Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Historia postanowiła dopisać epicki epilog do trwającej 13 lat wojny domowej w Syrii i strącić z szachownicy figurę, którą we wcześniejszych latach charakteryzowała wyjątkowo silna wola przetrwania oraz umiejętność lawirowania między zagrożeniami. W imponującym stylu, w zaledwie 10 dni, siły rebeliantów z północy, południa i wschodu grzecznie „zapukały w mapę”, a reżim Al-Assada rozsypał się jak domek z kart od Aleppo po Damaszek. Chichotem tej opowieści może być fakt, że jeszcze kilka miesięcy temu syryjski reżim wydawał się najsilniejszy od wybuchu wojny domowej, a Assad wracał na regionalne salony.
W środę 27 listopada siły rebeliantów Hay’atTahrir al-Sham (HTS) w dużej mierze stanowiące awangardę dżihadystyczną syryjskiej opozycji, uderzyły na siły Syryjskiej Armii Arabskiej (SAA), czyli siły wierne reżimowi, w ramach operacji Odstraszanie agresji, w ekspresowym tempie zajmując wschodnie przedpola Aleppo pomiędzy Idlib a Afrin.
W ręce rebeliantów praktycznie bez walki wpadały całe magazyny zaopatrzenia, ciężki sprzęt wojskowy, w tym czołgi czy bojowe wozy piechoty
W ręce rebeliantów praktycznie bez walki wpadały całe magazyny zaopatrzenia, ciężki sprzęt wojskowy, w tym czołgi czy bojowe wozy piechoty, a na dodatek, prawdopodobnie w wyniku ataku drona, zginął generał brygady Qomarth Porhashmi, dowódca irańskich doradców (IRGC) w Aleppo, co tylko podkopało już i tak niskie morale sił Assada w mieście.
Na następny dzień do ofensywy ruszyła Syryjska Armia Narodowa (SNA), która de facto jest tureckim ostrzem noża skierowanym do działań na obszarze Syrii. Frakcja ta, będąc w pełni zależna od Stambułu, zaczęła wyzwalać spod władzy reżimu tereny na północ od Aleppo, wdając się w walki z Syryjskimi Siłami Demokratycznymi (SDF), czyli popieranymi między innymi przez USA Kurdami oraz wojskami reżimu. Tymczasem we wschodniej części Syrii te same siły kurdyjskie rozpoczęły przejmowanie miejscowości po częściowym wycofywaniu się syryjskiej armii.
30 listopada praktycznie bez walki padło Aleppo. Wielu analityków doszukiwało się w tym wypadku analogii między wydarzeniami z działań ISIS w Mosulu, gdzie 10 czerwca 2014 r. grupa około tysiąca wojowników zajęła prawie dwumilionową metropolię bez prowadzenia szerszych działań kinetycznych. Analogie mają jednak to do siebie, że nie zawsze okazują się być trafne, gdyż – jak się miało okazać – to nie tylko jedno miasto padło łupem rebeliantów, ale już wkrótce cała Syryjska Armia Arabska rozpadła się niczym wieża Babel.
Przez pierwsze dni rebelii SAA wydawała komunikaty, że ich wycofanie ma charakter planowy i siły reżimu wspierane przez lotnictwo między innymi rosyjskie przygotowują się do wielkiej kontrofensywy na pozycje bojowników z północy. Do chyba najważniejszych, a właściwie jedynych poważnych działań zbrojnych syryjskiej armii doszło na przedpolach Hamy, gdzie w okolicach Kumhany SAA stawiła czoła rebeliantom, na chwilę powstrzymując ich natarcie. Źródła propagandowe powiązane z reżimem popadały w egzaltację:
„Wiadomości napływające z okolic prowincji Hama są wspaniałe. Nasza armia miażdży ich, odpycha i zadaje im dziesiątki, a nawet setki strat. Nie pozwolimy im się wycofać; tutaj będzie ich koniec”.
Faktycznie koniec nastąpił szybko, ale… dla sił Assada
Faktycznie koniec nastąpił szybko, ale… dla sił Assada. Nie mogąc się przebić przez umocnienia w rejonie góry JabalZayn al-Abidin ,zmotoryzowane (dosłownie na motorynkach i toyotach land cruiser) oddziały rebeliantów oflankowały miasto, a zagrożeni odcięciem żołnierze Assada w panice ewakuowali się byle dalej na południe, pozostawiając masy sprzętu wojskowego na pastwę HTS. Imponująco wyglądało siedem MIG-ów 21 stojących sobie spokojnie na lotnisku wojskowym przejętym przez dżihadystów, a po kanałach informacyjnych krążył film, na którym rebelianci próbują uruchomić śmigłowiec wojskowy, oglądając instrukcję z… YouTube’a.
Hama padła 5 listopada, a Kurdowie na wschodzie rozpoczęli walki z SAA o panowanie nad wschodnim brzegiem Eufratu w regionie DeirEz-Zor, jednocześnie sami będąc w trudnym położeniu w północnej części Syrii, gdzie turecka jaczejka z NSA rozpoczęła ofensywę na Manbidż. Nad Syrią ciągle operowało rosyjskie lotnictwo, które skupiało się na atakowaniu sił HTS i NSA, głównie w rejonie Idlibu oraz Aleppo. Jak przystało na moskiewskie standardy, celem ataków miał być między innymi szpital oraz uniwersytet, a media opozycyjne informowały o licznych cywilnych ofiarach.
Hama była symbolem oporu wobec ciemiężącego reżimu już w odległej przeszłości za rządów Hafeza al-Assada. Siły reżimu w 1982 roku krwawo rozprawiły się z buntownikami, a na mieszkańców piątego co do wielkości miasta Syrii spadły okrutne represje, w tym ich masowe egzekucje. Upadek miasta-symbolu ostatecznie wywołał efekt kuli śnieżnej. Już następnego dnia do walki na południu kraju ruszyły oddziały Wolnej Armii Syrii (FSA), które zajęły tereny przy granicy z Jordanią, praktycznie bez oporu sił rządowych. W południowej prowincji Daraa nastąpiło spontaniczne przejmowanie stanowisk obsadzonych przez żołnierzy SAA, a w ręce miejscowych wpadły całe magazyny broni i sprzętu. W sąsiednim rejonie As-Suwajdy rebelianci przejęli posterunki i punkty kontrolne sił Assada, biorąc do niewoli dziesiątki żołnierzy i oficerów. Reżim załamywał się z minuty na minutę. W sobotę w godzinach wieczornych ostatecznie upadło Homs, i to niemalże bez walki, a rebelianci z południa zaczęli przedzierać się do stolicy Syrii Damaszku. Syryjski dowódca HTSAhmadAl-Sharaa (Al-Julani) ogłaszał:
„Jesteśmy w ostatnich chwilach wyzwolenia Homs, wydarzenia historycznego, które odróżnia prawdę od fałszu. Apeluję do bojowników o okazanie miłosierdzia, ochronę tych, którzy się poddali, oraz unikanie pościgu za uciekającymi”.
W niedzielny poranek 8 grudnia stało się nieuniknione: siły rebeliantów bez walki zajęły Damaszek
W niedzielny poranek 8 grudnia stało się nieuniknione: siły rebeliantów bez walki zajęły Damaszek. Zdobyto pałac prezydencki oraz dzielnice na przedmieściach, a cała armia Assada rozpłynęła się w powietrzu. Większość raportów wskazuje, że miasto znajduje się pod pełną kontrolą sił HTS, jednak prawdopodobnie wciąż przebywają tam również oddziały rebelianckie z południa, powiązane z FSA, a także grupy niezrzeszone. Premier obalonego reżimu Al-Jalali nie został zabity ani aresztowany, ale miał formalnie przekazać władzę opozycji. Muhammad Al-Julani (Al-Sharaa) apelował o spokóji zabronił zbliżania się do budynków publicznych, podkreślając, że pozostają one pod zarządem premieraSyrii Al-Jalaliego, mianowanego przez Al-Assada w październiku. Syryjski Rząd Zbawienia (HTS) podał, że rozpoczyna się nowy etap historii Syrii:„pod tytułem Odbudowa i Postęp”, który „wymaga kompleksowego pojednania społecznego”.
Na moment pisania tego artykułu (w niedzielę o 10:00 rano)nieznany był mi los Bashara Al-Assada. Według doniesień miał opuścić Damaszek ok. 4.45 na pokładzie samolotu, ale nieznana jest destynacja jego lotu. Teorie mówią o ucieczce do Latakii, która ma pozostawać nadal pod kontrolą rządu, o ucieczce do Rosji lub na Białoruś. Dwóch syryjskich informatorów stwierdziło, że istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo, iż Assad mógł zginąć w katastrofie lotniczej. Jedno jest dla Syrii pewne: nastąpił koniec historii krwawego reżimu Assadów, ale to wcale nie oznacza, że spokój wróci na stałe do domów Syryjczyków.
O ile trudniej przewidzieć, jak potoczą się losy Syryjczyków w przyszłości, o tyle już dziś możemy spróbować się zastanowić, z czego wynikała tak szybka klęska syryjskiego rządu. Zacząć trzeba od stwierdzenia dość oczywistego faktu, że reżim Assada był wyjątkowo ponurą karykaturą państwa, a metody rządzenia własnymi obywatelami, z których korzystał, to połączenie okrucieństwa z nieudolnością.
Niedzielny„ The Guardian” opowiada historię Moammara Aliego, który przez 39 lat szukał swojego starszego brata po syryjskich więzieniach, nie mogąc się z nim skontaktować, a wszelki ślad po członku rodziny przepadł w 2011 roku po rozpoczęciu rewolucji. Odnalazł się na fotografii sprzed więzienia w Hamie dwa dni temu, gdy siły rebeliantów uwolniły wszystkich osadzonych w tym, a także w licznych innych placówkach penitencjarnych prowadzonych przez reżim Assada.
Tysiące demonstrantów zostało zatrzymanych podczas rewolucji za otwarte krytykowanie władz, a wielu ludzi gniło dekadami za kratkami praktycznie bez żadnego prawnego uzasadnienia
W syryjskich więzieniach jeszcze w tym tygodniu przebywało około 136 tysięcy osób. Te ponure miejsca odosobnienia uchodzą za symbol rządowych represji, które nadały Syrii przydomek „Królestwa Milczenia”. Tysiące demonstrantów zostało zatrzymanych podczas rewolucji za otwarte krytykowanie władz, a wielu ludzi gniło dekadami za kratkami praktycznie bezżadnego prawnego uzasadnienia.
To tylko jeden z kontekstów, który dość jednoznacznie opisuje, jakie konsekwencje dla Syryjczyków niosło brzemię rządów Assadów, ale symbolicznie być może oddaje uczucie apatii wobec reżimu i to, dlaczego nikt nie chciał umierać za dyktatora, kiedy miecz Damoklesa zawisnął nad jego głową.
Skorumpowany i brutalny system rządów przetrwał ciężkie chwile, gdy ponad dekadę temu rewolucja syryjska rozpaliła region. Warto jednak zauważyć, że w tamtym czasie reżimowe gorące kartofle z ogniska pomagali wyjmować jego sojusznicy. Rosyjski kontyngent, oddziały Hezbollahu oraz innych szyickich bojówek, a także instruktorzy z IRGC – to wszystko było kośćcem ocalenia władzy przez Assada.
W ostatnim roku wydawało się, że Bashar Al-Assad odzyskuje pozycje w regionie, został przywrócony na łono państw Ligi Arabskiej, a także wspierał działania Hezbollahu w walce z Izraelem, tworząc szlak tranzytowy przez syryjską pustynię do Libanu ze sprzętem wojskowym pochodzącym z Iranu. Nic nie zapowiadało klęski, nawet największy wróg w regionie, czyli prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan, zaczął toczyć rozmowy z reżimem na temat zakończenia konfliktu i wycofania wojskowego wsparcia dla rebeliantów na północy. Zresztą ten fakt prawdopodobnie zadecydował o dalszym rozwoju wypadków, ale o tym za chwilę.
Ten pozornie pozytywny obraz sytuacji międzynarodowej reżimu Assada nie miał za wiele wspólnego z rzeczywistością. Rosja, która ugrzęzła na Ukrainie, w krwawej łaźni od 2022 roku utraciła ponad pół miliona żołnierzy, nie była już w stanie pomagać militarnie Syrii w takim stopniu jak w poprzednich latach, a jej kontyngent wojskowy na Bliskim Wschodzie mocno uszczuplał. Hezbollah stracił niemalże całe kierownictwo polityczne, mnóstwo bojowników, systemów rakietowych i przestał stanowić realną siłę mogącą wspomóc sojusznika z Damaszku. Zaangażowany w obronie swoich akolitów z Osi Oporu Iran również nie mógł wspomóc syryjskiej armii, zwłaszcza że wydarzenia potoczyły się tak szybko.
Musimy też pamiętać, że SAA nigdy nie stanowiła szczególnie zmotywowanej i dobrze wyszkolonej siły zbrojnej, nawet w przeszłości. Poza doborowymi jednostkami –4 Dywizją Pancerną i 25 Dywizją Sił Specjalnych– reszta armii z poboru nie stanowiła na polu bitwy większej wartości. Do tego w ostatnich miesiącach wysokie koszty utrzymywania żołnierzy w służbie spowodowały, że rozpoczęła się ich częściowa demobilizacja. Morale armii syryjskiej nigdy nie należało do wysokich, a naprzeciwko nim do ofensywy szykowali się silnie zmotywowani dżihadem bojownicy i weterani wielu konfliktów. Ich zetknięcie się z żołdakami Assada zakończyło się dla tych ostatnich brutalną klęską.
Ostatnią, a być może najważniejszą przyczyną klęski reżimu było – jakże klasyczne dla historii konfliktów na świecie – totalne zlekceważenie przeciwnika
Ostatnią, a być może najważniejszą przyczyną klęski reżimu było – jakże klasyczne dla historii konfliktów na świecie – totalne zlekceważenie przeciwnika. 23 października Syrian Observatory for Human Rights informowało, że Hay’at Tahrir al-Sham przygotowuje się do operacji wojskowej przeciwko obszarom kontrolowanym przez syryjską armię (SAA) w okolicach Aleppo, Idlib i Hama, w północno-zachodniej Syrii.
Dlaczego Bashar Al-Assad zignorował to zagrożenie? Czy czuł się na tyle pewnie, mając irańsko-rosyjskie karty w talii, że uznał wiszącą w powietrzu eskalację za w gruncie rzeczy nieistotną? Mała iskra wielki pożar wznieca, a syryjski reżim dobitnie przekonał się o sensie tego przysłowia.
Irańczycy w trakcie trwania kampanii wojennej syryjskich rebeliantów próbowali zrzucać odpowiedzialność za wydarzenia na Izrael, a Minister Spraw Zagranicznych Iranu Abbas Araghchi grzmiał:
„Ktokolwiek zaprzecza oczywistej roli syjonistycznej w postępach terrorystów w Syrii, jest albo ślepy, albo nieuczciwy”.
Assad, będąc w rozpaczliwej sytuacji, zwrócił się nawet do Turcji o interwencję w celu powstrzymania rebeliantów. Erdogan w zawoalowanej odpowiedzi powiedział: „Wyciągnęliśmy rękę do Baszara Assada, ale nie odpowiedział”. Co miało nawiązywać do próby nawiązania relacji w poprzednich latach, gdy Bashar, czując się silnym, ustawicznie nalegał na całkowite wycofanie się sił tureckich i ich sponsorowanych milicji z obszaru Syrii.
