Wpisz kwotę, którą chesz przekazać na rzecz NK
Jakub Kamiński: Jakie zmiany w modelu rządzenia wprowadził w Chinach Xi Jinping?
Bogdan Góralczyk: Po pierwsze – powrót do centralnej roli jednostkowego przywódcy (co zastąpiło przyjęty wcześniej model „zbiorowego cesarza”) oraz ponowną ideologizację życia społecznego. Konsekwencje tych zmian zadecydują o przyszłości Chin, a ze względu na ich rangę i wagę, także przyszłego ładu światowego. Xi, kumulując tyle władzy w jednych rękach, kumuluje też odpowiedzialność. Jeśli przedstawiane przez niego ambitne projekty się powiodą, przejdzie on do annałów chińskiej historii, w przeciwnym razie zarzuty o porażkę również obciążą przede wszystkim jego konto. Sytuacja jest dynamiczna, niemniej uważam, że rozwiązania coraz bardziej autorytarne (żeby nie powiedzieć „totalitarne”) – choć mogą być w krótkim terminie skuteczne – na dłuższą metę są receptą na katastrofę, jak pokazuje historia powszechna i historia samych Chin.
WYWIAD KRĄŻY WOKÓŁ TEMATYKI ZAWARTEJ W KSIĄŻCE „NOWY DŁUGI MARSZ”. KUP KSIĄŻKĘ BOGDANA GÓRALCZYKA W NASZEJ KSIĘGARNI
Jakie są skutki wspomnianego powrotu ideologizacji?
Gdy Xi doszedł do władzy, zaczął lansować hasło chińskiego marzenia (Chinese dream), nawiązujące do dobrze znanego amerykańskiego odpowiednika. W ramach tego „marzenia” zaczęto coraz bardziej umacniać nacjonalizm, czy to w ramach wilczej dyplomacji, czy grając na opozycji wobec USA i wielkich zachodnich mocarstw. Świadectwo tego widzieliśmy na Alasce w marcu 2021 r., gdy wysoki rangą chiński wysłannik Yang Jiechi przez 16 minut pouczał stronę amerykańską, aby USA nie wtrącały się w wewnętrzne sprawy Chin. A więc na ten ideologiczny nacjonalizm nakłada się wielkomocarstwowość i pycha Państwa Środka. Niektórzy obserwatorzy z zewnątrz mówią wprost o chińskim szowinizmie, a to zaczyna być groźne.
Na Alasce w marcu 2021 r. wysoki rangą chiński wysłannik Yang Jiechi przez 16 minut pouczał stronę amerykańską, aby USA nie wtrącały się w wewnętrzne sprawy Chin
W obliczu wyzwań dla Chin, takich jak mniej przyjazne dla rozwoju otoczenie międzynarodowe, zwierające szyki USA wraz z sojusznikami, niepewność co do nowoprzyjętego modelu rozwojowego czy problemy demograficzne, Xi Jinping mówi elitom i narodowi, że „czas gra na korzyść Chin”. Czy w rzeczywistości nie jest odwrotnie?
Nie jest odwrotnie, ponieważ oni przeglądają się w naszym zwierciadle. Uważają, że Zachód jest w poważnym kryzysie. Wobec tego Chińczycy oceniają, że czas gra dla nich, ale jednocześnie uważają, że to okienko nie będzie zbyt długo otwarte, bo Amerykanie przeszli od słów do czynów i zaczęli budować sojusze wymierzone w Pekin. Wykorzystali ten czas na domknięcie kwestii Hongkongu – z ich perspektywy bezbolesne, mimo utraty dobrego wizerunku. Na horyzoncie majaczy też nadrzędny cel Xi Jinpinga, jakim jest rozwiązanie kwestii Tajwanu, bez którego nie ma mowy o chińskim wielkim renesansie.
Natomiast rzeczywiście największym problemem, przed jakim stoją Chiny, jest koniec dywidendy demograficznej. Z tego powodu już w 2015 r. odstąpiono od polityki jednego dziecka, pozwalając na posiadanie nawet dwójki i trójki potomstwa. Mimo to, młodzież nie chce mieć dzieci, bo tanie Chiny też się skończyły, a i mentalność się zmieniła. W dodatku zachwiane zostały proporcje między płciami oraz pojawiło się całe pokolenie jedynaków, książątek, które nie są zdolne do współpracy grupowej, są hedonistyczne i nieempatyczne. To wszystko pokazuje jak złożony jest to problem.
Mimo że moja książka pojawiła się na jesieni 2021 r., nie zdążyłem opisać w niej, że 17 sierpnia w ramach wewnętrznego konwentyklu zaordynowano nowe hasło i cel do osiągnięcia. Zamiast „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu”, którego terminowe osiągnięcie ogłoszono na stulecie KPCh 1 lipca, do 2035 r. Chiny mają być „społeczeństwem wspólnego dobrobytu”. A więc zmieniono nie tylko model rozwojowy, ale filozofię postępowania w ogóle. Podczas gdy poprzednio było sporo liberalizmu i ekspansji, teraz postawiono na ograniczanie kominów płacowych i dysproporcji dochodowych. Chińczycy wyciągają wnioski ze swojej sytuacji, ale też z tego, że Zachód cierpi z powodu wielu bolączek, których gros bierze się ze zbyt wysokich nierówności. Muszę przyznać, że będzie to strzał w dziesiątkę, jeśli im się to uda.
Chińczycy przeglądają się w naszym zwierciadle. Uważają, że Zachód jest w poważnym kryzysie. Wobec tego oceniają, że czas gra dla nich
Jakie widzi pan wewnętrzne zagrożenia dla władzy Xi Jinpinga?
Xi w czasie trwających rządów zyskał niemało wrogów. Za sprawą przeprowadzonej kilka lat temu kampanii zwalczania korupcji wysadził ze stanowisk ponad dwa miliony członków partii, wielu z nich trafiło do więzienia, a kilkudziesięciu dostało karę śmierci. Naruszył też wiele interesów innych obywateli, gdy na przełomie 2014 i 2015 r., by przyśpieszyć budowę klasy średniej, zaproszono Chińczyków do gry na giełdzie. Napompowano bańkę, po której nastąpiły trzy krachy i w ciągu niespełna roku Chiny straciły bilion dolarów. 80 milionów ludzi straciło pieniądze, skutecznie zrażając ich wobec władzy. Przy okazji wybuchu pandemii na krytykę przywódcy zdobyli się niektórzy intelektualiści, kiedy z niewiadomych do dziś względów przez prawie miesiąc nie reagował on na wydarzenia w Wuhan, mimo że musiał wiedzieć o tej sytuacji. Natychmiast powstał ferment intelektualny i trzeba było wsadzać ludzi do więzienia.
A co z opozycją w łonie samej partii? Czy istnieje jakiekolwiek zagrożenie przewrotem pałacowym po tym, gdy Xi złamał tyle wcześniej działających zasad KPCh?
Całe życie polityczne zawsze skupiało się w historii ChRL wewnątrz Komunistycznej Partii Chin. Jest ono w tej chwili zduszone i podporządkowane jednemu człowiekowi. Nikt nie ma co do tego wątpliwości. Dopóki nowemu cesarzowi będzie się wiodło i będzie odnosił sukcesy, nikt nie zakwestionuje jego pozycji. Jeśli natomiast Chinom noga się powinie, o co nie będzie trudno w obliczu tylu zakrętów, opozycja wewnątrzpartyjna szybko wyrośnie.
Największym problemem, przed jakim stoją Chiny, jest koniec dywidendy demograficznej. Z tego powodu już w 2015 r. odstąpiono od polityki jednego dziecka. Mimo to, młodzież nie chce mieć dzieci
Część amerykańskich doradców uważa, że Stany Zjednoczone powinny budować z Chinami relacje będące mieszanką konkurencji i współpracy. Wolimy opisywać tą pierwszą, ale co z perspektywami na współdziałanie?
Konkretnego przykładu dostarcza nam ostatni, nieudany COP26. Na szczycie zabrakło przedstawicielstwa Chin i Rosji na najwyższym szczeblu. Mimo to, na obrzeżu tych wydarzeń Amerykanie i Chińczycy wynegocjowali dwustronne porozumienie dotyczące walki ze zmianami klimatu.
Kolejną kwestią jest wyasygnowanie przez administrację Joe Bidena (i Komisję Europejską) pierwszych dużych środków na cele związane z realizacją Green New Deal. Obecna chińska ekipa rządząca również zmierza w swoich działaniach ku podobnym celom, o czym świadczą różne wielkie zielone projekty inżynieryjne, np. plany przekształcenia położonej na wschodzie kraju prowincji Qinghai w zielone płuca Chin. Mamy zatem zbieżność i pole do współpracy w zakresie walki ze zmianami klimatu i degradacją ekosystemów, co jest kluczowe, gdy mówimy o dwóch głównych emitentach gazów cieplarnianych na globie. Niewątpliwie obszarem współpracy pozostanie gospodarka i handel, z uwagi na system naczyń połączonych, któremu nie zdołała skuteczne zagrozić wojna handlowa i celna. Natomiast nie można tego samego powiedzieć o obszarze inwestycji, które wyhamowały, a także wysokich technologiach i kosmosie, gdzie będzie toczyć się rywalizacja.
W Chinach zachwiane zostały proporcje między płciami oraz pojawiło się całe pokolenie jedynaków, książątek, które nie są zdolne do współpracy grupowej, są hedonistyczne i nieempatyczne
Poza tym Amerykanie nie mogą pójść bardzo ostro na zderzenie z Chinami, ze względu na zacieśniający się sojusz Pekinu z Moskwą. Przez to Waszyngton nie może domknąć Indo-Pacyfiku, co pozwoliłoby na okrążenie Państwa Środka przez system sojuszy. Pozyskanie Rosjan nie będzie łatwe i tanie, a na dodatek jest raczej niemożliwe, póki rządzi Władimir Putin. To nie są czasy na odwracanie sojuszy.
Czy w sytuacji ciągle spadającego wzajemnego zaufania i rosnących resentymentów ta współpraca będzie w ogóle możliwa?
Już teraz możemy ocenić, że pandemia wzmocniła Chiny, a światowe centrum gospodarki i handlu, a nawet technologii raz jeszcze przesunęło się z Atlantyku na Pacyfik. W odpowiedzi na to Amerykanie wywołali dwie nowe „wojny”. Jedna jest medialno-propagandowa, czego odsłonę mogliśmy obserwować nawet w Polsce, przy okazji publicznej wymiany oskarżeń przez ambasadorów Georgette Mosbacher z Liu Guangyuanem. Konflikt na tym polu będzie narastać i coraz częściej każdy z nas będzie stawiany przed wyborem typu „kogo kochasz bardziej – mamusię czy tatusia?”. Grozi nam nowy makkartyzm, czego przejawem były nieudane próby Amerykanów doprowadzenia do zbojkotowania przez inne kraje nadchodzących zimowych igrzysk olimpijskich w Pekinie. Kolejna nowa „wojna” toczy się w obszarze wysokich technologii, gdzie np. w kontekście rozwoju sztucznej inteligencji oba te kraje są jedynymi poważnie liczącymi się graczami. W tym sensie konkurencja i niechęć narastają, a liczba dziedzin objętych konfliktem rośnie.
Istnieją obawy o ewentualność siłowego zajęcia Tajwanu, ale taki scenariusz również nie wydaje mi się prawdopodobny, gdyż byłby sprzeczny z całą znaną mi chińską tradycją strategiczną, w której „szczęk oręża to klęska stratega”
Papierkiem lakmusowym dla tego, czy między USA a ChRL będzie jakieś zaufanie, będzie kwestia Tajwanu i Morza Południowochińskiego. Obawiam się, że będzie coraz trudniej i że obiema stronami będą kierowały uprzedzenia. Oby nie emocje. W wymienionych obszarach zgromadzono już tyle sprzętu wojskowego, że konflikt zbrojny może wybuchnąć przez przypadek. Ja osobiście ani w zaufanie, ani tym bardziej w solidaryzm nie wierzę, natomiast jeśli wydarzenia nie wymknęłyby się spod kontroli, nie wierzę również w wolę wywołania wojny gorącej. Oba kraje mają dużo pracy do wykonania na forum wewnętrznym, więc nikt nie ma wojny w głowie. Istnieją obawy o ewentualność siłowego zajęcia Tajwanu, ale taki scenariusz również nie wydaje mi się prawdopodobny, gdyż byłby sprzeczny z całą znaną mi chińską tradycją strategiczną, w której „szczęk oręża to klęska stratega”. Dla Chińczyków sztuką jest taki fortel, który pozwoli im ugrać swoje interesy, ale nie doprowadzi do wojny.
Wzrost znaczenia Chin może stanowić potencjalne zagrożenie w postaci umacniania się reżimów niedemokratycznych na świecie. Mimo, że Pekin zaprzestał po epoce Mao „eksportu rewolucji” za granicę, to m.in. polityka udzielania kredytów afrykańskim dyktatorom, eksport technologii nadzoru nad społeczeństwem, czy ferment intelektualny w debacie, w której Państwo Środka przekonuje o wyższości swojego systemu politycznego, robią swoje. Czy jako człowiek Zachodu i socjo-liberał, ale też przekonany realista nie obawia się pan, że kraj ten stanowi zagrożenie dla zachodniego stylu życia i jego promowania na świecie?
To jest dla nas zagrożenie, ale jest ono wtórne. Prawdziwe zagrożenie zafundowaliśmy sobie sami. Był nim symbolizowany przez Konsensus waszyngtoński fundamentalizm rynkowy, który się załamał. Przykładem może być Rosja Jelcyna, w której sytuacja skończyła się tak, że musiał przyjść Putin i porządkować sprawy twardą ręką. Ponadto wytworzyliśmy na Zachodzie głęboką polaryzację i wojnę aksjologiczną. Tylko jeden przykład: z jednej strony na terenie UE mamy koncepcję federalizacji promowaną przez nowe niemieckie władze, z drugiej – międzynarodowy sojusz polityków pokroju Viktora Orbána czy Marine Le Pen. Zobaczymy, jakie będą wyniki nadchodzących kwietniowych wyborów we Francji i na Węgrzech, teraz kluczowych z punktu widzenia dalszych losów integracji europejskiej.
Zatem zanim zaczniemy się martwić o Chińczyków, zajmijmy się problemami u siebie, bo jest sporo pracy do wykonania. Ich system polityczny był zawsze autorytarny, ale z uwagi na swą unikalność, nie ma szans by stał się propozycją uniwersalną dla świata. Oczywiście może się zdarzyć, że pojedynczy dyktatorzy zaadaptują rozwiązania stosowane przez Pekin, ale nie musimy się obawiać, że wkrótce wszyscy będziemy musieli uczyć się chińskiego.
***
Przegląd Literatury Azjatyckiej to cykl artykułów i wywiadów poświęconych wybranym książkom o tym wciąż niedostatecznie w Polsce poznanym, największym kontynencie świata. Stanowi okazję do przybliżenia czytelnikowi interesujących pozycji, opisujących elementy azjatyckiej rzeczywistości, od polityki po kwestie społeczne. Każdego miesiąca w ramach Przeglądu pojawi się jedna książka, umożliwiając przedstawienie podejmowanego przez nią zakresu tematycznego i wniosków płynących z lektury.
Prowincja Qinghai leży na zachodzie, nie na wschodzie Chin. Granicz z Xinjiangiem i z Tybetem.
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Partia nowego prezydenta, Laia Ching-te, stawia na niepodległość. Jednak w najbliższym roku sytuacja na Tajwanie może ukształtować się korzystnie dla Chin.
Umarł „drogi, stary przyjaciel narodu chińskiego”. Czy Ameryka pozostanie znaczącym partnerem dla gospodarek Azji? Co chce wywalczyć Putin na Bliskim Wschodzie?
Jak zmienił się przez dekadę chiński projekt Nowego Jedwabnego Szlaku? Co wydarzyło się w Strefie Gazy? Czy Rosja dostarcza Korei Północnej technologie satelitarne? Czemu ośmiu byłym indyjskim wojskowym grozi śmierć w Katarze?
W Nowym Delhi powstało G20+1. Nowy korytarz ekonomiczny ma połączyć Indie i Europę. Zabójstwo lidera sikhów poddało testowi stosunki Nowego Delhi z Ottawą i Waszyngtonem
Stany Zjednoczone konsekwentnie przędą sieć sojuszy na Indo-Pacyfiku. Chinom udało się poszerzyć grupę BRICS, która ma być głosem globalnego Południa
Koncepcja „wschodniej despotii” była prawie od samego początku krytykowana, jednak pokutuje na Zachodzie do dzisiaj. Odkrycia ostatnich dekad obaliły jej założenia. Dopiero dziś pierwsi sekretarze KPCh mają władzę, o jakiej dawni cesarze nie mogli nawet marzyć
Zapisz się na listę mailingową i wybierz, na jaki temat chcesz otrzymywać alerty:
Login lub e-mail
Hasło
Zapamiętaj mnie