnym jest kto i na jakim szczeblu Pana popiera.

Wojsko i nauka mają podobny system oceny w awansach. Zły dobór kandydatów na stanowiska dowódcze zaowocuje klęską w rzeczywistych działaniach bojowych, gdzie liczy się tylko wiedza, zdolności dowódcze i charakter, a nie mają znaczenia koneksje. Podobnie jest w nauce, gdy chodzi o znaczny wkład w odkrycia naukowe. Tylko pracowici i bardzo zdolni do czegoś dochodzą.

Całe szczęście, że w wojsku oficerowie pominięci w wyższych awansach nie mogą się jeszcze odwoływać do sądu, z powołaniem na KPA! Kiedy to nastąpi, wieszczę koniec polskiej armii.

Wesprzyj NK
główny ekspert do spraw społecznych Nowej Konfederacji, socjolog, publicysta (m.in. "Więź", "Rzeczpospolita", "Dziennik Gazeta Prawna"), współwłaściciel Centrum Rozwoju Społeczno-Gospodarczego, współpracownik Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego i Ośrodka Ewaluacji. Główne obszary jego zainteresowań to rozwój lokalny i regionalny, kultura, społeczeństwo obywatelskie i rynek pracy. Autor zbioru esejów "Od foliowych czapeczek do seksualnej recesji" (Wydawnictwo Nowej Konfederacji 2020) oraz dwóch wywiadów rzek; z Ludwikiem Dornem oraz prof. Wojciechem Maksymowiczem. Wydał też powieść biograficzną "G.K.Chesterton"(eSPe 2013).
doktor habilitowany nauk medycznych, emerytowany profesor Akademii Kaliskiej oraz publicysta miesięcznika Forum Akademickie, w którym od 2002 roku prowadzi cykl „Z Archiwum Nieuczciwości Naukowej”.

Nasi Patroni wsparli nas dotąd kwotą:
9 717 / 26 000 zł (cel miesięczny)

37.37 %
Wspieraj NK Dołącz

Komentarze

6 odpowiedzi na “Habilitacje z sufitu, przepisane doktoraty. Plagiaty i nierzetelności naukowe mnożą się w polskiej nauce”

  1. Anna Bell pisze:

    Drodzy panowie,
    Musze powiedziec, ze ostatnio grubo przesadzacie ze swoja obsesja na punkcie Bartosiaka. Zawsze myslalam, ze jestescie powaznym kanalem, ale juz od 6 miesiecy Radziejewski i teraz panowie regularnie macie cos negatywnego do powiedzenia o panu Bartosiaku, kiedy on sie wogole o was nie wypowiada. To jest zenojace po prostu. Chyba zapomnieliscie, ze tak zupelnie nie dawno Bartek I Jacek nagrywali razem programy. Wystarczy tylko sobie sprawdzic Strategy and Future na Facebooku. Wyglada to tak, ze zazdrosc wciera sie Nowej Konfederacji w piety. Brak klasy panowie.

  2. Sylwia pisze:

    Skrót „dr” piszemy bez kropki na końcu

  3. MM pisze:

    Oczywiście, że nie zawsze. Jeśli skracamy którąś z form zależnych, np. „doktora”, „doktorem”, „doktorowi”, stawiamy kropkę po „dr”. Kropki nie stawiamy tylko wówczas, gdy skrót występuje w miejscu formy kończącej się literą „r”, czyli gdy jego rozwinięcie brzmi „doktor”.

  4. Doktor pisze:

    Nie zawsze, to zależy od kontekstu, proszę szanownej Pani…

  5. Veritas pisze:

    Aleś ty głupia. Mam nadzieję, że nie masz dr przed nazwiskiem.

  6. Kamil pisze:

    Jeżeli dr się odmienia a tu tak jest to piszemy z kropka. Doktorem

Dodaj komentarz

Zobacz

Zarejestruj się i zapisz się do newslettera, aby otrzymać wszystkie treści za darmo