Właśnie te być może niepozorne wydawałoby się rozmowy między Ankarą i Damaszkiem stały się przyczyną pojawienia się na dziejowej scenie Muhammada Al-Julaniego, przywódcy połączonych sił dżihadystycznych w ramach organizacji Hay’atTahrir al-Sham (HTS). Jego organizacja, która w odróżnieniu od SNA nie była turecką przybudówką, ale autonomicznym projektem. HTS jednak uzyskiwał spore wsparcie sprzętowe i finansowe właśnie od Ankary, a ewentualne wycofanie się Turcji z Syrii zapewne przekreśliłoby tureckie „dotacje” dla Julaniego i jego świty. Właśnie te wydarzenia stoją za rozpoczęciem ofensywy przez HTS, a co prawdopodobne rozwinięcie się do natarcia współpracującej z nimi SNA było następstwem ataku dżihadystów i odnoszonych przez nich ponadnormatywnych sukcesów.
Kim jest człowiek, który w 10 dni osiągnął tak niesamowity sukces, że znalazł się na ustach analityków na całym świecie? Jego historia nie jest ani prosta, ani jednoznaczna. Część mocno sceptycznych wobec HTS ekspertów eksponuje najczęściej jego powiązania z ISIS i Al-Kaidą. Dzisiejsze HTS wywodzi się z organizacji Jabhat Al-Nusra, która w początkowym okresie swojej działalności miało być oddziałem Państwa Islamskiego w Syrii, a sam Julani był przedstawicielem Baghdadiego w tym kraju. Co ważne, przywódca Jabhat Al-Nusra szybko odciął się od ISIS, a jego drogi z Al-Kaidą rozeszły się w okolicach 2016 roku. Wydaje się, że Julani nie był zainteresowany globalnym dżihadem, ale raczej utworzeniem państwa o profilu islamistyczno-nacjonalistycznym, przypominającym w pewnym sensie afgański ruch Talibów czy palestyński Hamas. Od 2017 roku partie dżihadystyczne z Syrii zjednoczyły się w ramach Hay’atTahrir Al-Sham, a Julani został ich przywódcą.
Wielu twierdzi, że zmiana retoryki, jaką można obecnie obserwować u Julaniego, i jego odcięcie się od przeszłości w ISIS i Al-Kaidzie, to tylko taktyczna „maskirowka”. Co jednak warto podkreślić, tereny, które kontrolowało HTS przed rozpoczęciem ofensywy w rejonie IdlibSyrii, nie stały się jaczejką antyzachodnich terrorystów, a co ciekawe organizacja zaczęła toczyć otwartą wojnę z globalnym dżihadem,w 2023zabijając czwartego kalifa ISIS.Rząd Zbawienia, jak nazywa własny system władzy Juliani, nie zajmował się prześladowaniem chrześcijan czy innych religii na terenach kontrolowanych, a przynajmniej brakuje takich relacji. Sam Julani proponuje swoim poddanym tolerancję w zamian za lojalność. W przemówieniu z 6 grudnia przywódca HTS odniósł się do innych konfesji w Syrii: „Nikt nie ma prawa wymazywać innej grupy. Te sekty współistniały w tym regionie przez setki lat i nikt nie ma prawa ich eliminować”.
Julani nie wkraczał do Aleppo czy Homs jako konkwistador, paląc, grabiąc i mordując, lecz jako symbol zmiany na lepsze
Julani od momentu inwazji zaczął się prezentować jako pragmatyk i technokrata, a nie dżihadystyczny wojownik Islamu. Na terenach „wyzwalanych” spod okupacji reżimu nie ma grabieży, masowych morderstw czy wyłapywania szeregowych urzędników reżimu. Wręcz przeciwnie, w Aleppo dezerterzy z armii Al-Assadadostali prawo zgłaszania się do specjalnych punktów policji, gdzie mogli ubiegać się o „legalizację swojego statusu w mieście”. Julani nawoływał do dezercji z armii syryjskiej, gwarantując, że wszystkim, którzy porzucą rząd w Damaszku, nie stanie się żadna krzywda. Oczywiście zdarzały się incydenty, jak np. rozstrzelanie jeńców w pobliżu Aleppo, ale zdecydowanie nie miało to charakteru systemowego, lecz raczej była to prywatna inicjatywa jednego z watażków. Siły rewolucyjne zaczęły ustanawiać w zdobytych miastach struktury władzy, pojawiła się policja, a nawet departamenty zajmujące się zarządzaniem odpadami komunalnymi. Julani nie wkraczał do Aleppo czy Homs jako konkwistador, paląc, grabiąc i mordując, lecz jako symbol zmiany na lepsze. Przynajmniej za takie chce uchodzić w oczach Syryjczyków. Jak sam mówi:
„Syria zasługuje na system rządowy, który jest instytucjonalny, a nie taki, w którym jeden władca podejmuje arbitralne decyzje. Ten reżim (Assad) jest martwy, ustanowimy rząd oparty na radzie ludowej”.
Ten pragmatyzm i retoryka, która płynie ze słów Julaniego, bardziej przypomina europejskiego przywódcę Wiosny Ludów z XIX wieku niż zapalonego islamistę. Oczywiście jej celem jest przekonanie obywateli państwa leżącego w Lewancie, że należy zaufać strukturom HTS i pozostałych organizacji w kształtowaniu nowej syryjskiej rzeczywistości. Komunikat Syryjskiego Rządu Zbawienia (HTS) po upadku reżimu Al-Assada głosił górnolotne hasła:
„Otwieramy nową kartę w historii Syrii, której tytułem jest odbudowa i postęp. Będziemy pracować nad opracowaniem kompleksowego planu odbudowy infrastruktury i osiągnięcia zrównoważonego rozwoju, aby zapewnić powrót życia do normalności”.
Życzę wszystkim Syryjczykom, aby słowa Rządu Zbawienia o nowej karcie naznaczonej odbudową i postępem były dla nich faktyczną zapowiedzią lepszej przyszłości
O ile takie postulaty pięknie wyglądają w dniu upadku krwawego reżimu ponurego satrapy, o tyle przyszłość Syrii pozostaje niepewna, a wojna domowa nie musi się zakończyć wraz z upadkiem Al-Assada. Dzisiaj zwycięskie frakcje syryjskie mogą jutro skoczyć sobie do gardeł i rozpalić na nowo sponiewierany wojnami region. Jednak w tym ważnym dniu życzę wszystkim Syryjczykom, aby słowa Rządu Zbawienia o nowej karcie naznaczonej odbudową i postępem były dla nich faktyczną zapowiedzią lepszej przyszłości.
P.S. Jeżeli są Państwo zainteresowani najnowszymi informacjami z Syrii, to zapraszam na kanał Globalne Południe (@GlobPoludnie) na platformie 𝕏, gdzie codziennie przygotowujemy raporty dotyczące działań militarnych i kontekstu politycznego tego konfliktu.
Kończy się najkrótsza kadencja rządu w historii V Republiki Francuskie
Upada (kolejny) rząd Francji. W środę francuski parlament większością 331 głosów opowiedział się za wotum nieufności wobec rządu Michela Barniera. Na tę okoliczność doszło do niecodziennej sytuacji lub – jak określił to Barnier – „połączenia przeciwieństw”, kiedy zarówno prawica, jak i lewica połączyły siły, aby poprzeć wniosek o odwołanie urzędującego premiera. W związku z tym szef francuskiego rządu zobowiązany jest do złożenia rezygnacji na ręce prezydenta Emmanuela Macrona. Tym samym kończy się najkrótsza kadencja rządu w historii V Republiki Francuskiej – Barnier sprawował bowiem swoją funkcję zaledwie od września. Warto pamiętać również o okolicznościach, jakie towarzyszyły powołaniu rządu. Zajęło to łącznie 51 dni, które upłynęły pod znakiem negocjacji mających na celu wykluczenie z rządu tak skrajnej lewicy z partii Francja Niepokorna, jak prawicowego Zjednoczenia Narodowego pod przewodnictwem Marine Le Pen oraz przekazanie władzy w ręce centroprawicowego bloku, utkanego z „frontu republikańskiego” i stronników prezydenta.
Podłożem odwołania premiera okazał się projekt ustawy budżetowej na 2025 rok, która w założeniu miała przynieść 60 miliardów euro oszczędności. Wszystko to jednak kosztem cięć i ograniczenia wydatków w celu zmniejszenia ogromnego deficytu wydatków publicznych, sięgającego 6%. Wymagało to trudnego kompromisu i głosów Zjednoczenia Narodowego. Marine Le Pen wykorzystała tę sytuację do zarysowania „czerwonych linii”. Wśród nich znalazła się rezygnacja z wprowadzenia podatków od energii elektrycznej oraz benzyny, utrzymanie refundacji leków na receptę, waloryzacja emerytur skorelowana ze wskaźnikiem inflacji, a także zmniejszenie składki wpłacanej przez Francję do budżetu Unii Europejskiej. Początkowo wydawało się, że Barnier gotów jest na ustępstwa – ogłosił on wycofanie się z planów dotyczących energii elektrycznej i leków na receptę. Mimo to Marine Le Pen nie zrezygnowała ze swoich pozostałych żądań, co premier uznał za szantaż i zamiast w Zgromadzeniu Narodowym poddać pod głosowanie budżet, postanowił, że będzie ono dotyczyło „odpowiedzialności rządu”. W tym celu wykorzystał klauzulę konstytucyjną, która pozwala rządowi uchwalić prawo bez głosowania parlamentarnego.
Francja wpływa zatem na wzburzone wody. Z jednej strony, jako druga gospodarka Unii Europejskiej stoi w obliczu kryzysu. Z drugiej, na horyzoncie nie widać chętnych do wzięcia odpowiedzialności za trudne rozwiązania, które uderzą w portfele Francuzów. Odbija się to również na notowaniach samego prezydenta, uznawanego za sprawcę chaosu poprzez decyzję o ogłoszeniu przedterminowych wyborów. Emmanuel Macron odrzuca te oskarżenia. W czwartkowym orędziu obwinił swoich oponentów o obalenie rządu i sianie nieporządku, a także zobowiązał się pełnić urząd prezydenta do końca swojej pięcioletniej kadencji, czyli do 2027 roku. Teraz stoi w obliczu wyznaczenia kolejnego szefa rządu. Wśród kandydatów znaleźli się minister obrony SébastienLecornu, minister spraw wewnętrznych Bruno Retailleau i były kandydat na prezydenta François Bayrou.
Za zniesieniem stanu wojennego w Korei zagłosowały wszystkie siły polityczne, których przedstawiciele zdążyli dotrzeć na salę obrad
Sześciogodzinny stan wojenny. Ulice Seulu pogrążyły się w chaosie po tym, jak prezydent Yoon Suk Yeol późnym wieczorem ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Uzasadnił to koniecznością wyeliminowania sił „antypaństwowych”, które miały planować bunt. Opozycję zaś oskarżył o sprzyjanie Korei Północnej, choć nie podał na to żadnych konkretnych dowodów. Zgodnie z konstytucją Korei Południowej prezydent może użyć wojska w celu utrzymania porządku w „czasie wojny, sytuacjach wojennych lub innych porównywalnych stanach wyjątkowych”. Wprowadzenie stanu wojennego może obejmować również takie działania jak zawieszenie praw obywatelskich, jak wolność prasy i zgromadzeń, oraz tymczasowe ograniczenie uprawnień sądów i agencji rządowych. Jednocześnie konstytucja pozwala również uchylić tę decyzję, jeśli zostanie ona przegłosowana przez większość w Zgromadzeniu Narodowym, co stało się kilka godzin po telewizyjnym wystąpieniu prezydenta. Za zniesieniem stanu wojennego zagłosowały wszystkie siły polityczne, których przedstawiciele zdążyli dotrzeć na salę obrad. Wśród nich znalazło się 18 członków partii samego prezydenta. Decyzję Yoon Suk Yeola okrzyknięto mianem niekonstytucyjnej i wykraczającej poza kompetencje głowy państwa, co stało się podstawą do złożenia wniosku o impeachment, a głosowanie nad nim ma odbyć się już jutro. Wnioskodawcy argumentują w nim, że sytuacja, w której ogłoszono stan wojenny, nie spełniała kryteriów poważnego kryzysu, a wykorzystanie wojska do zamknięcia Zgromadzenia Narodowego było przejawem buntu. Na tej podstawie południowokoreańska policja wszczęła śledztwo wobec Yoona. Aby zawiesić, a następnie postawić prezydenta Korei Południowej przed Trybunałem Konstytucyjnym niezbędne jest poparcie dwóch trzecich parlamentu, czyli 200 z 300 jego członków. Partie opozycyjne posiadają 192 mandaty, a zatem wniosek będzie wymagał poparcia partii Yoon Suk Yeola – Partii Władzy Ludu.
Coraz głośniej słychać, że rzeczywiste pobudki do podjęcia tak drastycznych kroków były dużo bardziej prozaiczne niż zagrożenie ze strony Korei Północnej. Yoon Suk Yeol, który prezydentem jest od 2022 roku, nie jest w stanie przeforsować swojej agendy politycznej w parlamencie zdominowanym przez siły opozycyjne. Wobec niego oraz pierwszej damy Kim KeonHee wysunięto również oskarżenia o korupcję i bezprawne wywieranie wpływu na partię podczas wyborów parlamentarnych. Do tej pory jedyną osobą, która straciła stanowisko w związku ze sprawą, jest Kim Yong-hyun, były minister obrony Korei Południowej. Według informacji przekazanej przez agencję Yonhapto minister Kim miał zaproponować prezydentowi wprowadzenie stanu wojennego.
Ideą alternatywnej waluty jest uniezależnienie się od dolara w handlu między członkami formatu BRICS
Pożegnanie z Ameryką? W ubiegłą sobotę na portalu TruthSocial Donald Trump zapowiedział wprowadzenie 100% ceł na towary pochodzące z krajów zrzeszonych w grupie BRICS, jeśli poprą utworzenie waluty alternatywnej wobec dolara amerykańskiego. Nawiązuje tym samym do pomysłu proponującego system oparty o technologię blockchain. Pojawił się on już podczas ubiegłorocznego szczytu w Republice Południowej Afryki, a ponownie wybrzmiał w Kazaniu w październiku tego roku. Ideą alternatywnej waluty jest uniezależnienie się od dolara w handlu między członkami formatu BRICS, a tym samym wytrącenie z rąk Stanów Zjednoczonych dźwigni, jaką są sankcje i ograniczenie dostępu do kapitału. Wewnątrz grupy największymi zwolennikami dedolaryzacji zdają się być Rosja – dotknięta przez zachodnie sankcje po inwazji na Ukrainę – oraz Brazylia, której prezydent Luis Inacio Lula da Silva wyszedł z podobną inicjatywą w odniesieniu do krajów Ameryki Łacińskiej. Mimo to ostrożność w podejściu Chin, Indii oraz RPA znacznie spowalniają rozwój idei całkowitego odejścia od dolara w handlu międzynarodowym na rzecz nowo powstałej waluty. Nie przeszkadza im to jednak rozliczać transakcji w walutach narodowych.
Błyskawiczna ofensywa. Nie ustają walki zapoczątkowane w ubiegłym tygodniu przez rebeliantów z islamistycznej grupy HayatTahrir al-Sham. We czwartek udało im się zdobyć miasto Hama w centralnej Syrii, które uznawane jest za kluczowe dla ochrony stolicy kraju, Damaszku. Stało się to pomimo ostrzału przeprowadzonego przez rosyjskie i syryjskie siły powietrzne. Największym sukcesem rebeliantów okrzyknięto jednak zdobycie Aleppo, które nigdy wcześniej, ani w wyniku Arabskiej Wiosny, ani trwającej wojny domowej, nie zostało całkowicie odbite z rąk sił rządowych. Wśród sił, które w 2016 roku pomogły armii syryjskiej utrzymać Aleppo, był Hezbollah, osłabiony teraz znacznie wojną toczoną z Izraelem. Podobna sytuacja dotyczy Iranu oraz Rosji, kolejnego z sojuszników Baszszara al-Asada. Rozproszenie uwagi i zasobów wojskowych głównych partnerów syryjskiego prezydenta wytworzyło sytuację korzystną dla rebeliantów, którzy przejmują obecnie kontrolę nad kolejnymi miastami w głąb kraju. Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka od zeszłotygodniowego wybuchu przemocy śmierć poniosło już 727 osób.
Gruzini na ulicach. Nie ustają protesty spowodowane decyzją premiera Gruzji Irakliego Kobachidze o wstrzymaniu negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską. Protestujący oskarżają władze w Tbilisi o naruszenie konstytucji, która zawiera zapis o integracji ze strukturami europejskimi i euroatlantyckimi. Wzbudziło to gwałtowną reakcję władz. Siły bezpieczeństwa do tłumienia protestów wykorzystują armatki wodne i gaz łzawiący. Aresztowani są również liderzy opozycji, tacy jak NikaGvaramia, którego dom oraz biuro zostały przeszukane przez policję. Narastają przy tym represje wobec dziennikarzy relacjonujących sytuację na ulicach gruzińskich miast. Niektórzy gruzińscy urzędnicy państwowi opowiadają się po stronie protestujących, a setki osób podpisało otwarty list potępiający zawieszenie rozmów akcesyjnych z UE. Kilku gruzińskich ambasadorów i wysokich rangą urzędników, w tym wiceminister spraw zagranicznych Teimuraz Jandzhalia, zrezygnowało ze stanowisk. Szkoły i uniwersytety w całym kraju wstrzymały zajęcia na znak obywatelskiego nieposłuszeństwa. Prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili, która również poparła protesty w kraju, powiedziała z kolei, że nie zrezygnuje ze stanowiska po wygaśnięciu kadencji i jest gotowa stanąć na czele protestów. Twierdzi ona bowiem, że ostatnie wybory parlamentarne zostały przeprowadzone w sposób uczciwy, a prezydent, którego 14 grudnia ma wyłonić Zgromadzenie Elektorów, nie będzie jej legalnym następcą.
W środę, po raz pierwszy od 2022 roku, Kijów odwiedził kanclerz Niemiec Olaf Scholz
Scholz jedzie do Kijowa. W środę, po raz pierwszy od 2022 roku, Kijów odwiedził kanclerz Niemiec Olaf Scholz. Wizyta ta nastąpiła kilka dni po tym, jak doszło do rozmowy między nim a prezydentem Rosji Władimirem Putinem, za co kanclerz został skrytykowany przez europejskich przywódców. W Kijowie padło zobowiązanie do przekazania kolejnych dostaw broni wartych 650 milionów euro. Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski podkreślił tym samym, że Niemcy pozostają liderem w Europie pod względem udzielonego wsparcia. Nie doszło jednak do przełomu w kwestii przekazania Ukrainie pocisków manewrujących Taurus. Rząd w Berlinie wciąż stoi bowiem na stanowisku, że dostarczenie ich Ukrainie spowoduje bezpośrednie zaangażowanie Niemiec w trwający konflikt. Możliwości dostaw nie wyklucza jednak Friedrich Merz, który już niebawem, w wyniku przedterminowych wyborów, może zastąpić Scholza w fotelu kanclerza.
Johnson blokuje Bidena. W środę przewodniczący Izby Reprezentantów USAMike Johnson poinformował, że nie podda pod głosowanie wniosku o dodatkowe 24 miliardy dolarów pomocy dla Ukrainy. Jak podaje portal Politico, Joe Biden miał zwrócić się do kongresmenów o przyjęcie kolejnego pakietu finansowego, zgodnie z którym 18 miliardów miałoby zostać przeznaczonych na uzupełnienie zapasów armii amerykańskiej, zaś pozostałe 8 miliardów trafić na konto Inicjatywy Wsparcia Bezpieczeństwa Ukrainy. Johnson jako argument przeciwko włączeniu pakietu do rezolucji w sprawie finansowania rządu podał dobiegającą końca kadencję prezydenta Bidena, który, jego zdaniem, nie powinien teraz podejmować tego typu decyzji.
Joe Biden podjął jednak bardziej niecodzienną decyzję. W niedzielny wieczór światło dzienne ujrzała informacja o ułaskawieniu syna prezydenta, Huntera Bidena
Biden ułaskawia. Joe Biden podjął jednak bardziej niecodzienną decyzję. W niedzielny wieczór światło dzienne ujrzała informacja o ułaskawieniu syna prezydenta, Huntera Bidena. Ułaskawienie to jest „całkowite i bezwarunkowe” i chronić ma przed postawieniem mu zarzutów federalnych za przestępstwa, które mógł popełnić w ciągu ostatnich 10 lat. Politico, powołując się na ekspertów, przypomina, że podobnego aktu łaski dostąpiła dotąd tylko jedna osoba – Richard Nixon, ułaskawiony przez prezydenta Geralda Forda w 1974 roku. Zwraca również uwagę fakt, że nie jest to ułaskawienie z uwagi na konkretne zarzuty, które zostały już postawione i za które Hunter Biden został skazany, jak przestępstwa z użyciem broni czy przestępstwa podatkowe, do których się przyznał. Media opisują natomiast, że okres obowiązywania ułaskawienia, począwszy od 1 stycznia 2014 roku, obejmuje czas, kiedy Hunter Biden zasiadał w zarządzie ukraińskiej spółki gazowej Burisma Holdings, a zarzuty wobec niego dotyczą nielegalnego czerpania korzyści. Wygląda więc na to, że dokument wydany przez prezydenta Bidena ma chronić jego syna przed ewentualnymi działaniami FBI pod wodzą kolejnego nominata Donalda Trumpa.
Poznaj kulisy MSZ i schyłku rządów PiS dzięki książce „Ostatni Etap”
🗓 Kiedy? 13 grudnia 2023 r., godz. 20:00 📍 Gdzie? Kawiarnia Agere Contra, ul. Chłodna 2/18, Warszawa Zarejestruj się już teraz!
Co Cię czeka? Spotkanie z autorami najnowszej książki, która odkrywa tajemnice polskiej polityki zagranicznej i krajowej w kluczowym momencie: końcu rządów PiS oraz wojny w Ukrainie. To wyjątkowa okazja, by dowiedzieć się: 🔍 Jak działało MSZ w czasach największych wyzwań? 🔍 Jak Polska reagowała na wojnę w Ukrainie? 🔍 Co działo się za kulisami polskiej dyplomacji i polityki?
👥 Goście:
🎙 Moderacja: Tomasz Sztreker
📚 Nie przegap! Wstęp wolny, istnieje jednak konieczność rejestracji
Zapraszamy także na networking po wydarzeniu – doskonała okazja, by porozmawiać z autorami, innymi uczestnikami oraz nawiązać cenne kontakty w mniej formalnej atmosferze!
✅ Czy AFD przejmie władzę w Niemczech?
✅ Czy Francja wyjdzie z pata politycznego?
✅ Czy czeka nas rewizja Zielonego Ładu?
✅ Jak zbudować europejskie elity? „Szaleństwo europejskich elit”
✅ Czy Europa może stawić czoła Rosji?
✅ Problem demograficzny w Europie
To, że Polska – państwo graniczące także z Rosją – ma szczególne położenie, jest od wieków oczywistością, podobnie jak to, że stanowi ono swoisty pomost pomiędzy Wschodem a Zachodem.
Mimo iż centralne położenie naszego kraju na Starym Kontynencie stwarzało i stwarza ogromną pozytywną szansę polityczną, gospodarczą i kulturową, to jednak było ono także powodem wielu zagrożeń i tragicznych nieszczęść narodowych. Historyczne okresy chwały i potęgi przeplatały się z klęskami i upadkiem państwowości, zwłaszcza wówczas, gdy zaniedbywano obronę narodową i nie umianowy korzystać szansy położenia geopolitycznego dla rozwoju gospodarczego i stymulującego oddziaływania politycznego na sąsiadów, mogącego zapewnić pokojowy rozwój państwa.
Błędnie definiowane strategie
Niestety z tym dramatycznym zjawiskiem, pomimo przynależności Polski do NATO i UE, ponownie mamy do czynienia, a to głównie dlatego, że od 1999 roku, gdy jesteś członkami Sojuszu i UE, błędnie definiowaliśmy Strategię Bezpieczeństwa Narodowego. Główną przyczyną tego stanu rzeczy były wadliwie prognozy zagrożeń dla stanu bezpieczeństwa w globalnym i europejskim środowiskach oraz dla bezpieczeństwa Polski w perspektywie 20–30 lat.
Nie zbudowaliśmy dostatecznej wystarczalności obronnej kraju i nie wypełniliśmy art. 3. Traktatu NATO
Z tego też powodu wciągu 25 lat przynależności do NATO i 20 lat członkostwa w UE politycy będący w tym czasie u steru władzy naszego kraj unie wykorzystali współczesnej szansy położenia geopolitycznego Polski, aby na fundamencie poprawnie zdefiniowanej i zaakceptowanej wspólnej strategii zbudować bezpieczeństwo państw wschodniej flanki oraz spójnej ze strategią Sojuszu i Unii siły obronnej III RP na miarę naszych potrzeb, warunków i możliwości. Tym samym nie zbudowaliśmy dostatecznej wystarczalności obronnej kraju i nie wypełniliśmy art. 3. Traktatu NATO. Z drugiej zaś strony nie zbudowaliśmy na wschodniej flance Sojuszu pozycji naszego państwa jako lidera i moderatora i nie zapewniliśmy sobie suwerenności strategicznej, która w ślad za tym powinna Polsce umożliwić:
1.stymulująceoddziaływaniena rozwój gospodarczy państw tu położonych oraz na budowę ich potencjału obronnego;
2.reprezentowanieinteresów tych krajów oraz naszego wspólnego stanowiska w sprawach bezpieczeństwa, w relacjach z USA oraz z wiodącymi krajami Europy Zachodniej, co tym samym pozwalałoby wpływać na relacje transatlantyckie oraz politykę bezpieczeństwa USA wobec Polski i krajów wschodniej flanki NATO przy uwzględnieniu naszego głównego interesu;
Tak się jednak nie stało. Nasze elity polityczne i generałowie ten czas zmarnowali, zatracając narodową przezorność, a przy tej okazji nasz ogromny wojskowy dorobek intelektualny oraz wiedzę wojskową o Rosji, rosyjskiej armii, o rosyjskiej sztuce operacyjnej i o rosyjskim myśleniu. Tym samym też i nie zbudowali –nie tylko w tej przestrzeni –pozycji Polski w roli moderatora, ale także systemu obronnego państwa, a w nim dostatecznej wystarczalności obronnej oraz siły obronnej na miarę naszych warunków, potrzeb i możliwości. Ten stan rzeczy, gdy wojna o Ukrainę – od samego początku i zgodnie z moimi prognozami – zmierza do skrajnie niekorzystnego zakończenia dla tego kraju, a tym samym i dla bezpieczeństwa Polski, stawia nas dzisiaj, pomimo że na obronę od kilku lat wydawane są ogromne pieniądze, w sytuacji dramatycznej: braku zdolności systemu obronnego państwa do obrony RP i polskiego społeczeństwa, zgodnie z nadrzędnym celem tego systemu oraz naszą racją stanu, zdefiniowaną w Konstytucji RP.
Czy niewiele czasu (do 5 lat), jaki daje nam jeszcze Ukraina, wystarczy, abyśmy zbudowali System Obronny Państwa, a w nim przewagę strategiczną, skoro – i nadal od 2022 roku – nie posiadamy aktualnej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego ,a armie państw NATO adekwatnego potencjału i jego zdolności, przy ograniczonym zaangażowaniu USA, aby Rosja nie ważyła się zaatakować…krajów nadbałtyckich i naszego kraju?!
Według mojej oceny sprostanie temu ogromnemu wyzwaniu, przy tym stanie wiedzy i doświadczenia klasy politycznej i najwyższych wojskowych, jest wątpliwe, jeżeli nada lich aktywność w „budowaniu” systemu obronnego państwa sprowadzać się będzie do bezproduktywnych debat, niespójnych wypowiedzi i wojny polsko-polskiej!
Wdrożyć nową strategię
Dzisiaj w pierwszym rzędzie należy pilnie opracować, a zatem wdrożyć, nową Strategię Bezpieczeństwa Narodowego
Dzisiaj w pierwszym rzędzie należy pilnie opracować, a zatem wdrożyć, nową Strategię Bezpieczeństwa Narodowego, gdzie między innymi w sposób precyzyjny powinien być zdefiniowany system powszechnej obrony, który powinniśmy w tym czasie zbudować. Jednocześnie – podjąć wysiłki zbudowania na wschodniej flance NATO pozycji Polski jako państwa moderatora, wpływającego na politykę USA i krajów zachodniej Europy wobec narodowych interesów i bezpieczeństwa państw tu się znajdujących.
Uwarunkowania historyczne, geopolityczne i społeczne bezpieczeństwa państwa wymagają, aby system obrony RP, był zbudowany na fundamencie własnych możliwości i w oparciu o odpowiednio przygotowane siły, które powinny zapewniać wiarygodne przeciwdziałanie zagrożeniom bezpieczeństwa państwa oraz stanowić skuteczne odstraszanie o charakterze ofensywnym, gwarantujące:
– odporność państwa na zagrożenia niemilitarne i militarne o różnej skali i sile, a także zdolności potencjału obronnego do odparcie nagłej agresji, w tym zmasowanych uderzeń powietrznych i rakietowych agresora;
– zachowanie żywotności potencjału obronnego oraz zdolność sił zbrojnych do wykonania symetrycznego odwetowego i zmasowanego uderzenia powietrzno-rakietowego i bez żadnych ograniczeń na terytorium agresora; tym samym zapewnienie przeniesienia obrony naszego kraju na terytorium Rosji.
Oparcie polskiego systemu obronnego w pierwszej kolejności na własnych możliwościach i odpowiednio przygotowanych siłach nie oznacza dążenia do izolacji obronnej Polski ani od NATO, ani też od UE. Przeciwnie. Dysponowanie przez Polskę własnym, sprawnie funkcjonującym systemem obronnym i wiarygodną siłą obronną w sposób zasadniczy będzie uwiarygadniało nas w relacjach z naszymi sojusznikami i sąsiadami oraz legitymizowało nas jako wiarygodnego sojusznika i partnera, a także państwa aspirującego do roli moderatora w tej części Europy.
Z tego też względu polski system obronny powinien być jednoznacznie odbierany oraz oceniany w NATO i w UE, a także na arenie międzynarodowej. W ten też sposób powinien on być czytelny i dla naszego społeczeństwa, a tym samym zapewnić jego racjonalne i zaangażowane włączenie się do realizacji potencjału tego systemu oraz – w ramach jego struktur – do obronnej aktywności.
System ten także powinien zapewnić bezkolizyjne, wysoce zorganizowane przejście z okresu „P” na „W”. Obecnie adekwatne regulacje prawne w zakresie kryzysu i wojny oraz kompetencji najwyższych władz państwowych w kierowaniu obroną państwa, a także najwyższych dowódców wojskowych w dowodzeniu siłami zbrojnymi RP stoją w skrajnej sprzeczności z tymi wymogami i potrzebami.
Oczywistym truizmem jest, ale należy go ciągle powtarzać, że współcześnie, aby obrona państwa była wiarygodna, musi obejmować swoim zasięgiem nie tylko siły zbrojne, lecz cały naród, który stanowi fundament owych sił, ale przede wszystkim systemu obronnego państwa –lecz tylko wtedy, gdy jest on obronnie i psychologicznie przygotowany i jest gotów w sposób zdeterminowany bronić trwałości, nienaruszalności granic ojczyzny, swojego bytu oraz niepodległości.
W systemie obronnym RP szczególna rola przypada siłom zbrojnym:
– doskonale wyszkolonym i wykształconym kadrom dowódczym i sztabowym myślącym i postępującym według potrzeb i kryteriów obrony państwa;
– jednostkom wojsk operacyjnych oraz obrony terytorialnej, reprezentującym wysoką zdolność i gotowość bojową, a stanowiącym wiarygodną gwarancję odstraszania i niezwłocznego przeniesienia obrony państwa na terytorium agresora, a w razie nieuchronności jego wtargnięcia na terytorium RP, przygotowanym do podejmowania skutecznej walki o różnej skali, zasięgu, intensywności i charakterze, zarówno samodzielnie, jak i w układzie sojuszniczym.
Ze słabym partnerem, w tym słabym i pod względem wojskowym, nikt się nigdy nie liczył
Trzeba przy tym pamiętać o tragicznych lekcjach płynących z obecnie toczącej się wojny w Ukrainie, ale także i z naszej historii, gdy to ze słabym partnerem, w tym i słabym pod względem wojskowym, nikt się nigdy nie liczył. Natomiast silniejsi wykorzystywali jego słabość do realizacji swoich celów politycznych i biznesowych. Tak też jest i będzie zawsze. Słabość obronna państwa stanowi zatem nie tylko naturalną zachętę do agresji ze strony potencjalnego agresora, ale także pokus do wielowymiarowej oraz wieloaspektowej dominacji silniejszego sojusznika czy też partnera, który zawsze, pomimo zapewnień, będzie stawiał swoje interesy narodowe i cele polityczne ponad naszymi.
Nie należy się również spodziewać jakiegokolwiek bezinteresownego sojuszniczego rozpięcia parasola ochronnego nad Polską, tym bardziej jeżeli elity rządzące i naród wykażą zaniedbania w systemie obronnym swojego państwa i jeżeli dokonywane będą błędne oceny i działania zarówno w sferze politycznej, jak i wojskowej.
Realistyczna polityka zagraniczna i wewnętrzna
W związku z tym, w naszych uwarunkowaniach, system obronny państwa musi mieć jasno zdefiniowany nadrzędny cel, być powszechnym i opartym na trwałym fundamencie psychologicznego i obronnego przygotowania całego społeczeństwa. Nie obok sił zbrojnych, lecz w ścisłym związku z nimi należy zorganizować i przygotować – i to jak najszybciej –Obronę Cywilną Kraju oraz całą sferę innych elementów struktur organizacyjnych państwa, zapewniających funkcjonowanie w okresie zagrożenia, zaistnienia sytuacji kryzysowej oraz w czasie wojny.
Podstawowym jednak warunkiem bezpieczeństwa Polski, jej obrony narodowej, jest dalekowzroczna, mądra, aktywnie i realistycznie prowadzona polityka zagraniczna oraz wewnętrzna (jeden z głównych filarów systemu obronnego), zwłaszcza dotycząca rozwoju stosunków dobrosąsiedzkich z państwami ościennymi i znajdującymi się na wschodniej flance NATO.
W ślad za tym, uwzględniając dominującą rolę i oddziaływanie polityki w powszechnym systemie obrony państwa, należy wyróżnić następujące filary tego systemu:
– strategię obrony państwa(doktrynę);
– potencjał gospodarczy i naukowo-techniczny, a w tym potencjał przemysłu zbrojeniowego;
– potencjał obronny (bojowy) sił zbrojnych i ich zaplecze;
– potencjał rezerw osobowych i materiałowych;
– potencjał obronny resortów cywilnych i układu pozamilitarnego;
– potencjał obrony cywilnej kraju;
– potencjał terytorium kraju oraz jego operacyjne (obronne przygotowanie).
Potencjał NATO i UE przewidziany do użycia w obronie RP, zgodnie z planami i potrzebami, stanowią filary zewnętrzne– sojusznicze – w celu okazania pomocy i wsparcia w warunkach zagrożenia, zaistniałej sytuacji kryzysowej oraz wojny.
Każdy z wymienionych filarów powszechnego systemu bezpieczeństwa państwa należy rozpatrywać przez pryzmat zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa, zarówno niemilitarnych, jak i militarnych.
W pewnym więc uproszczeniu można przyjąć, że system obronny RP stanowią elementy potencjału obronnego własnego i sojuszniczego, połączone celem politycznym, zapewniające nam historycznie uwarunkowaną suwerenność i niepodległość oraz nienaruszalność granic państwa, a tym samym pokojowy rozwój w jego granicach i przetrwanie narodu.
Spójność systemu
Aby utworzony system był trwały i sprawny funkcjonalnie, każdy z jego filarów powinien mieć przydzielony zakres spójnych ze sobą zadań obronnych wykonywanych obligatoryjnie w okresie pokoju oraz w warunkach zagrożeń bezpieczeństwa narodowego i ewentualnego konfliktu zbrojnego. Spoiwem zaś łączącym poszczególne filary systemu obronnego i ukierunkowującym wysiłki obronne jest nadrzędny cel systemu.
Cel nadrzędny systemu obrony państwa: zapobieganie powstawania sytuacji kryzysowych, musi być ostatecznie i na trwałe zdefiniowany w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego
Cel nadrzędny systemu obrony państwa: zapobieganie powstawania sytuacji kryzysowych, ochrona i obrona suwerenności, integralności terytorialnej, niepodległości narodu polskiego, jego prawa do pokojowego rozwoju i przetrwania, musi być ostatecznie i na trwałe zdefiniowany w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego (a tej nadal brak), aby w sposób jasny i precyzyjny uwzględniał rzeczywiste realia i wszelkie uwarunkowania wywierające wpływ na trwałą i sprawnie funkcjonującą organizację powszechnego systemu obronnego. Musi on być realistyczny zarówno w formie, jak i w treści, a także możliwy do osiągnięcia w praktyce wykonawczej. Dlatego w sposób racjonalny, obiektywny i umotywowany należy dokonać głębokiej analizy oraz oceny następujących zasadniczych czynników determinujących cel systemu obronnego:
W sposób racjonalny, obiektywny i umotywowany należy dokonać głębokiej analizy oraz oceny zasadniczych czynników determinujących cel systemu obronnego
– stanu przywództwa narodowego;
– polityki wewnętrznej i zagranicznej;
– Strategii Bezpieczeństwa Narodowego i doktryny militarnej NATO oraz jej spójności z doktryną militarną obrony Polski i państw wschodniej flanki NATO;
– stanu systemu kierowania obroną państwa i dowodzenia siłami zbrojnymi w czasie pokoju i wojny (obecny system jest w stanie fatalnym);
– stanu suwerenności strategicznej Polski i świadomości roli i strategii USA w zarządzaniu eskalacją wojny;
– gotowości USA do przyjęcia na siebie ryzyka strategicznego, wynikającego z zamiaru wykonania zmasowanego symetrycznego i konwencjonalnego uderzenia powietrzno-rakietowego, będącego funkcją nowej ofensywnej doktryny realnego odstraszania oraz obrony państwa wschodniej flanki NATO na terytorium Rosji;
– zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa i najbliższych sąsiadów, w bliższej i dalszej perspektywie czasu, a w tym szczególnie ze strony Rosji;
– istoty i charakteru rosyjskiej agresji militarnej oraz wynikających stąd strategii militarnej, sztuki operacyjnej oraz rosyjskiego myślenia;
– potencjału militarnego Rosji, stanu rosyjskiego społeczeństwa i armii rosyjskiej, jej zasobów; przemysłu obronnego, jego zdolności mobilizacyjnych oraz produkcyjnych; nowych technologii wojskowych; zdolności odtwórczych i mobilizacyjnych;
– położenia geopolitycznego Polski;
– stanu i charakteru infrastruktury krytycznej i energetycznej i innej na obszarze kraju oraz jego obronnego przygotowania;
– potencjału naukowo-technicznego Polski, a w tym potencjału przemysłu obronnego oraz potencjału dedykowanego do obrony naszego kraju ze strony państw sojuszniczych;
– potencjału militarnego NATO i USA i jego zdolności, dedykowanych zgodnie z planami ewentualnościowymi do obrony Polski i krajów nadbałtyckich;
– potencjału obronnego Polski, a w tym potencjału i zdolności SZ RP i ich zasobów;
– stanu obrony cywilnej kraju oraz stanu świadomości obronnej polskiego społeczeństwa(jego odporności psychologicznej na rosyjską i wrogą dezinformację; gotowości do największych poświęceni w obronie kraju);
– potencjału demograficznego;
– stanu zasobów naturalnych itd.
Elementy potencjału bojowego
W ślad za tą analizą i oceną należy zdefiniować elementy potencjału bojowego Sił Zbrojnych RP, które powinny stać się podstawą do tworzenia już w czasie pokoju wymaganej przewagi w systemie obronnym państwa do długotrwałej i wyczerpującej wojny. Do nich należy zaliczyć:
– gotowość i zdolność bojową;
– kadry dowódcze i sztabowe, doskonale wykształcone z ukształtowaną wyobraźnią operacyjną i strategiczną oraz przygotowane praktycznie, w ramach ćwiczeń z wojskami w terenie, do dowodzenia wojskami operacyjnymi i działania w różnych, także ekstremalnych warunkach;
– siły i środki wojsk obrony terytorialnej, odpowiednio przygotowane i wyszkolone, zdolne do współdziałania z wojskami operacyjnymi oraz siłami obrony cywilnej kraju;
– zdolności przemysłu obronnego do konwersji funkcjonalnej przygotowanej na wypadek zaistniałej sytuacji kryzysowej oraz wojny, a także zabezpieczenia potrzeb i ciągłości działań SZ RP: w 100% w amunicję oraz w 80% w sprzęt wojskowy;
– zasoby rezerw osobowych (około miliona) wyszkolonych i gotowych do użycia oraz w 100% zabezpieczających potrzeby SZ RP na czas wojny;
– zdolność zapobiegania sytuacjom kryzysowym lub ich przezwyciężania;
– odporność potencjału obronnego państwa na działania poniżej progu wojny i wojnę kognitywną oraz w cyberprzestrzeni;
– świadczenia resortów cywilnych na rzecz SZ RP w okresie „ W” i „P”.
Istotnym elementem potencjału bojowego SZ RP i ich zdolności musi być sprawny system mobilizacyjny i operacyjny rozwijania wojsk w okresie zagrożenia i działań wojennych
Ponadto bardzo istotnym elementem potencjału bojowego SZ RP i ich zdolności musi być sprawny system mobilizacyjny i operacyjny rozwijania wojsk w okresie zagrożenia i działań wojennych.
Natomiast w umacnianiu potencjału obronnego(bojowego) SZ RP szczególne znaczenie mają takie elementy jak:
– wielodomenowe rozpoznanie, a w tym i kosmiczne;
– wielopłaszczyznowa i przestrzenna obrona powietrzna kraju (kopuła) zapewniająca efektywną obronę potencjału państwa(ludności cywilnej; żywotność potencjału obronnego Polski oraz zdolności i gotowości SZ RP do wykonania symetrycznych odwetowych konwencjonalnych uderzeń powietrzno-rakietowych na terytorium agresora lub na terytorium tego państwa, z którego Polska zostanie zaatakowana);
– sprawny system kierowania obroną państwa i dowodzenia SZ RP;
– mistrzowski poziom wyszkolenia bojowego wojsk operacyjnych i wojsk obrony terytorialnej.
Uniknąć obniżenia potencjału bojowego
Dokonując oceni rozpatrując elementy stanowiące o jakości potencjału obronnego (bojowego) SZ RP, trzeba jednocześnie pamiętać, aby nie dopuścić, jak to wcześniej już bywało, do jego obniżenia. Do zasadniczych elementów obniżających zwłaszcza potencjał bojowy SZ RP, należy zaliczyć:
W moim przekonaniu wadliwą jest obecnie wdrażana koncepcja Tarczy Wschód
– wadliwą Strategię Bezpieczeństwa Narodowego i doktrynę obrony państwa oraz nieodpowiednie koncepcje i założenia strategiczne, a także operacyjne i taktyczne(w moim przekonaniu wadliwą jest obecnie wdrażana koncepcja Tarczy Wschód);
– obniżenie poziomu kształcenia kadr dowódczo-sztabowych oraz kadr kierowniczych administracji państwowej i samorządowej;
– błędna polityka kadrowa, promująca lizusostwo i oportunizm kadry dowódczej.
Nie bez wpływu na obniżenie potencjału bojowego SZ RP jest ich uzależnienie uzbrojenia i środków walki od dostaw z zagranicy, a szczególnie od dostaw amunicji.
Współcześnie każda armia, która zamierza być nowoczesną, w coraz większym stopniu powinna być uzależniona od potencjału ekonomicznego swojego państwa.
Są to tylko zasygnalizowane problemy wynikające z pilnej potrzeby sformułowania nowej Strategii Bezpieczeństwa Narodowego i budowy w oparciu o nią powszechnego systemu obronnego państwa, w świetle i w odniesieniu do zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa, płynących także i z niekorzystnego dla Ukrainy przebiegu i zakończenia wojny w obronie przed rosyjską agresją militarną.
Chcąc popchnąć debatę o sprawach europejskich należycie do przodu, postawmy sprawę na starcie bardzo jasno i bez ogródek. Polityka klimatyczna UE w obecnym kształcie – jest bankrutem. Wielki program osiągnięcia neutralności emisyjnej do 2050 roku nie ma żadnych szans uratować planety przed efektem cieplarnianym. A jednocześnie walnie przyczynia się do niszczenia konkurencyjności kontynentu. Należy pilnie zawrócić z tej ścieżki, dokonując głębokiej rewizji Zielonego Ładu.
Europa zmniejsza emisję, Chiny liczą zyski
Kraje Unii Europejskiej wytwarzają już tylko ok. 7 procent globalnej emisji dwutlenku węgla. Tak więc nawet cofnięcie kontynentu do zero emisyjności znanej z epoki kamienia łupanego nie zatrzyma efektu cieplarnianego. Tylko synchronizacja polityki redukcji CO2 z największymi jego światowymi producentami, zwłaszcza przodującymi w tym względzie Chinami, mogłaby przynieść pożądany skutek (pomińmy teraz, o ile dekad odsunięty w czasie). Takiej harmonizacji jednak ani nie ma, ani nie widać na horyzoncie.
Podczas gdy Europa poddaje swoich obywateli coraz bardziej drakońskim regulacjom, Chiny zalewają Stary Kontynent fotowoltaiką czy wiatrakami, jednocześnie zwiększając produkcję CO2
Zwolennicy kontynuacji dotychczasowej polityki klimatycznej UE lubią powoływać się na to, że największy globalny truciciel, jakim są Chiny, również obrał sobie cel neutralności klimatycznej (na 2060 rok) i że jest światowym liderem inwestycji w zieloną energetykę. Zapominają jednak o zasadniczych „ale”. Pierwsze dotyczy tego, że na razie, i według planów jeszcze do 2030 roku, Chiny emisje dwutlenku węgla wciąż zwiększają, tymczasem Europa od dekad intensywnie je zmniejsza. Drugie „ale” dotyczy faktu, że Państwo Środka jest dziś światowym liderem w każdym rodzaju energetyki, w tym wysokoemisyjnych elektrowni węglowych, a przodownictwo w czystych jej rodzajach obejmuje sukcesywne budowanie samodzielności technologicznej i pieczołowitą dbałość o bieżący rachunek zysków i strat. Podczas gdy Europa poddaje swoich obywateli coraz bardziej drakońskim regulacjom, Chiny zalewają Stary Kontynent fotowoltaiką czy wiatrakami, jednocześnie zwiększając produkcję CO2. W związku z tym, gdy na przykład europejscy fotowoltaicy biją na alarm w związku z grożącym im zbiorowym bankructwem, ich dalekowschodni odpowiednicy – liczą zyski. W dużej mierze za sprawą eksportu do UE, synchronicznego z celami Zielonego Ładu.
Kraje globalnego Południa, o wiele bardziej zagrożone destrukcyjnymi skutkami efektu cieplarnianego, wcale nie kwapią się do naśladowania zielonej polityki rodem z Europy
Szczególnie złośliwa ironia tkwi w fakcie, że kraje globalnego Południa, przecież o wiele bardziej zagrożone destrukcyjnymi skutkami efektu cieplarnianego przez wzgląd na położenie w cieplejszych strefach klimatycznych, wcale nie kwapią się do naśladowania zielonej polityki rodem z Europy. Popularne na Starym Kontynencie idee międzynarodowego „przywództwa etycznego” nie znajdują więc, również gdy o regulacje klimatyczne idzie, potwierdzenia w rzeczywistości. Przeciwnie: realia światowej polityki zadają im kłam. Co gorsza, dbające o swój rozwój technologiczny Chiny są dziś na lepszej drodze, by na przemysłową skalę produkować – i zapewne także eksportować – czystą energię pochodzącą na przykład z fuzji termojądrowej niż zapatrzona w idee sprzed kilku dekad Europa. Doprawdy, gdyby ironia była boginią, miałaby na unijnej polityce klimatycznej używanie. Przecież ta ostatnia miała prowadzić także do technologicznej supremacji Europy w dziedzinie produkcji czystej energii.
Stary Kontynent globalnym skansenem?
W rzeczy samej powinniśmy wyraźnie rysować perspektywę. Jeśli sprawy będą się toczyć tak jak dotąd, Stary Kontynent stanie się globalnym skansenem. Na czoło światowej produkcji czystej energii wysuną się z czasem Chiny, być może także Indie, a Stany Zjednoczone będą starały się dotrzymać tym pierwszym kroku. Europa, zniszczywszy uprzednio swoją konkurencyjność w imię rzekomych celów klimatycznych, obudzi się w pewnym momencie jako technologicznie niesamodzielny, a niewykluczone, że także bardziej emisyjny relikt poprzedniej epoki. W lepszym razie będzie importować czyste rozwiązania energetyczne. W gorszym – stanie się po prostu nową kolonią.
Polityka klimatyczna w jej strategicznym wymiarze stała się anachronicznym absurdem, który ciągnie Europę w dół
Oczywiście, to nie tylko ów swoisty utopizm klimatyczny odpowiada za postępujący upadek konkurencyjności Europy. Rozbuchana polityka socjalna i konsumpcja, sukcesywnie narastający nadmiar regulacji, zaniedbanie realnej innowacyjności i produkcji – są „innymi szatanami tu czynnymi”. Nie zmienia to faktu, że polityka klimatyczna w jej strategicznym wymiarze stała się anachronicznym absurdem, który ciągnie Europę w dół. Słowo „anachroniczny” jest tu empatycznym ukłonem w stronę tych wszystkich, którzy w latach 90. i kolejnej dekadzie wierzyli, że Unia może rozdawać karty na świecie jakkolwiek chce, porzucając przy tym tradycyjne parametry potęgi, a wymyślając nowe. Osobiście nigdy tych przekonań nie podzielałem, ale staram się rozumieć, dlaczego można było dać się zwariować.
W każdym razie, Zielony Ład jest w obecnym kształcie nie do utrzymania i musi zostać głęboko zrewidowany. Pogląd ten zaczyna przebijać się do europejskiego głównego nurtu. O potrzebie dostosowania polityki klimatycznej do (nowych) priorytetów reindustrializacji i remilitaryzacji kontynentu mówiła ostatnio sama przewodnicząca Urszula von der Leyen. Premier Donald Tusk stwierdził niedawno, że „niektóre założenia dotyczące emisji CO2 rozbrajają europejską gospodarkę”. W pokrewne tony uderza też wieloletni lider Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber. Coś się zmienia.
Problem w tym, że jest to „za mało, zbyt późno”. Trzeba było bezprecedensowych ogólnoeuropejskich protestów rolników, bicia w dzwon przez właścicieli budynków, producentów fotowoltaiki i masę innych przedsiębiorców, by unijny główny nurt zaczął się reflektować. Ale, poza bieżącymi, dostosowawczymi ustępstwami, generalnej rewizji – wciąż brak. Symbolem swoistego rozdwojenia jaźni jest tu szefowa Komisji Europejskie von der Leyen, z jednej strony wygłaszająca wspomniane korekty erystyczne, z drugiej – naciskająca na kontynuację Zielonego Ładu w dotychczasowym kształcie. Nad tym, by cele emisyjne nie uległy zmianie, ma zresztą czuwać także jej nowy doradca Filip Lamberts.
To właśnie von der Leyen może uchodzić za „figurę emblematyczną” problemu, o którym mowa. Znakiem rozpoznawczym swojej pierwszej kadencji jako szefowej KE uczyniła radykalizm klimatyczny, wspierany wtedy przez ultrasa tematu Fransa Timmermansa, ówczesnego zastępcę Niemki. Wobec wzbierających protestów, u progu nowego unijnego rozdania po euro wyborach 2024 roku jasne stawało się, że konieczna zmiana polityczna w obszarze Zielonego Ładu nie może obyć się bez zmiany kadrowej. Przecież politycy budujący swoją karierę na radykalizmie klimatycznym nie mogą tak po prostu, z dnia na dzień, obrać kursu na zasadniczą rewizję. Jednak europejski mainstream ponownie powierzył misję kierowania KE von der Leyen właśnie. Ten błąd spowodował przeniesienie wspomnianej schizofrenii politycznej przewodniczącej na całą Unię – na następne 5 lat.
Europa będzie, przynajmniej krótkoterminowo, uprawiać klimatyczny chocholi taniec
W efekcie Europa będzie, przynajmniej krótkoterminowo, uprawiać klimatyczny chocholi taniec. Niezdolna sensownie pogodzić priorytet kontynuacji (forsowany, chcąc nie chcąc, przez starą kadrę) z imperatywem głębokiej rewizji na pewno poczyni w najbliższych latach szereg ustępstw względem coraz bardziej sfrustrowanych biznesmenów i zwykłych obywateli. Jednak nic nie wskazuje, by w obecnej konfiguracji była w stanie zdobyć się na refleksję strategiczną na miarę czasu i wytyczenie nowych priorytetów.
Dojrzewanie do zmian
Oczywistym minusem sytuacji jest swoisty pankontynentalny imposybilizm polityczny. Plusem jednak: dojrzewanie do zmian. I towarzysząca temu debata. Biorąc więc w nawias tyleż oczywisty na gruncie (głoszonego w Nowej Konfederacji od lat) eurorealizmu, co politycznie dziś abstrakcyjny postulat wymiany przewodniczącej KE (lub jej głównych idei i tożsamości), warto skupić się na tym co możliwe.
Możliwa jest sanacja odnośnej debaty publicznej. Ta zaś w dalszej perspektywie (5 lat i więcej) może pociągnąć za sobą dużą zmianę polityczną. To nie są sfrustrowane uroszczenia niespełnionego politycznie intelektualisty, a odczytanie specyfiki sytuacji. Wspomniana schizofrenia klimatyczna i błąd rozdania kart w nowej kadencji na zasadzie kontynuacji – tworzą po prostu określoną rzeczywistość zastaną. Krótkofalowo duża zmiana polityczna jawi się w niej jako bardzo mało prawdopodobna. Natomiast atmosfera do rewizjonistycznej debaty – wręcz odwrotnie. Tak więc wszystkim chcącym zmiany europejskiej polityki klimatycznej, łącznie z politykami, obok próby wyciśnięcia z obecnego układu politycznego tego, co się da, trzeba zaproponować to samo. Oddziałujmy słowem i myślą, by za 5 lat zebrać większe owoce.
Kilka kierunkowych idei. Po pierwsze, warto porzucić stare schematy. Zielony Ład się nie sprawdził, nikt na świecie go nie podziwia, a Europa w wyniku niego traci, zamiast zyskiwać. O ideały ekologiczne trzeba docelowo zadbać w zupełnie inny sposób.
Po drugie, powinniśmy skupiać się nie na redukcji emisji, a na budowie przewag technologicznych. Fuzja termojądrowa, energia z kosmosu, badania nad magazynowaniem energii – to przykładowe obszary, w których powinniśmy szukać specjalizacji.
Po trzecie, w kwestii samych emisji należy przyjąć regułę „Chiny plus zero”. Do dyskusji, czy w odniesieniu do poziomu Państwa Środka z chwili obecnej, czy z przeszłości. W każdym razie redukowanie emisji bardziej niż największy truciciel, bez którego udziału pożądany efekt globalny nie nastąpi, nie ma klimatycznego sensu.
Po czwarte, szukajmy rozwiązań nie nakazowo-rozdzielczych, jak do tej pory, a zachęt do oddolnego, rozproszonego postępu w kierunku czystej energetyki. Początek integracji europejskiej był głęboko przesycony duchem subsydiarności: wkraczania wyższych szczebli politycznych tylko wtedy, gdy niższe nie są w stanie zrealizować celu. Nie należy ich jednak konfrontować z wydumanymi programami tworzonymi przez klimatycznych fanatyków czy szemranych lobbystów, a z rozsądną teleologią opartą na rzetelnej diagnozie dostępnych zasobów i możliwych do realizacji postulatów. W Nowej Konfederacji nazywamy to Zielonym ordokonserwatyzmem.
Po piąte, obok innych absurdów należy całkowicie wyeliminować ten polegający na jednoczesnym narzucaniu Europejczykom wyśrubowanych norm i otwieraniu się na import z krajów i regionów takim normom niepodlegającym. Najnowsze przykłady to układ UE z Mercosurem, ale też bezrefleksyjne otwarcie na wwóz żywności z Ukrainy i – co ciekawe – także z Rosji.
Tylko tyle i aż tyle. Aby postawić europejską politykę klimatyczną z głowy na nogi, najpierw trzeba sobie ów stan docelowy wyobrazić. W sposób wolny od ideologicznych dogmatów minionych lat i dekad.
Czym jest Ostatni Etap? Ta książka to zapis mojej rozmowy z byłym rzecznikiem MSZ-u w latach 2021-2023 Łukaszem Jasiną. Tytułowy Ostatni Etap dotyczy końcówki rządów PiS-u, którą Łukasz opisuje od wewnątrz. Ale nie tylko. Rozmowy toczyły się w ich zasadniczej części wiosną 2024 roku, już po zwycięstwie nowej koalicji rządzącej.
Dlaczego książka powstała? Ponieważ zadaniem dziennikarzy – tak rozumiem swoje powołanie – jest opisywanie i wydobywanie tego, co było i jest ukryte. To najprostsza odpowiedź. Tu można by się zatrzymać i przejść do rzeczy. Problem wymaga jednak głębszego namysłu. Żyjemy w trudnych i zdecydowanie skomplikowanych czasach. Bywają dekady, w których nie dzieje się nic, ale są i tygodnie, w których dzieją się dekady. To twierdzenie przypisywane Leniowi dobrze pasuje do AD 2024. W końcu, nigdy nie wiemy teraz – a z pewnością od wybuchu pandemii, a już na pewno od wybuchu wojny, czy kolejny dzień lub tydzień przyniesie wydarzenia, które będą ważniejsze od całych poprzednich dekad. Ten stan wiecznej niepewności co do przyszłości udzielił się też politykom i całej klasie politycznej, elitom oraz mediom. 22 lutego 2022 roku świat zmienił się nieodwołalnie, podobnie jak po wybuchu pandemii, który nastąpił dwa lata wcześniej. Ale co tak naprawdę się wydarzyło za kulisami? Co było w tle? Czym kierowali się ludzie, którzy podejmowali decyzje? Jacy naprawdę są? I wreszcie jak zmienia się ich świat? O tym jest niniejsza książka.
Dziś jak nigdy potrzebne jest pełniejsze zrozumienie tego, co się dzieje, mechanizmów stojących za wydarzeniami, kulis tego co nazywamy najnowszą historią oraz polityki i sfery publicznej
Dziś bowiem jak nigdy potrzebne jest pełniejsze zrozumienie tego, co się dzieje, mechanizmów stojących za wydarzeniami, kulis tego co nazywamy najnowszą historią oraz polityki i sfery publicznej. Inny cytat, przypisywany legendarnemu amerykańskiemu wydawcy Philipowi Grahamowi mówi, że taką pierwszą wersją historii jest dziennikarstwo. Dla mnie od ponad dekady – od 2010 roku – jest to dziennikarstwo polityczne, gdy od samego początku starałem się zaglądać za kulisy tego, co nazywa się polityką. Z tego powodu, gdy pewnego zimowego poranka w Warszawie, w grudniu 2023 roku, w jednej z sieciowych kawiarni w centrum w rozmowie z Łukaszem Jasiną – byłym rzecznikiem MSZ-u za czasów końca rządów PiS – padł pomysł napisania tej książki, nie mogłem powiedzieć „nie”. I nie wahałem się. Świadom, że jak w każdym twórczym przedsięwzięciu, i to niesie za sobą ryzyko. Jako dziennikarz do ryzyka jednak przywykłem. Moja pierwsza książka, która ukazała się w 2022 roku, nosi tytuł Gamechanger: Za kulisami polityki[1], i jest historią kampanii wyborczych i punktów zwrotnych, sztabowców i sztabów.
Ostatni Etap to krok dalej i w inną stronę. To pierwsze takie spojrzenie za kulisy najnowszej politycznej historii Polski. Książka osadzona jest ponadto w szerokim kontekście wydarzeń i przemian, również technologicznych, zmieniających sferę publiczną w sposób, który cały czas wymyka się nawet tym, którzy mają ogromne doświadczenie. Rozmawiam z Łukaszem Jasiną, który objął swoją funkcję w chwili, gdy widmo wojny było już na horyzoncie, a na polsko-białoruskiej granicy narastał kryzys. Mój rozmówca ma unikalne spojrzenie na to, co działo się wtedy na zapleczu rządu. I o tym mówi, ujawniając fakty i wydarzenia, o których wcześniej nie wiedziała opinia publiczna. Rozmawiamy też o mediach, hejcie, ludzkich ułomnościach, ambicjach, pasjach i pomyłkach. O tym wszystkim, na co składa się polityka. Bo ostatecznie polityka to nie marketing, sondaże, komunikacja czy internetowe reklamy. To przede wszystkim starcie charakterów i tych charakterów test. Tak jak życie.
Jednocześnie dwa lata, gdy Łukasz był rzecznikiem MSZ-u to kampania wyborcza i ostatecznie koniec władzy PiS-u. To właśnie tytułowy „Ostatni Etap”. Z perspektywy czasu ten koniec wydaje się oczywisty. Wtedy jednak taki nie był dla nikogo – ani dla mediów, ani dla samego PiS-u, ani dla ówczesnej opozycji, która dziś sprawuje władzę jako koalicja 15 października. Pamiętam doskonale, że pod koniec kampanii wyborczej moi rozmówca za równo z PiS-u, jak i z opozycji nie byli pewni co do ostatecznego rezultatu. I że wielu obstawiało, że w jakiejś formie PiS będzie nadal rządzić z Konfederacją. Ta końcówka kampanii oraz czas władzy PiS-u to nadal w dużej mierze historia do opowiedzenia. Ostatni Etap rzuca na ten moment nowe światło. I to pierwsza książka, która pokazuje ostatni etap władzy PiS-u w ten właśnie sposób.
Ten serial ma swoich głównych bohaterów. Poza Łukaszem jest nim niewątpliwie jego przełożony, szef MSZ-u Zbigniew Rau. Są też liczni wiceministrowie, członkowie rządu i dyplomaci
Formuła naszej książki jest dobrze znana Czytelnikom. To wywiad-rzeka, który staraliśmy się z Łukaszem podzielić na kilka wyraźnie rozgraniczonych rozdziałów. Odcinków historii, bo dziś wszystko co najbardziej nośne w kulturze popularnej (Łukasz jak miłośnik kina zapewne się ze mną nie zgodzi) rozchodzi się pod postacią serialu, w odcinkach. Ten serial ma swoich głównych bohaterów. Poza Łukaszem jest nim niewątpliwie jego przełożony, szef MSZ-u Zbigniew Rau. Są też liczni wiceministrowie, członkowie rządu i dyplomaci. Bohaterem jest też w pewnym sensie sam Gmach MSZ-u i biurokracja, którą w sobie niesie. Jak i sama Warszawa, bo Gmach jest przecież osadzony w konkretnym miejscu. Chcieliśmy, by blaski i cienie stolicy były w rozmowie zarysowane tak samo, jak postacie, które się w niej poruszają.
Nie było tematów tabu ani ustalania, co wolno a co nie. Byliśmy ze sobą szczerzy
Istnieją niewątpliwie różne szkoły pisania wstępów do książek. Jedna głosi, że trzeba opisać swoją motywację i intencje, które kierowały autorem w trakcie jej pisania. Inna – że trzeba zapowiedzieć, co w książce będzie i na jaką przygodę zabiera się czytelnika. Ja, gdy zaczęliśmy rozmawiać z Łukaszem nie byłem pewny, co ta rozmowa przyniesie. Nie znałem mojego rozmówcy zbyt dobrze, ale byłem ciekaw, co ma do powiedzenia i jaka jest jego historia. Z tej ciekawości powstały nasze rozmowy i cały Ostatni Etap. Nie było tematów tabu ani ustalania, co wolno a co nie. Byliśmy ze sobą szczerzy.
Dlatego na początek bardzo dziękuje Łukaszowi za wspólną pracę, cierpliwość i zaangażowanie. I za decyzję, że tę wspólną pracę będziemy wykonywać.
Dziękuję też za zaufanie Nowej Konfederacji, zwłaszcza jej szefowi Bartłomiejowi Radziejewskiemu.
Dziękuję Paulinie Olak, która przygotowała i wsparła nas przy transkrypcji i obróbce tekstu. Dziękuję Iwonie Weidmann za bezcenne uwagi edycyjne i zadawanie trudnych pytań o nasze rozmowy. Bez Was nie byłoby tej książki.
Dziękuję za nieustające wsparcie, uwagi i pomysły Martynie Bednarczyk, Magdzie Sikorskiej, Katarzynie Zawadzie-Wewiór, Karolinie Kowalskiej, Robertowi Golańskiemu, Kindze Kwiecień, Małgorzacie Śmierzyckiej, Elżbiecie Sabie, Joannie Miziołek, Edycie i Jakubowi Horodyskiemu, Grzegorzowi Chlaście, Mateuszowi Sabatowi, Justynie Spychale, Barbarze Burdzy, Katarzynie Szwarc, Mateuszowi Janocie, Joannie Dziwak i Łukaszowi Celuście i wszystkim, którzy mnie wsparli i wspierają. Ze względu na naturę mojej pracy nie mogę niektórych osób wymienić. Za utrzymywanie mnie w dobrej formie, treningi i dopingowanie do pracy i aktywności dziękuję Marcinowi Rybakowi (Instagram: marcin_rym). Dziękuję też dr Barbarze Kawie. Ona już wie za co.
Dziękuję też mojemu sąsiadowi w Krakowie, Mirkowi. I mojej rodzinie w Żołyni na Podkarpaciu.
Dziękuję również moim kolegom i koleżankom z redakcji „Rzeczpospolitej”, w szczególności Bogusławowi Chrabocie, Michałowi Szułdrzyńskiemu, Tomkowi Krzyżakowi, Markowi Kozubalowi i Joannie Ćwiek.
Za polecenie mi tonic espresso (bez hektolitrów kawy nie byłoby tej książki) dziękuję posłance z Kutna, Paulinie Matysiak.
Dziękuję też Jolancie Szymańskiej- Majchrzak, Łukaszowi Majchrzakowi, najlepszym sąsiadom z Grochowa w Warszawie, w mieście które stało się moim domem. Oraz Grzegorzowi Sałkowi.
A teraz – czas na słowo od Łukasza.
Dziękuję Michałowi Kolance za jego wstęp. Z uwagi na pewną wadę mojego charakteru, jaką jest chęć dorzucania wszędzie swoich trzech groszy, chciałbym i tutaj dołożyć co nieco.
Podobno w Polsce więcej się teraz pisze niż czyta. Może to i prawda, zwłaszcza w przypadku prac naukowych, ale w gruncie rzeczy pogrążone w kryzysie księgarnie i ich internetowe odpowiedniki zawalone są dziełami i dziełkami na różny temat. Nie zauważyłem jednak by była na rynku książka, która by choćby w częściowy sposób opisywała polską politykę zagraniczną, działalność MSZ-u, funkcjonowanie polskiej dyplomacji w dobie agresji Rosji na Ukrainę, styk działalności państw i polityki czy też wielu innych kwestii. Samych książek nie brakuje, ale albo opierają się one na anonimowych źródłach, które nie biorą odpowiedzialności za to co piszą albo też są stworzone przez ludzi posiadających wiedzę teoretyczną lub też zaangażowanych tylko w jeden ze społecznych kręgów.
Moje życie potoczyło się tak, że miałem okazję patrzeć na polską politykę zagraniczną z kilku różnych punktów widzenia. Być w środku i czasem zachowując dystans
Moje życie potoczyło się tak, że miałem okazję patrzeć na polską politykę zagraniczną z kilku różnych punktów widzenia. Być w środku i czasem zachowując dystans. Spotkać ludzi i poznać sprawy, które w oczach wielu się ze sobą nie stykały. Stąd decyzja o tym, by to co zobaczyłem opisać, dzieląc się swoimi refleksami. Nie będą to pamiętniki Winstona Churchilla, Benjamina Constanta czy Andrieja Gromyki, bo i moja rola w historii była mniejsza, ale raczej w większym stopniu oparta na prawdzie wersja wychodzących w Polsce masowo książek o tym jak naprawdę wygląda polityka. Napisana pod nazwiskiem, ponieważ nie mam skłonności do milczenia, a histeryczne decyzje mojego zwierzchnika usunęły mnie z ministerstwa, co pozwala mi mówić otwarcie, w przeciwieństwie do tych, którzy nadal tam pracują.
Rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych to ważne, ale i dziwne stanowisko znajdujące się na pograniczu różnych profesji. Jest to pracownik dyplomacji zostający potem zazwyczaj dyplomatą (w polskim MSZ-ecie to norma, której nie zastosowano tylko wobec mnie i mojej poprzedniczki Moniki Szatyńskiej-Luft), rzecznik dyplomatów wywodzący się jednak zazwyczaj z innego środowiska i pozbawiony wielu ich wad i zalet, wysoki urzędnik MSZ-u umocowany w ten sposób, że musi i potrafi dojrzeć całokształt działalności resortu, ale na tyle nisko, by rozumieć jak się w nim pracuje i na czym to wszystko polega. To też nominat polityczny, ale zarazem w porównaniu z ministrem czy wiceministrami, profesjonalista od roboty. Gdy odniesie sukces, chętnie podpiszą się pod nim inni. A gdy pośliźnie mu się noga to przyjaciele znikają. A on pozostaje zawalonym pracą proletariuszem, który nie ma czasu na bizantyńskie obyczaje ratujące jego pozycje w resorcie, w którym nie brakuje ludzi znudzonych i nie mających nic innego do roboty niż celebracja własnej pozycji. Człowiek, który zresztą nie ma innego wyjścia i podejmuje decyzje nie mogąc ich przewlekać miesiącami, co jest tradycją Gmachu na Szucha. Wreszcie moje stanowisko dotyczyło człowieka, który jest wprawdzie rzecznikiem, ale różni się od innych, komercyjno-korporacyjnych rzeczników tym, że państwo nie opłaca go dobrze a jego błędy mogą wywołać prawdziwe konsekwencje a nie jedynie zmarszczenie brwi zleceniodawcy.
Dyplomacja na całym świecie jest obiektem stereotypizacji, która nie wynika ze złych zamiarów. W budowie jej wizerunku pomagają literatura i film, spowijające jej działalność we mgle niedomówień i wydobywające dbałość dyplomatycznego cechu, starającego się przekonać innych o wyjątkowości swoich kompetencji. Prawda jest oczywiście znacznie prostsza i jak to często bywa, ani przesadnie makiaweliczna, ani także niezbyt realistyczna. Zwłaszcza w przypadku polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Jest ono znaczącą w polskiej skali instytucją, pełną profesjonalistów, obok których występuje także pewna ilość łazików i szczęściarzy, nie odróżniających się od zwykłego obywatela. Nawet umiejętność wiązania krawata nie jest w MSZ-ecie stuprocentowa.
Teraz MSZ już nie jest na tle naszego, ogólnie lepiej rozwiniętego kraju, aż taką oazą szczęśliwości, ale kto się w tym systemie umie utrzymać, trwa w szczęściu
Jak to w Polsce bywa, jest to też urząd rozwijający się swoim trybem, od czasu do czasu przerywanym próbami reform. Te proponowane w czasie rządów PiS-u nie były ani najmniej powierzchowne ani przesadnie pewne sukcesu. Gildia rozwija się zasadniczo na zasadzie kooptacji, co jednak nie oznacza braku profesjonalizmu jej członków. Niemniej wszelkie jednostki – czy to zdolne, czy niezdolne – muszą nauczyć się odpowiednich rytuałów i dopełnić feudalnych zobowiązań. Historycznie MSZ najbardziej przypomina Kościół katolicki czy też polskie struktury zawodu lekarskiego z jego niejasnymi awansami, deklaratywnym posłuszeństwem wielkiego talentu, mimikrą, wsobnością i budowanym przekonaniem o swojej oryginalności. Kiedyś MSZ łączył się też z niedostępną szansą na wieloletni pobyt zagraniczny, wykształcenie dzieci za dobre pieniądze (państwowe zresztą) i podniesienie lub zachowanie statusu społecznego w następnych pokoleniach. Teraz MSZ już nie jest na tle naszego, ogólnie lepiej rozwiniętego kraju, aż taką oazą szczęśliwości, ale kto się w tym systemie umie utrzymać, trwa w szczęściu. Dotyczy to również większości przybyłego narybku do Gmachu za rządów Zjednoczonej Prawicy. Pewnie i ja pędziłbym sobie żywot na jakiejś placówce lub w otchłaniach Tartaru w resorcie, gdyby minister Rau nie musiał na kimś rozładować swojej nieudolności podczas kampanii wyborczej do Sejmu RP i upokorzeń ze strony premiera czy posła Kaczyńskiego.
Niemniej warto MSZ i tych kilka lat opisać. Jako historyk tworzę jednak tylko materiał, który ma być potem elementem refleksji czytelnika. To on wyciągnie wnioski. W odmętach histerii ogarniającej naszej państwo, warto też podjąć dyskusję na temat ostatnich kilku lat w polskiej polityce zagranicznej. Pewne sprawy warto przypomnieć nim zatrą się w pamięci lub odchodzący w przeszłość politycy nadmiernie je ubarwią. Prawda jest zawsze lepsza od braku prawdy.
Dziękuję mojej mamie za to, że jak zawsze i ciągle jest. Michałowi Kolance za to, że się poznaliśmy. Barbarze Burdzy za rady, pracownikom, kolegom i koleżankom z restauracji “Przytmaj” za udomowienie.
Dziękuję Wojciechowi Gerwelowi, Witoldowi Spirydowiczowi i Jakubowi Kumochowi za wsparcie udzielone podczas pisania książki w formie mądrych rozmów. Dziękuję też wielu innym wspaniałym pracownikom MSZ-u różnej rangi urzędniczej, którym nie chcę w tym momencie komplikować sytuacji przypominaniem naszej zażyłości. Dziękuję szczególnie tym, dzięki którym po prostu poradziłem sobie w roku 2024, bo człowiekowi nie jest łatwo, kiedy jest na świecie sam, choćby nawet jego ego sięgało wierzchołku Elbrusa.
Dziękuję jednemu z ambasadorów państw akredytowanych w Polsce za wzajemny szacunek, umocowany w naszej wspólnej historii, mimo że relacje Polski i jego ojczyzny po raz kolejny rozpadają się w drobny mak nie bez pomocy tych dwóch państw, które posyłały nas do łagrów czy komór gazowych. Дружбадружбой, а службаслужбой!
Dziękuję Marii Zacharowej za to, że nią nie jestem
Dziękuję Marii Zacharowej za to, że nią nie jestem.
Dziękuje też wszystkim, którzy mówili mi, że nie należy pisać tej książki lub nigdy ona nie powstanie. W normalnych okolicznościach zapewne mielibyście rację.
Na koniec dziękuję Hrubieszowowi, Warszawie i Lublinowi z których jestem. Cieszę się, że dzięki pracy w MSZ-ecie odkryłem też Łódź. Oraz Eli – szkoda, że życie nas podzieliło, ale całkowicie Cię rozumiem. Bylebyście nie spadli z Mount Everestu kariery.
Dziękuję rzecz jasna i przede wszystkim mamie.
[1]Game changer. Za kulisami polityki, Michał Kolanko, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2022.
We wtorkowy wieczór prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden ogłosił zakończenie konfliktu między Izraelem a libańskim Hezbollahem
„Dobra nowina” dla Bliskiego Wschodu.We wtorkowy wieczór prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden ogłosił zakończenie konfliktu między Izraelem a libańskim Hezbollahem. Porozumienie, negocjowane przez USA i Francję, które weszło w życie w środowy poranek, przewiduje 60-dniowe zawieszenie broni, będące podstawą trwałego rozejmu. W tym czasie nastąpić ma stopniowe wycofanie wojsk izraelskich z terytorium Libanu, a wojsk Hezbollahu na północ od rzeki Litani, czyli o około 40 kilometrów od granicy izraelsko-libańskiej. Obecność w regionie ma za to zwiększyć armia Libanu. Jej rola polegać ma między innymi na nadzorze i uniemożliwianiu przegrupowań bojowników. W zamyśle działania te mogą położyć kres krwawym starciom toczącym się od października 2023 roku, kiedy to Hezbollah włączył się do zapoczątkowanej przez Hamas walki z Izraelem. W istocie wysiłek negocjacyjny miał za zadanie doprowadzić do egzekwowania postanowień Rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ z 2006 roku, wydanej w warunkach ówczesnej wyniszczającej wojny, lecz wielokrotnie złamanej przez obydwie strony sporu. Hezbollah zbudował bowiem sieć podziemnej infrastruktury, podczas gdy Izrael przeprowadzał codzienne przeloty nad Libanem. Przeszkodą, jaka przez długi czas nie pozwalała osiągnąć porozumienia, było żądanie premiera Benjamina Netanjahu, aby Izrael zachował prawo do odpowiedzi militarnej w przypadku naruszenia reguł przez Hezbollah. W swoim wtorkowym oświadczeniu podkreślił on jednak, że warunek ten został zachowany, a gabinet bezpieczeństwa, większością 10:1, wyraził zgodę na zawieszenie walk.
Mimo to pojawiły się już wzajemne oskarżenia o łamanie przyjętych reguł. Jak podaje Reuters, izraelskie wojsko poinformowało we czwartek, że jego lotnictwo zaatakowało obiekt wykorzystywany przez Hezbollah do przechowywania rakiet średniego zasięgu w pobliżu Baysariyah w południowym Libanie. Stało się to po tym, jak „grupa podejrzanych osób” zbliżyła się do „Błękitnej Linii” wyznaczającej granicę między państwami. „Izraelski wróg atakuje tych, którzy wracają do wiosek przygranicznych” – stwierdził poseł Hezbollahu Hassan Fadlallah. W obliczu tego typu doniesień, nasuwa się pytanie o trwałość osiągniętego porozumienia oraz perspektywy zakończenia walk w Strefie Gazy.
Aż do dzisiaj Izrael doprowadził do wysiedlenia z Libanu ponad 1,2 miliona mieszkańców, a co najmniej 3961 osób zginęło. Z kolei ataki Hezbollahu zabiły 45 cywilów w północnym Izraelu, a swoje domy opuściło około 60 tysięcy Izraelczyków.
Rosja bombarduje w Syrii. W środę grupa islamskich bojowników z organizacji HajatTahrirasz-Szam (HTS), największa grupa rebeliantów w północno-zachodniej Syrii, przeprowadziła inwazję na co najmniej 10 obszarów leżących w prowincji Aleppo, gdzie kontrolę sprawują siły prezydenta Syrii Baszszara al-Asada. Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka poinformowało o śmierci 132 bojowników i żołnierzy. Powołując się na źródła, agencja Reuters podała, że ofensywa ta została wywołana wzmożonymi nalotami rosyjskich i syryjskich sił powietrznych na ludność cywilną w ostatnich tygodniach na obszarach w południowej części syryjskiej prowincji Idlib. Odpowiedź ze strony lotnictw rosyjskiego i syryjskiego nadeszła we czwartek – zbombardowano kontrolowaną przez rebeliantów północno-zachodnią część Syrii, w pobliżu granicy z Turcją. Stanowi to największy atak od marca 2020 roku, gdy Moskwa i Ankara zgodziły się na zawieszenie broni.
Turcja, choć szybko potępiła inwazję Rosji na Ukrainę, zajęła neutralne stanowisko w wojnie i nie zastosowała się do sankcji nałożonych przez Zachód na Moskwę
Telefon z Ankary. Kilka dni wcześniej, w niedzielę, doszło do rozmowy telefonicznej między prezydentem Turcji RecepemTayyipemErdoğanem, a prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Oficjalne oświadczenie Biura Komunikacji tureckiego prezydenta poinformowało, że podczas rozmowy Erdoğan podkreślił zaangażowanie Turcji na rzecz zacieśnienia współpracy z Rosją, zwłaszcza w zakresie zwiększenia wolumenu wymiany handlowej między obydwoma państwami. Warto pamiętać, że Turcja, choć szybko potępiła inwazję Rosji na Ukrainę, zajęła neutralne stanowisko w wojnie i nie zastosowała się do sankcji nałożonych przez Zachód na Moskwę, a pięć tureckich firm we wrześniu 2023 r. zostało objętych amerykańskimi sankcjami za dostarczanie produktów i usług rosyjskim firmom zbrojeniowym. Uzasadnieniem dla tychże działań ma być uzależnienie Turcji od rosyjskich surowców naturalnych, przede wszystkim ropy i gazu.
Trump straszy cłami. Zgodnie z zapowiedzią Donalda Trumpa pierwszy dzień jego prezydentury ma przynieść 25% cła na towary pochodzące z Meksyku i Kanady. W odniesieniu do Chin wspomniał natomiast o dodatkowym cle w wysokości 10% na wszystkie chińskie towary, które ma obowiązywać tak długo, jak Chiny nie ograniczą przemytu substancji potrzebnych do produkcji fentanylu, tzw. prekursorów. W kontekście Meksyku i Kanady, oprócz fentanylu, mowa jest również o zwalczaniu nielegalnej migracji.
Dolar kanadyjski i peso meksykańskie spadły po zapowiedzi Trumpa do najniższego poziomu wobec dolara amerykańskiego od odpowiednio 2020 i 2022 roku
Komunikat Trumpa spotkał się z reakcją wszystkich trzech wymienionych państw. Prezydent Meksyku Claudia Sheinbaum, podkreśliła wagę amerykańsko-meksykańskiej wymiany handlowej oraz niekorzystne skutki ewentualnych taryf, które mogą utorować drogę do inflacji, utraty miejsc pracy i nadszarpnięcia zaufania inwestorów. Premier Kanady Justin Trudeau rozmawiał z Trumpem telefonicznie. Jak podają kanadyjscy urzędnicy, miał zapewnić Trumpa, że liczba migrantów przekraczających granicę kanadyjską jest znacznie mniejsza w porównaniu z granicą amerykańsko-meksykańską. Udzielając komentarza stacji BBC, rzecznik ambasady Chin w Waszyngtonie stwierdził, że „chińsko-amerykańska współpraca gospodarcza i handlowa jest z natury korzystna dla obu stron”. Choć zapowiedzi amerykańskiego prezydenta elekta traktowane są na razie jako karta przetargowa w negocjacjach, dolar kanadyjski i peso meksykańskie spadły po tym do najniższego poziomu wobec dolara amerykańskiego od odpowiednio 2020 i 2022 roku. Juan natomiast osiągnął poziom najniższy od lipca 2024 roku.
„Bezpieczeństwo Polski jest także bezpieczeństwem Szwecji” – podsumował szef szwedzkiego rządu UlfKristersson
Teraz Skandynawia. Zabezpieczyć Morze Bałtyckie przed Rosją – to komunikat, który popłynął z ust premiera Donalda Tuska przed dwudniowym szczytem przywódców państw nordyckich i bałtyckich (NB8) w Szwecji. W trwającym w środę i czwartek spotkaniu udział wzięli przywódcy Danii, Szwecji, Finlandii, Norwegii, Estonii, Łotwy i Polski. Zobowiązano się do wzmocnienia swoich zdolności obronnych i rozszerzenia sankcji wobec Rosji. Kontynuowane ma być również wsparcie dla Ukrainy i jej przemysłu obronnego poprzez przeznaczenie dodatkowych środków na wysyłkę na Ukrainę amunicji. Naj istotniejszym punktem okazało się jednak ustanowienie strategicznego partnerstwa między Polską a Szwecją. „Bezpieczeństwo Polski jest także bezpieczeństwem Szwecji” – podsumował szef szwedzkiego rządu Ulf Kristersson. Z kolei premier Donald Tusk dodał, że skuteczność, solidarność i wspólne działania mają stać się podstawą współpracy w ramach grupy NB8, która dzieli percepcję zagrożenia ze strony Rosji. Ponadto spotkanie z premierem Norwegii JonasemGahrStøre przyniosło ustalenia dotyczące norweskiej odpowiedzialności za bezpieczeństwo węzła w podrzeszowskiej Jasionce, przez który dostarczany jest sprzęt wojskowy dla Ukrainy.
Zakaz ze Szwajcarii. Szwajcarski Sekretariat Stanu ds. Gospodarczych wszczął dochodzenie po tym, jak amerykańska agencja prasowa Defense One podała w listopadzie 2023 roku, że Ukraina otrzymałaod polskiej firmy UMO645 000 sztuk amunicji karabinowej z pociskami przeciwpancernymi wyprodukowanymi przez SwissPDefense. Szwajcaria ogłosiła więc, że licencja eksportowa polskiej firmy zostanie anulowana. Wynika to z surowych regulacji dotyczących neutralności, które zabraniają eksportu sprzętu wojskowego do stref konfliktu. Na tej podstawie od początku wojny na Ukrainie Szwajcaria przekazała Kijowowi ponad 3 miliardy dolarów pomocy humanitarnej i gospodarczej, konsekwentnie odmawiając udziału w transporcie uzbrojenia.
Joe Biden szuka kolejnych sposobów wsparcia Ukrainy w ostatnich tygodniach swojej prezydentury
Gest Bidena. Po wydaniu zgody na wykorzystywanie pocisków rakietowych ATACMS, Joe Biden szuka kolejnych sposobów wsparcia Ukrainy w ostatnich tygodniach swojej prezydentury. Jednym z ostatnich pomysłów, jaki pojawił się na stole, jest umorzenie długu w wysokości 4,7 miliarda dolarów, co poniekąd mogłoby zabezpieczyć Ukrainę przed ewentualnym obniżeniem poziomu wsparcia finansowego przez Donalda Trumpa. Republikanie pozostają jednak sceptyczni wobec takiego podejścia, twierdząc, że „okres przejściowy” pomiędzy prezydenturą nie sprzyja odpowiedniej kontroli nad wydatkowaniem środków przez Ukrainę, tworząc przy tym szkodliwy precedens.
Prezydent w Armenii. W mijającym tygodniu odbyła się trzydniowa wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Armenii, gdzie spotkał się między innymi ze swoim odpowiednikiem Wahagnem Chaczaturianem. W związku z nadchodzącą polską prezydencją w Radzie Unii Europejskiej, która potrwa do lipca 2025 roku, prezydent RP wyraził poparcie dla aspiracji Armenii do członkostwa w UE. Armenia ma również uzyskać polskie wsparcie w trakcie dialogu toczącego się ze Stanami Zjednoczonymi, a także z organami Unii Europejskiej na temat liberalizacji prawa wizowego dla Ormian. Jeden z punktów wizyty prezydenta okazał się jednak punktem zapalnym w relacjach z Azerbejdżanem. Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Baku potępiło bowiem wizytę prezydenta Dudy we wsi Karki, gdzie znajduje się punkt obserwacyjny misji UE w Armenii. Choć biuro prezydenta poinformowało, że wizyta związana jest z funkcją zastępcy szefa misji, którą pełni Polak Marek Kuberski, strona azerska podtrzymuje stanowisko, iż była to „demonstracja antyazerskiej polityki”. W związku z tym do MSZ Azerbejdżanu wezwany został chargé d’affaires polskiej ambasady.
Szok i ponowne liczenie. We czwartek rumuński Trybunał Konstytucyjny zwrócił się do Biura Wyborczego o ponowne przeliczenie głosów oddanych w pierwszej turze niedzielnych wyborów prezydenckich. Spowodowało to chaos w rumuńskiej administracji, a dodatkowym asumptem do tego stały się doniesienia funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, którzy stwierdzili, że ingerencja za pośrednictwem TikToka miała na celu wzmocnienie mało znanego kandydata skrajnej prawicy Călina Georgescu. Georgescu, zdobywając 23% poparcia, wyeliminował z wyścigu premiera Marcela Ciolacu. Dlatego też w drugiej turze, zaplanowanej na 8 grudnia, zmierzy się on z centrową Eleną Lasconi, która zajęła drugie miejsce z wynikiem 19,18% głosów. W międzyczasie doszło także do serii oskarżeń w związku z oszustwami wyborczymi, jakich miał dopuścić się Georgescu. Na jego plakatach wyborczych nie podano bowiem źródła ich finansowania, a sam zainteresowany twierdzi, że nie wydał na swoją kampanię żadnych środków. Z kolei Cristian Terheș, który otrzymał niecały 1% głosów, twierdzi, że część głosów oddanych na innego kandydata, Ludovica Orbana, który wycofał się tydzień przed wyborami i poparł Elenę Lasconi, została nielegalnie przeniesiona właśnie na nią. Sam Orban nie został również wykreślony z listy kandydatów. Los drugiej tury zależy jednak od decyzji o zatwierdzeniu lub odrzuceniu wyników głosowania z ubiegłej niedzieli, która ma zapaść dzisiaj w sądzie konstytucyjnym.
Hamulec integracji. „Wybory w Gruzji nie były ani wolne, ani uczciwe” – stwierdził Parlament Europejski, przyjmując we czwartek rezolucję krytykującą rządzącą partię Gruzińskie Marzenie. Europarlamentarzyści zaapelowali w niej również, aby społeczność międzynarodowa nie uznawała wyników wyborów parlamentarnych z 26 października oraz rozważyła nałożenie sankcji na najwyższych rangą urzędników. W związku z tym oświadczenie wydał premier Gruzji Irakli Kobachidze. Poinformował w nim o zawieszeniu procesu ubiegania się o członkostwo w Unii Europejskiej do 2028 roku. Kobachidze powiedział również, że rząd odrzuci wszelkie fundusze pochodzące z Brukseli, choć zapewnił jednocześnie, że w dalszym ciągu będą wdrażane niezbędne reformy, aby Gruzja mogła stać się członkiem Unii Europejskiej około 2030 roku.
✅ Rosja zaatakuje NATO? Raport z frontu: Kreml napiera
✅ Szwedzi wieszczą mocarstwowość Polski
✅ Zielony Ład do remontu
✅ Jaka jest sytuacja na froncie na Ukrainie?
✅ Czy Rosję da się pokonać?
✅ Czy NATO dąży do wojny?
✅ Czy Ukraina jest jeszcze w stanie osiągnać swoje cele?
✅ Czy rakiety Atacms sa w stanie cokolwiek zmienić
Indie od lat odgrywają coraz ważniejszą rolę na arenie międzynarodowej. Rosnąca rywalizacja z Chinami, strategiczne sojusze i rola w kształtowaniu polityki Azji sprawiają, że ich działania mają ogromny wpływ na globalny ład.
W książce „Indie i geopolityka Azji: historia i teraźniejszość”, Shivshankar Menon – doświadczony polityk i dyplomata – rzuca światło na wyzwania, z którymi Indie muszą się mierzyć, oraz na strategie, które pozwalają im na zdobycie statusu jednego z kluczowych graczy światowych. Autor szczegółowo analizuje:
🎉 Dobra wiadomość! Książka jest już dostępna w przedsprzedaży, a z tej okazji możesz skorzystać z 40% zniżki.
📚 To lektura obowiązkowa dla wszystkich pasjonatów geopolityki, międzynarodowych relacji i przyszłości światowego ładu. Dowiedz się, jak Indie kształtują rzeczywistość, która dotyczy nas wszystkich.
⏳ Oferta przedsprzedażowa trwa tylko do [data]. Nie przegap okazji, by zgłębić jedną z najważniejszych perspektyw w dzisiejszej polityce globalnej!
👉 Zamów książkę tutaj
Zrozum świat, w którym żyjesz – zacznij od Indii.
Powojenna polityka amerykańska zdominowana była bowiem przez, jak to słusznie określił Patrick Deneen, dwa liberalizmy: jeden bardziej progresywny obyczajowo i nieco zachowawczy gospodarczo, drugi bardziej wolnorynkowy i nieco zachowawczy obyczajowo. Dla niepoznaki pierwszy liberalizm nazywał się liberalizmem po prostu, a politycznym jego reprezentantem była partia demokratyczna, a drugi konserwatyzmem, względnie klasycznym liberalizmem.
Instytucjonalizacja globalizmu i lokalizmu
Z czasem ten podział jednak w sposób konieczny erodował. Działo się tak w miarę jak partia demokratyczna coraz bardziej odchodziła od socjalno-solidarystycznych haseł, spadku jeszcze po New Dealu Franklina Delano Roosevelta, na rzecz coraz większej ekstrawagancji obyczajowej, połączonej z pełną wolnorynkowością. To kombinacja charakterystyczna dla tego, co kiedyś na łamach NK określiłem jako „globalizm”. W pewnym sensie ostatnim demokratą starej daty był nie kto inny tylko Joe Biden, którego pierwsze impresje polityczne kształtowała jeszcze prezydentura Lyndona B. Johnsona i jego Great Society, sequel rooseveltowskiego New Dealu.
Partia demokratyczna ostatecznie określiła się na trwałe jako partia globalistyczna, czyli wolnorynkowo-wowkeowska
Sparowanie polityczne Bidena z bardziej progresywną obyczajowo i kulturowo Kamalą Harris było doskonałym przepisem na zwycięstwo. Ta para łączyła bowiem kluczowe kwestie ważne dla wystarczającej ilości grup wyborców, by stworzyć tzw. minimalną zwycięską koalicję. Sama Harris nie jest zdolna do osiągnięcia takiej mobilizacji, jest zbyt elitarystyczna, a jej program gospodarczy okazał zupełnie nieprzekonujący zarówno dla finansjery, jak i dla ludu. Biden, jak wiadomo, metrykalnie przekroczył zaś już termin swojej ważności jako polityka. Partia demokratyczna ostatecznie określiła się natomiast na trwałe jako partia globalistyczna, czyli wolnorynkowo-wowkeowska.
Demokraci będą pewnie musieli ten przekaz tonować i niuansować, po to, aby wygrywać w USA wybory. Nie da się jednak, w mojej ocenie, wowkeowskiej tożsamości zupełnie porzucić, bo stoi za nią za dużo konkretnych interesów, konkretnych ludzi. Takie polityczne ustawienie sprawy musiało jednak doprowadzić do reakcji po stronie republikanów. Ta reakcja przybrała kształt tzw. lokalizmu – terminologię rozwijam również w swojej najnowszej książce wydanej przez Krakowski Ośrodek Myśli Politycznej. Lokalizm jest połączeniem obyczajowego konserwatyzmu, opartego o silnie geograficznie zarysowane tożsamości, i antywolnorynkowego zwrotu. Lokalizm jest zjawiskiem charakterystycznym dla polityki zachodniej. W Europie lokaliści są jednak tożsamościowymi nacjonalistami, którzy szanse chcą wyrównywać podatkami i redystrybucją. W USA chodzi raczej o przywiązanie do stu narodowych, w sensie dosłownym „lokalnych”, tożsamości – w opozycji do kosmopolitycznych metropolii. Gospodarczo chodzi raczej o protekcjonizm na granicach niż o narzędzia fiskalno-socjalne w polityce wewnętrznej.
Zarówno w Europie, jak i w USA znamienne jest jednak odrzucenie czegoś, co republikański gubernator Kalifornii Ron DeSantis nazwał wolnym kapitalizmem, czyli kapitałem, który celowo dąży do światopoglądowej rewolucji u zwykłych zjadaczy chleba. To ogromna zmiana –Raeganowski, neoliberalny czy, w Europie, centroprawicowy, pomysł na politykę to szeroka koalicja konserwatystów z kapitałem. Tego już nie ma w takim stopniu jak poprzednio. Świat finansów sam się bowiem przy okazji podzielił. Większość nadal wspiera ortodoksyjny globalizm, mniejszość, tzw. tech-right (tech logicznej prawicy), jak choćby Elon Musk, przeszła na pozycje antyglobalistyczne, względnie lokalistyczne. Oczywiście to, co ogólnie określam jako lokalizm, jest bardzo nieheterogeniczne i w różnych krajach ma różne przejawy. Ze względu na swoje powierzchowne podobieństwo do starej, umierającej już prawicy, lokaliści są określani też jako alt-right, populiści czy nowa prawica. Łączy ich natomiast ostra krytyka liberalnego establishmentu.
Reakcja establishmentu
PiS dość wcześnie z pozycji chadeckich przeszedł na opcję lokalistyczną
Establishment zaś, czyli zarówno liberalni konserwatyści, jak i progresywiści, ma do wyborów stosunku do nowej opcji dwa typy działań. Może, tak jak to kiedyś próbował z radykalną marksistowską lewicą, starać się tłamsić, zakazywać, represjonować i delegalizować. Może też spróbować kooptować i instytucjonalizować. O tych dwóch wyborach mówił i pisał w Polsce chociażby Jan Maria Rokita. Polski PiS dość wcześnie z pozycji chadeckich przeszedł bowiem na opcję lokalistyczną, nieco bardziej liberalną gospodarczo, ale zasadniczo również lokalistyczną, jest też Konfederacja. W Polsce, we Francji i w Niemczech establishment chce, w skrócie, lokalistów, z którymi może zacząć przegrywać, stłamsić administracyjnie i prawnie, częściowo przejąć ich hasła, by jednak jakieś nowe głosy pozyskać, i trwać tak dalej, choćby i tysiąc lat.
Harris miała do dyspozycji na kampanię trzy razy więcej funduszy. Nic nie pomogło, i tak przegrała
W USA też tego próbowano, do Trumpa ktoś nawet dwa razy strzelał. Ostatecznie jednak przyjęto nowy podział polityczny jako fakt dokonany, właśnie po ostatnich wyborach. Za Trumpem ciągnął się przecież długi ogon spraw sądowych, a Harris miała do dyspozycji na kampaniętrzy razy więcej funduszy. Nic nie pomogło, i tak przegrała. W takich okolicznościach to niesamowite dokonanie. Nic dziwnego, że globalistom ręce trochę opadły. Nie było już masowych protestów. Mika Brzeziński, ikona demokratycznego dziennikarstwa, spotkała się z Trumpem i po rozmowie przyznała, że próba walki z nim na sądowe pozwy była błędem. Joe Biden, nawet nieco ucieszony, że po tym, jak zmuszono go do rezygnacji, Kamala padła, zapowiedział pokojowe przekazanie władzy. Rynki zareagował euforycznie. Czyżby po trudnej pierwszej kadencji Trumpa teraz czekała go sielanka?
Mała kontrrewolucja?
Niekoniecznie. Owszem, Trump lepiej się przygotował, stanowiska są obsadzane szybko i sprawnie, inaczej niż w 2016. Prezydent elekt dba przy tym o zachowanie parytetu pomiędzy starą, jeszcze neokonserwatywną gwardią, a nowymi twarzami spod znaku MAGA (Make America Great Again). Mimo to oporu materii, i to dużego, nie da się uniknąć. Nie ma wprawdzie totalnej rewolucji personalnej, którą zapowiadały pomysły bardziej radykalnych środowisk popierających Trumpa (wystarczy wspomnieć Project 2024 Heritage Foundation). Jest jednak wcale niełatwa polityka nowego środka. Wymaga ona zarządzania frakcjami wewnątrz republikańskimi a jednocześnie usunięcia globalistycznych radykałów i dewowkizacji, co nie będzie łatwe i zakończy się na pewno mniejszą lub większą wojną kulturową.
W szczególności odejdą cenzorowie – szkoleniowcy zajmujący się rozwijaniem wrażliwości genderowej, tożsamościowej i ekologicznej
Sztandarowe projekty to obowiązujący w całym kraju zakaz przeprowadzania operacji tranzycji płciowej na nieletnich, a przynajmniej zakaz takich operacji bez zgody ich opiekunów prawnych, oraz przegląd armii i federalnych urzędów, gdzie zwolnione zostaną osoby zatrudniane z przyczyn, w opinii administracji, pozamerytorycznych. W szczególności odejdą cenzorowie – szkoleniowcy zajmujący się rozwijaniem wrażliwości genderowej, tożsamościowej i ekologicznej. Tak zwana Free Speech Initiative Trumpa ma do tego prawnie zastrzec, że treść może być usunięta z mediów elektronicznych tylko za nakazem sądowym, a od funduszy federalnych zostaną odcięte też NGOS-y i akademickie programy, które angażowały się zbyt aktywnie w politykę cenzurowania, wykluczania i ściganie prawomyślności.
Polityka zagraniczna bez marzeń i bez fobii
Oczywiście nas nad Wisłą interesuje jednak, nie bez przyczyny, amerykańska polityka zagraniczna. Tu także nie będzie aż takiej rewolucji, jakiej moglibyśmy się spodziewać, nie będzie jednak też tak różowo, jak chcieliby w Polsce liczni sympatycy Trumpa po prawej stronie sceny politycznej. To, co łączy właściwie wszystkie nominacje Trumpa, to fakt, że mamy do czynienia z jastrzębiami, jeśli idzie o Chiny. W sprawie Rosji ich podejście jest już nieco bardziej zróżnicowane. Odzwierciedla to dobrze już ugruntowane w USA przekonanie, że to Pekin jest największym konkurentem geopolitycznym, a Moskwę być może przy sprzyjających okolicznościach dałoby się namówić do zdystansowania się wobec Chin, tak jak kiedyś Henry Kissinger namówił Chiny do dystansowania się do ZSRR.
Dwie najważniejsze osoby zajmujące się polityką zagraniczną w administracji to Marco Rubio (sekretarz stanu) oraz Michael Waltz (doradca do spraw bezpieczeństwa). Obaj nie są izolacjonistami, obaj opowiadali się za pomocą Ukrainie i twardą polityką wobec Rosji. Równocześnie obaj uważają, że teraz szukać trzeba bardziej dyplomatycznego rozwiązania. Bardziej kontrowersyjne z naszego punktu widzenia poglądy ma za to na koncie nowa (przypuszczalnie) Dyrektor Narodowego Wywiadu (DNI) Tulsi Gabbard, która zdaje się podzielać zdanie znanego teoretyka stosunków międzynarodowych Johna Mearsheimera, który twierdzi, że wojna na Ukrainie to głównie wina błędnej polityki Zachodu.
Warto jednak przypomnieć, że DNI nie jest funkcją w pełni decyzyjną. DNI nie wydaje bowiem poleceń szefom służb wywiadowczych, takich jak CIA (i 17 innych), tylko filtruje napływające z nich informacje, skupiając się na tych najistotniejszych z punktu widzenia polityki prezydenta i wysyłając mu je na biurko. Tymczasem John Ratcliffe, szef najważniejszej amerykańskiej służby, czyli CIA, jest już, podobnie jak Rubio i Waltz, raczej doświadczonym przedstawicielem starej gwardii niż młodym MAGA-republikaninem, jak Gabbard.
Generalnie jednak najbardziej kontrowersyjne postaci trafiają do polityki krajowej, a nie zagranicznej
Sekretarzem obrony ma natomiast być Pete Hegseth – gorący zwolennik dewowkizacji armii, ale równocześnie też człowiek, który publicznie nazwał Władimira Putina zbrodniarzem wojennym. Generalnie jednak najbardziej kontrowersyjne postaci trafiają do polityki krajowej, a nie zagranicznej. To kolejny wniosek, jaki Trump wyciągnął z poprzedniej kadencji. Wewnętrzne napięcia niekoniecznie trzeba uzewnętrzniać, a wręcz powinno się, w interesie swoim i swojego państwa, nieco ukrywać. To dlatego krytyk szczepionek i zdeklarowany izolacjonista Robert F. Kennedy Jr. został sekretarzem zdrowia, a nie stanu, a podważający antropogenne ocieplenie klimatu Chris Wright – sekretarzem energii.
Tym nominacjom przyjrzy się jeszcze zapewne uważnie senat, a większość republikańska nie jest w tej izbie przygniatająca (53 do 47). Interpretacja konstytucji jest tymczasem taka, że każda nominacja prezydenta na wysoki urząd musi być zatwierdzona przez senat właśnie. W największym skrócie oznacza to, że różne frakcje republikańskie muszą się zgodzić na nominacje Trumpa. Kandydat na prokuratora generalnego Matt Gaetz już zrezygnował, obawiając się wywlekania na światło dzienne skandalu obyczajowego, w który był zamieszany. Na celowniku (zdaniem prasy) jest też na pewno Gabbard, ze względu na swoje wypowiedzi o Rosji, oraz wspomniany Hegseth, który oskarżony był swego czasu o napaść seksualną.
Odmienne logiki polityczne
Niezależnie jednak od tego, jakie będą dalsze losy Gabbard, Trump bez wątpienia będzie próbował się z Putinem porozumieć. Nie jest jednak pewne, czy – po pierwsze – Putin będzie chciał porozumienia. Po drugie zaś, czy nawet jeśli go zechce, nie zażąda za pokój ceny, której USA nie będą jednak chciały zapłacić. Wynika to z dwóch odmiennych logik politycznych. Putin myśli w kategoriach klasycznej XIX-wiecznej geopolityki, co jest charakterystyczne dla Rosji, a Trump zgodnie z prawidłami geoekonomii, co jest charakterystyczne dla Amerykanów, a dla amerykańskiego prezydenta-biznesmena już w ogóle. Putin nakłada jednak na mapę fizyczną i polityczną także mapę przepływów kapitałowych i centrów finansowych.
Mówiąc obrazowo, doprawdy trudno będzie komuś takiemu jak Donald Trump pojąć, dlaczego kraj, który ma nominalne PKB trochę wyższe od Korei Południowej, a trochę niższe od Włoch, ma ot tak otrzymać strefę politycznych wpływów obejmującą sporą część Eurazji. A Rosja chce przecież np. wycofania amerykańskich instalacji woskowych z całej Europy Środkowo-Wschodniej, w tym z Polski.
Polska dyplomacja słynęła z umiejętności utrzymywania dobrych stosunków z USA nawet wtedy, kiedy inne kraje europejskie je ochładzały. To jednak może się teraz zmienić. Decydujące zaś wcale nie muszą być nieprzemyślane wypowiedzi Donalda Tuska czy Radosława Sikorskiego z czasów kampanii. Sytuacja jest bardziej skomplikowana – otóż Polska zwykle stosowała relacje z USA do lewarowania swojej polityki niemieckiej. Było tak już w latach osiemdziesiątych, kiedy Krzysztofowi Skubiszewskiemu (twórcy posierpniowej dyplomacji) udało się wprosić polską delegację na „Konferencję dwa plus cztery” (decydowała ona o zjednoczeniu Niemiec) tylko dzięki wstawiennictwu George’a Busha. Niedawno staraliśmy się ten manewr powtórzyć. Tak było też w związku z próbami uzyskania reparacji wojennych (bez sukcesu) i w związku z polityką wobec wojny na Ukrainie (z pewnymi sukcesami).
Teraz Niemcy jednak poszli po rozum do głowy. Szarą eminencją w administracji Trumpa jest bowiem Elon Musk, ma on wraz z Vivekiem Ramaswamy odchudzać administrację. Tymczasem ten sam Musk dwa lata temu wybudował w Brandenburgii słynną gigafabrykę Tesli za – bagatela – 4 miliardy dolarów. Niedawno na należącym do niego „X” Musk zwrócił nawet uwagę, jak dużo do wspólnego europejskiego budżetu na tle innych krajów dokładają Niemcy. Niewykluczone, że Tesla będzie dalej inwestować nad Renem, są tam przecież firmy zajmująca się np. tak kochanymi przez Muska technologiami kosmicznymi, które bardzo chciałby się zmodernizować.
Niedługo kacerzem Niemiec może zaś zostać Friedrich Merz, konserwatysta o bardzo proatlantyckim nastawieniu. Zasiadał on m.in. w radzie nadzorczej spółki córki amerykańskiego giganta finansowego Black Rock. Wymarzony partner dla Trumpa, mocno ograniczający pole manewru polskiej dyplomacji.
Będę się upierać, że w relacje transatlantyckie warto inwestować, że co najmniej krótkowzroczne jest bajanie o jakiejś europejskiej ucieczce do przodu (od Trumpa) z Polską w roli głównej
Mimo wszystko będę się jednak upierać, że w relacje transatlantyckie warto inwestować, że co najmniej krótkowzroczne jest bajanie o jakiejś europejskiej ucieczce do przodu (od Trumpa) z Polską w roli głównej.
Ameryka przeżywa transformacyjne napięcia, ale nie tylko nie upada, lecz może wręcz wkraczać w okres swoistego renesansu swojej potęgi
Ameryka przeżywa transformacyjne napięcia, ale nie tylko nie upada, lecz może wręcz wkraczać w okres swoistego renesansu swojej potęgi. Odrzuca właśnie ideologiczne hamulce antyrozwojowe, które nakładają na siebie gospodarki innych państw rozwiniętych. USA ma do tego bardzo dobrą demografię, jeśli porównać ją zarówno z gwałtownie starzejącą się Unią Europejską, jak i Chinami. O amerykańskim potencjale militarnym nie wypada zaś tutaj nawet wspominać.
Jednak to, co mnie osobiście od zawsze najbardziej fascynowało w USA jako politologa, to – nie zawaham się użyć tego słowa – geniusz amerykańskich instytucji. Ich celem nie jest bowiem to, co my w Europie instynktownie bierzemy za dobrą, odpowiedzialną politykę. Te instytucje nie mają budowniczych, populistów i rewolucjonistów powstrzymywać; one mają ich włączać w system, zaprzęgać ich niszczycielską energię do czegoś produktywnego. Dotąd tylko raz się nie udało (podczas wojny secesyjnej), a i tak kraj wyszedł z niej silniejszy niż przedtem. My tymczasem w Europie kombinujemy, cenzurujemy, zakazujemy, wsadzamy wrogów praworządności do ciupy, aż w końcu, jak to już kilka razy w historii miało miejsce, napięcie odkładające się w naszych systemach politycznych eksploduje. Całość wybucha ludziom w twarz i zamiast wymarzonego ładu mamy krwawe pandemonium. Nadal jakoś nie zrozumieliśmy, że stabilny ład polityczny musi być, paradoksalnie, dynamiczny.
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie