Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Geopolityczne trzęsienie ziemi związane z inwazją Rosji na Ukrainę zepchnęło w publicznej percepcji rywalizację amerykańsko-chińską na dalszy plan. Ta „dygresja” w pisanej decyzjami przywódców przyszłej historii świata jest jednak pozorna. Rywalizacja supermocarstw amerykańskiego i chińskiego (którą blisko 5 lat temu nazwałem zimną wojną 2.0) nie tylko, co oczywiste, trwa. Ale też, co już dla wielu nie jest jasne – ma ścisły związek z wojną ukraińską.
Stany Zjednoczone nie są w stanie prowadzić jednoczesnych intensywnych zmagań z Chinami i Rosją
Ukraińska odsłona
Wess Mitchell, były wysoki urzędnik odpowiedzialny za sprawy europejskie i euroazjatyckie w administracji Donalda Trumpa, a potem i wciąż – bardzo wpływowy ekspert, sformułował swojego czasu koncepcję „sekwencjonowania strategicznego” (strategic sequencing). Poziom zbieżności treści wskazuje, że stała się ona następnie częścią składową najnowszej amerykańskiej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego z października 2022. Pod niełatwą może nazwą koncepcji Mitchella kryją się klarowne wnioski z prostej prawdy: Stany Zjednoczone nie są w stanie prowadzić jednoczesnych intensywnych zmagań z Chinami i Rosją. Nie są również, na ten moment, zdolne do przeciągnięcia Moskwy na swoją stronę (czyli do tzw. odwróconego manewru Kissingera). W związku z tym muszą dokonać właśnie strategicznego sekwencjonowania wyzwań: rozdzielenia ich w czasie, by najpierw uporać się z mniejszym (Rosja), przygotowując grunt pod większe (Chiny).
Wojna ukraińska dobrze wpisuje się w tak rozumianą amerykańską rację stanu. Zresztą wraz z wieloletnią polityką zbrojenia Kijowa i integrowania go z NATO oraz całym szeroko rozumianym światem transatlantyckim w wydaniu USA. Chodzi w niej o przekształcenie Ukrainy w kamień, na którym stępi się rosyjska kosa. Gdyby nie to, projekcja siły Kremla mogłaby – i wysoce prawdopodobnie zostałaby – skierowana bezpośrednio przeciwko NATO. Tworząc ogromny kłopot dla USA, który w razie połączenia ze wzrostem ekspansjonizmu chińskiego, mógłby być dla Waszyngtonu wręcz zabójczy. I bez tego zresztą ultimatum Putina z grudnia 2022 było wystarczająco groźne dla amerykańskich interesów. Zakładało przecież głębokie rozspójnienie NATO (z przekształceniem państw naszego regionu w członków drugiej kategorii), redukcję obecności USA w Europie, finlandyzację Ukrainy. Wszystko wskazuje na to, że miało być też przygotowaniem do narzucenia Staremu Kontynentowi nowych „terms of trade”, pozwalających uniknąć Rosji katastrofy związanej z nadchodzącą rewolucją energetyczną, przekształcającą ją w węglowodorowy skansen. Zbiegającą się zresztą z niekorzystnymi trendami demograficznymi i geopolitycznymi. W razie odrzucenia, rosyjskie ultimatum miało być wymuszone za pomocą presji wojskowej, która za sprawą efektownego i błyskawicznego zwycięstwa nad Ukrainą zyskałaby dodatkowy, piorunujący efekt psychologiczny. Te kluczowe niuanse opisał ostatnio wnikliwie Marek Budzisz w swojej książce „Samotność strategiczna Polski”.
Rosjanie zamierzali więc radykalnie wzmocnić swoją pozycję międzynarodową i zadać ciężką klęskę Ameryce, obnażając niedostatki jej realnych zdolności sojuszniczych i zmuszając ją bądź to do mniej lub bardziej gwałtownego wycofania z Europy, bądź do ugrzęźnięcia tu na długie lata, kosztem ogromnych zasobów. Pierwszy wariant miałby fatalne skutki dla wiarygodności Stanów Zjednoczonych w Azji, radykalnie ułatwiając zadanie Chinom. Drugi – oznaczałby fundamentalne i długotrwałe odwrócenie uwagi USA od Zachodniego Pacyfiku, niosąc być może jeszcze lepszy efekt dla Pekinu. Także, jeśli nie przede wszystkim dlatego, tak mało ważna w ostatnich dekadach dla Stanów Zjednoczonych Ukraina jest dla nich tak ważna obecnie. Jej nadspodziewanie dobra obrona w połączeniu z nadspodziewanie słabym rosyjskim atakiem – obróciła kremlowski masterplan wniwecz. Przynajmniej na tym etapie. Dziś Rosja gra o nieponiesienie klęski w samej wojnie ukraińskiej, a nie o wielką przebudowę systemu bezpieczeństwa i handlu w Europie. A Stany Zjednoczone: nie o minimalizację strat dla swojej pozycji w świecie, a o neutralizację zagrożenia ze strony Kremla i przygotowanie do zmierzenia się z wyzwaniem chińskim.
Pieką zarazem USA przy ogniu ukraińskiej wojny kilka jeszcze pieczeni. Drugą jest spektakularna odnowa amerykańskiej pozycji przywódczej w świecie zachodnim. Trzecią równie efektowna odnowa spójności NATO. Czwartą – skłonienie europejskich sojuszników do znacznie intensywniejszych zbrojeń własnych. Piątą – poważne wzmocnienie wschodniej flanki NATO i kurs na jej dalsze ogromne wzmocnienie poprzez rozszerzenie Sojuszu o Finlandię i Szwecję. Szóstą – zaprzęgnięcie Europy Zachodniej do znaczącej pracy na rzecz amerykańskiego interesu. Siódmą – wzmocnienie wiarygodności sojuszniczej w Azji. Ósmą: „próba ognia” głębokich sankcji gospodarczych wobec mocarstwowego (a nie asymetrycznego, jak w wielu poprzednich dekadach) przeciwnika. Dziewiątą wreszcie: rozruszanie zmurszałej w ostatnich dekadach amerykańskiej produkcji wojskowej, o europejskiej nie wspominając.
Tak więc wojna ukraińska, obok ogromnej wagi samej w sobie i dla porządku europejskiego, ma potencjalnie równie wielkie znaczenie dla przyszłych zmagań supermocarstw w Azji. Jeśli Ameryka osiągnie w niej sukces – rozumiany niekoniecznie jako generalna klęska Rosji, wystarczyć może pacyfikacja Kremla jako bieżącego zagrożenia dla USA – zwiększy swoje szanse w dalszych zmaganiach z Chinami. I odwrotnie, porażka Stanów Zjednoczonych nad Dnieprem utrudniłaby im bardzo poważnie kolejne rundy rywalizacji z Pekinem.
Perspektywa Chin jest inna, choć nie w pełni przeciwna. Obok oczywistych zalet z ewentualnego – dziś już oczywiście nieaktualnego – sukcesu rosyjskiego blitzkriegu, każdy dolar wydany i każdy dzień spędzony przez USA na konfliktach w Europie, to dolar niewydany i dzień niespędzony na powstrzymywaniu Pekinu w Azji. W tym czasie czas pracuje dalej na korzyść Państwa Środka, sukcesywnie zmieniającego relację potęgi na swoją korzyść. Stąd i polityka ostrożnego wspierania Rosji na Ukrainie. Z drugiej jednak strony, w Pekinie z pewnością rozumieją doskonale wyżej opisaną stawkę geostrategiczną: ewentualna zupełna klęska Kremla może zdestabilizować jego imperium. Uwalniając ogrom amerykańskich zasobów do wykorzystania przeciwko Chinom w Azji, a Rosję czyniąc sojusznikiem słabym lub wręcz potężnym kłopotem.
Z zastrzeżeniem, że jej ewentualna implozja – wariant na dziś mało prawdopodobny, ale w pewnych warunkach wyobrażalny – byłaby wielkim wyzwaniem, ale i wielką okazją dla Pekinu. Któż bowiem, jeśli nie żywioł chiński, jest w najlepszej pozycji do przejęcia potencjalnej, północnoazjatyckiej masy upadłościowej po Rosji? To zaś oznaczałoby drastyczny wzrost zdolności do projekcji siły Państwa Środka(via Arktyka), dostęp do olbrzymiej bazy surowcowej i inne korzyści, na które Waszyngton w żadnym razie nie może pozwolić. Stąd też, jak się wydaje, amerykańska polityka osłabiania Rosji ukraińskimi rękami, ale w pewnych, coraz bardziej widocznych z biegiem czasu, granicach. Chiny natomiast na dzień dzisiejszy nie mogą i nie dążą do takiego rozwoju wypadków. Stąd ich rosnące zaniepokojenie – i rosnące w ślad za nim wsparcie dla Moskwy – rosyjską nieudolnością na Ukrainie. To, co bowiem jest obecnie w grze, to kontrolowane osłabienie Kremla zgodnie z życzeniami Waszyngtonu. Co oznacza pośrednie osłabienie także Chin.
Wojna ukraińska dobrze wpisuje się w tak rozumianą amerykańską rację stanu
Zimna wojna, jakiej jeszcze nie było
Jest więc wojna nad Dnieprem także swoistą, ukraińską odsłoną rywalizacji Ameryki z Pekinem. Rzecz jasna jednak konkurencja tych supermocarstw jest zjawiskiem znacznie szerszym. Jako pierwszy w Polsce nazwałem ją nową wersją zimnej wojny, wcześniejsze tego rodzaju tezy niektórych zagranicznych analityków uważając za przedwczesne, a faktyczny początek wiążąc z radykalnie antychińskim wystąpieniem ówczesnego wiceprezydenta USA Mike’a Pence’a. Zakreślony w jego historycznej mowie w Hudson Institute plan polityczny był następnie, wbrew przekonaniom niektórych, realizowany. Ze zmiennym powodzeniem i wręcz narastającą stopniowo wśród amerykańskich elit frustracją i poczuciem porażki. Był jednak pierwszą poważną (w kontraście do „piwotu” Baracka Obamy) próbą polityki powstrzymywania Chin, analogiczną do tej przedsięwziętej dekady wcześniej wobec Związku Sowieckiego. Dziś skądinąd pojęcie „nowej zimnej wojny” jest już niemal powszechnie w tym kontekście używane.
Dlaczego ma sens? Nie dlatego byśmy mieli do czynienia z prostą powtórką z historii. Wręcz przeciwnie. Pojęcie „zimnej wojny” na określenie obecnych relacji amerykańsko-chińskich jest właściwe w tym sensie, że oddaje stan strukturalnego konfliktu, który gdyby nie pewne fundamentalne demotywatory (na czele z nuklearnym) przybrałby wedle wszelkiego prawdopodobieństwa postać kinetycznego starcia hegemonicznego. Katastrofalność potencjalnych kosztów generuje jednak wysoki poziom strategicznej wstrzemięźliwości. I lokuje rywalizujące strony w spektrum wojny zimnej, nie gorącej. Z kolei strukturalność konfliktu polega na fundamentalnej sprzeczności interesów: Chiny nie mogą dalej rosnąć w siłę, nie podważając pozycji USA (zwłaszcza w Azji Wschodniej), a USA nie mogą utrzymać lub wzmocnić swojej potęgi, nie podważając pozycji Chin.
Obecny konflikt supermocarstw wydaje się mieć 4 główne wymiary. Mianowicie: 1) gospodarczy, w tym zwłaszcza a) technologiczny i b) handlowy, 2) wojskowy, 3) dyplomatyczny i – łączący je wszystkie – 4) geopolityczny. Pierwsze trzy tworzą ściśle sprzężone, ale też równoległe poniekąd rzeczywistości, sprawiając, jak już przy innych okazjach mówiłem, że rywalizacja może przybierać różne poziomy intensywności w każdej z tych sfer, a nawet jednocześnie np. zwalniać w jednej, by przyśpieszyć w drugiej. Ostatni syntetyzuje je wszystkie i jest perspektywą generalnego oglądu konfliktu.
Jest jednak ów ostatni, obok ewidentnych podobieństw, istotnie różny od zimnej wojny amerykańsko-sowieckiej. Najważniejsze odmienności dobrze opisał norweski naukowiec i ekspert prof. Øystein Tunsjø w pracy „The Return of Bipolarity in World Politics”. A więc, po pierwsze, zasadniczo różna jest geografia obu konfliktów. Mimo całej dywersyfikacji powierzchni Europy, głównego frontu zimnej wojny USA-ZSRS, jest ona relatywnie płaska i pozbawiona barier w porównaniu do Azji Wschodniej i Zachodniego Pacyfiku, gdzie koncentruje się rywalizacja amerykańsko chińska. To ma silny wpływ na, po drugie, niestabilność pierwszorzędnego teatru strategicznego obecnie. W przeciwieństwie do stabilności zimnowojennej Europy drugiej połowy XX w. Po trzecie, znów odwrotnie niż poprzednio, niestabilność w centrum zwiększa stabilność na peryferiach. Zaabsorbowane zmiennością sytuacji na głównym froncie rywalizacji supermocarstwa są bowiem mniej skłonne angażować się w konflikty gdzie indziej, w tym w brutalne wojny zastępcze. Po czwarte, Tunsjø dowodzi, że w związku z powyższymi różnicami mniej prawdopodobne jest silne równoważenie (balancing, błędnie w Polsce tłumaczone jako „balansowanie”), obejmujące wyścig zbrojeń i ścisłe sojusze wojskowe wymierzone przeciwko stronom konfliktu. Diagnozuje ewolucję od słabego (limited) do umiarkowanego (moderate) równoważenia w relacji amerykańsko-chińskiej. Dodać warto, że w przyszłości możemy być świadkami kolejnego przejścia wyżej, do silnego (strong) równoważenia, jednak w 5 lat po analizie norweskiego eksperta pozostaje ono wciąż na poziomie umiarkowanym. Po piąte, gdy USA i ZSRS były od początku do końca gospodarczo rozdzielone, Stany Zjednoczone i Chiny są głęboko ekonomicznie współzależne. Po szóste, z powyższego wynika wyższe ryzyko ograniczonej wojny konwencjonalnej między supermocarstwami (na przykład o Tajwan). Ale niższe – ich frontalnego starcia o nuklearnym charakterze.
Z tego wynikają kolejne różnice. Jak, po siódme, brak, przynajmniej na ten moment, blokowości, będącej bardzo wyraźną cechą rywalizacji amerykańsko-sowieckiej. Różnic jest więcej, ale na ten moment ograniczmy się do owych bazowych siedmiu. Dają one, jak sądzę, bardzo dobre ramowe wyobrażenie o specyfice nowej ery rywalizacji supermocarstw.
Zimno, zimniej…
Wraz z wojną ukraińską wkroczyła ona, jak mówiliśmy na początku, w nowy etap. Ale krwawa inwazja jednego naszego sąsiada na drugiego to niejedyny czynnik zmiany w relacji supermocarstw. Drugim generalnym faktorem jest polityka chińska administracji Joego Bidena. Była ona w pierwszym okresie pozbawiona zarówno czytelnej koncepcji rozwiązania największego problemu USA, jak i klarownej linii politycznej, z której można by ją pośrednio wykoncypować. Na półmetku prezydentury Bidena sytuacja jest już inna. Nowa polityka amerykańska wobec Chin jest już znacznie jaśniejsza, a reakcje na nią Pekinu i reszty świata dają podstawy do sformułowania daleko idących wniosków.
Moja teza główna: zimna wojna jest coraz zimniejsza. Rywalizacja supermocarstw zaostrza się, pomimo skierowania w obecnej fazie głównego ciężaru amerykańskiej polityki powstrzymywania na Rosję. I należy oczekiwać dalszej intensyfikacji konfliktu z Chinami. Głównym czynnikiem jest tu polityka amerykańska. Wychodzi ona z kolei od strukturalnego problemu: wzrost chińskiej potęgi podważa pozycję USA, a sam Waszyngton jest głęboko zapóźniony w przedsiębraniu środków zaradczych. Od kilku lat stara się to nadrobić i na półmetku prezydentury Bidena możemy w całej rozciągłości potwierdzić już wcześniejsze obserwacje: powstrzymywanie Chin jest przedmiotem ponadpartyjnego konsensusu w Stanach Zjednoczonych. Strony wewnętrznego sporu różnią się w szczegółach, ale zgadzają co do istoty. A jedną z głównych osi krytyki aktualnego rządu przez opozycję jest – niezależnie od tego kto aktualnie sprawuje władzę – niedostatecznie skuteczne powstrzymywanie Chin.
Dziś Rosja gra o nieponiesienie klęski w samej wojnie ukraińskiej, a nie o wielką przebudowę systemu bezpieczeństwa i handlu w Europie
Przeglądając historię relacji Waszyngtonu z Pekinem w latach 2020-21, naliczyłem 22 decyzje władz amerykańskich nakładających nowe sankcje (gospodarcze, polityczne, personalne) na Państwo Środka i 5 kontr drugiej strony. Administracja Bidena kontynuuje tu politykę Trumpa, twórczo ją rozwijając i miejscami korygując – a przeciwnik odpowiada. Dość powściągliwie, jak widać po powyższym zgrubnym zestawieniu, ale w sposób, jak się wydaje, starannie przemyślany i szeroko zakrojony. Na co w szczególności wskazuje chińskie prawodawstwo antysankcyjne, umożliwiające karanie osób i firm zaangażowanych w nakładanie i realizację restrykcji przeciwko Pekinowi. Kontrapunktem dla nich było kilka wspólnych, zgodnych stanowisk, głównie dotyczących walki z kryzysem klimatycznym. Ale też, co ważniejsze z perspektywy naszych roztrząsań, zarządzania ryzykiem niekontrolowanej eskalacji konfliktu amerykańsko-chińskiego. Szereg konsultacji i spotkań na wysokim, a okazjonalnie nawet najwyższym szczeblu służyło wytyczeniu czerwonych linii, budowania systemu komunikacyjnego i reagowania antykryzysowego, aby nie dopuścić do wymknięcia się napięć spod kontroli, a w szczególności – do wybuchu zbrojnego konfliktu. Tak powstaje infrastruktura polityczna nowej zimnej wojny.
Hamowanie chińskiej lokomotywy
Jej wymiar handlowy jest porażką Stanów Zjednoczonych. Amerykański deficyt w wymianie dóbr z Chinami osiągnął w 2017 roku astronomiczną kwotę 375 miliardów dolarów. Po wprowadzeniu licznych sankcji handlowych początkowo spadł, by następnie znów wzrosnąć – aż do poziomu 383 mld. w ub.r. Tak więc po ponad 4 latach zimnej wojny amerykański deficyt jest większy, niż był. Jedyny sukces USA o jakim można tu mówić, to wyhamowanie jego wzrostu. Cele były jednak znacznie ambitniejsze. Skłania to, obok choćby obaw o wysoką inflację, coraz liczniejszych analityków (np. byłego sekretarza skarbu Henry’ego Paulsona) do postulatów odpuszczenia sankcjonowania importu chińskich dóbr konsumpcyjnych i skupienia się na towarach wrażliwych strategicznie oraz technologicznie. Możemy spodziewać się w przyszłości ruchów w tym właśnie kierunku.
Bardziej złożony, a zarazem bardziej korzystny dla Ameryki jest krajobraz rywalizacji technologicznej. Jest ona nieporównanie trudniejsza do zmierzenia. Pokuszę się jednak o tezę, że seria restrykcji w tej dziedzinie jest bolesna dla Chin i generuje strukturalne problemy dla ich gospodarki. Dotyczy to zwłaszcza najbardziej zaawansowanych półprzewodników, ze szczególnym znaczeniem amerykańskich sankcji z jesieni 2022 r. Nie potwierdziły się natomiast wysoce alarmistyczne początkowe reakcje chińskiego biznesu, mówiące o nadchodzącym upadku całych branż w związku z tymi decyzjami. Potwierdziły natomiast moje wyrażane wcześniej zastrzeżenia co do tego, że wszystko zależy od poziomu restrykcyjności w realizacji, tak po stronie USA, jak i jej sojuszników, a Ameryka musi się liczyć z ryzykiem potężnych wtórnych wstrząsów u siebie ze względu na głęboką współzależność gospodarczą łącząca ją z Państwem Środka. Dziś można już powiedzieć, że wykonanie tych decyzji jest na razie łagodne, alianci Waszyngtonu – nieskorzy do ich wdrażania, a skutki dla Chin – dalekie od druzgocących. Prawdopodobnie nikt na świecie nie jest w stanie precyzyjnie przewidzieć efektów konkretnych ruchów w tak złożonym środowisku. Dlatego Amerykanie będą zapewne stopniowo podkręcać temperaturę zimnej wojny technologicznej, względnie ostrożnie badając owo pole minowe. Testując je metodą prób i błędów.
Generalny obraz rywalizacji gospodarczej supermocarstw określiłbym jako intensyfikację bez przełomu. Ten wymiar jest kluczowy zarówno dla tej zimnej wojny, jak i najważniejszych spraw światowych, ponieważ to bezprecedensowy wzrost bogactwa Chin przez 35 lat stał się podstawą generalnego wzrostu ich potęgi, w tym wojskowej. Umożliwiając sfinansowanie ambitnej i bardzo szybkiej modernizacji armii, jak i neoimperialnej polityki zagranicznej. A zarazem będąc głównym czynnikiem rozsadzającym dawny system międzynarodowy i największym zagrożeniem dla amerykańskiego prymatu. Tak więc USA potrzebują zatrzymać przede wszystkim gospodarczą lokomotywę chińskiego wzrostu potęgi. Jak dotąd im się to nie udaje.
W 2014 roku, na co zaskakująco mało osób w Polsce zwróciło uwagę, Chiny prześcignęły według IMF Stany Zjednoczone pod względem wielkości gospodarki mierzonej parytetem siły nabywczej (purchasing power parity – PPP). W nominalnym PKB osiągając relację wobec USA dalece przekraczającą historycznie najlepsze wyniki Związku Sowieckiego, o III Rzeszy nie wspominając. W 2017 roku, w przeddzień nowej zimnej wojny, było to już 63 proc. wg Banku Światowego (liczącego nieco korzystniej dla Waszyngtonu). Po kilku latach niebagatelnych zmagań gospodarczych, sytuacja jest dla USA gorsza niż była: chińskie PKB stanowiło już 76 proc. amerykańskiego w 2021 r. Jednocześnie powiększając rzecz jasna dystans w sensie PPP (119 proc. w ub.r.).
*błędne pow. tłumaczenie trillions jako tryliardów; trillion=bilion
Chiński wzrost gospodarczy nie jest już w ostatnich latach tak wysoki jak wcześniej. Jednak wciąż jest generalnie znacznie wyższy od amerykańskiego, co oznacza kontynuację fatalnego dla Waszyngtonu trendu redystrybucji potęgi. Z pewnością zimnowojenne uderzenia USA w gospodarkę Państwa Środka trwające od 2018 r. wpłynęły na pewne spowolnienie chińskiej lokomotywy. Istotniejsze jednak były tu problemy wewnętrzne związane z pandemią COVID-19 i naturalne hamowanie związane z coraz wyższym poziomem bogactwa. W tym roku chiński wzrost prognozowany jest na 5 proc., wobec 1 proc. amerykańskiego (wg Fitch).
Osiągnąwszy przewagę gospodarczą nad USA pod pewnymi względami, Państwo Środka idzie szybko po prymat pod każdym względem. Jeśli Amerykanie nie zdołają odwrócić tego megatrendu – zapewne przegrają zimną wojnę 2.0. Jak dotąd im się doprowadzić do takiej zmiany nie udaje.
Każdy dolar wydany i każdy dzień spędzony przez USA na konfliktach w Europie, to dolar niewydany i dzień niespędzony na powstrzymywaniu Pekinu w Azji
Quo vadis, US Army?
Pod względem wojskowym USA wciąż nad Chinami przeważają. Choć już nie pod każdym względem i w niektórych sensach niewystarczająco z punktu widzenia ich racji stanu. Liczne dane i analizy obrazują, jak szybko Chiny skracają dystans wojskowej potęgi, opierając się na swoim spektakularnym wzroście bogactwa. Przykładowo, w drugiej połowie ubiegłej dekady prześcignęły USA pod względem liczby okrętów wojennych. I sukcesywnie zwiększają tę przewagę, wodując rocznie maszyny o tonażu zbliżonym do wielkości połowy całej floty Wielkiej Brytanii. Nie równa się to prymatowi w sile ognia, ale tworzy już teraz potencjał odstraszania czyniący ewentualną konwencjonalną wojnę morsko-powietrzną – nieopłacalną z perspektywy Waszyngtonu. Przewaga jakości marynarki jest przy tym wciąż po stronie Stanów, ale liczebność i geografia (krótkie chińskie linie komunikacyjne vs ekstremalnie długie amerykańskie, wielka głębia strategiczna) – grają na korzyść ich rywala. Do tego dochodzi posiadanie przez Państwo Środka najliczniejszych na świecie flot rybackiej i handlowej, które w razie potrzeby mogą zostać w istotnym stopniu zmilitaryzowane.
Amerykanom udało się, po wielkich bojach wewnętrznych, zahamować i odwrócić wieloletni trend spadku liczebności własnej marynarki wojennej. Postęp jest jednak zbyt wolny. Niektórzy analitycy amerykańscy uważają, że dla skutecznego powstrzymywania Chin na morzu potrzebna jest ok. dwa razy większa flota niż obecnie. Nie ma jednak obecnie znanych planów ani jasnych perspektyw osiągnięcia takiego stanu.
Ogromna jest wciąż amerykańska przewaga w powietrzu. Coraz bardziej niweluje ją jednak – w wariantach konfliktu w pobliżu Chin – gwałtowny rozwój systemów antydostępowych (A2AD) przeciwnika. Poza tym Pekin szybko – i coraz szybciej, jak pokazuje poniższy wykres – modernizuje i zwiększa liczebność swoich sił powietrznych.
Do tego dochodzą błyskawiczne postępy Chin w programach kosmicznych (to one wymusiły, jak się wydaje, powołanie Space Force jako osobnego rodzaju sił zbrojnych USA) oraz – zupełnie fundamentalny – rozwój wojskowych zdolności nuklearnych. Według niedawnych doniesień, Państwo Środka ma już więcej lądowych wyrzutni międzykontynentalnych rakiet balistycznych (ICBM) niż Ameryka. Pod względem liczby głowic jest, jak wszystko co wiemy wskazuje, wciąż daleko w tyle. Ale jest na ścieżce czterokrotnego ich wzrostu w latach 2021-35. To część chińskich aspiracji do dołączenia do pierwszej ligi jądrowej w skali planety, dziś zarezerwowanej dla USA i Rosji. Powodzenie tego planu będzie oznaczać skądinąd samo w sobie globalną rewolucję geopolityczną, co jest jednak osobną historią. Natomiast już od pewnego czasu według specjalistów Chiny mają zdolność przetrwania pierwszego ataku nuklearnego i wykonania uderzenia odwetowego, co w sposób radykalny i trwały, rzecz jasna, zmieniło rachunki geostrategiczne w regionie i w rywalizacji z Ameryką.
Stany Zjednoczone pozostają na razie największą potęgą wojskową na Ziemi. Jednak ich przewaga nad Chinami w niektórych punktach stopniała na tyle, że znaczenie samej możliwości lub groźby użycia siły – spadło radykalnie (choć stało się stopniowo). I dziś nie jest w stanie zatrzymać chińskiego ekspansjonizmu. W przeddzień i podczas pierwszej, nieudolnej i nieudanej próby powstrzymywania Pekinu – piwotu Obamy z lat 2011-14 – USA znajdowały się przy tym w trendzie istotnych redukcji sił zbrojnych i narastających zaniedbań. Wiele lat zajęło odwrócenie niektórych – bo wciąż dalece nie wszystkich – niekorzystnych dla Ameryki zjawisk wewnętrznych w tym obszarze. Postęp jest jednak zbyt wolny w stosunku do potrzeb i wobec tempa zbrojeń przeciwnika. Generalnie i paradoksalnie, najnowocześniejsza w świecie armia amerykańska jest w pewnym sensie wojskiem z poprzedniej epoki. To doskonała siła ekspedycyjna, przeznaczona do szybkich asymetrycznych interwencji i ewentualnych późniejszych okupacji znacznie słabszych przeciwników typu Irak czy Afganistan. Jest jednak niedostosowana do bezpośredniej walki nawet z Rosją, o Chinach nie wspominając.
Można by o tym długo jeszcze mówić. Zamiast tego nadmieńmy tu jeszcze tylko, że np. słynny prof. Niall Ferguson dowodził ostatnio, że amerykańskie braki w zapasach i produkcji amunicji są tak wielkie, że zagrażają „wystrzelaniem się” w kilka tygodni w razie konwencjonalnego konfliktu zbrojnego z Pekinem. I sugerował surowe rozliczenie odpowiedzialnych za ten stan rzeczy, ubolewając nad jego brakiem…
Podsumowując krótko: pomimo wielkości swej potęgi wojskowej, USA nie są gotowe na scenariusz konwencjonalnej wojny z Chinami. I trwająca już 5 rok zimna wojna jest o tyle dziwna po stronie Ameryki, że ten stan wciąż się w zasadniczy sposób nie zmienia.
Któż bowiem, jeśli nie żywioł chiński, jest w najlepszej pozycji do przejęcia potencjalnej, północnoazjatyckiej masy upadłościowej po Rosji?
Wielkie przetasowanie dyplomatyczne
Znacznie lepiej niż w rywalizacji gospodarczej i wojskowej, idzie USA w zmaganiach dyplomatycznych z Chinami. W szczególności w Azji. Po okresie długotrwałej i coraz bardziej konsumowanej politycznie penetracji regionu przez Pekin, Amerykanom udało się odwrócić istotną część niekorzystnych trendów. Wątpliwości co do tego po czyjej stronie są kluczowe geostrategicznie: Australia, Japonia, Korea Południowa – zostały w ostatnich latach wyraźnie rozstrzygnięte na korzyść Waszyngtonu. Jednocześnie, w ramach strategii „uzbrajania sojuszników”, skłoniły USA część z tych krajów do intensywnych antychińskich programów zbrojeniowych. Dotyczy to zwłaszcza Tokio i Seulu. Do tego dochodzi skuteczne odwiedzenie Filipin od antyamerykańskiego zwrotu poprzednich lat, dalsza fortyfikacja Tajwanu, przekonanie Indii do członkostwa w QUAD (czterostronnym forum bezpieczeństwa z udziałem także Japonii i Australii). W dużej mierze Chiny wydają się tu same sobie winne. Stanowczość, z jaką prowadziły spory terytorialne z Japonią, Filipinami i Indiami, wspierały Koreę Północną, podbijały bębenek podporządkowania Tajpej – skutecznie zwiększyła poczucie zagrożenia sojuszników USA. Ułatwiając Ameryce zadanie i zaprzepaszczając wcześniejsze wieloletnie wysiłki dyplomatyczne Pekinu. Stawiam jednak tezę, że tego sukcesu USA nie byłoby bez wielkiego wzmożenia waszyngtońskiej dyplomacji od roku 2018 r. Z kolei tam, gdzie kurs poprzedniej administracji był zbyt chaotyczny i komiwojażerski (jak w przypadku wpychanej niemal w chińskie ramiona na pewnym etapie Korei Południowej), Biden dokonał właściwych korekt, uzyskując dobre efekty.
Summa summarum, powstają w wyniku tego potencjalne zręby przyszłej koalicji równoważącej Pekin w Azji. Kurs w tę stronę umożliwia USA częściowe zrekompensowanie innych niepowodzeń w rywalizacji z Chinami. Blokuje Państwo Środka w ekspansji na Pacyfik. Podtrzymuje amerykańską projekcję siły i amerykańskie terms of trade w regionie. Rozprasza chińskie zasoby.
I ten obraz nie jest jednak jednoznaczny. Po pierwsze, amerykańskie sukcesy dyplomatyczne w Azji i na Pacyfiku dotyczą głównie państw dla Chin zamorskich (i półwyspiarskiej Korei Południowej). W tym samym czasie rosną wpływy Pekinu w Wietnamie, Birmie czy Kambodży. Postępuje też – niebezpieczne dla USA – zbliżenie w trójkącie Chiny-Iran-Rosja. Narasta również ekspansja wpływów Pekinu w Azji Środkowej i na Bliskim Wschodzie. Tak więc amerykańskie sukcesy w azjatyckim rimlandzie mają swój rewers w narastającej konsolidacji azjatyckiego heartlandu wokół Państwa Środka.
Po drugie, nawet wyspiarskie (i półwyspiarskie) kraje Azji nie są zamkniętą historią. Wobec klęski Partnerstwa Transpacyficznego (TPP) i braków oznak jego reanimacji, prawie wszyscy amerykańscy sojusznicy z regionu przystąpili do RCEP – największej w historii strefy wolnego handlu pod chińskimi auspicjami. I współzależności gospodarcze między Pekinem a nimi, od dawna bardzo głębokie, rosną w tempie tak szybkim, że nie ma widoków na odwrócenie tego trendu przez Amerykanów. Trudno przypuszczać, by na dłuższą metę funkcjonowały one bez związku z wpływami politycznymi.
Członkowie RCEP. Źródło: Wikipedia
Po trzecie warto zauważyć, że głośna swego czasu globalna kampania Ameryki przeciwko chińskiemu 5G przyniosła generalny sukces w Europie, ale dużo mniejszy w Azji. Tak ważne dla USA państwa jak np. Indonezja czy Arabia Saudyjska, podobnie jak wiele innych – wybrały współpracę z Huawei. I chiński kolos technologiczny, mimo znaczącego wyhamowania i pewnego regresu przychodów, światowym gigantem pozostaje.
Po czwarte, skoro o Europie mowa: prawdą jest, że Amerykanie spowolnili, a miejscami zahamowali chińską ekspansję kapitałowo-polityczną na Starym Kontynencie. Jednocześnie nie są jednak w stanie skłonić tutejszych sojuszników do znaczącego zaangażowania w restrykcje technologiczne przeciwko Pekinowi. Można docenić też amerykański sukces w torpedowaniu kolejnego porozumienia gospodarczego chińsko-unijnego, ale i spytać: co z tego, skoro i tak Państwo Środka stało się ostatnio największym partnerem handlowym UE, prześcigając i tu USA?
Po piąte, blokowane przez Waszyngton względnie skutecznie „na morzu”, Chiny zwracają się coraz bardziej ku globalnemu interiorowi, zwłaszcza światowemu Południu. Bardzo wiele krajów kontynentalnej Azji, Afryki, a także Ameryki Łacińskiej pała wielką niechęcią do Zachodu, i w relacjach z Pekinem szuka „pocieszenia”, czyli geopolitycznego i geoekonomicznego lewarowania. I znajduje je. Również przy okazji światowego sporu o wojnę ukraińską, na czym zresztą korzysta także Rosja. A co może być megatrendem światowej polityki.
Administracja Bidena kontynuuje tu politykę Trumpa, twórczo ją rozwijając i miejscami korygując – a przeciwnik odpowiada
Jaśniejsza zimnowojenna przyszłość
Jaki sumaryczny obraz się z tej analizy zimnej wojny amerykańsko-chińskiej wyłania? Z pewnością, w kontraście do popularnych u nas radykalnie upraszczających opowieści, bardzo złożony. Jako się rzekło, konflikt supermocarstw ma kilka zasadniczych wymiarów, na tyle różnych, że mogących stwarzać odmienne trajektorie rozwoju wypadków w różnych domenach. I stwarzających je, jak starałem się pokazać. Tak więc o ile w wymiarach gospodarczym i wojskowym odnosi Ameryka przeważnie porażki lub sukcesy na tyle niewielkie, że nieodwracające generalnych fatalnych dla siebie megatrendów, o tyle w dyplomacji zdobyła w ostatnich latach szereg ważnych punktów i zdaje się w pewnym istotnym sensie przeważać nad Chinami. Generalnie, USA zdołały istotnie wyhamować ekspansję rywala w Azji Wschodniej, Południowo-Wschodniej i na Zachodnim Pacyfiku. Powodując tym istotny zwrot Chin w stronę globalnego interioru, gdzie amerykańskie wpływy sięgają w nieporównanie mniejszym stopniu. Jednak zasadniczy problem – szybko rosnącej potęgi Pekinu w relacji do Waszyngtonu – pozostaje nierozwiązany. Na dłuższą metę jest to najbardziej fundamentalne zagrożenie dla USA. Od ich przewagi wojskowej po model rozwojowy oparty m.in. na silnym umiędzynarodowieniu i dolarze jako głównej walucie rezerwowej świata.
Jasne jest, że zimna wojna amerykańsko-chińska to najważniejszy proces geopolityczny współczesnego świata. Oddziałujący istotnie na wszystkie inne główne zjawiska i regiony globu. Od kształtu systemu międzynarodowego i globalizacji, po stosunki transatlantyckie i europejskie.
Jasne jest też, że wojna ukraińska, obok samodzielnego znaczenia, jest też pewną fazą w zimnej wojnie amerykańsko-chińskiej. Fazą sekwencjonowania strategicznego Waszyngtonu, w której następuje próba neutralizacji zagrożenia rosyjskiego i uporządkowania spraw w Europie, by następnie skierować więcej energii przeciwko Chinom.
Podobnie jasne wydaje się, że zimna wojna 2.0, będąca wciąż zjawiskiem względnie nowym, po wstępnym etapie doby Trumpa, zaostrza się. I jest wiele oznak jej dalszego intensyfikacji w przyszłości.
Zimna wojna amerykańsko-chińska jest w pewnym sensie podobna, ale i pod zasadniczymi względami odmienna od rywalizacji USA ze Związkiem Sowieckim. Głębokie różnice geograficzne i gospodarcze powodują o wiele większą niestabilność w centrum rywalizacji, zwiększając z kolei stabilność na jej peryferiach. Wiąże się to z wyższym wprawdzie niż w drugiej połowie XX wieku ryzykiem ograniczonej wojny konwencjonalnej między supermocarstwami, ale niższym niebezpieczeństwem frontalnego ich starcia, w tym nuklearnego. III wojna światowa jest w najbliższej przyszłości prawie niemożliwa, a duża wojna między samymi USA i Chinami – wciąż bardzo mało prawdopodobna.
Obie strony widzą jednak zarówno ryzyko niekontrolowalnej eskalacji, jak i jego potencjalne katastrofalne skutki. Aktywnie mu przeciwdziałają, co dalej zmniejsza zagrożenie „wielkiego bum”. I buduje geopolityczną infrastrukturę nowej zimnej wojny, niejako instytucjonalizując tę ostatnią.
Coraz bardziej prawdopodobne wydaje się też, że zostanie z nami ona na dłużej. Nie widać bowiem na horyzoncie możliwości jej jednoznacznego rozstrzygnięcia ani zakończenia.
W drugiej połowie ubiegłej dekady Chiny prześcignęły USA pod względem liczby okrętów wojennych. I sukcesywnie zwiększają tę przewagę, wodując rocznie maszyny o tonażu zbliżonym do wielkości połowy całej floty Wielkiej Brytanii
Wielkie dylematy strategiczne
Po ponad 4 latach tak rozumianej rywalizacji supermocarstw wiele ważnych spraw jest więc znacznie klarowniejszych. Jednocześnie tkwi w obecnej sytuacji szereg niejasności i dylematów strategicznych. Wymieńmy je, bo wpłyną zasadniczo na naszą przyszłość.
Po pierwsze, niejasne jest, jak Stany Zjednoczone zamierzają odwrócić trend zmierzający do tego, by stały się słabsze od Chin i przegrały nową zimną wojnę. Co niosłoby ryzyko katastrofalnego załamania tak ich samych, jak i utrzymywanej przez nie części ładu międzynarodowego. Na ten moment ich ograniczone sukcesy generalnej tendencji nie zmieniają. Z pewnością Stany nie powiedziały jeszcze jednak ostatniego słowa.
Po drugie, niejasne jest, czy na Ukrainie Ameryka wygra czy przegra – i co dalej. W pewnym sensie już wygrała, ukraińskimi rękami oraz własnym i europejskim wsparciem, zatrzymując rosyjską inwazję na obecnym poziomie. I tym samym niwecząc wielkie plany Kremla co do nowego porządku w Europie. Jeśli jednak Moskwa nie zostanie wyparta w okolice granic z 24 lutego ’22, a niepodległy, samodzielny i silny wojskowo byt Ukrainy nie zostanie zapewniony – na co niewiele obecnie wskazuje – rosyjska uwaga przeniesie się za jakiś czas na wschodnią flankę NATO. Czy Stany Zjednoczone dopilnują wówczas przekształcenia tej ostatniej w twierdzę nie do zdobycia, czy wręcz przeciwnie – zostawią Europę samej sobie, by skupić się na Chinach? A jeśli z kolei Rosja w pełni przegra, pogrąży się w „kontrolowanej” smucie i tym samym sekwencjonowanie strategiczne przebiegnie optymalnie – czy USA będą dążyć do odwróconego manewru Kissingera i pozyskania jej przeciwko Chinom? I czy będą w stanie to zrobić? Czy ewentualne dalsze niepowodzenia Rosji zmobilizują Chiny do większego zaangażowania na Ukrainie? Odpowiedzi poznamy dopiero za jakiś czas.
Po trzecie, pozostaje dylemat: co dalej z decouplingiem, czyli gospodarczym rozdzieleniem USA i Chin. W generalnym zarysie jest on porażką: współzależności między supermocarstwami dalej rosną, zamiast spadać. I rosną w sposób dla USA niekorzystny. Jednocześnie jednak brak jasnej alternatywy dla polityki rozdzielania. Co przywództwo amerykańskie zamierza z tym zrobić? Czy posłucha rad, by skupić się na dobrach kluczowych technologicznie i strategicznie, a resztę odpuścić? Wydaje się to dość prawdopodobne. Oznacza jednak do pewnego stopnia dalsze wspieranie wzrostu chińskiej potęgi, czyli rodzaj powolnego strategicznego samobójstwa Ameryki.
Po czwarte, w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego USA Pekin jest definiowany jako zagrożenie potencjalne i przyszłe. W przeciwieństwie do aktualnego i rzeczywistego niebezpieczeństwa rosyjskiego. Bardziej prawdopodobnie to informacyjna zasłona dymna służąca nieeskalowaniu zanadto konfliktu z Chinami na obecnym etapie. Jeśli jednak nie, wskazywałoby to na fundamentalną mispercepcję strategiczną amerykańskiego przywództwa i lekceważenie śmiertelnego niebezpieczeństwa dla interesów Waszyngtonu. Trudno uwierzyć w taką lekkomyślność elit USA. Jednak biorąc pod uwagę dotychczasową historię ich polityki chińskiej i antychińskiej, to jak sami pomogli obudzić drzemiącego smoka, wykarmić go, a następnie długo łaskotali, zamiast powstrzymywać – wykluczyć tego nie można.
Po piąte, zimna wojna zmienia tak światowy porządek polityczny, jak i gospodarczy w sposób, który spycha USA na pozycje protekcjonistyczne. Umożliwiając Chinom ustawianie się w roli rzecznika wolnego handlu i globalizacji, co jest jednym z największych paradoksów naszej epoki. Ale konsekwencje tego zjawiska są, obok elementów humorystycznych, fundamentalne: Ameryka mogła częściowo zatrzymać ekspansję Państwa Środka np. w obszarze 5G, ale czy zdoła to powtórzyć z 6G, 7G? Z technologiami energetycznymi, kosmicznymi i tak dalej? Jak daleko USA będą skłonne demontować porządek międzynarodowy, które same stworzyły? Czy będą w stanie dokonać na tyle skutecznego przyśpieszenia technologicznego, by zaoferować światu atrakcyjne alternatywy? I kto w świecie w imię „wartości demokratycznych” lub przyjaźni z Ameryką na dłuższą metę zrezygnuje z wyższego poziomu rozwoju, jeśli nie?
Po szóste, póki co wzajemne równoważenie supermocarstw utrzymuje się na szczeblu umiarkowanym. Oznacza to m.in. brak wyścigu zbrojeń i blokowości. Czy jednak ten stan jest do utrzymania? Czy intensywne zbrojenia chińskie same w sobie nie inicjują wyścigu zbrojeń, a szybko wzrost ich potęgi nie popycha USA do stworzenia azjatyckiego NATO czy globalnej koalicji wymierzonej w Pekin? I w drugą stronę: czy powstrzymywanie ekspansji morskiej Państwa Środka nie skłoni go do zbudowania antyamerykańskiego bloku z euroazjatyckiego lub globalnego interioru oraz inicjacji wyścigu zbrojeń, by zaszkodzić rywalom? Istnieje moim zdaniem duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie będzie. Przeszlibyśmy tym samym do silnego równoważenia i zbliżyli się do realiów zimnej wojny amerykańsko-sowieckiej.
Amerykańskie braki w zapasach i produkcji amunicji są tak wielkie, że zagrażają „wystrzelaniem się” w kilka tygodni w razie konwencjonalnego konfliktu zbrojnego z Pekinem
Po siódme, co dalej z hiperambitną chińską inicjatywą „Nowego Jedwabnego Szlaku” (ang. One Belt, One Road – OBOR)? Pekin ewidentnie przestrzelił z koncentracją na megaprojektach infrastrukturalnych i polityką drapieżnych pożyczek na nie, po czym radykalnie obciął budżet infastrukturalny i zdywersyfikował program. Prowokując jednocześnie alternatywne inicjatywy amerykańskie i europejskie. Nie jest jasne na ten moment, czym dokładnie ma być OBOR w nadchodzących latach i dekadach oraz jak zmieni Eurazję i resztę świata.
Zimnowojenna rywalizacja supermocarstw reorganizuje naszą rzeczywistość w sposób fundamentalny już od kilku lat. Wszystko wskazuje na to, że będzie to robić dalej i coraz bardziej. Zrozumienie jej logiki jest jednym z kluczy do naszych czasów. Również dla nas w Polsce, jak od setek lat, tak i teraz silnie zależnych od ruchów geopolitycznych płyt tektonicznych. Jak zwykle leżących na przecięciu przeciwstawnych tendencji. W jednym z najciekawszych i najniebezpieczniejszych zarazem miejsc na świecie.
No i brawo. Doskonała analiza!
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Artykuł z miesięcznika:
Nawet najpotężniejsze państwo nie może w sposób trwały władać każdym krytycznym punktem globu. Konieczne jest zatem priorytetyzowanie
Znika niekwestionowany lider świata Zachodu budujący sieć wielostronnych sojuszy z ich perłą w koronie, czyli NATO. W to miejsce pojawia się w całej swojej krasie Imperium Amerykańskie…
Indie i Chiny od lat rywalizują o dominację w Azji. Ich zderzenie interesów, różnice ideologiczne i historyczne napięcia zdają się wskazywać, że konflikt, choć nie zawsze otwarty, jest nieunikniony. Oto kolejny fragment książki „Indie i geopolityka Azji. Historia i teraźniejszość”
Od szybkiego wzrostu gospodarek Azji Wschodniej po wyzwania niestabilności na Zachodzie – Indie balansują między dwoma odmiennymi światami. Oto kolejny fragment książki „Indie i geopolityka Azji. Historia i teraźniejszość”
Niech małe narody nie popadają w rozpacz, jakby nie było dla nich żadnej nadziei, lecz niech równocześnie z rozwagą zastanowią się, na czym opiera się ich bezpieczeństwo!
Jak wydarzenia współczesne i historyczne kształtują indyjską politykę zagraniczną? Autor książki analizuje jej ewolucję w dynamicznym kontekście geopolitycznym Azji i świata
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie